Ta władza zaraziła
nam Polskę bezwstydem – mówi o rządach PiS wybitny aktor Jerzy Stuhr.
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Jak pan ocenia „dobrą zmianę”, czyli rok rządów PiS?
JERZY STUHR: Zmiana rodzi defekty, problemy, pomyłki, zdegenerowanie
szczytnych ideałów. A to musi budzić niepokój.
Co pana najbardziej niepokoi?
- Najboleśniejsza jest nowa
żelazna kurtyna. Ta władza wpycha nas za nią, wbrew woli takich jak pani
czyja. Przez większość życia miałem potworny kompleks żelaznej kurtyny. Za
wszelką cenę chciałem się przez nią przebić. Do Europy, z którą czułem się
związany, do świata. Zdrowy patriotyzm pojmowałem jako propagowanie kultury
polskiej za granicą. Zrobić Mrożka w Palermo albo w
Parmie.
W Buenos Aires pracować nad
Gombrowiczem. Nie zapomnę, gdy kiedyś zapytałem argentyńskich studentów, czy
chcą zająć się „Iwoną, księżniczką Burgunda”, a oni mówią: „Panie profesorze,
był taki piękny polski film o weselu, duchy w nim przychodziły. Może
zajęlibyśmy się tym scenariuszem?”. „Dzieci - odrzekłem - przecież to
największa polska sztuka teatralna”. I robiliśmy tego Wyspiańskiego, choć nie
było przekładu „Wesela” na hiszpański. A teraz okazuje się, że ten mój
patriotyzm jest podejrzany. Że nie wiadomo, po co on komu.
Pana to boli?
- Sprawia przykrość, bo
kwestionuje dorobek życia. Oczywiście, nie zamkną mi możliwości wyjazdu i
pracy za granicą, ale odbierają prawo do bycia ambasadorem polskiej kultury.
Dziś słyszę, że nie jestem patriotą, tylko kosmopolitą, co łasi się do obcych
nacji, wysługuje innym. Że jeśli chcę występować, to bardzo proszę, ale przed
Polonią. Teraz takie są dyrektywy.
Skoro prezydent za granicą
najchętniej spotyka się z Polonią, to Jerzy Stuhr nie może?
- Ależ ja gram dla Polonii,
traktując te występy jako pomoc w leczeniu głównej choroby emigrantów -
nostalgii. Nie uważam jednak, że jest to moja najważniejsza misja. A pan prezydent
spotyka się z Polonią, bo to głosy wyborcze pomagające wygrywać w Warszawie.
Nie powiem niczego odkrywczego, mówiąc, że mamy prezydenta, który jest
trybikiem w partyjnej machinie Jarosława Kaczyńskiego. W grudniu ubiegłego roku
zmienił się w Polsce ustrój. A przynajmniej poważnie zmutował. Ustawami o
Trybunale Konstytucyjnym PiS zlikwidowało trójpodział władzy i przeszedł od
demokracji do dyktatury. Czy pan prezydent, który jest głową państwa, zauważył
tę zmianę? Nie. Pan prezydent, powołany do
stania na straży przestrzegania konstytucji, stoi na straży dyktatów, którymi w
tym kraju próbuje od roku rządzić prezes PiS.
Co jest główną siłą Jarosława
Kaczyńskiego?
- Manewrowanie ludźmi. Zebranie
grona lojalnych wykonawców rozkazów, wykonawców, którymi zwykle się pogardza.
Hitler też miał tę umiejętność. Wiedział, jak dobrać. Jak od siebie uzależnić.
Jak uwikłać. Zbuntowałeś się? Myślisz, że ja cię do więzienia wsadzę? Nie,
chodź, mam dla ciebie specjalne zadanie, tylko jak podskoczysz, to ci wyciągnę
takie rzeczy, że jesteś na całe życie skończony. W literaturze pisał o tym
Dostojewski. Czasami mówię studentom, którzy mają grać Piotra Wierchowieńskiego
w „Biesach”: „Obserwuj prezesa. To jest Piotr Wierchowieński”. I wiem, co
mówię, grałem tę postać przez 10 lat. Bohater Dostojewskiego to umiłowanie
anarchii, mistrz zawiązywania intryg.
Niebezpieczny gość.
- Dlatego tę cechę prezesa PiS
wymieniłem na pierwszym miejscu. Wierchowieński to rewolucjonista, którego
rewolucja prowadzi do totalnej destrukcji. Wykończyć jednego, żeby resztę
związać szantażem. Zniszczyć stary porządek, nie liczyć się z kosztami, bo
ofiary przecież muszą być. Wzbudzić powszechny strach, zburzyć wzajemne
zaufanie, niech jedni donoszą na drugich. Nieufne społeczeństwo to łatwa do
zarządzania masa. I potrzebuje silnego przywódcy.
Wierchowieński to nihilista, a
prezes PiS głosi potrzebę moralnego ozdrowienia narodu.
- Pani Olu, chce mnie pani
sprowokować, ale przecież oboje dobrze wiemy, że „dobra zmiana” oznacza w
gruncie rzeczy złą zmianę. Trudno nam pewne rzeczy zrozumieć, bo my jesteśmy z
kultury wstydu. Nie robimy pewnych rzeczy, bo nie chcemy się potem za siebie
wstydzić. A dla ludzi „dobrej zmiany” to żaden problem. Czy pan wiceminister
od widelca się wstydzi? Nie sądzę. Rąbnął głupotę roku, obraził Francuzów,
ośmieszył Polakowi chodzi dumny jak paw. Bo wszyscy o nim mówią już drugi
tydzień. A ta pani, która nazwała sędziów Sądu Najwyższego grupą kolesi, to
czy ona się wstydzi? Zdaje się, że pełni jakąś zaszczytną funkcję w swojej
partii, jest rzecznikiem? A pan od dyplomacji, który o Komisji Weneckiej
powiada, że nie życzy sobie jej wycieczek do naszego kraju? Czy on się wstydzi?
Albo pan, który twierdzi, że Amerykanie mogą się uczyć od nas demokracji. Jest
ministrem obrony naszego kraju. No skoro tak, to każdą głupotę można u nas powiedzieć
bez mrugnięcia powieką. Ta władza zaraziła nam Polskę bezwstydem.
Ryba psuje się od głowy?
- Zachowanie władzy daje
przyzwolenie. W mojej rodzinie mówiło się zawsze: „Jak wychodzisz z domu, to
miej zapiętą kamizelkę”, co znaczyło: nie wychodź rozchełstany i to nie tylko
w znaczeniu garderoby. Chodziło o godność zachowania. Tymczasem nasi politycy
wchodzą na sejmową mównicę intelektualnie rozchełstani. Rozmemłani. Gadają, co
im ślina na język przyniesie, bez żadnej odpowiedzialności, bez żadnych konsekwencji,
całkiem bezwstydnie.
Czasami wręcz kłamią, jak
minister edukacji, która zapewniała, że żaden nauczyciel nie będzie zwolniony,
a już zwolniono parę tysięcy.
- W przypadku tej władzy bezwstyd
łączy się z kłamstwem. Często obserwuję ich zachowanie. Gdy druga strona
zaczyna używać argumentów, faktów, liczb, dowodów na to, że to, co głosi PiS, j
est nieprawdą, to przedstawiciele tej partii zapadają w przedziwną śpiączkę.
Jakby byli ulani z betonu. Wszystko po nich spływa, spływa, aż spłynie i
natychmiast zaczynają tokować swoje dobrze wyuczone kwestie. Jakby wycięto im z
mózgu komórkę wstydu.
Może są po prostu dobrymi
aktorami?
- Dobry aktor uwiarygadnia rolę,
którą gra, a nie recytuje jak katarynka podsunięte mu kwestie. Najgorsze jednak
jest to, że przyzwolenie na bezwstyd kłamstwa zawsze prowadzi do demoralizacji.
Jeśli cały czas się kłamie, oszukuje, to potem można już wszystko. Wszystkiemu
można zaprzeczyć. Można każdą prawdę zakwestionować. Zanika umiejętność
rozpoznawania własnych błędów.
Dwa razy oblałem na egzaminie
wstępnym do szkoły teatralnej Kingę Preis. Dostała się za trzecim razem i
okazała się świetną aktorką. Napisałem więc do niej list: „To była moja wielka
pedagogiczna pomyłka”. I ona ten list, w którym przyznałem się do błędu,
zachowała do dziś. Dla mnie to naturalne, że jak się człowiek pomyli, to
powinien się do tego przyznać i przeprosić. Ale jeśli ktoś nie ma takiego
odruchu, to może tylko tkwić w błędzie. I brnąć coraz dalej i dalej. Inna
rzecz, że oni muszą brnąć, żeby utrzymać się przy władzy, bo w przeciwnym razie
czeka ich Trybunał Stanu. Nie łudźmy się więc, że ktokolwiek odpuści. Będą
chlapać największe głupoty i robić z tego cnotę.
Wypowiedź Jarosława
Kaczyńskiego o konieczności rodzenia zdeformowanych dzieci, aby je ochrzcić, to
było chlapnięcie?
- Podejrzewam, że to jest jakiś
straszliwy haracz, który prezes PiS płaci Kościołowi za pomoc w przejęciu
władzy. Palnąć taką głupotę w tak rozgrzanym czasie, gdy ubrane na czarno
kobiety z parasolkami zdołały zrobić wyłom mentalnościowy w społeczeństwie przekupionym
przez „pięćset”? Czarny protest udowodnił, że w krótkim czasie można na tej
władzy coś wymusić, a przynajmniej naruszyć jej status quo. Pomijam aborcję i życie poczęte, bo nie to jest istotą
protestu kobiet, ale niezgoda na upokarzanie. Kobiety walczą o prawo do
decydowania - sobie, także katoliczki. Chcą móc wybierać, a nie poddawać się
dyktatowi PiS i episkopatu. Jarosław Kaczyński, broniąc partii i Kościoła,
wchodzi w buty Gyubala Wahazara. Ale zaraz, zaraz, czy nasze elity władzy wiedzą,
kim był Wahazar?
Bohaterem sztuki Witkacego.
- Czy pan od widelca wie, kim był
Witkacy? Może warto byłoby go o to zapytać. Otóż Witkacy sztukę „Gyubal
Wahazar” opatrzył cytatem z Nietzschego: „Es ist doch teuer zu macht zu kommen
- Die macht verdummt”, czyli „Zdobywanie władzy
jest kosztowne - władza ogłupia”. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć wypowiedzi
prezesa PiS o przymusie rodzenia zdeformowanych płodów. Ani wypowiedzi
wiceministra Sellina o odpowiedzialności komunistów za pogrom kielecki. Ja dobrze
znałem Sellina, przyjeżdżał do nas na inauguracje roku akademickiego. To był
inteligentny gość i partia może tak odmóżdżyć? Dla władzy można tak zatracić
zdrowy rozsądek? Mam taki notes, w którym zapisuję różne cytaty. Ten pana
Sellina sobie zapisałem. I pana Kaczyńskiego o artystach, który raczył powiedzieć,
że trzeba „przegonić te starcze klany”. Właśnie żegnamy Andrzeja Wajdę, no to
Andrzej ułatwił panu prezesowi zadanie. Wie pani, mnie zadziwia nie to, co oni
robią, ale jak to robią. W jak prymitywny sposób. Nawet komuniści uprawiali
swoją propagandę o wiele sprytniej.
Z ministrem Tejchmą można było
porozmawiać. A nawet tak się ułożyć, żeby obie strony miały poczucie, że coś
dla siebie wywalczyły. Dziś to jest niemożliwe.
Dlatego że prymitywne?
- Cały świat nam trochę schamiał. W
Ameryce rynsztok, jakiego nie pamiętam. W moich ukochanych Włoszech - kac po
dekadzie Berlusconiego. Ten boski i rebeliancki naród ciągle się z niego leczy.
Włosi przyznają, że dali się uśpić jednemu gościowi, wprowadzić w stan
letargu. A my zmierzamy dokładnie w tym samym kierunku.
To znaczy w jakim?
- We Włoszech Berlusconiego
kultura została sprowadzona do poziomu pióra w pupie. A bez kultury wysokiej,
bez rozbudzania aspiracji, bez głodu wiedzy grzęźnie się w zaścianku. Niedawno
na spotkaniu autorskim w Bielsku podszedł do mnie starszy pan i powiedział, że
znał mojego ojca, który pracował w tym mieście jako prokurator. I ten starszy
pan powiedział, że chodził z moim ojcem na spacery i rozmawiali ze sobą po angielsku.
Mój ojciec po angielsku? On znał niemiecki, owszem, ale o angielskim nie miałem
pojęcia, choć odziedziczyłem po nim słowniki. I tak sobie myślę, że uczył się
angielskiego, bo może chciał poczytać Szekspira w oryginale? Albo Locke’a? Na wyjazd za granicę nie miał przecież szans. Nigdy zresztą
nie był, ale żyjąc za żelazną kurtyną, szukał wewnętrznej wolności. A my tę
wolność sami pozwalamy sobie odbierać.
Niektórzy wybierają emigrację
wewnętrzną.
- A niektórzy wolą czekać na panią
Szydło, która wysiądzie z szydłobusu i w małej mieścince na ryneczku pogaworzy
z babinkami. Pochyli się z troską i zapyta: „Co tam, kochaneńkie? Źle wam? My
wam ulżymy. Pięćset żeśmy dali, mieszkania wam damy”. Pani Szydło jest z nich.
Z tego folwarku, który wszedł na salony, bo zgadzam się z tezą o folwarcznej
mentalności naszego narodu, który jeszcze długo będzie płacił cenę za
wielowiekowe ciemiężenie chłopa. Dziś do władzy doszli odwetowcy folwarku.
Nawet jeśli jako tako wykształceni, w krawatach, to widelec wystaje im z butów.
Jak długo potrwają rządy PiS?
- Ja wierzę w prawo sinusoidy. Tak
jak po duchowości średniowiecza przyszła epoka człowieka, czyli renesans; po
deformacji baroku - potęga rozumu w dobie oświecenia; jak po beztroskim liberalizmie
„róbta, co chceta” przyszło PiS i zarządziło: „zrobimy, co chcemy”, tak i oni w
końcu przegraj ą. Wszyscy prze- grywają. Nawet największa marchewka kiedyś się
kończy. Socjał Gomułki trwał 14 lat: stołówki, żłobki, sanatoria od Wisły po
Kołobrzeg, wszystko dla ludu, straszna marchewa. Gomułka przegrał. Gierek dał
małego fiata, gierkówkę, coca-colę, która w zapyziałych czasach była smakiem Zachodu.
I przegrał. Kaczyński też przegra. Pytanie nie brzmi wcale: kiedy, tylko: ile
do tego czasu zdąży napsuć?
No właśnie, ile?
- Biorąc pod uwagę piekielne tempo
przeprowadzanych zmian - sporo. Choć i to nie jest najgorsze.
Nie? A co?
- Niefrasobliwość przeprowadzania
tych zmian. Jeśli prawdą jest to, co czytam w gazetach o MON, to, co mówi pan
Giertych, że nie zdziwiłby się, gdyby Macierewicz odbierał emeryturę w rublach,
to mnie się włos na głowie jeży. Bo normalnie po takich insynuacjach szef MON
powinien wytaczać proces za procesem. A u nas nic, cisza. Może więc to prawda,
że pod płaszczykiem Polski niezależnej, niepodległej, wstającej z kolan,
dokonuje się proces zgoła odwrotny. Podsuwa się Polskę Putinowi na talerzu?
Tego się strasznie boję. Tego, że z głupoty, z niewiedzy ktoś wmanewruje nas w
coś bardzo niebezpiecznego. W czasach pomylonego patriotyzmu jest to szczególnie
niebezpieczne.
Co rozumie pan przez pomylony
patriotyzm?
- Nacjonalizm. Szczerzy kły wkoło.
A my udajemy, że jesteśmy mocarstwem. Zrywamy sojusze, obrażamy się na
Brukselę i pompujemy własną fałszywą dumę. Ciągle słyszę o prawdziwych
Polakach, a skąd oni się biorą? Z kapusty? Gdzie byli do 25 października
ubiegłego roku? Siedzieli w podziemiu? Problem z naszym pomylonym
patriotyzmem, z naszą fałszywą dumą narodową polega na tym, że one są z
kompleksów i ze strachu przed innymi.
Czy zapowiedziana przez prezesa
PiS ekshumacja prezydenta Lecha Kaczyńskiego może stać się elementem budowania
tej fałszywej dumy? Bo drugi pogrzeb, prawdziwy, a nie organizowany przez PO?
- Myślę, że to raczej rozpaczliwa
próba zachowania twarzy w bitwie smoleńskiej, którą PiS wydało i którą
przegrywa na wszystkich frontach. Chodzi o przedłużenie jej trwania, bo jeśli
będą ekshumacje, to będą ekspertyzy, grzebanie się w trumnach i to co najmniej
przez najbliższy rok albo dwa. Po drodze wydarzą się jakieś mniejsze lub większe
skandale, o których będzie można mówić miesiącami. Prezes uznał pewnie, że ekshumacja
to cena, którą warto zapłacić za podtrzymanie konfliktu smoleńskiego. A że
poświęci przy tej okazji brata? Czy to pierwszy raz? Może tym razem
najłagodniejszy.
Kreśli pan szatański portret
Jarosława Kaczyńskiego. Odwołanie do „Biesów” Dostojewskiego rzeczywiście nie
było przypadkowe.
- Jarosław Kaczyński to przedziwna
postać. Z jednej strony kręci całym interesem, a z drugiej pozwala się stawiać
na drabince do mycia okien, żeby przemawiać o patriotyzmie przed pałacem
prezydenckim. Jak widzę te występy, to kabaretowa część mojej osobowości pęka ze śmiechu. Lepiej
niż pan Brudziński nie wymyśliłbym tego, pisząc scenariusz komedii. Jest taki
wiersz Herberta: „Potęga smaku”. Cytując za poetą: „w gruncie rzeczy była to
sprawa smaku”.
Pan czuje absmak?
- To, co robi ta władza, jest
niesmaczne. Jest w bardzo złym guście.
PiS psuje Polakom smak?
- Już popsuło. Moja babcia, gdy
nie można było komuś przerwać, mówiła: „Wydaje mi się, że Moskale radio
włączyli”. Długo nie rozumiałem, o co jej chodzi, aż pewnego razu zapytałem i ona
mi wyjaśniła: „To znaczy, że głośniki stoją na ulicach i nie można ich uciszyć.
Nawet zamknięcie okna nie pomoże. Trzeba to znosić”.
Musimy znosić władzę PiS?
- Mamy KOD, czarny protest,
nieposłuszeństwo obywatelskie kwestię smaku. Sinusoida odbije
się wreszcie od dna i pójdzie w górę. A wtedy prawdziwe wartości zaczną znów
mieć znaczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz