Przez kilka dni
miałam okazję towarzyszyć Ewie Kopacz. Obserwowałam z bliska, jak
rozwiązuje kryzys związany z wypowiedzią Radosława Sikorskiego. Jakim
będzie premierem?
Agnieszka Burzyńska
Ładnie pani
redaktor wygląda - wita mnie premier. Narzeka, że sama musi chodzić w mundurkach.
- Mam ich pięć. Granatowa garsonka, szara garsonka, brązowa garsonka.
Niewielki wybór. Na co dzień w sytuacjach prywatnych premier woli luz: dżinsy i
koszule. W czasie rozmowy ze mną zdejmuje szpilki - to znak, że czuje się
swobodnie. Gdy jest zmęczona, lubi być boso, jednak na ogół pozwala sobie na to
tylko wśród osób z najbliższego otoczenia.
Najważniejszy element gabinetu
pani premier to okrągły stolik. Przy nim rozmawia z gośćmi i podejmuje
decyzje. Jest tu miejsce dla siedmiu osób, zwykle najściślejszego grona
współpracowników. Na środku leżą papiery, obok miska z malinami. Na końcu
pokoju biurko. W okresie urzędowania Donalda Tuska królowały na nim warzywa:
marchewki, kalarepa, rzodkiewki. Teraz powróciły słodycze. Premier jest od nich
uzależniona, ostatnio jednak mocno schudła.
Wraz z Ewą Kopacz na stoliku
pojawiły się też oczywiście papierosy, pali od lat i to nie lighty.
- Palimy? - pyta. Wychodzimy na
balkon. Szefowa rządu jest zdenerwowana. Razem z nami wychodzi zapalić Iwona
Sulik, rzeczniczka prasowa rządu. Sulik to osoba, która najczęściej pojawia się
w gabinecie premier. Cieszy się całkowitym zaufaniem Ewy Kopacz; szefowa rządu
uważa, że to jedna z niewielu osób, która nie wsadziła jej na żadną minę.
Z gabinetu można przejść do tzw.
Owalu, czyli Gabinetu Owalnego, gdzie można się spotkać w szerszym gronie.
Zmieści się kilkanaście osób. Tam odbywają się też między innymi przygotowania
do posiedzeń rządu. Wtedy na stole stoją kubki z kakao. To nowy zwyczaj, za
Tuska była herbata.
- Spożycie kakao znacznie wzrosło.
Ewa podkreśla, że magnez jest bardzo ważny - opowie mi potem wicepremier Tomasz
Siemoniak, obecnie najbliższy współpracownik w rządzie.
NADCHODZI KRYZYS
Jakiś czas temu otrzymuję zgodę
Ewy Kopacz, by towarzyszyć jej w czasie kilku dni pracy. Oczywiście, nie będę
miała prawa uczestniczyć w obradach Rady Ministrów ani być świadkiem rozmów,
które są poufne. Mogę natomiast obserwować konsultacje z otoczeniem i gronem
doradców. Jestem także świadkiem jej pierwszych wizyt zagranicznych: w
Brukseli, Berlinie i Paryżu. Tak się składa,
że w jej gabinecie jestem akurat w dniu największego dotąd kryzysu politycznego,
jaki ją spotkał, odkąd objęła urząd premiera - wybucha właśnie afera związana z
wywiadem Radosława Sikorskiego dla amerykańskiego portalu Politico, w którym marszałek Sejmu powiedział, że w 2008 r. Władimir Putin proponował Tuskowi rozbiór Ukrainy. Wybucha dyplomatyczny
skandal, jeszcze tego dnia Ewa Kopacz wezwie go do siebie i zmusi do zwołania
konferencji prasowej. Będzie się też musiała spotkać w jego sprawie z Donaldem
Tuskiem i odbyć serię narad z ministrami. Ale rano nikt jeszcze nie przeczuwa,
że siła rażenia afery z udziałem Sikorskiego będzie tak duża. Mam więc
niepowtarzalną okazję obserwować, jak Ewa Kopacz i jej otoczenie reagują na
nagły kryzys.
Obraz nowej premier, jaki wyłania
się z tych spędzonych z nią dni, jest dla mnie zaskoczeniem, choć jako
dziennikarka obserwuję ją od początku jej kariery. Co najbardziej mnie dziwi? Duża
decyzyjność i konkretność, choć obserwatorzy obawiali się, że jako szefowa
rządu będzie chaotyczna i emocjonalna. Przesadza natomiast, przyjmując postawę
prymuski - osoby, która chce wszystko
kontrolować i wszystkiego dopilnować osobiście. Mam wrażenie, że jest tego za
dużo. Tusk umiał lepiej delegować obowiązki, zajmował się tym, czym naprawdę
musiał. Ewa Kopacz czyta mnóstwo dokumentów, zagłębia się w szczegóły.
Przychodzi do pracy po ósmej, wychodzi późno w nocy. Ostatnio najczęściej po
północy.
CO TO JEST RYBACTWO
Gabinet Owalny. Wtorkowy poranek
przed ubiegło tygodniowym posiedzeniem rządu. Premier Ewa Kopacz wraz z wicepremierami,
szefem resortu finansów, szefem kancelarii przygotowują się do spotkania Rady
Ministrów. Już wtedy pojawia się temat wyskoku Radosława Sikorskiego. Mimo że
ta sprawa od kilkunastu godzin bulwersuje opinię publiczną, nastroje w
Gabinecie Owalnym są dobre. Wszyscy się spodziewają, że marszałek wystąpi na
konferencji prasowej i powie, że to nieporozumienie. Będzie trochę krzyku, ale
temat umrze szybko. Wśród ministrów nie ma jednak szefa MSZ Grzegorza Schetyny
- okaże się później, że to błąd. Najwyraźniej premier
nie doceniła zagrożeń, jakie niosła nieszczęsna wypowiedź Sikorskiego.
Schetyna wiedział, że sprawa jest
poważ - na. Jego współpracownicy już poprzedniego
dnia próbowali wyjaśnić z
marszałkiem kwestię kontrowersyjnego wywiadu. Odbili się od ściany. Sikorski
nie widział nic niestosownego w swojej wypowiedzi i nie zamierzał się z niej
wycofywać. - Schetyna jako jedyny wyczuł nadciągającą katastrofę - mówi mi później jeden z ministrów.
Goście w Gabinecie Owalnym
spokojnie omawiają kolejnych osiem punktów zbliżającego się posiedzenia Rady
Ministrów. Wicepremiera Piechocińskiego nurtuje zwłaszcza ten z numerem siedem.
To projekt uchwały w sprawie przyjęcia projektu Programu Operacyjnego
„Rybactwo i Morze” na lata 2014-2020. - Jesteście pewni, że jest słowo
„rybactwo”? Nie powinno być „rybołówstwo”? - docieka. Odpowiada mu wiceminister
finansów: jest takie słowo, tytuł jest poprawny. Wicepremier nie wydaje się
uspokojony, ale daje za wygraną. Jak się później okaże, tylko chwilowo.
W tym czasie w kancelarii
pojawiają się kolejni ministrowie. Wpada nawet Paweł Graś. Były rzecznik rządu
wciąż jest sekretarzem stanu, choć od czasu zmiany premiera w zasadzie nie ma
przydzielonych obowiązków. Wiadomo, że w grudniu wyjedzie z Tuskiem do
Brukseli, więc kancelaria premiera to dla niego przechowalnia. - Pojawia się i
znika. Bierze klucz do swojego gabinetu i tyle wiadomo. Co robi? Nie mam
pojęcia - mówi jeden z pracowników kancelarii.
Największe zainteresowanie budzi
jednak w tym dniu Marek Sawicki. Jeszcze wtedy wszystkim się wydaje, że to jego
wypowiedź jest największym kłopotem rządu. Minister rolnictwa pytany przez
dziennikarza, co z rolnikami, którzy za 12 gr za kg w skupie muszą sprzedawać
jabłka przemysłowe, odparł: „Są frajerami”.
- Chciał pan pewnie powiedzieć
farmerzy, a wyszło frajerzy? - zaczepiam ministra. Sawickiemu żart się podoba,
ale zaraz zaczyna na poważnie. Tłumaczy, że nieraz trzeba ludziom powiedzieć
coś dosadnie, żeby zrozumieli. Jego wywód przerywa Maciej Berek, prezes
Rządowego Centrum Legislacji. - Marek, dobrze, że jesteś. Musimy pogadać o
cebuli i kapuście - rzuca. Obaj panowie odchodzą na bok. Czasu na dyskusję nie
ma zbyt wiele, bo z gabinetu premier zaczynają wychodzić uczestnicy spotkania
przygotowawczego.
Sama Ewa Kopacz opuszcza swoje
lokum kilka minut po godzinie 11. Na czwarte piętro wjeżdżamy windą we trójkę,
jest z nami jeszcze Tomasz Siemoniak. - Dużo punktów spornych. Będzie ciężko -
wzdycha. Rozpoczyna się posiedzenie rządu. Na początek strategia
bezpieczeństwa narodowego, potem na salę
zostaje zaproszony Jacek Kapica. Wiceminister finansów referuje stan realizacji
ustawy hazardowej. Czterej ministrowie: rolnictwa, finansów, zdrowia oraz
administracji i cyfryzacji, przedstawiają plan realizacji projektów zgłoszonych
w expose.
- U Ewy Kopacz liczy się zwięzłość
- powtarzają wszyscy ministrowie, z którymi o niej rozmawiam. - Prowadzone
przez nią posiedzenia zaczynają się punktualnie i są krótkie, a to się
wszystkim podoba - mówi mi jeden z nich.
Konkretność Ewy Kopacz była dużym
zaskoczeniem dla tych, którzy mniej ją znali. Premier nie lubi przedłużania
dyskusji; gdy pojawiają się dygresje, sprowadza na ziemię. Tego dnia wszystko
idzie sprawnie do wspomnianego już punktu siódmego.
- Czy nie uważacie, że zamiast
„rybactwo” powinno być „rybołówstwo” - powtarza swoje wątpliwości wicepremier.
Tym razem Piechociński trafia jednak na specjalistę od różnic pomiędzy
rybactwem i rybołówstwem. Marek Sawicki cierpliwie wyjaśnia wicepremierowi
znaczenie tych słów. Wywiązuje się wyrafinowana dyskusja o połowach ryb. -
Piechociński to kosmita. Nigdy nie wiadomo, co zainteresuje wicepremiera i
będzie wymagało pogłębienia jego wiedzy - mówi mi na boku współpracownik
szefowej rządu. Na sali panuje ogólne rozbawienie. - Kończymy, bo jest jeszcze
jedna sprawa, która wymaga pilnego wyjaśnienia - oznajmia Ewa Kopacz. Premier
nie dodaje, o co chodzi. Nie musi. Wszyscy wiedzą, że za chwilę ma się zacząć
konferencja Sikorskiego. Szefowa rządu chce ją obejrzeć na żywo w telewizji.
WYSKOKI MARSZAŁKA
Robi to w swoim gabinecie na
pierwszym piętrze. Przy okrągłym stoliku obok niej tym razem zasiadają też
Grzegorz Schetyna i Tomasz Siemoniak. Po chwili dołącza rzeczniczka rządu
Iwona Sulik. Wszyscy zerkają na wielki ekran telewizora. Zaczyna się
konferencja prasowa Sikorskiego, ale ten nie zamierza odpowiadać na żadne pytania. Odsyła do wywiadu z sobą,
który w ciągu godziny ma się pojawić na jednym z portali. Po czym ucieka,
otoczony Strażą Marszałkowską, która wdaje się w ostrą sprzeczkę z coraz
bardziej zdenerwowanymi dziennikarzami. W gabinecie premier zapada długie milczenie.
Nikt nie może uwierzyć w to, co zobaczyli przed chwilą na ekranie.
- Dobrze, że nie mam go w rządzie
- rzuca w końcu premier. Jest wyraźnie oburzona i zdenerwowana. Nie tego się
spodziewała. Wywiązuje się dyskusja o kordonie Straży Marszałkowskiej, którym
otoczył się Rado - sław Sikorski. Zarówno Schetyna, jak i Kopacz jako byli
marszałkowie Sejmu nie mogą zrozumieć takiego zachowania. Traktują to jako
przejaw skrajnej arogancji i buty. Długa wymiana zdań kończy się jednak ogólną
refleksją: trzeba uspokoić sytuację. Odwołać Sikorskiego? Schetyna i Siemoniak
mówią, że nie ma sensu. Zmiana marszałka nadałaby tylko rangę wydarzeniu, o
którym wszyscy woleliby zapomnieć. Ale premier nie wydaje się do końca
przekonana. Spodziewa się, że to nie ostatni wyskok marszałka, że będą kolejne
kłopoty. Nie jest jedyna.
Tego dnia w otoczeniu premier wszyscy
zaczynają sobie przypominać różne wpadki Sikorskiego. Także takie, o których
dotąd nie wspominano. Opowiada uczestnik wrześniowego szczytu NATO w Newport:
- Sikorski podszedł do ministra
spraw zagranicznych Ukrainy i w swoim żołnierskim stylu huknął go w plecy, a
potem powiedział: „Nie możecie Rosjanom oddać tego Donbasu? Nie byłoby
problemu” Wszyscy zdębieli.
Ostatecznie jednak temat cofnięcia
rekomendacji partyjnych dla Sikorskiego upada. - Uznano, że to zbyt
skomplikowana operacja i byłaby z tego kolejna zadyma - opowiada współpracownik Ewy Kopacz.
Po niemal godzinie Schetyna i
Siemoniak wychodzą z gabinetu. Z dwugodzinnym opóźnieniem zaczyna się posiedzenie
Rządowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. Temat: ebola. Kopacz zajmuje
miejsce pomiędzy Bartoszem Arłukowiczem a Tomaszem Siemoniakiem. Minister
zdrowia sygnalizuje kłopoty ze skoordynowaniem działań, zapowiada się dłuższy
wywód. Ewa Kopacz wydaje się nieco zniecierpliwiona. - Po prostu załatw tę
sprawę, a nie o niej opowiadaj. Masz jeszcze dziś trochę czasu - ucina premier.
Minister nie wraca do tematu.
Pojawia się kolejny problem: w
jaki sposób szefowa rządu ma się odnieść do sprawy Sikorskiego. Dziennikarze
już czekają na konferencję prasową zapowiedzianą po posiedzeniu zespołu
kryzysowego.
Wiadomo jednak, że wszyscy będą ją
pytali o wywiad marszałka Sejmu. Iwona Sulik podejmuje decyzję, że będzie tylko
oświadczenie szefowej rządu w sprawie eboli, bez możliwości zadawania pytań.
Kilka minut później na sali pojawia się premier. Na koniec niespodziewanie odnosi
się do sprawy Sikorskiego. - Nie będę tolerować tego rodzaju zachowań, które
spróbował zaprezentować pan marszałek Sikorski podczas dzisiejszej konferencji.
To, co powinnam powiedzieć, to przeprosić w imieniu marszałka wszystkich
przedstawicieli mediów, którzy byli w Sejmie dzisiaj podczas tej konferencji -
rzuca premier. Dodaje, że prawdopodobnie jeszcze we wtorek będzie rozmawiać z
Sikorskim i przekaże mu swoją opinię w tej sprawie.
Jej słowa są zaskoczeniem dla
doradców. Z nikim ich nie uzgadniała ani nie konsultowała, samodzielnie podjęła
decyzję o tym, jakie stanowisko w tej sprawie zaprezentować mediom. - Wypadło
dobrze, choć gdybyśmy mieli nad tym kontrolę, zadbalibyśmy, by oświadczenie
nie było wygłaszane na tle barteru „Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego” bo
w kontekście całej sytuacji było to co najmniej dwuznaczne - mówi mi później
jeden ze współpracowników premier.
POMYLENIE RÓL
Kiedy szefowa rządu wraca do
gabinetu, czeka już na nią szef jej kancelarii Jacek Cichocki z informacjami
na temat szczegółów wizyty Donalda Tuska w Moskwie w 2008 r. Na stole leży cała
dokumentacja. Okazuje się, że zarówno w kancelarii premiera, jak i w
Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie ma śladu rozmowy Tuska z Putinem w cztery
oczy.
Po 16 w kancelarii pojawia się
Radosław Sikorski. Rozmowa jest krótka i nieprzyjemna dla marszałka. Konkluzja
jest jasna: Sikorski ma zorganizować kolejną konferencję prasową i przeprosić
za swoje zachowanie.
- Nie obawiacie się, że zostanie
to odczytane jako pomylenie ról? Premier, czyli czwarta osoba w państwie,
upomina drugą osobę? - pytam współpracowników Kopacz. - Gdy Tusk kazał Ewie
oddawać nagrody, które kiedyś przyznała sobie i swoim zastępcom jako marszałek
Sejmu, to nikt nie miał takich wątpliwości. Poza tym Sikorski jest
wiceprzewodniczącym Platformy, a Ewa de facto pełni obowiązki szefa PO. Takie
wypowiedzi, zachowania szkodzą PO. I jeszcze jedno: każdy obywatel ma prawo
skrytykować pierwszą, drugą, trzecią czy czwartą osobę w państwie, dlaczego
premier miałaby milczeć, gdy bulwersuje ją zachowanie drugiej osoby w państwie
- słyszę w odpowiedzi.
Około 17.30 w gabinecie premier ponownie
pojawiają się Tomasz Siemoniak i Grzegorz Schetyna. Mają przygotować się do
spotkania z prezydentem w Belwederze. Zamiast tego oglądają kolejną konferencję
Sikorskiego. Po przeprosinach marszałka Sejmu wszyscy oddychają z ulgą. Można
próbować zamykać ten temat.
Pół godziny później w Belwederze
zaczyna się spotkanie Ewy Kopacz z Bronisławem Komorowskim przed zapowiedzianą
na następny dzień Radą Bezpieczeństwa Narodowego. Prezydentowi towarzyszy minister
Jaromir Sokołowski, doradca do spraw międzynarodowych. Temat Sikorskiego nie
zajmuje dużo czasu. Nie ma co kopać leżące - go. Komorowski prezentuje postawę
„A nie mówiłem?” Głowa państwa, delikatnie mówiąc, od dawna nie ma dobrego
zdania o nowym marszałku Sejmu. - Przecież to ty chciałeś, aby wciąż był
ministrem spraw zagranicznych - ripostuje złośliwie nowy szef MSZ. Dyskusja
szybko przechodzi na inne tory. - Z tym wetem w sprawie CO2 to chyba nie
najlepszy pomysł - zagaja Komorowski. W odpowiedzi słyszy długi wykład
o elektrowni w Kozienicach, poziomach emisji. Dużo
szczegółów, dużo liczb w temacie, na którym mało kto się zna. - Ewa jest
typową prymuską, nie zadowala się wiedzą na poziomie ogólnym. Musi poznać
wszystkie szczegóły. Kolejne minuty zabiera rozmowa o Ukrainie i państwie
islamskim. Spotkanie kończy się przed 20.
GDZIE SIEDZIAŁ TUSK
Rzuca mi się oczy, że Ewa Kopacz
nie stwarza wokół siebie atmosfery Bizancjum. Czy wynika to z jej
bezpośredniości, czy też z braku doświadczenia? Donald Tusk także na początku
był taki, później jednak coraz bardziej izolował się od świata przy pomocy
sztabu współpracowników, którzy zaczęli tworzyć wokół niego dwór.
Wizyta premier w Paryżu. W
polskiej ambasadzie wychodzę na taras, żeby
zapalić papierosa. Dołącza kilka osób. Między innymi rzeczniczka rządu. Na
dole w ogrodzie premier wraz z kierownictwem ambasady je obiad. Gdy zauważa
dziennikarzy, macha do nas, potem wstaje, przerywa posiłek, wchodzi na taras,
rozmawiamy. Temat główny: C02. Przed szefową rządu trudne spotkanie z
prezydentem Francji. - Jesteśmy w Paryżu, dlaczego nie możemy posiedzieć
i pogadać w jakiejś fajnej knajpce? Znajdźcie jakąś -
szefowa rządu patrzy na rzecznik Iwonę Sulik. Pracownicy ambasady są
skonsternowani. Nie wiedzą, czy premier mówi poważnie. Zaczyna się poszukiwanie
miejsca, w którym zmieści się 20 osób.
- Idźcie, a ja dojadę - oznajmia
Kopacz. Oczywiście nie dojeżdża. Ale cała sytuacja jest dla niej bardzo
charakterystyczna.
- Po pierwsze, bierze na siebie
zbyt dużo zobowiązań, a później brakuje jej czasu. A po drugie, ciągle jeszcze
nie przyjmuje do wiadomości ograniczeń, które się wiążą z jej nową funkcją -
mówi mi osoba z jej otoczenia.
Być może dzięki temu nie dopadła
jej jeszcze choroba premierów, czyli alienacja, na którą prędzej czy później
zapadali jej poprzednicy. Ale minęły dopiero cztery tygodnie.
GDZIE SIEDZIAŁ TUSK
Przed wylotem do Brukseli, gdzie
ma się odbyć pierwsza zagraniczna wizyta premier, siedzę w samolocie i
obserwuję wjeżdżającą kolumnę. Ku mojemu zaskoczeniu, samochód Ewy Kopacz nie
wjeżdża jednak na płytę lotniska. Szefowa rządu postanowiła dostać się do
samolotu tak jak wszyscy. Razem ze współpracownikami przechodzi przez salonik
dla VIP-ów i potem pieszo kilkadziesiąt metrów po płycie. Po drodze gubi but.
Szpilka wbija się w wycieraczkę. Pomaga funkcjonariuszka BOR. Gdy premier dociera
do samolotu, pyta: - Gdzie siedział Tusk? Odpowiedź: Tutaj, po lewej stronie.
Kopacz demonstracyjnie siada po prawej, tam gdzie zwykle siadał Graś albo Igor
Ostachowicz. Na każdym kroku podkreśla, że nie chce być kopią poprzednika.
A myślałem że nic nie przebije tekstu Pan Karnowskiego o "Żelaznym Premierze" Jarosławie Kaczyńskim - myliłem się.
OdpowiedzUsuńLubię Panią Premier tylko się martwię,żeby się nie zapętliła ,wbijała we wszystkie sprawy sama!Ale myślę,że to minie!:)
OdpowiedzUsuń