Szambo oblepiło Polskę
Dobrych sędziów,
uczciwych i przyzwoitych, zastąpiły najgorsze szumowiny. Coś takiego polskiemu
wymiarowi sprawiedliwości nie wydarzyło się od niepamiętnych czasów.
Sędzia chciał sypać, ale nagle zamilkł i zniknął z bytomskiej lecznicy. Ciarki przechodzą, kiedy czytam w „Gazecie Wyborczej” słowa ojca sędziego Cichockiego: „Ze względów bezpieczeństwa nie mogę zdradzić, w jakim jest mieście”.
Sędzia chciał sypać, ale nagle zamilkł i zniknął z bytomskiej lecznicy. Ciarki przechodzą, kiedy czytam w „Gazecie Wyborczej” słowa ojca sędziego Cichockiego: „Ze względów bezpieczeństwa nie mogę zdradzić, w jakim jest mieście”.
Arkadiusz Cichocki był bardzo pomocny hejterce Emilii, razem
z nią szczuł na sędziów, teraz chyba chciał przejść na jasną stronę Mocy, ale w
nocy pojawiła się u niego policja. Gdzie my jesteśmy, gdzie my żyjemy!?
Co na to premier? W wywiadzie dla TVN 24 mówi, że rozmawiał
z ministrem Ziobrą i ten o niczym nie wiedział.
Nie wiedział, kto jest jego prawą ręką? Nie wiedział, że
Łukasz Piebiak stoi na czele grupy szczującej na sędziów przeciwstawiających
się dziwnej reformie sądownictwa? Tę prawą rękę Ziobry „Gazeta Polska” nazwała
„zepsutym i niezbyt rozgarniętym człowiekiem”.
Tenże Zbigniew Ziobro jeszcze kilka lat temu domagał się dymisji ministra sprawiedliwości Ćwiąkalskiego: „Jeżeli ma pan honor, proszę się podać do dymisji”. A gdzie jest pana honor, panie Ziobro? Za kim pan się kryje? Za Jarosławem Kaczyńskim, który boi się podjąć decyzję?
Tenże Zbigniew Ziobro jeszcze kilka lat temu domagał się dymisji ministra sprawiedliwości Ćwiąkalskiego: „Jeżeli ma pan honor, proszę się podać do dymisji”. A gdzie jest pana honor, panie Ziobro? Za kim pan się kryje? Za Jarosławem Kaczyńskim, który boi się podjąć decyzję?
Nagle się okazało, że dobrych sędziów, uczciwych i
przyzwoitych, zamieniono na najgorsze szumowiny. Coś takiego polskiemu
wymiarowi sprawiedliwości nie wydarzyło się od niepamiętnych czasów.
Sędzia izby dyscyplinarnej SN Konrad Wytrykowski pisał do
„Małej Emi”: „Super robota, pracujesz ciężko, uważam, że MS ma politykę
medialną do dupy. Ty robisz więcej”. A ona na to: „MS nie może pozwolić sobie
na pewne teksty, ja mogę, najwyżej mnie wsadzą”. Sędzia Wytrykowski i jego
koledzy, chcąc zamknąć usta dziennikarzom, grożą im sądem, a jak cytuje „Gazeta
Wyborcza”, „Emi” nie boi się pana sędziego i pisze do niego: „Uda mi się
załatwić parę wywiadów tv, prasie, dogadać się z ambasadorem w Brukseli”. Pan
ambasador Andrzej Sadoś, tzw. złota rączka, własnoręcznie odkręcił w Brukseli
tablicę, na której widniało m.in. nazwisko Tuska. Ciekawe, czy rozmawiał z
hejterką.
Pani „Emi” dostała z MSZ listę sędziów, którzy jeździli do
Brukseli i walczyli o uczciwy wymiar sprawiedliwości w Polsce.
Jak się okazuje, trwa wojna między Mateuszem Morawieckim a
ministrem Ziobrą, donosi o tym prawicowa gazeta: „Panowie się nie znoszą. Od
czasu do czasu jeden płata drugiemu figla. W wypadku sprawy Piebiaka – pisze
„Gazeta Polska” – mieliśmy do czynienia z kolejną odsłoną tego sporu. To należy
głośno stwierdzić: panowie ta zabawa nie jest zdrowa”.
Ciekawe, jakie jeszcze haki na siebie mają i kto jest
bardziej drogocenny dla Jarosława Kaczyńskiego.
Pan prezes wybaczył Ziobrze, że ten znowelizował ustawę o
IPN tak, iż pojawiliśmy się na ustach całego świata. Że wysłał wniosek do TK w
sprawie niekonstytucyjności traktatu o funkcjonowaniu UE, czym zaszkodził PiS w
wyborach samorządowych, a teraz z kolei mamy najobrzydliwszy, ubecko-kibolski
przykład zachowań wybranków Zbigniewa Ziobry. Też wybaczy?
Jarosław Kaczyński pewnie nie chce pamiętać, jak jeszcze
kilka lat temu Ziobro z niego kpił, mówiąc, że nie jest dla niego ani
politycznym ojcem, ani autorytetem, że dzieli PiS. „Nigdy nie wrócimy do PiS” –
zarzekał się Ziobro. Ale powrócił i sprawia kłopoty. Morawiecki nie może sobie
pozwolić na to, żeby zdymisjonować Ziobrę, bo przecież to nie on rządzi, rządzi
Nowogrodzka.
Premier Morawiecki wyraził swój hołd dla Jarosława
Kaczyńskiego, mówiąc w TVN 24 pytany o to, kto byłby lepszym premierem: „Najlepszym
i znakomitym premierem byłby Jarosław Kaczyński, lepszym ode mnie”. Skoro
lepszy od pana, to co pan robi na tym fotelu?
Czy Polskę dalej będzie oblepiać to szambo?
Czy Polskę dalej będzie oblepiać to szambo?
Monika Olejnik
Ciemny lud wciąż to kupuje
Obserwując to, co
mówią politycy PiS o aferze w resorcie sprawiedliwości, zastanawiam się, gdzie
leży granica wytrzymałości Polaków na nadużycia, przestępstwa i kłamstwa
Politycy PiS uparcie powtarzają, że nie ma żadnej afery w
resorcie Zbigniewa Ziobry (powyżej na zdjęciu), a jedynie wewnętrzny konflikt w
środowisku sędziowskim
Przy okazji afery w Ministerstwie Sprawiedliwości PiS ćwiczy
wszystkie swoje strategie robienia opinii publicznej wody z mózgu. Choć muszę
przyznać, że najnowsza pod tytułem „zorganizowana grupa, być może przestępcza,
działająca w rządzie, to wewnętrzna sprawa środowiska sędziowskiego” jest
brawurowa i bezczelna, nawet jak na tę partię. I gdyby nie chodziło o mój kraj,
o Polskę, pewnie kupiłabym popcorn i zagryzając go, obserwowała z fascynacją,
czy ludzie kupią jeszcze i to, czy nie. I obstawiała u bukmacherów: gdzie leży
granica?
Bo to, co obserwujemy, to rozpaczliwe paradowanie posłów PiS
po mediach i bronienie tego, czego się obronić nie da: tezy, że Zbigniew Ziobro
powinien pozostać na stanowisku, jest tym właśnie – testowaniem, ile Polacy są
jeszcze w stanie znieść, gdzie leży ich granica wytrzymałości na nadużycia,
przestępstwa i jawne kłamstwa.
Ku mojemu rozczarowaniu granica ta wydaje się niezwykle
daleko przesunięta, ale tym razem sytuacja jest wyjątkowa. Nie tylko w skali
polskiej, ale i europejskiej, ponieważ nie było jeszcze od 1989 roku w Polsce
sytuacji, żeby w rządzie działała grupa nękająca i niszcząca ludzi i ponieważ
aferą w ministerstwie Ziobry zajmie się Komisja Europejska.
W czasie rządów PiS ćwiczyliśmy to już wiele razy. Te
nieprawdopodobne kosmiczne narracje i opowieści rodem z „Czerwonego Kapturka”:
o niemych asystentkach Glapińskiego sprzedawanych społeczeństwu jako troskliwe
czułe matki i jako takie wyjętych spod odpowiedzialności za własne czyny. O
aferze szefa KNF Chrzanowskiego jako zemście biznesmena, który notabene miałby
za co się mścić, bo rząd regularnie nękał jego biznes i jego samego, czego
czynić mu nie wolno. O łamiących prawo lotach Kuchcińskiego jako czułych
rodzinnych wycieczkach. O nagrodach, które politykom PiS „się po prostu
należały”. O ubogim Rydzyku, który rozpaczliwie potrzebuje naszych kolejnych
milionów...
Często zastanawiam się nad tym, dlaczego postępowanie PiS, w
wielu wymiarach szokujące i skandaliczne, rzadko skutkuje ostrym spadkiem w
sondażach. Wprawdzie po aferze w Ministerstwie Sprawiedliwości notowania PiS
spadły, ale nie wiadomo, czy ten efekt się utrzyma.
I sądzę, że to dlatego (teraz będzie kawałek do studiowania
dla opozycji), że PiS zachowuje się, jakby chciał wygrać. Mało tego, jakby był
gotów wszystko podporządkować temu celowi! Wygląda na to, że to, co mówiły nam
babcie i co roztropniejsi rodzice, jest prawdą: cierpliwość i konsekwencja
popłaca dużo bardziej niż emocjonalny, husarski atak. Kto ma plan i umie
czekać, ten wygrywa. Tak w życiu, jak w polityce.
I tę właśnie głęboką prawdę ćwiczymy teraz na własnych
grzbietach.
PiS wie, czego chce. Chce złych, dewastujących Polskę rzeczy
– zniszczenia sądownictwa, trójpodziału władzy i podporządkowania sędziów
prokuraturze i rządowi. Demontażu mechanizmów demokratycznych i państwa, w
którym ludzie nie są równi wobec prawa, podzielonego na kastę lepszą
(członkowie i sympatycy PiS) i gorszą (opozycja i jej wyborcy) i
fundamentalistycznego religijnie (bo fundamentalizm religijny trzyma ludzi w
ryzach, okowach strachu i pozwala nad nimi panować, poza tym ogłupia i pozwala
łatwiej wmawiać różne rzeczy). Chce nieograniczonego, bez żadnej kontroli i
racjonalnych zasad dostępu do pieniędzy podatników. Nienawiści między ludźmi,
strachu i terroru, żeby łatwiej w ogólnym chaosie móc „ratować z opresji”. I w
końcu wyrzucenia z pracy wszystkich niewygodnych dziennikarzy, zastraszenia
prasy i uciszenia krytyki.
I niemal każdy z tych celów udało się zrealizować, w dodatku
w czasie rekordowo krótkim, jeśli wziąć pod uwagę wielkość przedsięwzięcia.
Dlaczego wciąż PiS utrzymuje poparcie (opozycjo, czytaj
dalej!)? Bo się nie cofa. Nie boi się chwilowego spadku w sondażach (jeśli jest
duży, i tak robi swoje, tylko inną metodą, na chwilę pozornie się wycofując, by
za moment wrócić z tym samym pomysłem pod inną postacią). Nie obchodzi go, co
kto o nim myśli, choćby chodziło o najwyższe władze UE, największe autorytety i
mędrców. PiS ma to gdzieś. PiS jest cierpliwy. Jeśli wie, że osobą, która
przeprowadzi coś najszybciej i najskuteczniej, jest Piotrowicz, zatrudnia
Piotrowicza, nie zważając na krzyki i płacze opozycji.
PiS wie, co jest na końcu tej drogi: dyktatura. I wie, że
tylko cierpliwość i konsekwencja pozwolą ten cel osiągnąć. Wie, że kto się
cofa, przegrywa. PiS jest zdeterminowany.
Ma swoją opowieść. Posłowie tej partii mówią to samo, zawsze
i wszędzie. Podejrzewam, że recytowaliby te formułki nawet gwałtownie wybudzeni
ze snu o północy. Mają tylko dwie zasady, których się trzymają: 1. Prosty,
mocny przekaz. 2. Powtarzać.
Nie zdziwię państwa zapewne, kiedy napiszę, że „aferę u
Ziobry” uważam za znakomitą kolejną już możliwość dla opozycji: żeby zamiast
krytykować jak PiS, nauczyła się od niego paru przydatnych rzeczy i metod w
szczytnych, lepszych i praworządnych celach.
Bo to, że cel jest szczytny, nie oznacza, że metoda nie może
być twarda i skuteczna, prawda?
A tymczasem obserwujmy dalej, gdzie leży ta granica…
Eliza Michalik
Donald Trump nie lubi ludzi „kolorowych” i
podsyca do nich niechęć białej Ameryki. Jarosław Kaczyński nie ma
„kolorowych”, więc używa tęczowych.
Trump rzeczywiście
jest rasistą, z kolei nic nie wskazuje na to, że Kaczyński nienawidzi osób
LGBT. Ale jedno i drugie jest bez znaczenia. Trump ciemnoskórych, najlepiej
ciemnoskórych muzułmanów, a Kaczyński gejów traktują czysto instrumentalnie.
Jedni i drudzy są celem ataków, ale tak naprawdę są wyłącznie narzędziem. Trump
czarnoskórym, a Kaczyński gejom mógłby nawet powiedzieć: nie bierzcie tego
osobiście. Nothing personal. Prezes PiS uderzał w rasistowskie tony w sprawie
imigrantów, ale wiadomo, że nic do nich nie ma. Jest wielce prawdopodobne, że
żadnego muzułmanina nigdy nawet nie widział, ale - co zrobić - z badań jasno
wynikało, iż opłaca się tą kartą zagrać. Gejów czy lesbijki też potraktował
użytkowo, podobnie jak dzieci, w których interesie rzekomo występował. Okazało
się przy okazji, że mamy dzieci pierwszego i drugiego sortu. Te, których będą
„seksualizować” geje, na ochronę zasługują; te krzywdzone przez księży - już
nie.
Lider PiS zapewne
wcale nie chciał, by w Białymstoku kogokolwiek pobito, poza wszystkim pobicia
jego partii robią źle. Jemu wystarczy, żeby elektorat nienawidził i się bał.
Cała reszta to już efekt uboczny, skutek, raczej niechciany, ale - cóż zrobić -
akceptowany.
Kampania w sprawie
LGBT sprawia, że oponenci PiS wpadają w zastawioną na nich pułapkę. Zwykły
odruch człowieczeństwa i solidarność z postponowanymi, a tym bardziej bitymi,
każą się oburzać i to oburzenie głośno wyrażać. Inaczej nie wypada, inaczej
nie można. Oburzając się jednak intensywnie, robimy dokładnie to, na czym PiS
i liderowi tej partii zależy. Przystępujemy de facto razem z nim do spychania
na dalszy plan wszystkich innych spraw z punktu widzenia władzy niewygodnych.
Oburzania się,
nawet jeśli jest politycznie doskonale bezproduktywne, nie da się więc uniknąć.
Jest ono w końcu kwestią moralnego odruchu, a nie cynicznej kalkulacji. Ale
skoro już mimowolnie spychamy na jakiś czas inne kwestie na drugi plan, to
przynajmniej ujawniajmy motywy PiS, pokazuj my kulisy zdarzeń oraz ich
kontekst. A motywy i kontekst są tu najważniejsze - absolutnie wszystko jest
podporządkowane wyborczemu zwycięstwu. To, że po drodze wielu dostanie po
głowie, wielu innych będzie miało poczucie upokorzenia, bardzo wielu innych
poczuje się w dzisiejszej Polsce źle, nie ma najmniejszego znaczenia. Wszyscy
geje i lesbijki, macie po prostu pomóc Kaczyńskiemu wygrać wybory. Jesteście
jego tajną bronią.
We współczesnej
polityce silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej jest element zabawy. To nie
tylko polska przypadłość. Gdzieniegdzie bywa nawet gorzej. Prawie trzydzieści
lat temu przywódcami Ameryki, Wielkiej Brytanii i Polski byli - odpowiednio -
George Bush senior, Margaret Thatcher i Tadeusz Mazowiecki. Dzisiaj mamy oś
Trump - Johnson - Kaczyński. Trump zdobył władzę, bo zrobił show. Johnson
został premierem, bo jest zabawny. Z Kaczyńskim jest inaczej - zdobył ją i
jest na dobrej drodze do jej utrzymania nie dlatego, że kogokolwiek zabawił,
ale dlatego, że jakimś czterdziestu procentom wyborców dał dobre
samopoczucie, a może nawet poczucie, że są lepsi niż cała reszta. Mówił to
zresztą zupełnie otwarcie. Ale całą trójkę łączy jedno - nawet jeśli nie
wszyscy zabawę dają, to wszyscy ją mają. Trump bawi się doskonale. Nawet
wcześniej w swoim teleturnieju wystawiał przeciw sobie drużyny białych i
kolorowych, bo wiedział, że gwarantuje to prawdziwą rozrywkę. Johnson bawi się
doskonale i własnymi poglądami, które zmienia równie bezproblemowo, co radykalnie,
i publiką, której funduje kolejne kłamstwa, za co ta odwdzięcza mu się
sympatią. Jarosław Kaczyński musi mieć doskonały ubaw, patrząc, jak w sporym
europejskim kraju pełni wobec politycznej konkurencji, mediów i publiczności
funkcję zaklinacza węży. Podaje tylko melodię. Jego współtowarzysze w partii i
w mediach ją nagłaśniają, a cała reszta reaguje w sposób doskonale
przewidywalny. Czyli zwykle dokładnie tak, jak on chce i gra. I naprawdę
niewiele trzeba. Czasem wystarczą dwa rzucane przy okazji zdania. Lider PiS
gra tak prawie od dekady i doskonale to działa. Dlaczegóż miałby więc tę
metodę zmieniać? Mógłby to zrobić tylko wtedy, gdyby zobaczył, że to działać
przestało.
W piłce nożnej, jak
się mówi, bramki zdobyte na wyjeździe liczą się podwójnie. Ale w polityce tak
nie jest. Mecze wyjazdowe prawie zawsze są w niej przegrane. Wojna ideologiczna
to boisko Kaczyńskiego. Jeśli chce się z nim wygrać, trzeba z tego boiska
zejść. Wartości fundamentalnych trzeba bronić wszędzie, ale bitwę trzeba
toczyć na boisku wybranym przez siebie. Na swoich warunkach.
Tomasz Lis
Państwo równoległe
Z aferą w Ministerstwie Sprawiedliwości
(więcej w tekście „System kastowy”) PiS postępuje według schematu sprawdzonego
przy poprzednich publicznych skandalach. Jest więc dymisja jako dowód
najwyższych etycznych standardów. Jest zapowiedź wprowadzenia „jednoznacznych
regulacji”- tak jak napisano nową instrukcję prominenckich lotów, tak teraz ma
powstać Kodeks Etyki Sędziów, zabraniający im stosowania mowy nienawiści.
Zresztą to przecież po stronie opozycji są prawdziwe afery i hejt: określenie
„farma trolli” pojawia się w mediach narodowych wyłącznie w odniesieniu do
posła Brejzy i ratusza w Inowrocławiu. A w ogóle: jaka afera? TVP mówi o
„medialnych publikacjach na temat sędziów”, rzecznik rządu i sam Zbigniew
Ziobro powtarzają, że mamy do czynienia z jakimś konfliktem „wewnątrz
skłóconego środowiska sędziowskiego”, a minister jedynie ubolewa, że o niczym
nie wiedział i znów się zawiódł na sędziach. Poza tym - co podkreśla
nieustannie premier Morawiecki - nie zajmujmy się „kampanijnymi emocjami”, lecz
konkretami, jak np. obiecane dopłaty suszowe, gdyż dymisja pewnych osób
„ostatecznie kończy sprawę”. Tak to mielą piarowe młyny.
Fakt, że na tę aferę rzucono jednocześnie
tyle przykrywek, wskazuje, że oceniono ją jako grubą i niebezpieczną. Wskutek
zdrady Emilii, osoby z wnętrza tajnej grupy operacyjnej, nagle odsłoniły się
ukryte mechanizmy państwa PiS. Zbieranie haków na przeciwników władzy, ich
gnojenie, szantażowanie, szykanowanie. Wykorzystywanie aparatu państwa,
rządowych mediów i służb specjalnych przeciw opozycji. Gwarancje dyskrecji,
bezkarności, ochrony i finansowych benefitów dla „żołnierzy herszta”. Kto ma
pamięć, wie, że to nie był - jak chciałaby władza - incydent, że to nie jest
afera Piebiaka, nawet Ziobry, ale jądro systemu konsekwentnie budowanego przez
Jarosława Kaczyńskiego.
W POLITYCE piszemy
o tym może nawet do znudzenia, rozbierając ten system na cząstki elementarne,
pokazując, jak zaprojektowany i zestawiany jest „ciąg technologiczny”, który ma
zapewnić PiS trwałą dominację nad opozycją, także pełną kontrolę partii i jej
prezesa nad instytucjami i zasobami państwa. W tym numerze zapowiadamy nową
książkę Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki „Brat bez brata” (ukaże się wraz
z POLITYKĄ za tydzień), w całości poświęconą „systemowi PiS”. Dwójka naszych
publicystów, od kilkunastu lat obserwujących i opisujących fenomen PiS,
wnikliwie analizuje polityczną technologię Jarosława Kaczyńskiego, jego
ideologiczne kamuflaże i bezwzględne metody sprawowania władzy. (Janicki i
Władyka za teksty sprzed 2015 r. powinni otrzymać dyplom im. Kassandry).
Jedna ilustracja „systemu PiS” z
przeszłości, którą przypomniała nam sprawa Piebiaka. Otóż Janusz Kaczmarek,
były minister spraw wewnętrznych w pierwszym rządzie PiS - człowiek z samego
centrum układu władzy - też, jak pani Emilia, zraził się do swoich mocodawców i
„przeszedł na drugą stronę”. Opierając się na jego (i nie tylko jego)
zeznaniach, Bianka Mikołajewska w 2010 r. opisała w POLITYCE działającą w Ministerstwie
Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry „grupę hakową”. Miała ona gromadzić i
przekazywać zaprzyjaźnionym mediom materiały służące do kompromitowania
przeciwników PiS. M.in. pod adresem dwóch ważnych polityków lewicy
kolportowano, opartą na zeznaniach przestępcy, opowieść o rzekomym popełnionym
przez nich gwałcie homoseksualnym, a ważni politycy PO byli pomawiani o
posiadanie i zażywanie narkotyków. Zresztą wszystkie informacje z prokuratur,
gdzie pojawiały się nazwiska opozycyjnych polityków (choćby sprawa Barbary
Blidy), miały być przekazywane osobiście Zbigniewowi Ziobrze.
Po publikacji
tekstu „Jak PiS zbierał haki” (dostępnego w polityce.pl) Zbigniew Ziobro i PiS
pozwali nas do sądu. Proces, w którym zeznawało kilkanaście osób, w tym sam
Jarosław Kaczyński (dziś to raczej niewyobrażalne), zakończył się w 2015 r.
oddaleniem wszystkich żądań pozwu i całkowitą wygraną POLITYKI. To à propos
tego, czy Ziobro, teraz już w pełni zalegalizowanej władzy i wiedzy
nadprokuratora, mógł „nie mieć pojęcia” o hakowo-trollowej działalności swojego
ministerstwa.
W latach 2005-07 system był jeszcze
amatorski, dość prymitywny, słabo obudowany prawnie, czego dowodem porażki
drugiej, najważniejszej obok Ziobry, postaci „ciemnego państwa PiS” - Mariusza
Kamińskiego. Ten twórca CBA za ewidentne przekroczenie uprawnień przy
zorganizowanych w 2007 r. prowokacjach został skazany na bezwzględną karę
więzienia (i potem ułaskawiony przez prezydenta Dudę). Piotr Pytlakowski pisze
w tym numerze, że awans Kamińskiego na superministra spraw wewnętrznych może
teraz zapowiadać (jak w 2007 r.) zaprzęgnięcie policji i tajnych służb do
kampanii wyborczej. Już mieliśmy wiele przykładów dętych akcji prokuratur i
CBA, służących przykryciu jakiejś partyjnej afery (w ostatnich dniach agenci
min. Kamińskiego zajęli się szczególnie posłem Brejzą i jego ojcem).
Tajne, równoległe
państwo PiS, składające się z - pozostających poza jakimkolwiek realnym
nadzorem - służb specjalnych, kontrolnych i skarbowych, dyspozycyjnej
prokuratury, mediów narodowych, internetowych trolli ma już niemal wszystko,
żeby publicznie zdyskredytować, zniszczyć każdego wskazanego przeciwnika. I
chronić swoich. Brakuje jeszcze tylko pełnej „demokratyzacji sądów” i
„repolonizacji mediów”, ale te wielkie reformy mają się domknąć po wyborach.
A wybory? Do tej
pory dominowało przekonanie, że wyborcy PiS są niewzruszalni i każdy skandal
wokół partii wzmacnia tylko ich lojalność. Ale, jak pokazały ostatnie sondaże,
gdzieś na centrowych rubieżach elektorat się kruszy. Wizja utraty władzy i
ujawnienia choćby niektórych operacji „tajnego państwa” (taki sędzia Piebiak i
setki innych mogliby sobie coś przypomnieć) dramatycznie podbija dla PiS stawkę
nadchodzących wyborów. Można więc się spodziewać wszystkiego najgorszego: od kolejnych
niepohamowanych obietnic finansowych, nakręcania wojny religijnej („atak na
krzyż w cieniu tragedii na Giewoncie” - pasek w TVP) czy konfliktu z Niemcami o
odszkodowania, aż po aresztowania, rewizje, wypuszczanie „kompromatów” na
działaczy opozycji. Taki już mamy system, wraz z zapowiedziami jego - jak
mawiano w PRL - dalszego doskonalenia.
Po 13 października.
Jerzy Baczyński
Wzrost zaufania
Kolejny raz przekonałem się, że moja
wrażliwość nie pozwala mi na wyśmiewanie ludzkiego nieszczęścia. Kieruje mną
współczucie, robi mi się przykro i broń Boże z ludzkiego nieszczęścia się nie
wyśmiewam.
Pewną dozą
współczucia otoczyłem w ubiegłym tygodniu pana Zapatę z Francji, który nie
doleciał na swoim wynalazku tam, gdzie miał dolecieć. Dobrze, że paliwa zabrakło
mu nad wodą, a nie na Polach Elizejskich przed prezydentem Macronem. Armia
francuska będzie musiała jeszcze poczekać z zastosowaniem oddziałów latających
żołnierzy, ale miejmy nadzieję, że już niedługo pan Zapata udoskonali swój
wynalazek i sprzeda go polskiej armii terytorialnej.
Współczuciem
chciałbym również otoczyć polskiego policjanta, który w dziwnych okolicznościach
na posterunku w Toruniu tak rąbnął głową w przygodnie napotkaną skrzynkę, że
nie doczekał święta 100-lecia polskiej policji. Ten niefortunny wypadek
spowodował duże zmiany personalne na posterunku i w Toruniu święto policji
przyblakło. W czasie obchodów 100-lecia zgromadzono tak wielkie oddziały
świętujących, że nawet kibole postanowili ich nie atakować.
Współczuję też
autorom kolejnego odcinka filmu o przygotowaniach naszego Rambo, czyli ministra
Błaszczaka, do kolejnej defilady. Myślę sobie, że realizatorzy tego filmu będą
stanowili główną siłę polsko hollywoodzkich filmowych produkcji wojennych.
Wszystko to, o czym wspomniałem, to codzienne błahostki. W obliczu
wydarzeń w Białymstoku trudno nie mieć obaw z powodu ciągle rosnącego polskiego
troglodyctwa. Widziałem Jarosława Kaczyńskiego potępiającego wielokrotnie
poprzedninie rządy. Ani on, ani prezydent nie zająknęli się w sprawie haniebnych
białostockich wydarzeń. Na szczęście premier Morawiecki wysunął się na pierwsze
miejsce w rankingu społecznego zaufania. I panu, panie prezesie, i panu, panie
premierze, kibolscy bandyci ufają.
Krzysztof Materna jest satyrykiem,
aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym
Nie śmiejcie się z Gosiewskiej
Małgorzata Gosiewska z PiS odniosła się w
Polskim Radiu do wydarzeń w Białymstoku. Według niej „były to starania
przedstawienia Polski opinii publicznej państw zachodnich jako kraju zacofanego,
nacjonalistycznego i brutalnego w stosunku do niektórych środowisk. (...)
Dochodzi do wywołania konfliktu poprzez kwestie światopoglądowe i moralne po
to, by doprowadzić za wszelką cenę do konfrontacji, destabilizacji i chaosu
oraz oczernienia ugrupowania rządzącego”. I - tu dochodzimy do kluczowego
fragmentu - zdaniem Gosiewskiej marsze LGBT i negatywne reakcje na nie „to w
wielu miejscach skutek działania służb rosyjskich. W Mołdawii i Gruzji tworzy
się oraz finansuje ugrupowania, które mają w sposób brutalny reagować na
działania środowisk LGBT. Nie wiem, kto kierował agresją podczas zamieszek w
Białymstoku, ale niewykluczone, że to również tego typu działania”.
Po kolei. Najpierw
zwrócę się do Małgorzaty, z którą znamy się od lat, łączy nas ponad podziałami
miłość do Gruzji i wspieramy ten kraj, jak możemy.
Małgosiu! Nie
byłoby „oczerniania ugrupowania rządzącego”, gdyby owo ugrupowanie rządzące od
wielu miesięcy nie szczuło na mniejszości seksualne. I nie tylko seksualne,
zaznaczmy ku pamięci. Zrobiliście sobie z gejów worek bokserski, walicie w
niego, jak popadnie, straszycie seksualizacją, masturbacją i innymi demonami,
bo liczycie, że między innymi dzięki temu wygracie wybory. Nie, nie oskarżam
Was, że biliście pokojowych demonstrantów, ale twierdzę, że mogli czynić to na
ulicach Białegostoku zwyczajni bandyci, psychopaci i sadyści, bo wiedzieli, bo
ja wiem, bo każdy wie, że mieli od „ugrupowania rządzącego” zielone światło na
rozprawę z „pedałami”. Na to, by wyryczeć: „Bóg Honor Ojczyzna Wypierdalać!” i
bić. Więc teraz Wasze krokodyle łzy z powodu agresji są zbyt krokodyle nawet
jak na krokodyle.
Nie chcesz, by
postrzegano nasz wspólny kraj Polskę jako „zacofany, nacjonalistyczny i
brutalny”? Super! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! To może stańcie po stronie
bitych, nie bijących, może przestańcie straszyć jednych Polaków innymi
Polakami tylko dlatego, że ci mają odmienne podejście do życia i seksu; może
Wasze gazety nie powinny dystrybuować nalepek wykluczających część obywateli z
przestrzeni publicznej; może po prostu uznacie, że nie wszyscy chcą żyć tak
jak Wy, ale wcale nie są przez to gorszymi Polakami i obywatelami? To chyba nie
jest takie trudne?
A teraz zwrócę się
do tych wszystkich, którzy mieli totalną bekę z Gosiewskiej, że ta doszukuje
się tropów rosyjskich. Ha, ha, ha, te pisiory, no naprawdę, już mają tak zryte
berety i jak zwykle zdejmują z Polaków odpowiedzialność, jak zwykle „to nie
my”.
Już po wydarzeniach
w Białymstoku obejrzałem na Netfliksie dopiero co opublikowany dokument „Hakowanie
świata” o tym, jak Cambridge Analytica z pomocą Facebooka zhakowała demokrację,
posługując się nielegalnie danymi milionów ludzi. Nawet jeśli słyszeliście
wiele o tej gigantycznej aferze, zobaczcie film i zastanówcie się, co dla
naszego świata oznacza fakt, że na własnych obywatelach w czasie kampanii
wyborczej stosuje się techniki, które testowano na wojnach w Afganistanie czy
Iraku. A opowieść o wyborach w Trynidadzie każe wam się kilka razy zastanowić,
gdy zobaczycie w sieci wesołą kampanię w duchu „pieprzyć politykę, wybieram siebie”, czy coś
w ten deseń.
Bo to znaczy, że to was ktoś pieprzy na całego.
W „Hakowaniu
świata” jednym z trzech bohaterów jest Carole Cadwalladr - reporterka
brytyjskiego (lewicowo-liberalnego, świadomie to podkreślam dla tych, co drą
łacha z Gosiewskiej) „Guardiana”. Z początku wyśmiewana, brutalnie atakowana
przez brexitową i skrajnie prawicową propagandę, demaskuje szwindle Cambridge
Analytiki i liczne rosyjskie tropy w kampaniach na rzecz wyjścia Wielkiej
Brytanii z Unii i wyborczej Trumpa. Są liczne i twarde dowody, że Rosjanie wspierają
w USA zarówno lewicę, w tym skrajną, ruchy praw człowieka i afroamerykańskie
protestujące przeciwko brutalności policji, szczególnie jej białych
funkcjonariuszy, a z drugiej strony białych nacjonalistów, rasistów,
neonazistów. Rosyjskie służby nie ograniczają się do mediów społecznościowych:
organizują w USA uliczne akcje oraz protesty lewicy i prawicy. Podkręcają
emocje i radykalizm z dwóch stron i nie chodzi im o to, by ktoś wygrał czy
zdobył przewagę. Carole Cadwalladr: „Chodzi o rozbudzenie strachu i nienawiści,
żeby zwrócić naród przeciwko sobie. Dziel i rządź”.
Krótko mówiąc,
chodzi o destabilizację. Więc może nie śmiejmy się z Małgorzaty Gosiewskiej.
Marcin Meller
Bóg tylko wie
Młockarnia pracuje pełną parą. Jej siostra
sieczkarnia dzień w dzień wypluwa niezliczoną ilość sieczki, którą wypełnia
ludzkie głowy. Pierwsze owoce totalnej dezorientacji i pomylenia prawdy z
kłamstwem widać było kilka lat temu, teraz technika poszła dalej i skuteczność
jest większa. Możesz powiedzieć, że Mount Everest wcale nie jest najwyższą
górą świata, że to był wymysł lewaków, teraz zbadano i jest to zupełnie inna
góra, a Edmund Hillary był komunistycznym agentem. Naprawdę możesz. Załoga
Apollo 11, który 50 lat temu wysadził na powierzchni Księżyca pierwszego
człowieka, zostawiła tam żywego psa, żeby zbadać, jak długo pociągnie i czy
będzie kopał dołki. Wydajność propagandy kłamstwa i destrukcji jest tak
ogromna, że pan Robert Ailes, twórca telewizji amoku Fox News, byłby dziś
dumny z TVP. Kilku tu dostałoby od niego świadectwa z czerwonym paskiem za
wywracanie prawdy niczym szmaty w pralce. Bo dziś już prawda nie ma znaczenia,
jak mówi sam Ailes: „Ludzie nie muszą wiedzieć, muszą wierzyć”. „Trzeba im dostarczać
emocje i sugestie, a sami zniszczą miasto”.
Internet zmienił
język rozmowy. Kiedyś za zdobycie informacji trzeba było słono zapłacić, by móc
ją podać dalej. Tak zwana końcówka Reutera, czyli rodzaj teleksu, który
wypluwał bez przerwy sprawdzone wiadomości z różnych dziedzin, kosztowała
1000-1700 dolarów miesięcznie, była to kwota ogromna. Teraz cwany osioł, troll,
propagandysta pisze na swoim portalu, że pani Dulkiewicz chce z miasta Gdańska
zrobić niemiecki Danzig, wrzuca zdjęcie sprzed II wojny światowej, na którym
stary tramwaj z tabliczką „Danzig” skręca po szynach, i już. Hejt przestał być
nienawiścią, jest monetą, wizytówką, narzędziem, przecinkiem. Zniszczenie
człowieka nie ma większego znaczenia, po prostu jest kopnięciem kamyczka na
drodze do celu. A celem jest zohydzenie drugiego człowieka. Dowolnego.
Robert Ailes, co
widać w genialnym serialu „Na cały głos” w HBO (znakomita rola Russella
Crowe’a, przerażająca całość na udokumentowanych faktach), uczy, jak kłamać
już w chwili mówienia „dzień dobry”. Jak dzielić ludzi i zrywać delikatne
nici, które łączą społeczności w całość. Jak te nici zastępować zasiekami. Jak
ciąć naród na kosteczki, gdzie każdy kawałek ma pozostałe kawałki za wrogów.
Spienionym motłochem łatwiej sterować. Dziś, w czasach bez reguł, nie wiem, kto
był tu większym mistrzem destrukcji - Goebbels czy Ailes.
I nie wiem, kto przywiózł ten model dewastacji do Polski.
Może Bielan, który jeździł oglądać amerykańskie kampanie wyborcze i na miejscu
studiował metody FOX, by przenieść ten wzór na grunt polski, czy może jacyś doradcy
z gotowym rozpisanym formatem. Bo teraz jedzie- my kalką kolportażu kłamstwa
jeden do jednego.
Internet zmienił
ludzi. To w jakimś sensie nowy typ homo sapiens, który żyje wedle wytycznych ze
smartfona. Przebieg rozmów między ludźmi jest inny i klasyczni dziennikarze nie
są na to przygotowani. Ponoszą porażki jedna po drugiej. Najznakomitsi nawet
dziennikarze TVN nie potrafią rozmawiać z wyszkolonymi cynikami, królami
kłamstwa i manipulacji, których, jak się okazuje, w PiS są niezliczone
regimenty. Dobry dziennikarz może rozmawiać z każdym, kto posługuje się
faktami, spierać się z nim o nie, ale opadają mu ręce, gdy rozmówca mówi, że
Ziemia jest płaska, a ludzie nie potrzebują tlenu, „jak wykazały badania”.
Szczere oczy, pewność w głosie, uśmieszek, „czytałem te badania”, „powszechnie
wiadomo, jak było”, „dość lewackiej propagandy”, „osiem lat Platformy”, „Tusk
miał dziadka w Wehrmachcie” oraz „Rosiak zabił” prowadzą u nich do Dulkiewicz -
oto, skąd nadszedł faszyzm. Pani Kolenda i pan Kajdanowicz nie wiedzą, jak się
wobec czegoś takiego zachować. Wpadają w osłupienie. Opozycyjny polityk też
jest bezradny, miękkim głosem wygłasza subtelne argumenty, przeciwnik z
uśmiechem ścina je maczetą arogancji. Tak to wygląda od kilku lat. Tak to
widzi naród. Opozycja może polemizować z prof. Zollem, ale nie z książętami
chamstwa, Horałą czy Wójcikiem. PiS to jest Mike Tyson i Bóg tylko wie, jak to
się skończy.
Na koniec małe
wyjaśnienie. Otóż obiecałem komuś, że niniejszy felieton będzie o muzyce, ale
poniosły mnie emocje. Przepraszam. Ten ktoś zadał mi pytanie, która ze
wszystkich piosenek na świecie, jakie znam, jest najpiękniejsza. Odpowiadam
bez wahania: właśnie „God Only Knows” (Bóg tylko wie) zespołu Beach Boys z 1966
roku. Absolutne arcydzieło genialnego Briana Wilsona. A teraz możecie się ze
mną nie zgadzać.
Zbigniew Hołdys
W służbie złej sprawy
Wmawianie Polakom, że
odzyskanie niepodległości, stworzenie gospodarki rynkowej, wstąpienie do NATO i
UE to czas, w którym Polska pozostawała na kolanach i obracała się w ruinę, to
naprawdę osobliwa metoda budowania dumy narodowej.
W ostatnich dniach dowiedzieliśmy się, że
w rocznicę podpisania porozumienia gdańskiego z inicjatywy rządzących
i NSZZ Solidarność zostanie powołany Instytut Dziedzictwa Solidarności.
Pomysłodawcy nie ukrywają, że ma on być konkurencją dla Europejskiego Centrum
Solidarności, instytucji, która powstała dzięki Pawłowi Adamowiczowi i od
dłuższego czasu była szykanowana przez obecne władze państwowe (ostatnio np.
Ministerstwo Kultury obcięło jej dotację - o trzy miliony przez najbliższe trzy
lata).
Mówiąc szczerze,
nie jestem zaskoczony tą decyzją. Wpisuje się ona w politykę PiS wobec
władz Gdańska oraz ECS i jest kolejnym, przewidywalnym posunięciem
w polityce historycznej tego ugrupowania. Co trzeba jednak wyraźnie
podkreślić: zarzuty stawiane wystawie stałej przez Ministerstwo Kultury, władze
NSZZ Solidarność i aparat propagandowy partii rządzącej są kłamliwe
i nierzetelne. Nie jest prawdą, że wystawa pomija lub pomniejsza rolę
odegraną w historycznych wydarzeniach przez antagonistów Lecha Wałęsy,
którzy w III Rzeczpospolitej związali się z obozem braci Kaczyńskich.
Rola Andrzeja Gwiazdy i Anny Walentynowicz jest wyeksponowana, zgodnie
z historyczną prawdą. Także zasługi Lecha Kaczyńskiego wcale nie zostały
pominięte. Nie odpowiada prawdzie także oskarżenie, że wystawa pomniejsza
zasługi Kościoła w zmaganiach o wolność Polski. O co więc chodzi
naprawdę?
Myślę, że dwie sprawy są najważniejsze.
Pierwsza to Lech Wałęsa. Wystawa stała dokumentuje jego rolę jako przywódcy
sierpniowego strajku i Solidarności. Władze i pracownicy ECS okazują
szacunek historycznemu przywódcy S. W gmachu Centrum mieści się jego
biuro.
A przecież
wiadomo, że w polityce historycznej obecnych władz Lech Wałęsa traktowany
jest w najlepszym wypadku jako postać wysoce niejednoznaczna,
o bardzo wątpliwych zasługach, często zresztą przedstawia się go po prostu
jako agenta SB. Tej wizji historii rzeczywiście nie da się pogodzić z tym,
co zobaczą i usłyszą osoby zwiedzające Europejskie Centrum Solidarności.
Drugi powód ataku
rządzących na ECS jest konsekwencją ich niechęci, a nawet wrogości wobec
władz Gdańska. Paweł Adamowicz, tragicznie zmarły prezydent tego miasta,
zajmował jednoznaczne stanowisko wobec łamania konstytucji i niszczenia
niezależności władzy sądowniczej. Był w pierwszych szeregach ulicznych
protestów, co miało swoje konsekwencje. Był bezpardonowo atakowany przez aparat
propagandowy obozu „dobrej zmiany” i nękany przez prokuraturę. Za swą
postawę zapłacił najwyższą cenę. Następczyni prezydenta Adamowicza kontynuuje
jego linię. Władze państwowe poczuły się boleśnie dotknięte obchodami 30.
rocznicy wyborów czerwcowych, z sercem i rozmachem zorganizowanych
w Gdańsku przez środowisko samorządowe, ale przede wszystkim przez
Aleksandrę Dulkiewicz. Najważniejsze wydarzenia odbywały się w Europejskim
Centrum Solidarności.
Prezydent Gdańska
została uznana przez rządzących za niebezpiecznego przeciwnika. Jest
bezpardonowo atakowana przez ich machinę propagandową. Ostatnio - w sposób
haniebny - przez Krzysztofa Wyszkowskiego i Andrzeja Gwiazdę, ludzi,
którzy w przeszłości zasłużyli się Polsce, ale obecnie całkowicie
identyfikują się z obozem władzy.
Zmiana dyrekcji Muzeum II Wojny Światowej,
wywłaszczenie Gdańska z Westerplatte, bojkotowanie przez władze
Europejskiego Centrum Solidarności, wreszcie - plan stworzenia alternatywnego
ośrodka upamiętniającego dzieło Solidarności, to konsekwentne działania
wymierzone nie tylko w samorządowe władze Gdańska, ale także w samo
miasto, o którym Paweł Adamowicz często mówił jako o mieście wolności
i solidarności. Trzeba pamiętać, że to miasto bardzo wyraźnie dawało
mandat zaufania Adamowiczowi w kolejnych wyborach prezydenckich,
a w tym roku - Aleksandrze Dulkiewicz. Polityczne wybory gdańszczan
nie podobają się obecnym władzom państwowym, stąd próbują one za nie karać
niepokorne miasto.
Niektórzy historycy
i publicyści uważają, że państwo w ogóle nie powinno prowadzić
polityki historycznej, a jedynie umożliwiać prowadzenie nieskrępowanych
badań i debat historycznych. Nie podzielam tej opinii. Zresztą państwa
z reguły taką politykę prowadzą.
Ernest Renan miał
rację, pisząc pod koniec XIX w., że istnienie narodu jest codziennym
plebiscytem. Aby go wygrywać, naród potrzebuje pamięci historycznej. Narodowi
potrzebna jest duma z pięknych kart jego historii i czynów jego
bohaterów. Dojrzały naród, korzystający z wolności i żyjący we
własnym państwie, nie ma też dobrych powodów, aby pomijać i ukrywać trudne
czy wstydliwe wydarzenia z własnej historii. Ma ona przecież także uczyć
i stanowić przestrogę na przyszłość.
Moja pretensja do
obecnych polskich władz nie dotyczy prowadzenia przez nie polityki
historycznej, ale jej treści. Ramy tego tekstu nie pozwalają na jej pogłębioną
charakterystykę. Ograniczę się do paru uwag. Partia rządząca uważa, że należy
przede wszystkim eksponować historię polskiej chwały. Słusznie zalicza do niej
powstanie i działalność Solidarności. Jak jednak opowiedzieć historię
bohaterskiego ruchu, traktując jej przywódcę jako postać podejrzaną,
a nawet zdrajcę, i konsekwentnie pomniejszając zasługi wielu
bohaterów Solidarności?
Historia Polski po przełomie 1989 r.
w opowieści polityków i publicystów partii rządzącej to historia
zmarnowanego zwycięstwa, niewykorzystanych szans i porażek. Nic więc
dziwnego, że w poprzedniej kampanii wyborczej do parlamentu pojawiło się
hasło „Polska w ruinie”. Wmawianie Polakom, że odzyskanie niepodległości,
stworzenie gospodarki rynkowej, wstąpienie do NATO i Unii Europejskiej to
czas, w którym Polska pozostawała na kolanach i obracała się
w ruinę, to naprawdę osobliwa metoda budowania dumy narodowej
i umacniania poczucia własnej wartości Polaków.
Bywa i tak, że
polityka posługująca się patriotycznymi hasłami w praktyce dzieli
i skłóca wspólnotę narodową. Niestety, to właśnie przypadek Polski
w obecnym czasie.
Ludzie i wydarzenia. Kraj
Aleksander Hall
Pożar w burdelu
Niektórym po prostu brak słów dla opisania
afery hejterskiej. Trudno się dziwić, skoro gangrena doszła aż pod drzwi
ministra sprawiedliwości, może nawet sam premier mógł o niej coś słyszeć
i przeprosi suwerena za chamstwo podsekretarzy stanu oraz rządowych pożal
się Boże sędziów. Premier Mateusz Morawiecki zapewne uważa temat za zamknięty.
Wszak zaledwie kilka dni temu przekonywał świat, że polskie sądownictwo roi się
od stalinowskich katów, a nie od resortowych oszustów. Działanie kasty
Ziobry, Piebiaka i innych bohaterów, mające dyskredytować sędziów
z Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzatą Gersdorf na czele, nie
jest żadnym zaskoczeniem, jest w pełni zgodne z polityką rozwalenia
sądownictwa i zastąpienia go własną służbą sędziowską, złożoną
z lokajów w togach. To tylko niektórzy piewcy Ziobry zaczynają
przeglądać na oczy i nie ukrywają zdumienia, że Zero równa się Zero. Chcąc
przyjść z pomocą tym, którym trudno „odpowiednie dać rzeczy słowo”,
przygotowaliśmy mały słowniczek hańby.
KIEŁBASA. Ulubiony
przysmak polskich sędziów wygłodzonych w PRL. Najlepiej smakuje ukradziona
podwawelska sucha - przysmak sędziego Żurka i krakowskiej kasty
sędziowskiej.
CHINY. Kraj obok
Hongkongu. Ulubiony cel wycieczek członków najwyższych trybunałów polskich. Jak
wskazywał Zbigniew Ziobro - tam się lenili i uczyli demokracji,
a w kraju sprawy wlekły się latami.
SPODNIE. Część
garderoby, którą sędzia odsłania, kiedy zdejmuje togę. Jednemu pasowały tak
dobrze, że zapomniał zapłacić. To nie znaczy, że na widok każdego sędziego
należy trzymać się za spodnie.
WIERTARKA.
Narzędzie, które składa się z części. Niektóre są tak drobne, że nie widać
ich przy kasie.
POTKNĄĆ SIĘ
O WŁASNE NOGI. Rozkręcić skandaliczną kampanię oszczerstw
w ministerstwie, a potem samemu paść jej ofiarą.
SZUJA. Adam Strug:
„Szuja to zwyczajne bydlę, wyciruch, nicpoń, reporter szantażysta,
wykolejeniec, co się czepia każdego i wszystkiego, alfons, stręczyciel,
nabieracz, ordynarny złodziejaszek”. Określenie właściwe dla kogoś, kto
inicjuje pisanie kartek „Wypier…” do Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego.
KANALIA. Zdaniem
Struga postać nie tak podła jak szuja, kanalia ma talent, spryt, bywa twórcza,
„ryzykuje aż do kryminału”. (Raczej do Trybunału Stanu!).
ŻULIA. Grupa żuli,
cwaniaków, łobuzów.
GANG, SZAJKA.
Zorganizowana grupa przestępcza. Banda.
DOJEBAĆ. Uderzyć,
zaszkodzić. Sędzia (!) Jakub Iwaniec z ministerstwa Ziobry do Emi
o przewodniczącym Iustitii, profesorze Kordianie Markiewiczu: „Trzeba mu
mocno dojebać”. Sędzia J.I. był członkiem zespołu MS do spraw mowy nienawiści!
Je…ł, je…ł, aż się doje…ł.
PRZESTĘPCA.
Człowiek, który „przestąpił”, przekroczył granice prawa. Oszczerca.
SZUMOWINA. Brud, element zdemoralizowany. Przykład
z PRL: Generał Józef Baryła, zapytany przeze mnie, jak przebiega podróż
Jana Pawła II po Polsce, odpowiedział: „Pojechał do Krakowa, tam jest najwięcej
tej szumowiny”.
JUŻ NIKT NIGDY
przez tego pana życia pozbawiony nie będzie. Pogróżka, która może powrócić do
autora: Już nikt nigdy NIE ZROBI Z TEGO PANA MINISTRA.
ZERO TOLERANCJI.
Deklarowana postawa władz wobec ludzi i praktyk kompromitujących. Zrzucamy
kogoś z sań (zero tolerancji), żebyśmy sami mogli nadal być ministrem. Od
swoich wymagamy najwięcej. Były marszałek Sejmu za kłamstwa i krętactwa
skazany został na… pierwsze miejsce na liście kandydatów do Sejmu w swoim
okręgu. Ciekawe, co dostali Piebiak i Iwaniec, bo im się należało.
KOMPROMATY.
Informacje kompromitujące wskazane osoby, jakie hejterzy, np. Emi (patrz
niżej), zbierali i rozsyłali pod wskazanymi adresami. Usługa płatna.
EMI, MALA EMI.
Wysoko ceniona hejterka, chwalona dostawczyni oraz kolporterka kompromatów
(patrz wyżej), która pewnego dnia zrozumiała swój błąd i chciałaby „cofnąć
czas”.
KRAJOWA RADA
SĄDOWNICTWA. Nieistniejąca instytucja, która zażądała wyjaśnień od tych jej
członków, którzy współdziałali z Piebiakiem, Iwańcem i S-ką.
KASTA SĘDZIOWSKA.
Złodzieje, komuniści, postkomuniści, łapówkarze, lenie patentowane, którzy
tworzą kastę przeciwną jedynie słusznej „reformie”.
KASTA ZIOBRY.
Niezliczeni sędziowie awansowani na miejsca odwołanych (ok. 150 osób), przy
czynnej pomocy prezydenta Dudy, który ich mianuje. Błyskawicznie awansowani
ulubieńcy nowej Temidy.
SZEF (znany
z odwagi, na pewno się ujawni na konferencji prasowej), HERSZT (b.
wiceminister, kierownik grupy do walki z niepokornymi), RZEŹNIK (nazwisk
nie podajemy z litości).
DYLEMAT ZIOBRY.
Albo nie wiedział, co robili mu pod nosem - to wtedy jest skompromitowany jako
minister, albo wiedział - to jeszcze gorzej, grozi mu odpowiedzialność.
Gratulacje za dobór współpracowników.
HAŃBA. Polsko!
„W schyłku sławy zbyt zapomniałaś, co jest obywatel prawy”.
DROBIAZGI DLA
DZIENNIKARZY. Upominki za pieniądze od byłego wiceministra, jakie Emi wręczała
zaprzyjaźnionym dziennikarzom prawicowym, którzy na pewno też się ujawnią, gdyż
są niezłomni. Niektórzy czują pismo nosem i zaczynają ustawiać się blisko
wyjścia.
POŻAR
W BURDELU. Klienci i personel czekają, aż przemówi bajzeltata.
Kurtyna milczenia.
Daniel Passent
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz