Strony

piątek, 27 grudnia 2013

Mruczando



Jan Rokita jest na „nie". Studenci są do niczego, polityka zeszła na psy, nawet radiowa Dwójka się popsuta.
Na jego uznanie zasłużyć trudno. Tylko Leszkowi Millerowi i godzinkom w Radiu Maryja jakoś się udało.


Restauracja rybna w Krakowie. Kelnerka przy chodzi przyjąć zamówienie na napoje. Ma być herbata.
- Jaka?
- A jaką pani ma? - odpowiada pyta­niem Jan Rokita. Kiedyś jadł tłusto i pil dużo, ale od ataku trzustki w 2011 r. musi przestrzegać diety. Smażonego mięsa mu nie wolno, wina też raczej nie. Zostają pieczone ryby i herbata.
Kelnerka wymienia kolejne kolory i ga­tunki, ale klientowi nic nie pasuje. W koń­cu pada polecenie: - Proszę przynieść całe pudełko, może sam coś wybiorę. Rokita pieczołowicie przegląda zawar­tość skrzyneczki, jednak, sądząc po mi­nie, nie jest dobrze. - Cóż, spodziewałem się tego - mów zdegustowany. Nakazuje przynieść wrzątek i sięga do kieszeni. Po chwili w czajniczku zanurza darjeeling w jedwabnej saszetce.

Zostałem osaczony
Człowiek, który był świadkiem tej sytua­cji, ostrzega, że Rokita zdziwaczał. Dużo narzeka, stał się dewocyjny i zaczął obno­sić się ze swoją pogardą dla świata kon­sumpcji. Jakiś czas temu ogłosił nawet, że pozbywa się telefonu komórkowego.
A już najbardziej - usłyszałem - trzeba uważać na niego w restauracjach. Mało co mu pasuje, zwraca dania, poucza, jak je przyrządzać, czepia się kelnerów. „Za dużo pani nalała”, „Sztućce są źle położo­ne”, „Zupa mogłaby być cieplejsza” - i tak w kółko.
Inny z moich rozmówców zrelacjono­wał rozmowę z Rokitą: - Opowiedział mi, że podczas podróży do Włoch odwiedził willę Nicola Machiavellego. Kupił so­bie pelerynę podobną do tych, w których chodzono w tamtych czasach, i kręcił się w niej po okolicy.
O spotkanie z Rokitą zacząłem się starać jeszcze w listopadzie. Wysyłałem e-maile z prośbami i przypomnieniami, ale z Kra­kowa nadeszły tylko dwie lakoniczne od­mowy: „A cóż Panu strzeliło do głowy!”, „Ale niech mi Pan wytłumaczy po co? ”. Kiedy już zdążyłem pogodzić się z tym, że do rozmowy nie dojdzie, Rokita napisał, że tak go osaczyłem, iż się zgadza. Nieste­ty, nie udało się nam dopasować termi­nu, na co Rokita odpowiedział krótkim: „To może i lepiej”. 12 grudnia niespodzie­wanie pojawił się jednak w Warszawie. Przyjechał do „Jeden na jeden”, porannego programu TVN24.
Zaczekałem na niego przed budynkiem i się udało. Na miejsce rozmowy wyzna­czył mi restaurację w małym hotelu nie­opodal siedziby stacji: - Będę miał dla pana 15 minut. No, może 20.

Rokita daje próbkę swoich aktorskich możliwości Raz podnosi głos i donośnie się śmieje, a raz pochyla się nad stołem i szepcze, odgrywając jakąś postać

Skrzywienie gęby
Od razu widać, że Rokita jest na diecie: nie ma brzucha i jakby ubyło mu kilka lat.
- Naprawdę czuje się pan starszym pa­nem? - zaczynam w nadziei, że uda mi się rozluźnić atmosferę. Podczas wywiadu w TVN24 Rokita powiedział, że Jarosław Gowin zaprasza go do swej nowej partii, ale on jest już starszym panem i nigdzie się nie wybiera. - Bo wydaje się, że jest pan w dobrej formie.
- Co za pytania pan mi zadaje? Co to za idiotyzmy? Powiedziałem, że jestem eme­rytem, żeby zamknąć ten głupi temat.
Mimo początkowych nerwów Rokita szybko się odpręża. Mówił, że ma 20 mi­nut, a siedzimy już godzinę. Ku mojemu zaskoczeniu jest też serdeczny, cierpliwie odpowiada na wszystkie pytanie i na niko­go nie krzyczy. Kłania się paniom z recep­cji, uśmiecha się do kelnera i za wszystko dziękuje.
W jednym moi rozmówcy mieli jednak rację: Jan Rokita - nauczycie] akademicki, felietonista i były polityk - lubi narzekać. W większości spraw jest na „nie”.
Polityka: - Wywołuje u mnie wzrusze­nie ramion, skrzywienie gęby. Dlacze­go, kurwa, miałbym mieć z nią jeszcze coś wspólnego?
Telewizja: - Polskiej nie oglądam. Gust motłochu połączony z chciwością właścicieli stacji.
Internet w telefonie: - Miałbym czytać na ulicy? Po co?
Donald Tusk: - Cynik bez wizji posłu­gujący się metodami tyranów. Jego partia gnije. Czy mam z tego powodu satysfakcję? Nie, nie odczuwam gównianej satysfakcji.
Program Drugi Polskiego Radia:
- Popsuli się, jak wszystko na tym świecie, a wciąż wydaje im się, że mówią najlepszą polszczyzną. Śmieszne.
Uniwersytet Jagielloński (Rokita do nie­dawna prowadził tam zajęcia): - A to nie ma wolnej sali, a to klucz się zgubił albo krzeseł brakuje. Kultura organizacyjna na strasznym poziomie, poza tym nie chcą płacić. Po roku sam odszedłem.
Studenci: - Musiałbym użyć paru moc­nych słów, a nie chcę... Nie czytają niczego, chyba że z przymusu, a zadanych tekstów najczęściej nie rozumieją. Nie mam z nimi wspólnego kodu kulturowego.
To może chociaż to - Jana Rokity relacje z ludźmi: - Nie wiem, po co miałbym się zwierzać, ale, jeśli pan chce, to proszę. Po­lityka przez lata była dla mnie lekarstwem na nieśmiałość i samotnicze skłonności. Po rozstaniu z nią wróciłem do starych przy­zwyczajeń. Tak naprawdę zawsze byłem mizantropem.
Słowo „mizantropia” pochodzi z języ­ka greckiego i w dosłownym tłumaczeniu oznacza nienawiść do ludzi.

- Absolutne zwierzę. Moskiewska pożyczka, afera Rywina, a on nadal jest w grze i to na fali wstępującej. Zupełnie fenomenalne


Obrazek z dzieciństwa: kilkunastoletni Jan Rokita nosi płaszcz do kostek i elegancki parasol z rączką. Ma burzę blond włosów, wielki lok opadający na czoło i sporą nad­
wagę. Jak to u każdego grubasa, noga ocie­ra się o nogę i po wewnętrznej stronie jego dziwacznych spodni z bistoru robią się dziury, na których nosi łaty. Choć wyglą­da jak cudak, to cieszy się powszechnym szacunkiem, bo rówieśnicy doceniają jego inteligencję i talent krasomówczy.
Do dziś zmieniło się niewiele. Moi krakowscy rozmówcy znają dziesiątki opowieści o dziwactwach Rokity.
Na przykład w komunikacji miejskiej: na środku autobusu stoi mężczyzna w czar­nym płaszczu. Twarz ledwo mu widać, bo kraciasty kołnierz niemal dosięga do ronda kapelusza. Ludzie się na niego patrzą, a on śpiewa pod nosem i pogwizduje.
Na Kleparzu, gdzie Rokita robi zaku­py, odbywa się inny rytuał. Jak opowiada jeden z jego znajomych, Rokita nie cho­dzi po bazarze tak jak pozostali ludzie. On „oprowadza po nim swoją postać. Skrupu­latnie lustruje wszystkie warzywa, wdaje się w dyskusje o jakości cielęciny i wyty­ka sprzedawcom robaczywe grzyby. Potem z zakupionych składników własnoręcznie przyrządza obiad. W międzyczasie czys­ta mistyków karmelitańskich, pisze felie­tony i goni żonę Nelli do sprzątania. Sam zresztą też nieustannie lata ze ścierką. Ta dbałość o porządek, jak sam kiedyś przy­znał, to jego drobnomieszczańska obse­sja: „Bardzo lubię szczegół, jakąś serwetkę, jakąś falbankę, jakiś drobiażdżek”.
W domu najlepiej czuje się we własnym towarzystwie. Przy desce do prasowania może spędzić cały wieczór, innym razem będzie pół dnia szorować podłogę. Albo po prostu usiądzie i zapatrzy się w ścianę. Nel­li Rokita powiedziała kiedyś w wywiadzie dla „Gazety Krakowskiej”, że jej mąż w mu­zeum potrafi „przez trzy godziny oglądać dwa obrazy”. Tak po prostu: stoi i patrzy.
- Przy tych wszystkich dziwactwach trzeba mu jednak oddać, że ma dziki
urok. Potrafi być fantastycznym rozmów­cą, dowcipnym i czarującym. Świetnie opowiada, moduluje glos, odgrywa role. W młodości śpiewał w chórze Filharmo­nii Krakowskiej, to tam się tego nauczył
- mówi jeden z jego znajomych.
- To pewnie stąd to nucenie pod nosem?
- dopytuję.
- Nie, Janek nie śpiewa niczego kon­kretnego. To takie jego mruczando.

Piękne godzinki
W rozmowie ze mną Rokita też daje próbkę swoich aktorskich możliwości. Raz podnosi głos i donośnie się śmieje, a raz pochyla się nad stołem i szepcze, odgrywając jakąś postać. Całość sprawia fantastyczne wrażenie.
Okazuje się też, że to „nie” Rokity wcale nie jest takie wszechogarniające. Żeby usły­szeć „tak”, trzeba tylko trafić z odpowied­nim tematem. Na przykład - Radio Maryja. Rokita na początku odruchowo odpowia­da, że go nie słucha, bardzo się przy cym krzywiąc. Po chwili dodaje: - Ale godzin­ki to wspaniale tam śpiewają, czasem włączam je sobie rano. Piękne nabożeństwa.
Wracamy do polityki, o której też nadal opowiada z pasją. Rokita samego siebie określa krótko: jest gowinistą.
- Jarek jest uczciwym człowiekiem. Poza tym ma podmiotowość, nie zachowuje się jak gówno w przerębli.
- Ktoś jeszcze jest, pana zdaniem, ciekawy?
- Miller, to oczywiste - Rokita nie waha się ani chwili. - Absolutne zwierzę. Mo­skiewska pożyczka, afera Rywina, a on nadal jest w grze, i to na fali występującej. Zupełnie fenomenalne.
- A Kwaśniewski? Chyba ma więcej uroku.
- Jeśli już mówimy o uroku postkomu­nistów, to wolę Millera. Kwaśniewski cale życie płynął z prądem, a Miller wyrąbywał sobie wszystko kilofem. Zawsze miałem więcej uznania dla polityków sprawczych, nawet jeśli byli to źli politycy.
- A Kaczyński ? - pytam. W wyborach prezydenckich w 2010 roku Rokita gloso­wał na prezesa PiS. Podczas drugiej tury specjalnie o jeden dzień skrócił swój po­byt we Włoszech, wyjechał samocho­dem i o szóstej rano stawił się przy umie w konsulacie w Bratysławie.
- Mam dla niego wielkie uznanie, przy wszystkich jego wariactwach. To cyborg
w żelaznym garniturze, który nigdy się nie zatrzymuje. Przemierza świat, napadają go potwory, wypada w przepaść, wychodzi z niej, spotyka miłe zwierzęta, przechodzi przez rzekę, otrząsa się i idzie ciągle dalej. Czy to nie jest imponujące?

Rokita o Kaczyńskim:
-To cyborg w żelaznym garniturze, który nigdy się nie zatrzymuje. Przemierza świat, napadają go potwory, wpada w przepaść, wychodzi z niej, przechodzi przez rzekę, otrząsa się i idzie ciągle dalej.
Czy to nie jest imponujące?


Sieneńskie Madonny
We Włoszech Rokita zakocha! się po wy­borach w 2007 r., kiedy po raz pierwszy zobaczył Toskanię. Zaraz po przyjeździe na półwysep napisał do przyjaciół, którzy zostali w Polsce: „Zapraszam do Włoch, wynająłem dom, mam dobre wino, jest pięknie”. Niestety, nikt nie przyjechał. Je­den z adresatów wiadomości powiedział mi kiedyś, że Rokita bardzo to przeżył.
- Rzeczywiście wysłałem uroczysty list do jednego ze znajomych, w którym napisa­łem, że skoro nie chce przyjechać, to zry­wam z nim relacje. Ale to był żart. Ten, kto opowiedział panu tę historię, widocznie go nie wyczuł - twierdzi Rokita.
To właśnie we Włoszech Rokita dostał dwa lata temu zapalenia trzustki. Dzię­ki pomocy kardynała Stanisława Dziwi- sza i polskiej ambasady w Rzymie trafił do papieskiej kliniki Gemelli. Podobno gdy­by nie tamtejsi lekarze, już by go nie było wśród żywych.
Dziś Rokita najczęściej jeździ do Sie­ny. - Zaprzyjaźniłem się z pewnym staniu Włochem. Często się u niego zatrzymuję,
bardzo fajny gość - opowiada. Na miejscu uczy się języka - bardzo lubi, kiedy mówi się do niego „signor Giovanni” - czyta i kontempluje sieneńskie Madonny.
Znajomym - W życiu Janka tak naprawdę liczą się trzy miejsca. Pierwszym jest jego mieszkanie, drugie to Włochy. A trzecie
- Długa 42 w Krakowie.
Ten ostatni adres to siedziba stowa­rzyszenia Siemacha wspierającego dzieci i młodzież z trudnych środowisk. Roki­ta bywa tu regularnie, zna się z jego wy­chowankami i jest przez nich traktowany jak swój. Zdarza się, że razem z Nelli prze­siaduje na Długiej całymi dniami. Ona pomaga w sekretariacie, a on rozmawia z podopiecznymi. Dwa lata temu spę­dził z nimi Wigilię, a w tym roku przy­szedł w7 Wielką Sobotę i tak się zagadał, że wyszedł dopiero w niedzielę nad ranem. Kilka tygodni temu był też na imprezie an­drzejkowej, ale schował się do sąsiednie­go pokoju, bo - jak stwierdził - nie jest przyzwyczajony do takiego harmidru.
- Jak to możliwe, że ze studentami nie może pan znaleźć wspólnego języka, a z wychowankami Siemachy siedzi pan całą noc? - dziwię się.
- Studentów próbuję nauczyć rozumie­nia polityki, a do dzieciaków z Siemachy mam inne podejście. Po prostu przycho­dzę i z nimi rozmawiam.
- O czym?
- O wszystkim. Jak z własnym dzie­ckiem albo z żoną. Ja mówię o swoich sprawcach, a oni o swoich. Niektóre z tych dzieciaków? mają po 13 lat i taaakie życio­rysy - Rokita szeroko rozkłada ręce. - Mają wszystkie doświadczenia. Przestępcze, kurewskie, narkotyczne, więzienne. Jakie kto chce.
- A jak oni do pana mówią? „Panie pośle” czy7 po imieniu?
- Różnie. Część - „panie Janku”, z kilko­ma starszymi jestem na ty.
Spotkanie w hotelu powoli dobiega końca. Rokita opowiada, jak to po odejściu z po­lityki zaczął ograniczać kontakty ze zna­jomymi. Zupełnie świadomie, z dnia na dzień. Nagle się jednak zacina: - Ale po co właściwie jest ten artykuł? Tusk słabnie, więc warto coś o Rokicie napisać, dobrze to rozumiem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz