Pytany, czy jest
cynikiem, nie zaprzecza. Palikota nazywa mężem stanu.
O Rydzyku mówi:
rzygać się chce. Prof. Jan Hartman chce być politykiem za wszelką cenę.
ALEKSANDRA PAWLICKA
Po co panu polityka? - pytam.
- Bo lubię być w centrum wydarzeń
- odpowiada Jan Hartman.
- I dlatego zamienił pan
Kartezjusza na Palikota?
- Można mieć wizerunek poważnego
filozofa dla pięciu tysięcy odbiorców. Ale można też mieć wizerunek poważnego
filozofa dla pięciu tysięcy, a jednocześnie być dla miliona etykiem i
politykiem walczącym z obłudą oraz dla kolejnego miliona wstrętnym ateistą i
lewakiem. Wolę to drugie rozwiązanie.
Kazirodcze
lesby
Prof. Jan Hartman, szef Zakładu Filozofii i
Bioetyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, wszedł właśnie w nową rolę - zaciekłego
obrońcy Janusza Palikota. Co Palikot chlapnie, to Hartman posprząta.
Gdy Palikot zorganizował konferencję Europy Plus, na której Aleksander
Kwaśniewski wyglądał, jakby był nietrzeźwy, w obronie byłego prezydenta
wystąpił właśnie prof.
Hartman: „Dwie godziny siedziałem z nim przy
wodzie mineralnej i rozmawiałem twarzą w twarz” - zapewniał. Gdy Palikot
powiedział o Wandzie Nowickiej, że „chciałaby być zgwałcona, ale to nie ze
mną”, Hartman tłumaczył: „Palikot stara się wypowiadać jak mąż stanu, ale
gdy czuje się zdradzony, nie potrafi utrzymać języka na wodzy”.
Ostatnio broni Palikota w związku
z jego wypowiedzią, że politycy Twojego Ruchu, nie rozgrywając protestu rodziców
niepełnosprawnych dzieci, „stracili nieprawdopodobną szansę zrobienia kampanii
do Parlamentu Europejskiego i kariery w polityce”. Posypał się za to na
Palikota grad oskarżeń o polityczny cynizm.
Hartman
natychmiast napisał oświadczenie: „Ani przez
chwilę nie odniosłem wrażenia, że jest to wypowiedź cyniczna. Cynizmem jest za
to udawanie, że politycy nie powinni myśleć o karierze i wykorzystywaniu po
temu okazji. Jako etyk i polityk potwierdzam myśl Janusza Palikota: kariera
polityka powinna być budowana na zdobywaniu zaufania i udzielaniu realnej
pomocy ludziom”. Tylko że Hartman potwierdza coś, czego Palikot
nie mówił.
Na oświadczeniu się nie skończyło.
Na swoim blogu Hartman
dopisał, że lincz na Palikocie to zemsta
politycznych rywali za to, że Twojemu Ruchowi rośnie poparcie w
przedwyborczych sondażach: „Pycha spotka się z siostrą obłudą i skotłują się,
kazirodcze lesby, na wioskowym placyku na oczach całego plemienia. Dzidy do
góry, Koleżanki i Koledzy z SLD i PO”.
- Nie sądzi pan, że takie
wypowiedzi nie przystają profesorowi ? - pytam Hartmana.
- To zwrot retoryczny. Z obłudą
walczę od lat.
- Nazywają pana nowym Urbanem.
- Z przejawami wrogości spotykam
się od dawna. Przestałem na to zwracać uwagę. Nie jestem adwokatem Palikota,
mówię to, co myślę. Podoba mi się to, że Janusz przełamuje polityczne tabu i
jest w tym bezkompromisowy. A swoją rolę w jego partii postrzegam jako ideowe
dociążenie. Dołączyłem do Twojego Ruchu jako mądry profesor, zacny kolega,
osoba publicznie znana, ale politycznie wciąż jestem czeladnikiem.
Cynik stuprocentowy
-
Hartman zarzuca innym cynizm, podczas gdy sam
jest cynikiem stuprocentowym. Palikota broni tylko dlatego, że ten dał mu
jedynkę na liście wyborczej. Hartman idzie z tym, kto da więcej -
mówi polityk PO znający krakowskiego profesora od lat. Przypomina, że Hartman do polityki próbuje wedrzeć się od dawna.
Pierwsza próba była jeszcze w
latach 90., gdy Hartman trafił do Unii Wolności kierowanej wówczas przez Leszka
Balcerowicza. Potem próbował tworzyć własną formację - Forum Liberalne. W
2010 r. przystąpił do komitetu poparcia kandydata na prezydenta Bronisława
Komorowskiego. Zaskarbił sobie zaufanie PO i po kolejnych wyborach minister
nauki Barbara Kudrycka zaproponowała mu fotel zastępcy w swoim resorcie. Ale nominację
zablokował Jarosław Gowin. Postawił Donaldowi Tuskowi ultimatum: albo Gowin, albo lewak Hartman. Dla nas
dwóch miejsca w jednym rządzie być nie może. - Uważałem tak wtedy i uważam
dziś - mówi Gowin, który wówczas okazał się dla Tuska ważniejszy.
W wyborach 2011 r. Hartman dostał propozycję startu z list Ruchu Palikota i SLD.
Wybrał tę drugą, choć Sojusz zapewnił mu zaledwie trzecie miejsce na
krakowskiej liście. SLD lepiej jednak wypadał w przedwyborczych sondażach, a
poza tym, jak mówi znajomy Hartmana, „Janek wystraszył się wydanej właśnie
przez Palikota książki »Kulisy Platformy« i tego, że w przyszłości też mógłby
być tak opisany jak byli koledzy Palikota z PO”. Palikot w wyborach okazał się
jednak lepszy od SLD. Gdy więc w zbliżających się eurowyborach 2014 roku
zaproponował Hartmanowi krakowską jedynkę, ten nie zastanawiał się długo.
„Zawsze chciałem być widoczny
- przyznał Hartman w
wywiadzie dla „Wysokich Obcasów Extra”. - Stąd mój odrobinę błazeński
styl bycia, który pozostał mi z dzieciństwa. Aby nie stać się ofiarą,
trzymałem zawsze z dużymi chłopcami, przyjmowali mnie, bo bardzo się od nich
różniłem, byłem wyszczekany”. I tak mu zostało do dziś.
- Jest pan cynikiem? - pytam.
- Cynizm to wcale nie największa
wada polityków - odpowiada. - Największą jest płochość, niski poziom
lojalności, słaba zdolność do dotrzymywania umów, powierzchowność.
- Obawia się pan, że te wady staną
się pana udziałem jako polityka?
- Traktuję sprawdzenie się w
polityce jako wyzwanie. To zupełnie coś innego niż sprawdzenie się w świecie
akademickim. W cieplarnianych warunkach uniwersytetu łatwo być szlachetnym
człowiekiem. Gdy człowiek weźmie się z życiem za bary, może się przekonać, czy
jest tak szlachetny, jak o sobie myślał.
- A jeśli się pan sobą rozczaruje?
- Ja już się przekonałem, że w
życiu publicznym jestem inny niż w warunkach akademickich. Gdy trafiam w studiu
telewizyjnym na adwersarza, który rżnie głupa, aby mnie sprowokować, to daję
się ponieść emocjom, co samo w sobie nie jest nieetyczne, ale w tych emocjach
potrafię być niestety zapalczywy, a nawet niesprawiedliwy. Na uniwersytecie
nigdy nie miałem okazji do takiego sprawdzianu, nie znałem więc siebie z tej
strony. Polityka to dla człowieka próba.
- Nie szkoda tytułu profesora na
obrzucanie się politycznym błotem?
- W świecie filozofii mam już
swoją pozycję i nawet jakbym oszalał, to wszystko, co zostało przeze mnie
napisane, pozostanie. Mam nadzieję, że polityka nie odbierze mi filozofii, a
nawet więcej - jeśli polityka mnie kiedyś wypluje, to będę miał do czego
wrócić.
Wcalenieżyd
Prof.
Hartman w swoich poglądach przeszedł długą
ewolucję. Zaczynał jako zapiekły konserwatysta. W jednym ze swoich tekstów
pisał: „Choć pochodzę ze zbiedniałej burżuazji, związanej niegdyś z geszeftem,
później z akademią, miałem się za nie wiadomo jaką elitę. (...) W dobrych
czasach (tak sobie roiłem) panowie mają służbę i bibliotekę, i nikt nie
kwestionuje tego, że cham to cham, a pan to pan”.
W domu Hartmana zawsze było dużo
książek i służba. Rodzice - wykładowcy akademiccy - nie mieli samochodu, ale
gosposię owszem. Hartman
lubi żartować,
że dorastał na Szekspirze, bo gdy był mały, sadzano go na trzech tomach dzieł
Szekspira, aby dosięgał do stołu. Lubi też powtarzać, że filozofem postanowił
być już w dzieciństwie, bo wychowując się bez rodzeństwa, spędzał długie
godziny na rozmowach z samym sobą.
Na studia wybrał Katolicki
Uniwersytet Lubelski, choć nie tylko nie był katolikiem, ale wręcz
zdeklarowanym ateistą. Nie mógł przedstawić wymaganego zaświadczenia od
proboszcza ani metryki chrztu, bo ochrzczony nie był. Hartman jest Żydem, o czym dowiedział się przez przypadek. Na
lekcji religii, zadając katechetce podchwytliwe pytanie, usłyszał: „Jasiu, ty
to chyba Żydek jesteś”. Opowiedział o tym ojcu i usłyszał, że owszem, jest
Żydem, i więcej na katechezę ma nie chodzić.
Prapradziadek Jana Hartmana, Izaak
Kramsztyk, był jednym z pierwszych nauczycieli Talmudu w języku polskim, ale
kolejne pokolenia wtapiały się powoli w katolicką Polskę i ojciec Jana,
Stanisław Hartman, został już ochrzczony. Dzięki temu przeżył wojnę, a nawet
uszedł z życiem z celi śmierci na Pawiaku.
Jan Hartman nazywa
swoją rodzinę Wcalenieżydzi, czyli uciekający przed żydostwem. Sam uległ temu
procesowi. Gdy poszedł rejestrować w urzędzie nowo narodzoną córkę, podał
imiona Zofia Miriam
i usłyszał, że Miriam to nie jest
polskie imię. Wtedy odparł: „Boja nie jestem Polakiem". „Nigdy nie
powiedziałem niczego równie przerażającego i fałszywego; to jak powiedzieć
żonie »Nie kocham cię«. A było po prostu tak, że samokontrol- ny refleks nie
pozwolił mi 'wypowiedzieć przy ludziach zdania »Jestem Żydem«. Tak właśnie
zostaje się Wcalenieżydem” - przyznał po
latach.
W 1989 r. stał w jednym szeregu z
Piotrem Semką, Ryszardem Czarneckim i Arturem Zawiszą. Redagowali razem
prawicowy miesięcznik „BIS”. Wspólnota pękła, gdy w wojnie na górze koledzy
opowiedzieli się za Wałęsą, a Hartman za Tadeuszem Mazowieckim.
Jego poglądy zaczęły ewoluować. „Jak dobrze nie być już konserwatystą -
napisał w tekście »Dlaczego nie jestem konserwatystą?«.
- Czuję się uleczony. Kompleksy
zelżały, iluzje się rozwiały, spojrzałem świeżym okiem na świat. (...) Byłem
konserwatystą z niskich pobudek. Z powodu infantylizmu i egzaltacji, i z
powodu zawiści, frustracji, kompleksów. Niepewny własnej wartości, łudziłem
się myślą, że jako odwieczny inteligent zasługuję na spokojny byt pośród
elity”.
Zaczął się określać jako
sockonserwatywny liberał.
- A dziś jakby pan siebie nazwał?
- pytam.
- Centrystą, a właściwie
socjoliberalem. Mam poglądy typowe dla zachodniego mieszczucha, zwolennika
państwa opiekuńczego zwalczającego nierówności społeczne. Jeśli coś mnie
odróżnia od nudnego standardu, to silny konstytucjonalizm. Myślę w kategoriach
konstytucyjnych: wolność, równość, praworządność.
Jestem podróbką
Jako wyzwolony konserwatysta prof. Hartman stał się orędownikiem walki o wolność także w tych najbardziej drażliwych etycznie
kwestiach: eutanazji czy praw dla homoseksualistów. Zapewnia, że nie jest
zwolennikiem eutanazji, ale twierdzi, że jej dekryminalizacja, jak w Holandii
czy Belgii, „pozwala obywatelom tych krajów nie żyć w kłamstwie”. Adopcja
dzieci przez pary homoseksualne? „Nikt przy zdrowych zmysłach nie może
twierdzić, że dziecku będzie lepiej w bidulu
niż u kulturalnej, zamożnej pary homoseksualistów”.
Od lat kreuje się na zdecydowanego
zwolennika rozdziału Kościoła od państwa: „nie lękajcie się nie klękać”, „biskupi
jako urzędnicy mianowani przez papieża służą w istocie interesom obcego
państwa”. Na jego celowniku są nie tylko kościelni hierarchowie, ale przede wszystkim
Tadeusz Rydzyk. Gdy toruński redemptorysta zapowiedział budowanie kaplicy
poświęconej Polakom zamordowanym w czasie wojny za ratowanie Żydów, Hartman napisał list protestacyjny. I
nie krył oburzenia: „Oby ci język usechł, gdy następnym razem nie znająca
wstydu, oślizła obłuda podkusi cię, by nazwać braćmi tych, którzy od taldch jak
ty przez stulecia doznawali jeno pogardy i wrogości. Rzygać, rzygać się chce”.
Hartman
uznał, że w życiu publicznym przebić się
można, używając języka nie profesorskiego, ale pełnego ostrych bonmotów. Jego
polityczni koledzy są tym zachwyceni, ale wrogowie, słysząc nazwisko Hartman, wyrzucają z siebie jednym tchem: „kawał buca,
zarozumialec, arogant”. Prof. Paweł Śpiewak pokłócił się z nim
tak skutecznie, że od roku się do siebie nie odzywają.
Od 2011 r., gdy Jan Hartman pierwszy raz użył mediów społecznościowych do prowadzenia
kampanii, chętnie za ich pośrednictwem prowokuje. „Macierewicz ma
rację! O święta brzozo, drzewo żywota! Krzyżu III tysiąclecia” - pisze na Facebooku, przedrzeźniając zwolenników teorii zamachu
smoleńskiego. „Tusku, k...a, zrób coś! Obiecaj ludziom lody albo co?” -
ironizuje z polityki obietnic szefa rządu, a potem tłumaczy: - Napisałem to
tak, aby przedostało się do dużych mediów i na salę plenarną Sejmu. Udało się.
W tweetowaniu zaliczyłem sukces.
- Władza dziennikarzy - mówi „Newsweekowi”
jest ogromna. Właściwie martwi mnie to, bo jest to przecież władza nie
weryfikowana demokratycznie. Dziennikarzy nikt nie wybiera w wyborach. A politycy
w wyborach wybierani muszą się dziennikarzy bać, podlizywać, bo wiedzą, ile od
mediów zależy.
Dlaczego więc Hartman nie został dziennikarzem? Na to pytanie odpowiedział już
wcześniej: „Całe życie jestem podróbką i atrapą czegoś: wybitnego filozofa,
dobrego eseisty, Żyda i czegoś tam jeszcze”. A polityka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz