Polxit
Wielkie
obawy budzi po obu stronach Atlantyku perspektywa wyjścia Wielkiej Brytanii z
Unii Europejskiej, zwanego Brexitem. Mniej emocji budzi pełzający Polxit, który dzieje się na naszych oczach za sprawą PiS.
Wyjście Polski z Unii Europejskiej? Absolutna bzdura - odpowie każdy w miarę poważny polityk rządzącej partii. Ale
każdy poważny polityk europejski widzi na własne oczy, że Polxit ma miejsce. Na razie w sensie ewakuacji ze świata wartości,
w którym respektowane są fundamenty państwa prawa, trójpodział władz i
obywatelskie wolności. Za sprawą kaprysu pana Kaczyńskiego Polska oddala się od
tego, co jest istotą Unii Europejskiej - od wspólnoty wartości. I przesuwa się
w stronę standardów dotychczas bardziej kojarzonych z Mińskiem niż z Warszawą.
Czy jest to wstęp do wyjścia z Unii? Nie, póki płyną z niej do Polski
wielkie pieniądze. PiS może obrażać zwolenników KOD, ale nie widzi go,
przynajmniej na razie, jako zagrożenia dla swej władzy. Gdyby jednak w
Warszawie pojawili się pozbawieni dopłat rolnicy i górnicy z kopalń, które
plajtują, bo Bruksela nie zgadza się na dalszą publiczną pomoc dla nich, tron
Kaczyńskiego gwałtownie by się zachwiał. On doskonale o tym wie. Czyli nie ma
zagrożenia? Dziś nie, jutro i pojutrze może być ogromne.
Jedyne auto, którym umie jeździć Jarosław Kaczyński, to autorytaryzm.
Jedzie nim bezceremonialnie i z radością. Niestety, jego drogowe ekscesy już
czynią z Polski europejskiego pariasa. W każdej ważnej sprawie PiS dostanie od
Brukseli w nos. A ponieważ PiS rządzi dziś Polską, dostaniemy w nos wszyscy.
Przed wojną nasze państwo, wciśnięte między dwa totalitaryzmy, było skazane na
politykę dwóch wrogów. Dziś, choć sytuacja jest o niebo lepsza, polskie władze
odwracają się od zachodnich sojuszników, narażając w ten sposób interesy
państwa i narodu. To zbrodnia stanu. A czynienie ekwiwalentem odpowiedzialnej
polityki egzotycznego pseudosojuszu z często autokratycznymi i proputinowskimi byłymi demoludami jest czystą głupotą.
Za kilka tygodni do Europy przyleci prezydent Obama. Nie przez przypadek
spotka się z dwoma politykami. Z Davidem Cameronem i Angelą Merkel. Oboje będzie chciał wzmocnić
- Camerona w jego staraniach o
utrzymanie Wielkiej Brytanii w Unii, Merkel w j ej
zabiegach o odzyskanie pozycji osłabionej wskutek kryzysu z uchodźcami. W obu
przypadkach motyw i cel ogólny jest ten sam. Ameryka potrzebuje silnej Unii
Europejskiej - silnego partnera. Osłabienie Unii byłoby dla Waszyngtonu
kolejnym powodem do bólu głowy, których już ma pod dostatkiem: Rosja, Syria, ISIS, Trump - to pierwsze z brzegu. Z tego samego powodu, nie ze
względu na jakiś amerykańsko-polski romans (Waszyngton nie jest miejscem na
romanse), Ameryce zależy na demokratycznej, silnej Polsce, która jest
sojusznikiem Niemiec i wiarygodnym partnerem w Unii. Sojusznikiem Niemiec
przestajemy być szybko, wiarygodnym partnerem Unii przestajemy być
błyskawicznie. Autorytarne hobby Kaczyńskiego i jego pokraczne „wstawanie z
kolan” to kiepski powód do niszczenia nie tylko fundamentów naszej demokracji,
lecz także do niszczenia fundamentu naszej międzynarodowej pozycji.
Trzeba wybitnych talentów Kaczyńskiego, wspieranego przez nieszczęsne
duo Waszczykowski i Macierewicz, by z takim impetem uderzać w żywotne interesy
Polski. Akurat w momencie, gdy chcemy zabiegać o jak największą obecność USA
w Polsce. Macierewicz może oczywiście udzielać Amerykanom korepetycji na temat
wyższości naszego feudalizmu z XIV wieku nad młodą amerykańską demokracją. Jego
zagraniczne audytorium różni się jednak tym i owym od członków zespołu
wyjaśniającego smoleńską katastrofę i od publiki spotkań w klubach „Gazety
Polskiej”. Prawdziwą katastrofą jest fakt, że taki człowiek może stać na czele
tak ważnego resortu. Do wyjaśnienia tej katastrofy nie trzeba jednak zespołu.
Wystarczy wsłuchać się w jedno z taboretowych wystąpień prezesa.
Na ostatniej demonstracji KOD w stolicy widziałem dwóch ludzi idących ze
splecionymi ze sobą flagami - biało-czerwoną i europejską. Ta dwójka
instynktownie wyczuła istotę problemu. Kwestią naszego narodowego interesu
jest pozostanie nie tylko w świecie Unii, lecz także w świecie europejskich
wartości. Mniej więcej w tym samym czasie pani Pawłowicz założyła
Parlamentarny Zespół Eurosceptyczny. Posłanka Pawłowicz chce edukować Polaków
„w sprawie strat wynikających dla Polski z członkostwa w Unii”, która - według
niej - na Polskę poluje. Postać egzotyczna? Cóż, często głośno mówi po prostu
to, co politycy PiS nucą tylko we własnym gronie.
Polxit już
jest wielkim problemem, a może być katastrofą. I miliony Polaków muszą mu
zapobiec, by Polska nie znalazła się w miejscu, z którego tak długo i tak bardzo
pragnęła uciec.
Autorytarna Polska Kaczyńskiego i Rydzyka albo państwo prawa, Polska
europejska, otwarta, normalna. Wybór należy do nas.
Tomasz Lis
Styka
maluje Roja
Po
pierwsze, uprzejmie, a nawet stanowczo proszę redakcję o podwójną zapłatę za
ten felieton. Prośbę swą motywuję tym, że obejrzałem w całości, pełne dwie i
pół godziny, aż do napisów końcowych, pierwsze dzieło kinematografii narodowej,
czyli „Historię Roja”.
A jest to przeżycie głęboko traumatyczne, którego nie jestem w stanie
porównać do niczego mi znanego. Nawet rumuńskie westerny oglądane w głębokiej
komunie wydają się teraz całkiem niczego sobie, jeśli chodzi o robotę filmową
w porównaniu do dzieła Jerzego Zalewskiego. Ba, nieraz spotykając się z
przyjaciółmi i oglądając ku radości wspólnej takie rodzime produkcje, jak
„Klątwa Doliny Węży”, „Wilczyca”, „Thais” czy niezapomniane „Życie na gorąco” z
redaktorem Majem, nie sądziłem, że ktoś może pobić te epickie osiągnięcia. A
jednak reżyserowi Jerzemu Zalewskiemu się udało. Szacun.
Każda kolejna ekstatyczna recenzja w prawicowych i rządowych mediach
przekonywała mnie, że muszę ten film zobaczyć, bo to znak nowych czasów, kino
prawdziwie narodowe, odcinające się od miazmatów wątpliwej artystycznie
przeszłości polskiej kinematografii. Impulsem, który mnie pchnął do
warszawskiego kina Praha, był cudnej urody esej Andrzeja Horubały w tygodniku
„Do Rzeczy”. Autor przyznawał, że po projekcji głos mu się łamał ze wzruszenia.
Film go powalił, unieważnił polską szkołę filmową i jej toksyczne wpływy. No i
jak pisał rozwalony i wzruszony arcykatolicki Horubała: „Rozwalanie wrogów
ojczyzny. Tak. Do końca. Dobijanie jeszcze ruszających się strzałem z
pistoletu. W imieniu Niepodległej”. Krótko mówiąc: „niesamowite kino wolnych
Polaków”.
Poniekąd się zgadzam. Niesamowite, jak wolno w„Historii Roja” toczy się
to coś, co ma być teoretycznie akcją. Kiedy pierwszy raz spojrzałem na
zegarek, będąc pewien, że to najmarniej półtorej godziny tego udającego film
koszmaru, okazało się, że minęło 25 minut. Bo też „Historia Roja” to bezładnie
pozlepiane sceny strzelanin, których twórcy pilnują, by się dużo czerwonej komuszej
farby lało, ale już o sens akcji, skutki, przyczynę - nie bardzo. Do tego co jakiś czas drewniany dialog lub
takaż przemowa o wielkiej Polsce, brzmiąca trochę jak cytaty ze wstępniaków
braci Karnowskich albo z pompatycznych wystąpień prezydenta Dudy. Do tego
papierowe postaci: wyklęci wyłącznie szlachetni szlachetnością anielską, ich
wrogowie to oczywiście najgorsza swołocz.
Nic pośrodku, żadnego cienia i to
zresztą wzbudza też orgiastyczne zachwyty eseisty Horubały. Do tego brak
scenariusza w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, kompletny chaos na ekranie,
tandetna i nachalna symbolika, nieporadność realizacyjna, która skrajną formę
przybiera w kuriozalnej scenie pogrzebu brata Roja. Głupio to pisać, bo mowa o
dramacie, ale gdy na cmentarz wpadają i wypadają z niego na przemian wyklęci i
ubowcy, niczym hiszpańska inkwizycja z Monty Pythona, to
trudno oprzeć się wrażeniu, że oglądamy „Allo, Allo”, a nie coś na serio. No
cóż, propagandową prostotą „Historia Roja” staje w szranki z kinem radzieckim i
na tym polu daje radę, ale warsztatowo to już kompletna zadyszka. Nigdy nie
widziałem tak złego i nieudanego wojennego filmu sowieckiego, a za młodu w
komunistycznej telewizji naoglądałem się trochę tych gniotów.
A przecież temat jest kapitalny. Czas powojennej wielkiej trwogi, dramat
antykomunistycznej partyzantki, wielka strefa mroku, samych złych wyborów,
wyraziści bohaterowie, poplątane losy - to przecież świat, który aż się prosi
o dobre kino. No ale to jak w anegdocie o tworzącym ponad wiek temu krakowskim
malarzu Janie Styce, który szczególnie upodobał sobie monumentalne malowidła
religijne o cokolwiek wątpliwej jakości artystycznej. No i któregoś dnia,
kiedy malował Matkę Boską, jego bohaterka nie wytrzymała, ukazała się Styce i
rzekła: „Ty mnie nie maluj na klęczkach, ty mnie maluj dobrze”.
Dziesięć dni po premierze byłem jednym z czworga widzów na sali, fakt,
że w godzinach południowych. Sprawdziłem więc na wszelki wypadek wyniki oglądalności.
Delikatnie rzecz ujmując, nie powalają. Mam więc mały wniosek
racjonalizatorski. Niechaj każdy, kto popiera „dobrą zmianę”, dostanie rozkaz
udania się na „Historię Roja”. Wszyscy będą zadowoleni. Frekwencja się ocknie,
więc będzie można pochwalić się w „Wiadomościach”, że naród już nie wstaje, a
wręcz skacze z kolan. A gorszy sort obywateli będzie miał dużą radość, bo to
tak jakby wysłać politycznego przeciwnika na roboty w kamieniołomie na Saharze
bez butelki wody. Okrutne i jakże satysfakcjonujące. Niech się męczą.
Marcin
Meller
W cęgach wojny
Nie
chcę się przechwalać, ale to ja pierwszy wiedziałem, co się stało z oponą,
która wracała z nart. Powiedział mi to suwalski taksówkarz. Bezbłędnie, bo
bezwzględnie zdiagnozował sprawę. Fajerwerkiem zakończyła swoje długie życie-
powiedział. Rozpadła się z przepracowania, i tyle. Przyznam, że nie doceniłem
wiedzy i intuicji fachowca, który godzinę po podaniu wiadomości tak właśnie
powiedział. Potem zbierały się trąby powietrzne trąbiące epitafium dla Platformy,
Tuska i Komorowskiego. Wybitni eksperci rządowi tłumaczyli ciemnemu ludowi, na
czym polega opona, która nie pęka, bo tak jest zbudowana. Niedofinansowanie BOR
już za czasów PO było na sztandarach demokratycznie wybranej przez suwerena
większości. I nagle artykuł w „Rzeczpospolitej” i wszystko jasne, bo dziennikarze
napisali, jak było. Wtedy z gazet dowiedzieli się ci, którzy powinni wiedzieć
pierwsi. Przynajmniej tak płynęło z ust wiceministra spraw wewnętrznych.
Jarosław Zieliński przeczytał gazetę, dowiedział się, że założono tę, którą
przeznaczono do utylizacji.
Natychmiast wdrożył śledztwo.
Błaszczak by tego nie zrobił, bo on gazet nie czyta. On pracuje i nie ma czasu.
Kogo by tu nowym szefem policji zrobić, to jest problem. Nikt się nie daje
złapać.
Zresztą inni też nie mają lekko. Same kłody im pod nogi lecą. Nowy
dyrektor stadniny w Janowie bezradnie rozkłada rączki. Klacz padła, warta
milion. On dopiero 22 dni jest dyrektorem, dopiero się uczy, a tu przecież po
poprzednikach „wszystko trzeba zmienić”. Tak, wszystko trzeba zmienić. Na tym
polega sens „dobrej zmiany”.
Tymczasem PiS niszczy wszystko, co jest do zniszczenia, a sporo tego
jeszcze. Powołuje się więc trzy komisje smoleńskie - sejmową, w prokuraturze i
w MON. Dodatkowo minister Macierewicz prowadzi pokazowe ćwiczenia z obrony
terytorialnej. W spodniach w jesienne liście, a więc maskujących od pasa w
dół, ale góra munduru już w kolorze feldgrau. Bardzo polskie robi miny, gdy zakłada okulary przeciwmgielne i maskę do oddychania
czym innym, niż mu wróg proponuje. Wokół niego uwijają się wyszkoleni
patriotycznie i po katolicku (to dwa filary obrony!) terytorialni tytani.
To już nie śmichy-chichy, bo przecież wojna trwa. Najechało nas
pięcioro amerykańskich senatorów z komisji ds. wywiadu. To taka nowoczesna
zbrojna interwencja - skomentowała pani Kempa,
pełniąca funkcję szefowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Oczywiście, pani
minister. Taka sama, jakiej Sowieci dokonali na Węgrzech czy w Czechosłowacji.
W Polsce trwa również wojna hybrydowa ogłoszona przez prof. Zybertowicza, doradcę prezydenta. KOD ją prowadzi, a
instruktorzy to agenci Putina. Jesteśmy wzięci w cęgi - tu
USA, a tu Rosja. Powiem więcej, sytuację mamy jeszcze gorszą. Na Polakach
mieszkających nad Odrą testowana jest najnowocześniejsza broń magnetyczna. Kto
te zbrodnicze eksperymenty prowadzi? Nazwijmy rzecz po imieniu. Ten, któremu
kiedyś Konopnicka napisała prosto w oczy, że nie będzie pluł nam w twarz.
Wstępne raporty w tej sprawie będą znane za pół roku - ogłosił Antoni Macierewicz. Dodajmy do tego teatru wojny
rozpracowanie Donalda Tuska jako „wieloletniego szpiega RFN”. Płacono mu w
sposób arcyperfidny - wygrywał ogromne sumy w niemieckiego totolotka. Sprawa
praktycznie nie do wykrycia, ale Krzysztof Wyszkowski ją wykrył.
Oby
tylko naczelny dowódca sił zbrojnych na narciarskiej imprezie z okazji
zamknięcia sezonu nie potknął się na stoku o jakiegoś niemieckiego turystę i
znów nie złamał konstytucji w kostce albo w nadgarstku. Bo wtedy do wspólnej
zwycięskiej parady sił zbrojnych w Budapeszcie poprowadzi biało-czerwonych
patriotów... no, wiemy kto. Ten, który się kurom nie kłaniał. Wesołych jajek!
Tanisław Tym
Niepoprawni
Dlaczego
władza jest taka nerwowa, taka niezadowolona, taka zła?
Nie w sensie „fatalna” - bo to inna sprawa - ale rozeźlona, wzburzona, jak gdyby jej
czarny kot przebiegł drogę albo dachówka spadła na głowę. Niedawno przemawiały
dwie najważniejsze osoby w państwie, prezes Kaczyński i prezydent Duda.
Zwycięzcy wyborów, ulubieńcy suwerena. Przemawiali do własnej publiczności, i
to w dodatku w miłym klimacie Otwocka oraz Łomży, w chwili radosnej, bo oto
prosto z Londynu na Podlasie zjechała na białym koniu pani Anders, co prawda
spóźniona o 70 lat, i klacz już nie ta, ale zapowiedziała, że będzie
kontynuować dzieło Tatusia. Czyli jest się z czego cieszyć. Sejm wzięty, Senat
wzięty, pałac wzięty, stajnia wzięta, TVP zdobyta,
„Ogień” - nasz, od Podlasia do Podhala-wszystko nasze, więc skąd te nerwy?
Kto oglądał te wystąpienia w telewizji, ten pamięta: prezes aż się
gotował, podnosił głos, groził, gromił, złościł i urągał. „Oni Polską gardzą.
Chcą być kimś innym. Mówią, że są Europejczykami, tak jakby byli jacyś Europejczycy
bez narodowości. Oni chcą odrzucić Polskę”. Chodzili na skargę do rosyjskiej
ambasady. „To ci sami, którzy uprawiają pedagogikę wstydu”, „złamali wszelkie
reguły przyzwoitości p o Smoleńsku, którzy lżyli tych, którzy zginęli, deptali
wszystko, co w naszej kulturze święte. Podobno to są KOD-owcy. Niech się
pokażą”.
Prezydent Duda także w bojowym nastroju. „Nie obawiajcie się Państwo,
prezydent się nie boi”. Nie zniechęci go „żaden krzyk, żadne kalumnie rzucane
przez ludzi, którzy zostali w ostatnim czasie »odspawani« od stołków, na
których wydawało im się, że będą siedzieli przez lata”. I do tego ta „ojczyna
dojna”. Głowa państwa raz mówi jak mąż stanu, a raz jak kiepski satyryk.
Szczególne obrzydzenie obu mówców wywoływał KOD. Prezydent Duda udaje,
że nie rozumie, dlaczego ci ludzie demonstrują, czego oni jeszcze chcą: „Bo
jeżeli ktoś mówi, że demokracja wymaga obrony, a jednocześnie może to mówić w
każdym miejscu i w każdym czasie, że jest niezadowolony z władzy, to przecież
na tym polega demokracja”. Jeśli może to robić, to czego on broni? - pyta retorycznie prezydent. Mówi jak gdyby właściciel
Kuchni Polskiej zwracał się do niezadowolonego gościa: „Książka zażaleń jest?
Jest. Może się pan wpisać? Może. To o co jeszcze chodzi?”. A przecież, Panie
Prezydencie, demokracja to nie tylko wolność zgromadzeń, ale i rządy prawa,
decyzje podejmowane w świetle dnia, a nie pod osłoną ciemności, ślubowanie
składane w świetle jupiterów, a nie latarki, służba cywilna zamiast partyjnych
nominatów, prokuratura wolna od nacisków polityków, dziennikarze mediów publicznych
spokojni o swoją pracę, właściciele ziemi wolni w dysponowaniu swoim majątkiem,
obywatele ufni, że jak władza obiecuje darmowe leki dla seniorów, „sprawiedliwy”
kurs franka dla frankowiczów, skrócony czas pracy na emeryturę, podwyższony
próg wolny od podatków - to nie oszukuje, tylko dotrzyma. Tyle ci ludzie chcą,
bo to im obiecano, a teraz nagle okazuje się, że budżet nie jest z gumy!
No, a poza tym klimat: obiecano im wspólnotę, żadnej zemsty, żadnego
odwetu, razem, do przodu-a co
usłyszeli? Że są drugiego sortu. Obiecano im Polskę silną, zdrową i wolną, a
dostali Polskę chorą, osłuchiwaną w Strasburgu, prześwietlaną w Wenecji,
opukiwaną w Brukseli, masowaną w Waszyngtonie, wybuczaną przez media jak świat
długi i szeroki. Więc dlatego ludzie wychodzą na ulice. A dokąd mają pójść?
Dlaczego władza jest niezadowolona? Bo naród jest niepoprawny, nie
spełnia jej oczekiwań. Choć tak wiele zdobyła, to jeszcze wszystkiego nie
połknęła - jeszcze są ludzie niezadowoleni, którzy to okazują, jeszcze są
sędziowie, na których nie można polegać, jeszcze są media prywatne, które
wzniecają histerię, jeszcze żyją beneficjenci III RP, jeszcze są obcy
dyplomaci, którzy knują, korespondenci zagraniczni sterowani przez Applebaum,
jeszcze są artyści, którzy bronią „Idy” przed TVP, jeszcze nie
wszystkie konie w stadninach osiodłane i ujeżdżone.
Nic dziwnego, że wczorajsi zwycięzcy, prezes i prezydent, zamiast
radować się wiktorią, zachowują się jak osaczeni w oblężonej twierdzy. Oni
poczują się bezpieczni dopiero wtedy, kiedy będą mieć w garści wszystko -
czyli nigdy. Wiceminister Jaki bez żenady skreślił „Newsweeka”, POLITYKĘ i
„Wyborczą” z listy dozwolonej do prenumeraty w sądach. Przecież to jest zagranie
na poziomie Koziej Wólki! Jakaż to małostkowość, no i jaka demokracja! Jaki nie
będzie zadowolony, dopóki ostatnia osoba prywatna nie przestanie tych gazet
czytać. A inny minister, który potrafi wymienić, do jakich programów TVP go nigdy nie zaproszono, zanim został ministrem?! Cóż to za
ego, żeby o tym pamiętać i teraz mówić publicznie?
Władza
jest niezadowolona, prezes wyjaśnia dlaczego: ponieważ czeka ją jeszcze moc
roboty Jeszcze są prawnicy, którzy mają za dużą władzę (walka o prawników,
zwłaszcza o adwokaturę, toczyła się już przed wojną - D.P.), są „ludzie o
negatywnych cechach społecznych”, którzy w poprzednim systemie awansowali, a
potem nie zostali zdegradowani, są resortowe dzieci, „które widać szczególnie
wyraźnie w wymiarze sprawiedliwości”, jest 80 proc. najbogatszych Polaków,
którzy byli powiązani z SB, no i mamy „ąuasi-okupacyjny” mechanizm doboru kadr.
A jakie niebezpieczeństwa czyhają na nas za granicą! Rosja kręci KOD-em, Ameryka
poucza, Francja i Niemcy nie doceniają naszego poświęcenia dla Unii, Europa
intryguje, Wenecja szczuje. Jest zamach i wojna hybrydowa - wszystkie
zagrożenia z wyjątkiem stonki ziemniaczanej.
A już najgorsi są bezbożnicy i innowiercy. „Dziś Polską rządzą ludzie w
większości wierzący, praktykujący katolicy. To - mówi prezes - budzi niechęć w
pewnych wpływowych kręgach na Zachodzie”. I oto zagadka: jakie to wpływowe
kręgi na Zachodzie są niechętne rządom prawdziwych katolików w Polsce? Masoni
czy cykliści?
Daniel Passent
Parę życzeń na nie
Mam
pewien kłopot z życzeniami na te Święta, bo narzucają mi się wyłącznie
negatywne.
W tym sensie, żeby się różne
rzeczy nie zdarzyły, niż żeby coś się spełniło. Po czterech ledwo miesiącach
od politycznego zwrotu wewnętrzna i zewnętrzna sytuacja Polski jest dużo
gorsza, bardziej napięta i chaotyczna, niż można się było obawiać. Jeśli chodzi
o PiS, nasza gazeta konsekwentnie uprawiała czarnowidztwo i kasandryzm, ale
nawet my zostaliśmy zaskoczeni kierunkiem, tempem i stylem „dobrozmianu".
Mówię to z niekłamanym podziwem: żeby w tak krótkim czasie zepsuć stosunki ze
wszystkimi najważniejszymi sojusznikami; zdewastować budowany latami, imponujący
światu, wizerunek Polski; połamać konstytucję; przerobić media publiczne na
narzędzie prostackiej propagandy; doprowadzić Polaków na skraj (życzenie: oby
zimnej) wojny domowej; wyrzucić z pracy setki ludzi, obsmarować i obrazić
miliony - to prace godne baśniowych siłaczy, jak na przykład trolle, ogry czy
paszczaki.
Ciekawe,
jak czuje się lud wyborczy, kiedy słyszy, że właśnie na to dał przyzwolenie, że
przekazał swoją suwerenność suwerenowi, czyli Prezesowi Partii, że może nie
wprost, ale jednak, życzył sobie zrobienia porządku z Trybunałem Konstytucyjnym
i sędziami, że tak wyobrażał sobie prezydenta państwa i premiera? Z obietnic ma
być spełniona ta główna, jak pisaliśmy - genialna w swojej politycznej
prostocie: 500 zł wypłacane rodzicom na ich podatkowy koszt oraz dzięki
zadłużeniu następnych pokoleń, czyli dzisiejszych, hojnie obdarowanych, dzieci.
Na razie, jak mówią różni politolodzy i co także podkreślają działacze
PiS,„500 zł załatwia wszystko". Podobno za 500 zł Polacy chętnie oddadzą w
ręce władzy Trybunał, media, sędziów, prokuratorów, całą tę, tak wykpiwaną
przez nową lewicę i starą prawicę, demokrację proceduralną. Prawda to czy nie?
- oto najważniejszy zakład dzisiejszej Polski. (Moje negatywne życzenie: żeby
to była nieprawda).
Wysokie
sondażowe poparcie dla PiS i prezydenta Dudy (odpowiednio 35-38 i 48 proc.)
wskazywałoby, że całe to jęczenie opozycji, drwiny mediów, gigantyczne marsze
KOD, krytyka ze strony Europy i Ameryki, także profesjonalnych autorytetów
spływają po wyborcach PiS jak woda, powiedzmy, po
gęsi. Z drugiej strony wszystkie sondaże i ankiety, obojętnie, na jaki temat,
odtwarzają mniej więcej ten sam stały podział opinii: ok. 1/3 Polaków wyraża
zdanie tak, jak wypowiada czy wypowiadałby PiS, a 2/3 ma opinie przeciwne lub
ich nie posiada. Fenomenem polskiej polityki ostatniego czasu jest to, że
zwarta mniejszość (twardy elektorat PiS można liczyć na ok. 20 proc.) przejęła
całkowitą kontrolę (sama uważa, że panowanie) nad ogromną, ale niezmobilizowaną,
rozlazłą, politycznie nieobsłużoną większością.
Mamy
więc dwa sprzeczne wektory: po jednej stronie - 500 zł plus obietnica
rozprawienia się z elitami („w 80 proc. współpracownikami SB" - Prezes w
wywiadzie dla „Rz"), plus zapowiedź zaprowadzenia porządku (czemu sprzeciwiają
się „resortowe dzieci w wymiarze sprawiedliwości"), plus obrony godności
i suwerenności (wbrew „pewnym czynnikom na Zachodzie" zainteresowanym
eksploatacją Polski - Prezes tamże). A po drugiej stronie lęk przed państwem
policyjnym, scentralizowanym, spojonym jedną ideologią państwową i propagandą,
dążącym do samowystarczalności, nieufnym wobec świata i wolności własnych
obywateli (czytaj s. 23). Te dwa wektory idą na zderzenie, choć na razie i na
szczęście iskrzy i wybucha głównie w słowach. Zadanie dla wszystkich sił
niepisowskich jest takie, żeby tej statystycznej większości nadać polityczną
formę i ciężar, i to zanim przy pomocy edukacji, propagandy, strachu i pieniędzy
PiS nie podniesie swoich 30 proc. do 40 czy 50. Więc trzeba życzyć (negatywnie),
żeby opozycja nie bała się PiS, a szczególnie własnych racji, poglądów i
opinii.
Prezes,
który jest wybitnym copywriterem i gdy odejdzie z polityki, mógłby zarabiać,
układając zaskakujące frazy językowe, powiedział w cytowanym wywiadzie (to akurat
o przyszłych wyrokach TK), że „korzystne lub niekorzystne opinie sędziów będą
traktowane jako »non est«- nieistniejące". Zdaje się, że dla Prezesa cała
niepisowska rzeczywistość jest „non est". Więc moje negatywne życzenie
byłoby takie, żeby na świat i na innych Polaków nie zaciskać oczu i pięści. A
wszystkim życzę niezepsutych - niespiętych
Świąt!
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz