Film, który powinien
obejrzeć każdy Polak, właśnie schodzi z ekranów kin.
Marcin Kołodziejczyk
Pomimo
stadnej oczerniającej operacji zrytych ubeckich łbów chodzących na pasku obcych
mocarstw i hojnie opłacanych za kolaborację film „Smoleńsk” utrzymał się na
ekranach kin w czasokresie ponad jednego miesiąca. W związku z notorycznością
wrogich omówień w polskojęzycznych ośrodkach masowego prikazu zadać musimy
sobie następujące pytanie: czy Polacy w dobie „dobrej zmiany” zdolni są
odróżnić ziarno od plew w taki sposób, aby obrazy kinowe podające prawidłową
optykę wydarzeń jednoznacznie uchodziły za ziarno?
W celu odpowiedzi udajmy się z dala od wielkich miast. Tam gdzie zamieszkuje
suweren.
Kino Wrzos, Stalowa
Wola, przykład niezadowalający
Obiekt odrestaurowany przed czterema laty za srebrniki europejskie.
Popołudniowa projekcja obrazu „Smoleńsk” w dzień powszedni przyciąga początkowo
zaledwie dwóch widzów, istnieje zatem realna groźba, iż może nie dojść do
skutku z powodów merkantylnych. Niewystarczająca frekwencja musi zastanawiać,
zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę jednoczesny ożywiony, świecki ruch uliczny w
centrum miasta. Pytamy retorycznie: to przypadek, że naród wybiera sklepy i
przystanki autobusowe po pracy, czy może inni szatani są tu czynni?
Obsługa kontrolująca bilety wewnątrz obiektu Wrzos umiejętnie tonuje nastroje
obu widzów. Otóż z jej popartego doświadczeniem świadectwa wynika, że robocza
teza o wynarodowieniu publiczności kinowej Stalowej Woli nosi znamię
pochopności.
- Często przychodzą w ostatniej chwili - mówi.
Istotnie, tuż przed rozpoczęciem projekcji przybywa czteroosobowa grupa
widzów, w której skład wchodzi również przedstawicielka płci pięknej w wieku
rozrodczym. Jako dopełnienie kworum nadchodzi dodatkowo starsza kobieta o
miłej powierzchowności babci wychowującej drobiazg. Serce roście doraźnie,
mimo to pytanie o cel trwania narodu w kinowej
auli zapełnionej tak niegodnie musi pozostawać otwarte niczym rana zadana
Polakom przez wroga ze Wschodu, Zachodu, Północy lub Południa, z pominięciem
Węgier.
- W weekendy bywało lepiej - mówi obsługa obiektu kinowego. - Wchodzą
nowe filmy -dodaje. - O Wołyniu i rodzinie Beksińskich.
Czarę wzbierającej goryczy przelewa niepatriotyczna postawa czteroosobowej
grupy, której męski członek, prawdopodobnie prowodyr po sowieckiej szkole, po
uprzednim omieceniu wzrokiem sali kina Wrzos, nieproszony wygłasza ironicznie
nacechowaną, opłaconą przez antypolskie środowiska, opinię: „Słabo. Antek
wojsko powinien zagonić do kin”.
Ponieważ obraz „Smoleńsk” nikogo nie pozostawia obojętnym, prowodyr
cichnie jak niepyszny podczas projekcji. Przez ekran przewija się dwugodzinna
smutna sugestia o zamachu na prezydencki samolot, o kluczowej roli prezydenta
Polski w uratowaniu Gruzji od putinowskich tanków i uratowaniu honoru Europy,
o krwiożerczości i braku zasad antypolskich mediów, o wilczej naturze
Donalda Tuska i docelowo, niestety, o triumfie zła nad dobrem. Publiczność
wychodzi z Wrzosu nastrojona refleksyjnie, mijając czekających na swój seans
widzów filmu o Beksińskich.
Kino Muza, Włoszczowa, przykład modelowy
Obiekt odrestaurowany przed sześcioma laty za srebrniki europejskie.
