Strony

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Zaradni



Jarosław Kaczyński zadeklarował rok temu, że „do polityki nie idzie się dla pieniędzy" Lektura oświadczeń majątkowych radnych wojewódzkich wskazuje, że to pieniądze idą do radnych Zjednoczonej Prawicy.

W zeszłym tygodniu Krzysz­tof Ciebiada oddał man­dat radnego sejmiku łódzkiego i złożył ślubo­wanie poselskie. Przez trzy posiedzenia, bo tyle zostało do końca kadencji, zgodził się wypełniać mandat po Witoldzie Waszczykowskim, który od­szedł do europarlamentu. Podobno za to, że zgodził się zostać posłem na chwilę, dostanie wysokie miejsce na liście w je­siennych wyborach. Oczywiście nie został posłem zawodowym i trudno się dziwić, bo obniżyłby swoje dochody o połowę, z 16,9 tys. zł miesięcznie w PGE Obrót do 8 tys. poselskiej pensji. Jak pisał rok temu „Puls Biznesu”, Ciebieda, bliski współpra­cownik i kierowca Janiny Goss, od której pieniądze pożyczał Jarosław Kaczyński, zo­stał „koordynatorem ds. sprzedaży energii samorządom”. Goss jest w radzie nadzor­czej spółki PGE. Jak wynika z oświadczenia majątkowego Ciebiedy, w zeszłym roku za­robił w PGE203 tys. zł, do tego 29 tys. zł die­ty radnego i 6 tys. zł za zasiadanie w radzie programowej publicznego radia. Zanim Ciebieda został radnym PiS i zanim partia w ogóle doszła do władzy, w 2015 r., kiedy pracował w Zakładzie Energetyki Cieplnej w Pabianicach i prowadził zakład krawiec­ki, zarobił 68 tys. zł w ciągu roku. Wzrost dochodów o ponad 200 proc. to naprawdę jest dobra zmiana.
   W zeszłym roku, latem, zaraz po kryzysie z nagrodami dla ministrów, które według Beaty Szydło „po prostu się im należały”, prezes PiS oświadczył, że „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”. Dodał, że „ci, któ­rzy funkcjonują w spółkach, są przez nas szanowani, jeżeli dobrze wypełniają swo­je obowiązki, ale nie będziemy łączyć tych dwóch funkcji. Te osoby nie będą kandy­dowały na żadnym szczeblu samorządu”.
- Kiedy nasi samorządowcy rozlokowani w spółkach Skarbu Państwa policzyli się, a nie chodziło przecież tylko o zarządy, to okazało się, że nie będzie kim wypełnić samorządowych list wyborczych - mówi po­lityk PiS. Głowiono się, jak subtelnie wyco­fać się z tej jednoznacznej deklaracji preze­sa. Wymyślono, że zakaz startu mają tylko ci, którzy zarabiają więcej niż 15 tys. brutto miesięcznie. Z ustaleń OKO.press z czerw­ca 2018 r. wynikało, że ze 163 wojewódz­kich radnych PiS aż 59 dostało za „dobrej zmiany” posady lub funkcje w państwo­wych instytucjach i spółkach. Jeszcze w2015 r. zarabiali średnio 92 tys. zł rocznie, czyli 7,7 tys. zł miesięcznie. W 2017 r. - już prawie 284 tys. rocznie, czyli 23,7 tys. mie­sięcznie. W ostatnich wyborach samo­rządowych PiS zdobył 254 mandaty więc ludzi do obdarowania posadami było jesz­cze więcej. Dieta radnego wojewódzkiego nie może przekroczyć 2,6 tys. zł, ale bycie radnym otwiera perspektywy zawodowe i pozwala z sukcesem znajdować pracę w państwowych urzędach, instytucjach i spółkach.
   Nie można jeszcze dziś podać szczegó­łowych danych, bo niestety nie wszyst­kie sejmiki opublikowały oświadczenia majątkowe samorządowców za miniony rok. Poza tym wielu dostało posady w tym roku, a oświadczenia obejmują 2018 r.
   Aby nie bulwersować zarobkami i jakoś uwiarygodnić zarządzenie prezesa PiS, w ostatnich wyborach samorządowych nie wystartowali już radni z gigantycz­nymi pensjami, jak radny sejmiku mało­polskiego, wiceprezes PGE Paweł Śliwa (z roczną pensją ponad 1 mln zł). Trzeba dodać, że w naszych analizach ograniczy­liśmy się, ze względu na rozległość mate­rii, do poziomu radnych wojewódzkich, a do tego dochodzą jeszcze radni niższych szczebli. Jednak lektura już dostępnych oświadczeń majątkowych większości radnych wojewódzkich PiS pokazuje, że bardzo wielu wciąż zarabia w państwo­wych spółkach i instytucjach więcej, niż wynosi wyznaczona przez prezesa gra­nica. Jarosław Kaczyński ograniczył się bowiem w swoim zakazie tylko do spółek państwowych, a bardzo liczna grupa rad­nych sejmikowych zarabia o wiele więcej niż te 15 tys. zł miesięcznie w instytucjach i agencjach opanowanych przez PiS.

Kiedy mąż nie może
Marcin Szczudło w związku z dekla­racją prezesa Kaczyńskiego nie mógł już kontynuować kariery radnego Białegosto­ku. Zaraz po tym, jak w2016 r., w poprzed­niej kadencji, odchodził z opozycyjnego wobec PiS klubu radnych prezydenta Ta­deusza Truskolaskiego, szybko znalazła się dla niego praca w Polskiej Spółce Ga­zownictwa. Już pod koniec 2017 r. awan­sował na wiceprezesa zarządu PGNiG. Zanim PiS wygrał wybory w 2015 r., Szczudło jako białostocki radny nie miał żadnych oszczędności i z pracy w biurze Jacka Kurskiego, współpracy z lokal­ną firmą transportową i z diet radnego uzbierał miesięcznie 7 tys. zł. Po nasta­niu dla niego dobrej zmiany z miesięczną pensją 22,7 tys. zł i 134 tys. oszczędności na koncie nie kandydował już na radnego. Ale na radną z ramienia Solidarnej Pol­ski wystartowała jego żona Aleksandra Szczudło. Pod szyldem PiS została wice­przewodniczącą sejmiku podlaskiego. Jest też zastępcą dyrektora biura Morskiej Energetyki Wiatrowej w PGE Energia Odnawialna. W oświadczeniu majątkowym napisała, że w zeszłym roku zarobiła tam 251 tys. zł, czyli 20,9 tys. zł miesięcznie. W jej przypadku również ograniczenie do 15 tys. zł pensji nakazane przez prezesa PiS okazało się słowami rzuconymi na wiatr.
   PiS największy kłopot miał z obsadze­niem mandatu po Elżbiecie Kruk. Żaden z kolejnych na liście polityków nie chciał go przyjąć. Marek Wojciechowski, radny sejmiku lubelskiego, oświadczył, „że sza­nuje decyzję o wyborze go do sejmiku i czuje się w obowiązku, aby reprezen­tować ich w regionie”. Wojciechowski, jak bardzo wielu, stał się beneficjentem przejęcia przez PiS od PSL agencji rol­nych. Rząd na miejsce likwidowanych agencji i po zwolnieniu wszystkich dyrektorów powołał Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa (KOWR), a Wojcie­chowski został zastępcą dyrektora jedne­go z oddziałów w Lublinie. Jego docho­dy wzrosły o prawie 140 proc. z 66 tys. zł rocznie (biuro poselskie, urząd gminy Wólka) do 156 tys. zł. Do tego trzeba do­liczyć diety radnego (27 tys. zł rocznie).
   Kiedy PiS odbierał ludowcom kon­trolę nad agencjami rolnymi, to po to, by zaskarbić sobie przychylność wsi, ale też aby zaspokoić finansowe apetyty swo­ich działaczy, w tym radnych wojewódz­kich. Zarobkami powyżej 100 tys. zł rocznie cieszą się dziś m.in. radni: Maciej Górski (sejmik mazowiecki), zastępca dyrektora w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR) oddział mazowiecki - 103 tys. zł; Kazimierz Klawiter (sejmik pomorski), wicedyrektor KRUS w Gdań­sku - 113 tys. zł; Henryk Zuchowski (sej­mik warmińsko-mazurski), dyrektor KRU S w Olsztynie -134 tys. zł, i jego kolega z sej­miku Marcin Kaźmierczuk, wicedyrektor w regionalnej ARiMR -134 tys. zł; Mariusz Król (sejmik podkarpacki), zastępca dyrek­tora w KOWR Rzeszów -135 tys. zł; Jadwiga Zabielska (sejmik podlaski), dyrektorka te­renowego KOWR -153 tys. zł; Teresa Pamu­ła (sejmik podkarpacki), dyrektorka ARiMR na Podkarpaciu - 177 tys. zł; Krzysztof Gałaszkiewicz (sejmik lubelski), dyrektor ARiMR w Lublinie - 191 tys. zł.
   Niektórzy oprócz intratnych posad w agencjach rolnych dostają jeszcze dodat­kowo szansę na zarobek w państwowych spółkach: Grzegorz Kierozalski (sejmik warmińsko-mazurski) jako dyrektor olsz­tyńskiego KOWR zarobił w zeszłym roku 190 tys. zł i jeszcze za pracę w radzie nadzor­czej Energa Obrót 78 tys. zł. Kiedy Jarosław Kaczyński zapowiadał obniżki o 20 proc. parlamentarnych pensji, bo „ma być dużo skromniej”, nie wspomniał, że skromniej ma być też w agencjach rolnych. Okazuje się, że w porównaniu do 2015 r. pensja prezesa ARiMR wzrosła na koniec 2017 r. o 7 tys. zł. Maria Fajger, radna sejmiku podkarpackiego i od lata 2017 r. prezeska agencji podległej Ministerstwu Rolnictwa, zarobiła w zeszłym roku 309 tys. zł. O ile jej nie można odmówić doświadczenia - za poprzednich rządów PiS kierowała podkarpackim oddziałem ARiMR - to no­minacja w 2016 r. dla Joanny Bali na dyrek­torkę warszawskiego oddziału KRUS była sporym zaskoczeniem. Awans pracowni­cy starostwa powiatowego w Wyszkowie na dyrektorskie stanowisko przyniósł jej w zeszłym roku dochód 170 tys. zł. Bała jest też oczywiście, jak wielu rolniczych dyrek­torów, radną PiS - w sejmiku mazowieckim .

Nagroda dla młodych
Partia zadbała też o młodych radnych, hojnie, nie bacząc na doświadczenie za­wodowe, rozdając im posady w podle­głych sobie spółkach i instytucjach. Julia Kloc-Kondracka, germanistka z wykształ­cenia i córka posłanki Izabeli Kloc, poza dietą radnej sejmiku śląskiego (28 tys. zł) jako pracownica promocji w mikołowskim oddziale Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa zarobiła w ubiegłym roku 61 tys. zł. Również córka Tadeusza Cymańskiego, radna sejmiku pomorskiego, w listopadzie znalazła zatrudnienie jako główny specjalista ds. relacji z klientem w Energa Obrót Gdańsk.
   W lutym tego roku Totalizator Sportowy, oddział białostocki, zyskał nowego wice­dyrektora, radnego, debiutanta Sejmiku podlaskiego - Sebastiana Łukaszewicza. To jeden z najbliższych współpracowni­ków byłego ministra rolnictwa i byłego szefa PiS w regionie Krzysztofa Jurgiela. Był jego doradcą w resorcie. Głośno zro­biło się o nim, kiedy imprezowa! w biało­stockim klubie z Bartłomiejem Misiewi­czem. Jaką dostaje pensję w Totalizatorze, dowiemy się dopiero w przyszłym roku. Rzecznik prasowa TS zapewnia tylko, że jego „zatrudnienie odbyło Się zgodnie z obowiązującymi w Spółce regulacjami”.
   Zanim jeszcze w zeszłym roku Patryk Wicher został radnym sejmiku małopol­skiego, już w maju dwa lata temu zaliczył spektakularny awans na prezesowski fo­tel w należącym do MSWiA sanatorium w Krynicy-Zdroju z pensją 137 tys. zł rocznie (11,5 tys. zł miesięcznie). - Zależy nam na odmłodzeniu struktur w terenie zaangażowaniu młodych działaczy. To nic nadzwyczajnego, że dla tych, którzy orzą w terenie, znajdują się stanowiska - mówi polityk PiS.
   Dla koalicjantów PiS ze Zjednoczonej Prawicy w sejmikach też należą się finan­sowe gratyfikacje. Taką dostała na przy­kład małopolska radna Marta Malec-Lech z Solidarnej Polski. Prawniczka, jako właścicielka kancelarii prawnej, w ubie­głym roku zarobiła 57 tys. zł, a dodatko­wo znalazło się dla niej miejsce w radzie nadzorczej PZU Pomoc z wynagrodze­niem za 2018 r. 52 tys. zł. Bywa, że dobrze opłacane posady stają się kością niezgo­dy w ramach prawicowej koalicji. Tak było w przypadku Tomasza Gabora, którego Patryk Jaki widział na stanowisku dyrek­tora Elektrowni Opole. Problem w tym, że nominacja dla szeregowego elektryka, bez doświadczenia w zarządzaniu, nie była uzgadniana z opolskim PiS, który źle znosi regionalne wpływy Patryka Jakiego. Ostatecznie radny sejmiku opolskiego musiał zadowolić się posadą kierownika wydziału organizacji i administracji Elek­trowni Opole z rocznym wynagrodzeniem 214 tys. zł (prawie 18 tys. zł miesięcznie).

Radni ministrowie
Zjednoczona Prawica na najwyższym szczeblu samorządowym, w sejmikach wojewódzkich, ulokowała też wielu ludzi, którzy na co dzień pracują w minister­stwach. Jeden z najbliższych współpra­cowników Zbigniewa Ziobry, Michał Woś, który w randze ministra z koalicyjnego przydziału zastąpił w KPRM Beatę Kempę, jest jednocześnie radnym województwa śląskiego. Marszałek województwa gratu­lując mu awansu, zaznaczył, że „minister będzie z pewnością dobrym ambasadorem spraw województwa śląskiego". Chyba jednak bardziej będzie reprezentantem rządu w sejmiku, choć nie taka jest rola radnego. Woś jako wiceminister w resorcie Ziobry zarobił w zeszłym roku 205 tys. zł (razem z ekwiwalentem urlopowym). Na mie­siąc wychodzi więc 17 tys. zł. Inny rad­ny PiS z sejmiku małopolskiego, Łukasz Smółka, były już szef gabinetu ministra infrastruktury, w 2017 r. zarobił w resorcie 161 tys. zł (więcej niż sam minister Adam­czyk); a rok później, po obcięciu nagród, już 129 tys. Również Rafał Romanowski (radny sejmiku mazowieckiego), pod­sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa, w 2017 r. zarobił 185 tys. zł (z nagrodami), a rok później 136 tys.
    „Dobra zmiana” przyniosła wielki awans finansowy dla obecnego wiceszefa MON, również radnego na Mazowszu, Tomasza Zdzikota. Z jego ostatniego oświadczenia majątkowego dowiadujemy się, że w re­sorcie obrony zarobił w ubiegłym roku
156 tys. zł; a jeszcze w 2014r. jako prawnik  w KRRiT miał roczny dochód w wysokości 5 50 tys. zł. Prace radnego sejmiku podlaskiego z funkcją radcy generalnego w ga­binecie marszałka Senatu udaje się łączyć Romualdowi Łanczkowskiemu, z uposaże­niem 228 tys. zł rocznie, i znajduje jeszcze czas na to, by zasiadać w radzie nadzorczej Polskiego Radia, za co przez cały rok zainkasował 42 tys. zł - czyli łącznie z obu źró­deł miesięcznie zarabia średnio 22,5 tys. zł.
   Wśród radnych wojewódzkich PiS od­najdujemy też wielu innych dyrektorów, kierowników i prezesów instytucji zależ­nych od partii rządzącej. Dariusz Rogut, radny sejmiku mazowieckiego, z na­uczyciela awansował za „dobrej zmia­ny” na prezesa łódzkiego IPN (jego pen­sja roczna wzrosła z 50 tys. zł w 2014 do 153 tys. zł za 2018 r.). Witold Kołodziejski z KRRiT, radny mazowiecki, zarabia rocz­nie 194 tys. zł; a Mieczysław Tołpa (rad­ny sejmiku podkarpackiego), nauczyciel matematyki, jako dyrektor Poczty Polskiej w Rzeszowie otrzymuje rocznie 174 tys. zł.

Można znaleźć inną pracę
Upartyjnione sejmiki wojewódzkie już dawno, nie tylko w tej kadencji, w małym stopniu reprezentują lokalne społeczno­ści. Wyborcy nie znają tu swoich przedsta­wicieli, na ogół wybierają ich z partyjnego klucza. Trudno oczekiwać, że opanowane przez partie polityczne sejmiki będą rów­noważyć i kontrolować władzę organów wykonawczych. Ulokowanie w nich, w tej kadencji szczególnie wielu, przedstawi­cieli ministerstw, administracji publicznej oraz instytucji zależnych od partii rządzą­cej stwarza patologiczną sytuację. Stają się oni przedstawicielami rządu w terenie, a nie do tego radni są przecież powołani.
   Dr Grzegorz Makowski, ekspert Fo­rum Idei Fundacji im. Stefana Batorego i wykładowca Collegium Civitas zauwa­ża: - Lojalność tych radnych, którym rząd daje lukratywne posady, jest skierowana nie do społeczności, które ich wybrały, ale partyjnej władzy centralnej. Mamy do czynienia z nieformalną centraliza­cją samorządu.
   Dariusz Rudnik, radny sejmiku warmiń­sko-mazurskiego z PiS, mówił niedawno, że nauczyciele nie zarabiają tak źle, a tym, którzy nie są zadowoleni z pensji, radził: „Można znaleźć inną pracę, która jest lepiej płatna”. On wie, jak to się robi, bo jeszcze w 2015 r. jako nauczyciel w Zespole Szkół Mechaniczno-Energetycznych w Olsztynie zarabiał rocznie 50 tys. zł. W szkole wziął bezpłatny urlop i w 2018r.jako komend ant wojewódzki Ochotniczych Hufców Pracy, nad którymi dziś władzę ma PiS, zarobił 119 tys. zł. Można? Można.
Anna Dąbrowska

1 komentarz: