Szpiegostwo na rzecz
USA nie jest w Polsce przestępstwem.
Tego uczy historia
płk. Szymona S.
CEZARY ŁAZAREWICZ
O wpadce
pułkownika S. zdecydował przypadek. W1995 r. jednemu z amerykańskich dyplomatów
ukradziono w Polsce samochód. Policja znalazła auto, ale wezwała
funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa, którzy wśród dokumentów w porzuconym
samochodzie odnaleźli notatki ze spotkania z polskim oficerem. Sprawa trafiła
do zarządu kontrwywiadu UOP, który zaczął śledzić dyplomatę od niedawna
sojuszniczego przecież państwa. To właśnie on naprowadził UOP na trop
53-letniego płk. Szymona S., oficera wywiadu wojskowego z
przeszło 20-let- nim stażem. S. to absolwent Wojskowej Akademii Politycznej
kształcącej oficerów politycznych na potrzeby wojska. I właśnie od stanowiska
politruka, odpowiedzialnego za polityczne kształcenie, S. zaczynał karierę w
wywiadzie wojskowym. Ale z czasem awansował na szefa oddziału II
odpowiedzialnego za przerzuty wojsk. W 1989 r. trafił do oddziału attache wojskowych
nadzorującego polskie placówki dyplomatyczne i utrzymującego oficjalne kontakty
z attache wojskowymi akredytowanymi w Warszawie. Był też zastępcą szefa
oddziału amerykańskiego, więc musiał znać polską agenturę w USA. Był zatem
niezwykle cennym nabytkiem dla Amerykanów.
- I zapewne został zwerbowany
podczas pracy w którejś z ambasad - przypuszcza jego znajomy.
W1991 r. Zarząd II Sztabu
Generalnego WP, czyli wywiad, został przekształcony w Wojskowe Służby
Informacyjne, a Stany Zjednoczone z wroga Polski zmieniły się w naszego
sojusznika. Co nie przeszkadzało, żeby dyplomaci USA nadal wykorzystywali płk.
Szymona S. do działań szpiegowskich i słono mu płacili za usługi. Trwało to aż
do jego zatrzymania w 1996 r.
SZPIEG ŚCIŚLE TAJNY
Zbigniew Siemiątkowski pamięta, że
to była jedna z pierwszych spraw, która trafiła na jego biurko, gdy został
ministrem spraw wewnętrznych na początku 1996 r. Polskie służby obeszły się
jednak z płk. Szymonem S. niezwykle łagodnie i szarmancko. Powołując się na
zasadę kontratypu, czyli wyłączenia karalności, odstąpiły od ścigania szpiega.
Dlaczego?
- To był stan wyższej konieczności
państwowej - mówi Zbigniew Siemiątkowski.
- Trwały rokowania w sprawie
wejścia Polski do NATO i zbliżał się już szczyt waszyngtoński, na którym trzy
lata później przyjęto nas do paktu. Warto było.
Pułkownik S. nie trafił do
aresztu, ale postawiono mu warunek: musi dobrowolnie opuścić kraj. Inaczej
grozi mu proces w Polsce.
- Czy były niezbite dowody jego
współpracy? - pytam Siemiątkowskiego.
- Takie dowody istnieją tylko w
filmach sensacyjnych - mówi. - Ale on nie zaprzeczał, że współpracował.
Sprawa S. była wtedy jedną z
najpilniej strzeżonych tajemnic, o której wiedzieli nieliczni. Chodziło o to,
by nie zadrażniać stosunków z USA.
- I wypuściliśmy go, bo o to
prosili Amerykanie - wspomina Józef Oleksy, ówczesny premier rządu. - A jak
Amerykanie o coś proszą, to my na ich prośby mdlejemy. Myśmy go bardzo ładnie
odstawili wtedy do Paryża.
Oleksy nie chce powiedzieć, kto
prowadził negocjacje w tej sprawie i z kim.
- Nie chcę w to brnąć, bo kilka
osób się w to zaangażowało - dodaje były premier.
- Ale zapewniam pana, że sprawę
załatwiliśmy w białych rękawiczkach.
LIST ŻELAZNY
Rzeczywiście, przez trzy lata o
szpiegu z WSI było cicho. Ale w 1999 r., gdy nadzór nad służbami przejęła AWS,
sprawa nagle wypłynęła w prawicowym dzienniku „Życie”. - Rzucili dziennikarzom
papiery, żeby uderzyć w Kwaśniewskiego - mówi Siemiątkowski.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski
kończył wtedy swoją pierwszą prezydencką kadencję i szykował się do kolejnej
kampanii wyborczej. Według dziennika to on wydał zgodę na wypuszczenie bez
procesu amerykańskiego szpiega. - Za moją zgodą jeszcze żaden szpieg nie uciekł
- odpierał ataki Kwaśniewski.
Dziennikarze „Życia” nie tylko
napisali artykuł o S.,
ale też donieśli na niego do prokuratury
wojskowej. Ta musiała wszcząć śledztwo, a że S. wyjechał z kraju, prokuratura
rozesłała za nim listy gończe. W tym czasie S. przebywał w Waszyngtonie.
- Opiekowali się nim oficerowie
CIA i sponsorzy - tłumaczy P., dawny pułkownik Wojskowych Służb
Informacyjnych, który pełnił wtedy służbę w polskiej ambasadzie w
Waszyngtonie. Twierdzi, że S. unikał środowisk polonijnych i nie kontaktował
się z ambasadą. - Przynajmniej ja go tam nigdy nie spotkałem.
Sprawa listu gończego
skomplikowała bardzo życie S. W Warszawie zostały bowiem jego żona i córka,
które odmówiły wyjazdu z nim z kraju. Póki o sprawie wiedzieli nieliczni, S.
teoretycznie mógł odwiedzać rodzinę, nie był przecież ścigany. W momencie
rozesłania za nim listów gończych wszystko się zmieniło. Trafiłby do aresztu
przy pierwszej kontroli paszportowej. By tego uniknąć, S. wystąpił w 2003 r. o
przyznanie mu przez sąd listu żelaznego, który chroniłby go przed aresztowaniem
do czasu zakończenia procesu o szpiegostwo. Wrócił do Warszawy i czekał na
swój proces.
POLSKA GŁUPOTA
Rok później jego sprawa trafia do
sądu. Szymon S. zostaje oskarżony o działanie na szkodę Polski poprzez przekazywanie
informacji obcemu wywiadowi. Procesy toczą się w warszawskich sądach wojskowych.
Zapadają sprzeczne wyroki. Raz sąd uniewinnia Szymona S., uznając, że informacje przekazywane przez niego obcemu
wywiadowi nie mogły zaszkodzić Polsce, i dwa razy skazuje go na więzienie (dwa
i pół roku oraz pięć lat) i degradację. W trakcie kolejnych procesów Wojskowy
Sąd Okręgowy w Warszawie zmienia kwalifikację czynu i S. nie jest już
oskarżony o przekazywanie informacji, które
szkodzą Polsce, a tylko o udział w działaniach obcego wywiadu. Dzięki temu
zmieniła się też minimalna kara, na którą S. mógł zostać skazany: z trzech do
jednego roku więzienia.
W maju 2007 r. zapadł ostateczny
wyrok, który poruszył całe środowisko żołnierzy WSI. Sąd Najwyższy uwzględnił kasację obrony i uniewinnił
Szymona S. od zarzutu szpiegostwa.
Obrończyni szpiega Krystyna
Maliszewska tłumaczyła dziennikarzom racje sądu, który uznał, że współpraca z
amerykańskim wywiadem nie jest działalnością na szkodę Rzeczypospolitej, bo
Amerykanie nie są naszymi wrogami, tylko - sojusznikami.
- To jakaś paranoja - denerwuje
się P., były pułkownik WSI. - W naszym środowisku S. jest traktowany jak
zdrajca. Dla nas jest szmatą i koniec.
Zaskoczony tym wyrokiem jest
również były premier Oleksy: - To jakaś polska głupota.
- Dla mnie zapis Kodeksu karnego o
udziale w obcym wywiadzie jest jednoznaczny bez względu na to, jaki to jest
wywiad - mówi gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI.
Jak tłumaczyć uniewinnienie Szymona
S.?
- Nie mam pojęcia - mówi. - Takie pytanie
trzeba kierować do sądu.
Ale w tej sprawie wszystko jest
tajne. Nie tylko akta, zeznania świadków, ale także wszystkie uzasadnienia
wyroków. Nie ma możliwości poznania argumentów poszczególnych sądów wydających
w tej sprawie wyroki.
NIE PASUJE DO KONCEPCJI
Na 374 stronach raportu o WSI
przygotowanego przez Antoniego Macierewicza Szymon S. pojawia się tylko raz i
to wyłącznie w aneksie, jako osoba biorąca udział w miesięcznym kursie w
Akademii Dyplomatycznej ZSRR.
W porównaniu z innymi oficerami przeczołganymi
przez ludzi Macierewicza Szymon S. ze starcia z komisją weryfikacyjną wyszedł
obronną ręką. Nikt nie ciągnął go na przesłuchania przed komisją, nikt nie
upokarzał, nie czepiał się i nie opisywał jego niecnych czynów, bo w ogóle nie
podlegał on weryfikacji. Jego szpiegowska działalność nie została w ogóle
zauważona, choć w dniu publikacji raportu był skazany prawomocnym wyrokiem
właśnie za szpiegostwo. Dlaczego? - Bo S. nie pasował do lansowanej przez
Macierewicza tezy o przesiąknięciu WSI rosyjską
agenturą - twierdzi pułkownik P.
Pośrednio potwierdza tę tezę Piotr
Bączek, który zasiadał w komisji weryfikacyjnej WSI. - Zajmowaliśmy się
infiltracją ze strony wschodnich służb i to był główny cel komisji - mówi.
Twierdzi jednak, że były jeszcze dwie przyczyny, dla których nie opisano sprawy
płk. Szymona S.: w sądzie trwał jego proces i były problemy z dotarciem do
materiałów źródłowych.
PROSTO W OCZY
Szymon S. ma dziś 71 lat. Po
zakończeniu procesu, w którym został oczyszczony ze wszystkich zarzutów,
odzyskał swój stopień wojskowy i uposażenie. Mieszka na tym samym wojskowym
osiedlu na warszawskim Gocławiu, natykając się wciąż na dawnych kolegów ze
służby, którzy okazują mu swoją niechęć.
Ponoć jest bardzo czuły na tym
punkcie i nerwowo reaguje na każdą próbę
łączenia go z działalnością szpiegowską sprzed lat. Gdy wydawnictwo LexisNexis w swoim podręczniku prawa dyplomatycznego zamieściło
szczegółowy opis przypadku S., ten wytoczył wydawnictwu i autorowi
podręcznika proces cywilny. Domagał się wysokiego odszkodowania i sprostowania
nieprawdziwej informacji, że został skazany za szpiegostwo na rzecz USA. Wyrok
zapadł dwa lata temu.
- Doszło do naruszenia dóbr
osobistych powoda, bo informacja o skazaniu S. była nieprawdziwa - uzasadniała
wyrok sędzia Anna Falkiewicz-Kluj.
Wydawnictwo musiało przeprosić S.
i wypłacić 30 tys. zł odszkodowania. Dlatego pułkownik P. doradza, by o
szpiegowskiej przeszłości płk. Szymona S. pisać bardzo ostrożnie, żeby nie
sprowokować go do kolejnych procesów.
- Choć w swoim środowisku nazywamy
go szpiegiem i nim gardzimy, to nie wiem, ile osób odważyłoby się powiedzieć mu
to prosto w oczy - mówi P.
no bo macierewicz i tyle!
OdpowiedzUsuń