Na nurtujące wszystkich zagadnienia, jaką Polskę chcemy zanieść w darze
przyszłym pokoleniom oraz co rozumiemy poprzez fakt bycia patriotą, udanie odpowiedziało
włoszczowskie kino Muza. Zorganizowana w obiekcie prapremiera filmu „Smoleńsk”
wyprzedziła termin państwowej premiery o dzień. Salę widowiskowo-kinową imienia
Przemysława Gosiewskiego, posła ziemi włoszczowskiej poległego w katastrofie
smoleńskiej, wypełnili po brzegi parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości i
lokalni działacze partii wraz z bliskimi.
Projekcję obrazu poprzedziły podziękowania byłego burmistrza Włoszczowy,
obecnie pełniącego zadania doradcy wojewody świętokrzyskiego, Bartłomieja
Dorywalskiego, złożone na ręce Grzegorza Krzywonosa, kierownika kina Muza, za
fakt, że udało mu się załatwić kopię filmu w pierwszej kolejności oglądania.
Podczas projekcji na sali obiektu Muza panowała pełna zadumy cisza.
Nastrój po zakończeniu seansu również pozostawał godny, a rajcy z partii
rządzącej rozdawali zebranym widokówki z fotografią zmarłej pary
prezydenckiej.
Kino Starówka,
Sandomierz, przykład
podejrzany
Obiekt powstały przed pięciu laty za złote polskie.
Wieczorna projekcja produkcji „Smoleńsk” w dniu powszednim daje stanowczy
odpór zwolennikom realizowania wizji Polaka na kolanach i wiadomym ośrodkom
dążącym do likwidacji Państwa Polskiego zniechęcającym do zapoznania się z
wymienionym tytułem filmowym. Po wejściu do westybulu okazuje się, że obłożenie
frekwencyjne obiektu Starówka na poczet projekcji „Smoleńska” aktualnie
przekracza sto procent, a mimo to posiada tendencję wzrostową! Obsługa kina
informuje, że istnieje możliwość oczekiwania na ewentualność zwolnienia się
niektórych miejsc.
„Za krótko grali” - żałują
oczekujący w kolejce do filmu. Grupa licząca na wakat to pięć osób ponad
potencjał kina Starówka, natomiast grupa mająca nadejść w celu dokonania
obejrzenia filmu to trzydziestu siedmiu żołnierzy z lokalnej jednostki Wojska
Polskiego. Młodzi mężczyźni nadchodzą zorganizowanym szykiem poprzedzani przez
przełożonego asygnującego środki na zakup biletów kinowych. Wszak jednoznacznie
rekomendowali ministrowie „dobrej zmiany”, że dzieło „Smoleńsk” niesie
wartości trojakie: edukacyjne, biograficzne, dokumentalne; zatem obecność
wojska na seansie dziwić może jedynie jednostki tożsamości owo przegniłe od
środka, a jako takie nieliczące się we współczesnym dyskursie o polskości.
„Zajmować mi miejsca zgodnie z biletami”
- łagodnie rozkazuje dowódca. Byłoby jednak pozbawione podstaw rozumowych,
gdybyśmy nagle uznali, że oto w kinie Starówka ziszcza się scenariusz
jednomyślności narodowej - w ciemności sali projekcyjnej uaktywniają się żołnierze
ewidentnie opłacani przez sfery antypolskie. I tak: udają oni, że śmieszy ich
padające z ekranu słowo „cipa” używane przez postaci filmowe dla określenia
pogody; reagują nadpobudliwie na godnie pokazaną w filmie sytuację zbliżenia
intymnego między płciami przeciwnymi; szydzą, kiedy aktorka grająca pozbawioną
skrupułów dziennikarkę stacji TVM upija się z żałości, ponieważ
została oszukana przez informatora skażonego zakamuflowanym antypolonizmem.
„Byłeś kiedyś tak kurewsko
oszukany?” - pyta aktorka znad pustej butelki
wina.
„Idź do wojska” - pada niezgodny
z prawdą komentarz z sali.
„Mieliście rozkaz do kina?” -
zapytuje znacząco jakiś cywil w kinie.
„Nie. Tak dla rozluźnienia,
wieczorkiem”.
Wychodzi na jaw, że oglądać „Smoleńsk” w Sandomierzu stawiło się o ośmiu
żołnierzy mniej, niż było zapowiedzianych w kasie kina przez dowództwo -
przypadek to czy może konfrontujemy się z działalnością agentury określonych
mocarstw światowych w Wojsku Polskim? Co prawda dzięki nieobecności
wspomnianych ośmiu w seansie patriotycznym mogła wziąć udział grupka starszych
pań, które bezbłędnie zrozumiały przekaz i poniosły go w miasto, ponieważ po
zakończonej projekcji ocierały łzy - ale czy równoważy to geopolityczne
zagrożenia dla Polski?
Cała publiczność filmu „Smoleńsk” wychodzi z kina przez gwarną restaurację,
pełną rozbawionych ludzi, ponieważ właśnie takie jest w Sandomierzu czasoprzestrzenne
ukształtowanie rzeczywistości. Przywodzi to na myśl Polskę w ogóle -jedni
chodzą na kino patriotyczne, a inni w tym czasie piją do meczu Polska-Armenia
owinięci w biało-czerwone szaliki lub, co gorsza, indyferentnie.
Kino Wola
Park, Warszawa, przykład oburzający
Obiekt wielkopowierzchniowy, pełen kapitału zagranicznego.
Jeszcze jedno pytanie: czemu homo- lewakom tak trudno zrozumieć, że film „Smoleńsk” przywrócić może Ducha Polskości po
dwudziestu pięciu latach ruskiej propagandy? Oto sytuacja na odcinku
kinematografii smoleńskiej w dzielnicy Bemowo - burmistrz Michał Grodzki
zaprasza trzysta trzydzieści jeden osób na darmowy seans w ramach przeglądu
filmów historycznych, dzielnica wykłada ponad cztery tysiące budżetowych
złotych, bilety można odbierać w ratuszu bemowskim.
Tymczasem zamiast podziękować burmistrzowi za gest, lewacy i kodowcy -
element wyzuty z wiary w jak najszerzej rozumiany majestat Rzeczpospolitej - organizują
na Facebooku przedsięwzięcie „odbierz i podrzyj ” wraz z dwoma konkursami.
Pierwszy z tych oburzających konkursów nagrodzi zdjęcia ukazujące niszczenie
biletów w najciekawszy sposób. Drugi jest jeszcze bardziej skandaliczny: „Idź
na Smoleńsk!! - opowiedz nam czym musiałeś się odurzyć żeby wysiedzieć na
filmie do końca”.
Kino Sokół, Dąbrowa
Tarnowska, przykład niezadowalający
Obiekt odnowiony przed sześciu laty za srebrniki europejskie w ramach
programu Narodowa Strategia Spójności.
Przed wieczornym seansem w kinie Sokół trzyosobowa rodzina oczekuje na
pojawienie się kolejnego widza, ponieważ seans odbywa się od czterech osób
wzwyż. W przeciwnym wypadku obsługa zmuszona jest zwrócić widzom po
czternaście złotych i wygasić światła w obiekcie.
- Uratował pan seans - cieszą się oczekujący z przybycia czwartego.
Jednak przybywa jeszcze kilka osób, w sumie dwanaście, oglądają obraz w
napiętej ciszy, ktoś głośno wzdycha „o Boże”, kiedy w jednej z ostatnich scen
pasażerowie rozbitego samolotu prezydenckiego padają w objęcia powstałym z
grobów polskim oficerom zamordowanym przez Sowietów w Katyniu. Potem widzowie
przyglądają się sobie nawzajem i wychodzą z
kina Sokół, ciągle milcząc.
„Zmienia to wasze myślenie o Smoleńsku?”
- pyta ktoś na parkingu przed kinem.
Mijany jest bez słowa, bo teraz takie czasy, że namnożyło się u nas
kolaborantów opłacanych przez obce siły wiadomej proweniencji. „Smoleńsk”
schodzi z ekranów kin, ale na pewno jeszcze powróci, śpijcie spokojnie.
Niniejszy tekst nie jest
recenzją filmu „Smoleńsk". Napisany
jest językiem zapożyczonym z opinii osób przekonanych o zamachu jako przyczynie
katastrofy smoleńskiej, wygłaszanych publicznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz