Strony

wtorek, 28 października 2014

Premierzyca



Przez kilka dni miałam okazję towarzyszyć Ewie Kopacz. Obserwowałam z bliska, jak rozwiązuje kryzys związany z wypowiedzią Radosława Sikorskiego. Jakim będzie premierem?

Agnieszka Burzyńska

Ładnie pani redaktor wygląda - wita mnie premier. Narzeka, że sama musi chodzić w mundur­kach. - Mam ich pięć. Grana­towa garsonka, szara garsonka, brązowa garsonka. Niewielki wybór. Na co dzień w sytuacjach prywatnych premier woli luz: dżinsy i koszule. W czasie rozmowy ze mną zdejmuje szpilki - to znak, że czuje się swobodnie. Gdy jest zmęczona, lubi być boso, jednak na ogół pozwala sobie na to tylko wśród osób z najbliższego otoczenia.
Najważniejszy element gabinetu pani premier to okrągły stolik. Przy nim roz­mawia z gośćmi i podejmuje decyzje. Jest tu miejsce dla siedmiu osób, zwykle naj­ściślejszego grona współpracowników. Na środku leżą papiery, obok miska z malinami. Na końcu pokoju biurko. W okresie urzę­dowania Donalda Tuska królowały na nim warzywa: marchewki, kalarepa, rzodkiewki. Teraz powróciły słodycze. Premier jest od nich uzależniona, ostatnio jednak mocno schudła.
Wraz z Ewą Kopacz na stoliku pojawiły się też oczywiście papierosy, pali od lat i to nie lighty.
- Palimy? - pyta. Wychodzimy na bal­kon. Szefowa rządu jest zdenerwowana. Razem z nami wychodzi zapalić Iwona Sulik, rzeczniczka prasowa rządu. Sulik to osoba, która najczęściej pojawia się w gabinecie premier. Cieszy się całkowitym zaufaniem Ewy Kopacz; szefowa rządu uważa, że to jedna z niewielu osób, która nie wsadziła jej na żadną minę.
Z gabinetu można przejść do tzw. Owalu, czyli Gabinetu Owalnego, gdzie można się spotkać w szerszym gronie. Zmieści się kilkanaście osób. Tam odbywają się też między innymi przygotowania do posiedzeń rządu. Wtedy na stole stoją kubki z kakao. To nowy zwyczaj, za Tuska była herbata.
- Spożycie kakao znacznie wzrosło. Ewa podkreśla, że magnez jest bardzo ważny - opowie mi potem wicepremier Tomasz Siemoniak, obecnie najbliższy współpra­cownik w rządzie.

NADCHODZI KRYZYS
Jakiś czas temu otrzymuję zgodę Ewy Ko­pacz, by towarzyszyć jej w czasie kilku dni pracy. Oczywiście, nie będę miała prawa uczestniczyć w obradach Rady Ministrów ani być świadkiem rozmów, które są poufne. Mogę natomiast obserwować konsultacje z otoczeniem i gronem doradców. Jestem także świadkiem jej pierwszych wizyt zagra­nicznych: w Brukseli, Berlinie i Paryżu. Tak się składa, że w jej gabinecie jestem akurat w dniu największego dotąd kryzysu poli­tycznego, jaki ją spotkał, odkąd objęła urząd premiera - wybucha właśnie afera związana z wywiadem Radosława Sikorskiego dla amerykańskiego portalu Politico, w którym marszałek Sejmu powiedział, że w 2008 r. Władimir Putin proponował Tuskowi rozbiór Ukrainy. Wybucha dyplomatycz­ny skandal, jeszcze tego dnia Ewa Kopacz wezwie go do siebie i zmusi do zwołania konferencji prasowej. Będzie się też musiała spotkać w jego sprawie z Donaldem Tuskiem i odbyć serię narad z ministrami. Ale rano nikt jeszcze nie przeczuwa, że siła rażenia afery z udziałem Sikorskiego będzie tak duża. Mam więc niepowtarzalną okazję obserwować, jak Ewa Kopacz i jej otoczenie reagują na nagły kryzys.
Obraz nowej premier, jaki wyłania się z tych spędzonych z nią dni, jest dla mnie zaskoczeniem, choć jako dziennikarka obserwuję ją od początku jej kariery. Co najbardziej mnie dziwi? Duża decyzyjność i konkretność, choć obserwatorzy obawiali się, że jako szefowa rządu będzie chaotyczna i emocjonalna. Przesadza natomiast, przyjmując postawę prymuski - osoby, która chce wszystko kontrolować i wszystkiego dopilnować osobiście. Mam wrażenie, że jest tego za dużo. Tusk umiał lepiej delegować obowiązki, zajmował się tym, czym naprawdę musiał. Ewa Kopacz czyta mnóstwo dokumentów, zagłębia się w szczegóły. Przychodzi do pracy po ósmej, wychodzi późno w nocy. Ostatnio najczęściej po północy.

CO TO JEST RYBACTWO
Gabinet Owalny. Wtorkowy poranek przed ubiegło tygodniowym posiedzeniem rządu. Premier Ewa Kopacz wraz z wice­premierami, szefem resortu finansów, szefem kancelarii przygotowują się do spo­tkania Rady Ministrów. Już wtedy pojawia się temat wyskoku Radosława Sikorskiego. Mimo że ta sprawa od kilkunastu godzin bulwersuje opinię publiczną, nastroje w Gabinecie Owalnym są dobre. Wszyscy się spodziewają, że marszałek wystąpi na konferencji prasowej i powie, że to nie­porozumienie. Będzie trochę krzyku, ale temat umrze szybko. Wśród ministrów nie ma jednak szefa MSZ Grzegorza Schetyny - okaże się później, że to błąd. Najwyraźniej premier nie doceniła zagrożeń, jakie niosła nieszczęsna wypowiedź Sikorskiego.
Schetyna wiedział, że sprawa jest poważ - na. Jego współpracownicy już poprzedniego
dnia próbowali wyjaśnić z marszałkiem kwestię kontrowersyjnego wywiadu. Od­bili się od ściany. Sikorski nie widział nic niestosownego w swojej wypowiedzi i nie zamierzał się z niej wycofywać. - Schetyna jako jedyny wyczuł nadciągającą katastrofę - mówi mi później jeden z ministrów.
Goście w Gabinecie Owalnym spokojnie omawiają kolejnych osiem punktów zbli­żającego się posiedzenia Rady Ministrów. Wicepremiera Piechocińskiego nurtuje zwłaszcza ten z numerem siedem. To projekt uchwały w sprawie przyjęcia projektu Pro­gramu Operacyjnego „Rybactwo i Morze” na lata 2014-2020. - Jesteście pewni, że jest słowo „rybactwo”? Nie powinno być „rybołówstwo”? - docieka. Odpowiada mu wiceminister finansów: jest takie słowo, ty­tuł jest poprawny. Wicepremier nie wydaje się uspokojony, ale daje za wygraną. Jak się później okaże, tylko chwilowo.
W tym czasie w kancelarii pojawiają się kolejni ministrowie. Wpada nawet Paweł Graś. Były rzecznik rządu wciąż jest sekreta­rzem stanu, choć od czasu zmiany premiera w zasadzie nie ma przydzielonych obowiąz­ków. Wiadomo, że w grudniu wyjedzie z Tu­skiem do Brukseli, więc kancelaria premiera to dla niego przechowalnia. - Pojawia się i znika. Bierze klucz do swojego gabinetu i tyle wiadomo. Co robi? Nie mam pojęcia - mówi jeden z pracowników kancelarii.
Największe zainteresowanie budzi jednak w tym dniu Marek Sawicki. Jeszcze wtedy wszystkim się wydaje, że to jego wypowiedź jest największym kłopotem rządu. Minister rolnictwa pytany przez dziennikarza, co z rolnikami, którzy za 12 gr za kg w skupie muszą sprzedawać jabłka przemysłowe, odparł: „Są frajerami”.
- Chciał pan pewnie powiedzieć farmerzy, a wyszło frajerzy? - zaczepiam ministra. Sawickiemu żart się podoba, ale zaraz zaczyna na poważnie. Tłumaczy, że nieraz trzeba ludziom powiedzieć coś dosadnie, żeby zrozumieli. Jego wywód przerywa Maciej Berek, prezes Rządowego Centrum Legislacji. - Marek, dobrze, że jesteś. Mu­simy pogadać o cebuli i kapuście - rzuca. Obaj panowie odchodzą na bok. Czasu na dyskusję nie ma zbyt wiele, bo z gabinetu premier zaczynają wychodzić uczestnicy spotkania przygotowawczego.
Sama Ewa Kopacz opuszcza swoje lokum kilka minut po godzinie 11. Na czwarte piętro wjeżdżamy windą we trójkę, jest z nami jeszcze Tomasz Siemoniak. - Dużo punktów spornych. Będzie ciężko - wzdycha. Rozpo­czyna się posiedzenie rządu. Na początek strategia bezpieczeństwa narodowego, potem na salę zostaje zaproszony Jacek Kapica. Wiceminister finansów referuje stan realizacji ustawy hazardowej. Czterej mini­strowie: rolnictwa, finansów, zdrowia oraz administracji i cyfryzacji, przedstawiają plan realizacji projektów zgłoszonych w expose.
- U Ewy Kopacz liczy się zwięzłość - po­wtarzają wszyscy ministrowie, z którymi o niej rozmawiam. - Prowadzone przez nią posiedzenia zaczynają się punktualnie i są krótkie, a to się wszystkim podoba - mówi mi jeden z nich.
Konkretność Ewy Kopacz była dużym zaskoczeniem dla tych, którzy mniej ją znali. Premier nie lubi przedłużania dyskusji; gdy pojawiają się dygresje, sprowadza na ziemię. Tego dnia wszystko idzie sprawnie do wspomnianego już punktu siódmego.
- Czy nie uważacie, że zamiast „rybactwo” powinno być „rybołówstwo” - powtarza swoje wątpliwości wicepremier. Tym razem Piechociński trafia jednak na spe­cjalistę od różnic pomiędzy rybactwem i rybołówstwem. Marek Sawicki cierpli­wie wyjaśnia wicepremierowi znaczenie tych słów. Wywiązuje się wyrafinowana dyskusja o połowach ryb. - Piechociński to kosmita. Nigdy nie wiadomo, co zain­teresuje wicepremiera i będzie wymagało pogłębienia jego wiedzy - mówi mi na boku współpracownik szefowej rządu. Na sali panuje ogólne rozbawienie. - Kończymy, bo jest jeszcze jedna sprawa, która wymaga pilnego wyjaśnienia - oznajmia Ewa Kopacz. Premier nie dodaje, o co chodzi. Nie musi. Wszyscy wiedzą, że za chwilę ma się zacząć konferencja Sikorskiego. Szefowa rządu chce ją obejrzeć na żywo w telewizji.

WYSKOKI MARSZAŁKA
Robi to w swoim gabinecie na pierwszym piętrze. Przy okrągłym stoliku obok niej tym razem zasiadają też Grzegorz Schety­na i Tomasz Siemoniak. Po chwili dołącza rzeczniczka rządu Iwona Sulik. Wszyscy zerkają na wielki ekran telewizora. Zaczy­na się konferencja prasowa Sikorskiego, ale ten nie zamierza odpowiadać na żadne pytania. Odsyła do wywiadu z sobą, który w ciągu godziny ma się pojawić na jednym z portali. Po czym ucieka, otoczony Strażą Marszałkowską, która wdaje się w ostrą sprzeczkę z coraz bardziej zdenerwowanymi dziennikarzami. W gabinecie premier zapada długie milczenie. Nikt nie może uwierzyć w to, co zobaczyli przed chwilą na ekranie.
- Dobrze, że nie mam go w rządzie - rzuca w końcu premier. Jest wyraźnie oburzona i zdenerwowana. Nie tego się spodziewała. Wywiązuje się dyskusja o kordonie Straży Marszałkowskiej, którym otoczył się Rado - sław Sikorski. Zarówno Schetyna, jak i Ko­pacz jako byli marszałkowie Sejmu nie mogą zrozumieć takiego zachowania. Traktują to jako przejaw skrajnej arogancji i buty. Długa wymiana zdań kończy się jednak ogólną refleksją: trzeba uspokoić sytuację. Odwołać Sikorskiego? Schetyna i Siemoniak mówią, że nie ma sensu. Zmiana marszałka nadałaby tylko rangę wydarzeniu, o którym wszyscy woleliby zapomnieć. Ale premier nie wydaje się do końca przekonana. Spodziewa się, że to nie ostatni wyskok marszałka, że będą kolejne kłopoty. Nie jest jedyna.
Tego dnia w otoczeniu premier wszy­scy zaczynają sobie przypominać różne wpadki Sikorskiego. Także takie, o których dotąd nie wspominano. Opowiada uczestnik wrześniowego szczytu NATO w Newport:
- Sikorski podszedł do ministra spraw za­granicznych Ukrainy i w swoim żołnierskim stylu huknął go w plecy, a potem powiedział: „Nie możecie Rosjanom oddać tego Donba­su? Nie byłoby problemu” Wszyscy zdębieli.
Ostatecznie jednak temat cofnięcia rekomendacji partyjnych dla Sikorskiego upada. - Uznano, że to zbyt skomplikowana operacja i byłaby z tego kolejna zadyma - opowiada współpracownik Ewy Kopacz.
Po niemal godzinie Schetyna i Siemoniak wychodzą z gabinetu. Z dwugodzinnym opóźnieniem zaczyna się posiedzenie Rzą­dowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. Temat: ebola. Kopacz zajmuje miejsce pomiędzy Bartoszem Arłukowiczem a Tomaszem Siemoniakiem. Minister zdrowia sygnalizuje kłopoty ze skoordynowaniem działań, zapowiada się dłuższy wywód. Ewa Kopacz wydaje się nieco zniecierpli­wiona. - Po prostu załatw tę sprawę, a nie o niej opowiadaj. Masz jeszcze dziś trochę czasu - ucina premier. Minister nie wraca do tematu.
Pojawia się kolejny problem: w jaki sposób szefowa rządu ma się odnieść do sprawy Sikorskiego. Dziennikarze już cze­kają na konferencję prasową zapowiedzianą po posiedzeniu zespołu kryzysowego.
Wiadomo jednak, że wszyscy będą ją pytali o wywiad marszałka Sejmu. Iwona Sulik podejmuje decyzję, że będzie tylko oświadczenie szefowej rządu w sprawie eboli, bez możliwości zadawania pytań. Kilka minut później na sali pojawia się premier. Na koniec niespodziewanie od­nosi się do sprawy Sikorskiego. - Nie będę tolerować tego rodzaju zachowań, które spróbował zaprezentować pan marszałek Sikorski podczas dzisiejszej konferencji. To, co powinnam powiedzieć, to przeprosić w imieniu marszałka wszystkich przedsta­wicieli mediów, którzy byli w Sejmie dzisiaj podczas tej konferencji - rzuca premier. Dodaje, że prawdopodobnie jeszcze we wtorek będzie rozmawiać z Sikorskim i przekaże mu swoją opinię w tej sprawie.
Jej słowa są zaskoczeniem dla doradców. Z nikim ich nie uzgadniała ani nie konsultowała, samodzielnie podjęła decyzję o tym, jakie stanowisko w tej sprawie zaprezen­tować mediom. - Wypadło dobrze, choć gdybyśmy mieli nad tym kontrolę, zadbali­byśmy, by oświadczenie nie było wygłaszane na tle barteru „Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego” bo w kontekście całej sytuacji było to co najmniej dwuznaczne - mówi mi później jeden ze współpracowników premier.

POMYLENIE RÓL
Kiedy szefowa rządu wraca do gabinetu, czeka już na nią szef jej kancelarii Jacek Ci­chocki z informacjami na temat szczegółów wizyty Donalda Tuska w Moskwie w 2008 r. Na stole leży cała dokumentacja. Okazuje się, że zarówno w kancelarii premiera, jak i w Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie ma śladu rozmowy Tuska z Putinem w cztery oczy.
Po 16 w kancelarii pojawia się Radosław Sikorski. Rozmowa jest krótka i nieprzyjem­na dla marszałka. Konkluzja jest jasna: Si­korski ma zorganizować kolejną konferencję prasową i przeprosić za swoje zachowanie.
- Nie obawiacie się, że zostanie to odczytane jako pomylenie ról? Premier, czyli czwarta osoba w państwie, upomina drugą osobę? - pytam współpracowników Kopacz. - Gdy Tusk kazał Ewie oddawać nagrody, które kiedyś przyznała sobie i swoim zastępcom jako marszałek Sejmu, to nikt nie miał takich wątpliwości. Poza tym Sikorski jest wiceprzewodniczącym Platformy, a Ewa de facto pełni obowiązki szefa PO. Takie wypowiedzi, zachowania szkodzą PO. I jeszcze jedno: każdy obywatel ma prawo skrytykować pierwszą, drugą, trzecią czy czwartą osobę w państwie, dlaczego premier miałaby milczeć, gdy bulwersuje ją zachowanie drugiej osoby w państwie - słyszę w odpowiedzi.
Około 17.30 w gabinecie premier po­nownie pojawiają się Tomasz Siemoniak i Grzegorz Schetyna. Mają przygotować się do spotkania z prezydentem w Belwederze. Zamiast tego oglądają kolejną konferencję Sikorskiego. Po przeprosinach marszałka Sejmu wszyscy oddychają z ulgą. Można próbować zamykać ten temat.
Pół godziny później w Belwederze zaczyna się spotkanie Ewy Kopacz z Broni­sławem Komorowskim przed zapowiedzianą na następny dzień Radą Bezpieczeństwa Narodowego. Prezydentowi towarzyszy mi­nister Jaromir Sokołowski, doradca do spraw międzynarodowych. Temat Sikorskiego nie zajmuje dużo czasu. Nie ma co kopać leżące - go. Komorowski prezentuje postawę „A nie mówiłem?” Głowa państwa, delikatnie mówiąc, od dawna nie ma dobrego zdania o nowym marszałku Sejmu. - Przecież to ty chciałeś, aby wciąż był ministrem spraw zagranicznych - ripostuje złośliwie nowy szef MSZ. Dyskusja szybko przechodzi na inne tory. - Z tym wetem w sprawie CO2 to chyba nie najlepszy pomysł - zagaja Komo­rowski. W odpowiedzi słyszy długi wykład o elektrowni w Kozienicach, poziomach emisji. Dużo szczegółów, dużo liczb w te­macie, na którym mało kto się zna. - Ewa jest typową prymuską, nie zadowala się wiedzą na poziomie ogólnym. Musi poznać wszystkie szczegóły. Kolejne minuty zabiera rozmowa o Ukrainie i państwie islamskim. Spotkanie kończy się przed 20.

GDZIE SIEDZIAŁ TUSK
Rzuca mi się oczy, że Ewa Kopacz nie stwarza wokół siebie atmosfery Bizancjum. Czy wynika to z jej bezpośredniości, czy też z braku doświadczenia? Donald Tusk także na początku był taki, później jednak coraz bardziej izolował się od świata przy pomocy sztabu współpracowników, którzy zaczęli tworzyć wokół niego dwór.
Wizyta premier w Paryżu. W polskiej ambasadzie wychodzę na taras, żeby zapalić papierosa. Dołącza kilka osób. Między in­nymi rzeczniczka rządu. Na dole w ogrodzie premier wraz z kierownictwem ambasady je obiad. Gdy zauważa dziennikarzy, macha do nas, potem wstaje, przerywa posiłek, wchodzi na taras, rozmawiamy. Temat główny: C02. Przed szefową rządu trudne spotkanie z prezydentem Francji. - Jesteśmy w Paryżu, dlaczego nie możemy posiedzieć i pogadać w jakiejś fajnej knajpce? Znajdźcie jakąś - szefowa rządu patrzy na rzecznik Iwonę Sulik. Pracownicy ambasady są skonsternowani. Nie wiedzą, czy premier mówi poważnie. Zaczyna się poszukiwanie miejsca, w którym zmieści się 20 osób.
- Idźcie, a ja dojadę - oznajmia Kopacz. Oczywiście nie dojeżdża. Ale cała sytuacja jest dla niej bardzo charakterystyczna.
- Po pierwsze, bierze na siebie zbyt dużo zobowiązań, a później brakuje jej czasu. A po drugie, ciągle jeszcze nie przyjmuje do wiadomości ograniczeń, które się wiążą z jej nową funkcją - mówi mi osoba z jej otoczenia.
Być może dzięki temu nie dopadła jej jeszcze choroba premierów, czyli alienacja, na którą prędzej czy później zapadali jej poprzednicy. Ale minęły dopiero cztery tygodnie.

GDZIE SIEDZIAŁ TUSK
Przed wylotem do Brukseli, gdzie ma się odbyć pierwsza zagraniczna wizyta premier, siedzę w samolocie i obserwuję wjeżdżającą kolumnę. Ku mojemu zaskoczeniu, samo­chód Ewy Kopacz nie wjeżdża jednak na płytę lotniska. Szefowa rządu postanowiła dostać się do samolotu tak jak wszyscy. Razem ze współpracownikami przechodzi przez salonik dla VIP-ów i potem pieszo kilkadziesiąt metrów po płycie. Po drodze gubi but. Szpilka wbija się w wycieraczkę. Pomaga funkcjonariuszka BOR. Gdy pre­mier dociera do samolotu, pyta: - Gdzie siedział Tusk? Odpowiedź: Tutaj, po lewej stronie. Kopacz demonstracyjnie siada po prawej, tam gdzie zwykle siadał Graś albo Igor Ostachowicz. Na każdym kroku pod­kreśla, że nie chce być kopią poprzednika.

2 komentarze:

  1. A myślałem że nic nie przebije tekstu Pan Karnowskiego o "Żelaznym Premierze" Jarosławie Kaczyńskim - myliłem się.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Panią Premier tylko się martwię,żeby się nie zapętliła ,wbijała we wszystkie sprawy sama!Ale myślę,że to minie!:)

    OdpowiedzUsuń