Pogoda dla wariatów
Nie
tylko Polska, ale cały świat coraz intensywniej romansuje z populizmem i
szaleństwem. Najwyraźniej raz na kilka pokoleń ludzkość, zapomniawszy o
błędach z przeszłości, musi solidnie pocierpieć, zanim znowu zmądrzeje.
Europa, w każdym razie normalna Europa, odetchnęła z ulgą. W Austrii
zielone wygrało z czarnym. Ale tylko o włos. W
Wielkiej Brytanii szaleństwo idzie z rozumem łeb w łeb i może z nim w końcu
wygrać. Exitczycy mogą wyprowadzić Brytanię z Unii Europejskiej, za co Brytyjczycy
zapłacą straszną cenę, ale przynajmniej nie będą klękać przed Unią Europejską.
We Francji pani Le Pen pnie się w górę. A w Ameryce już za pięć miesięcy i
kilka dni prezydentem może zostać tamtejszy Hitlerek. Zamordyścii populiści już
robią, co chcą, w Turcji i na Węgrzech, a u nas chyba dopiero się rozpędzają.
Prezydentem Filipin został przed chwilą „mocny człowiek”, który chce wieszać
przestępców, ale - jak podkreśla - dwukrotnie. Za drugim razem głowa ma się odrywać
od korpusu.
Rosnące wpływy szaleńców i populistów to tendencja światowa,
przekraczająca kontynenty i oceany A skoro tak, to trzeba się zastanowić,
dlaczego tak się dzieje. Oczywiście powody są różne, bo w każdym kraju są inne
uwarunkowania i konteksty. W Ameryce przyczyną
jest globalizacja, która wyekspediowała hen daleko miliony miejsc pracy i spowodowała
ubożenie niższej klasy średniej. W Europie strach przed imigrantami i utratą
miejsc pracy. W Polsce strach części ludzi przed imigrantami, niepewnością,
przed nowoczesnością, przed różnymi genderami, które wydają się zagrożeniem
dla tradycyjnego stylu życia. I nie ma co tych obaw bagatelizować ani
ośmieszać. Trzeba je zrozumieć.
W austriackich wyborach prezydenckich zielone wprawdzie wygrało, ale
wyłącznie w dużych miastach. W Ameryce rozjazd między wielkimi ośrodkami na
obu wybrzeżach a stanami od oceanów odgrodzonymi rośnie błyskawicznie. Te
pierwsze są liberalne i popierają raczej demokratów. Te drugie - szczególnie
tam, gdzie tradycyjny, wielki, ciężki przemysł dogorywa - to ląd przegranych
białych mężczyzn, są naturalną bazą dla Trumpa. W Stambule i w Ankarze prezydent
Erdogan nie cieszy się wielką popularnością, ale poparcie Anatolii, czyli
uboższej, azjatyckiej części Turcji, i tak daje mu zwycięstwa w kolejnych
wyborach. Na Węgrzech wszystko poza Budapesztem jest prowincją i ta prowincja
zapewnia Orbanowi niepodzielne rządy. Wielkie polskie miasta w ogromnej
większości nie lubią PiS, ale mniejsze ośrodki i wsie gwarantują PiS władzę i
poparcie. W zdecydowanej większości zamieszkane są przez osoby gorzej
wykształcone. To nie jest stwierdzenie protekcjonalne. To stwierdzenie faktu.
I tu dochodzimy do tego, co różne populizmy łączy. A wspólne jest źródło
ich ekspansji. To swoiste rewolucje ludzi, których w Ameryce nazywa się underdogs albo left behind, czyli tych, którzy zostali
z tyłu, którzy mają mniej, którzy obawiają się, że pozycję tych gorszych
odziedziczą ich dzieci, których to frustruje i którzy - co doskonale zrozumiałe
- chcą się temu przeciwstawić. A populistyczni i radykalni liderzy dokładnie
to im obiecują.
Oczywiście są w tym obrazie uproszczenia, choćby w odniesieniu do
Polski. PiS popierane jest przez wielu inteligentów i wielu przedsiębiorców, którym, według całkiem obiektywnych
kryteriów, po 1989 r. absolutnie się powiodło. Co nie zmienia faktu, że
prawdziwą bazę poparcia dla PiS stanowią ci, którym się nie powiodło, a w
każdym razie mają takie odczucie. Subiektywne? To bez znaczenia. W swej masie
stanowi to obiektywny fakt społeczny. I całkowicie bez sensu jest w tym
momencie dowodzenie, że sukces transformacji, wzrost gospodarczy, wzrost
średnich płac itd., itp. Po pierwsze, średnia płaca mówi niewiele, ważne jest
to, ilu ludzi i jak bardzo jest pod kreską. Po drugie, to, jak ludzie oceniają
swoją sytuację, w sensie politycznym zawsze jest nieskończenie ważniejsze niż
wszelkie GUS-owskie statystyki.
Polityka mainstream
owa w zderzeniu z populizmem jest coraz
częściej bezradna. Nie umie obiecywać gruszek na wierzbie, nie lubi wskazywać wrogów
ani obiecywać bezpieczeństwa, gdy wie, że na pełne bezpieczeństwo nie ma
szans. Ciągle ma wątpliwości i nie umie zrezygnować z „ale”. W efekcie jest
spychana do defensywy.
Znienawidzone przez tak wielu mainstreamy muszą jednak sobie z tym
poradzić. Muszą znaleźć właściwy język, prawdziwych przywódców i przesłanie
dla zawiedzionych. Bez tego świat zaleje fala populizmu, radykalizmu i
nacjonalizmu, która zapewni wygraną temu, co niemądre i prostackie. Świat
wróci wtedy do państw narodowych i darwinizmu, który już, z katastrofalnymi dla
siebie skutkami, przetestował wiatach 30. poprzedniego stulecia. A wtedy
wszyscy gorzko zapłaczą, że globalizm został pokonany przez trumpizm.
Tomasz Lis
Dzień Dziecka
Szanowni państwo, drodzy delegaci,
z okazji
Światowego Dnia Dziecka mam zaszczyt ogłosić triumfatora plebiscytu na
najbardziej dziecinny rząd naszej planety. Wszyscy wstrzymujemy
oddech...(chrupanie otwieranej koperty, szelest kartek). Ależ tak! Zgodnie z
przewidywaniami bukmacherów zwycięzcą roku 2016 jest Rząd Dobrej Zmiany
reprezentujący Polskę! Zapraszamy na scenę laureatów, a ja pozwolę sobie
wygłosić stosowną laudację.
Cześć chłopaki, cześć dziewczyny! Jak dobrze wiecie, dorośli nigdy nie
są w stanie zrozumieć dzieci. Czepiają się o byle co, nie pozwalają się bić
bez powodu, a nawet kiedy jest powód, no naprawdę! Dlatego tak bardzo się
cieszymy, kiedy ktoś z tych dorosłych potrafi się zachowywać tak jak nasze
słoneczka!
Jak wiecie, niezbywalnym prawem każdego dziecka jest możliwość
nieskrępowanego obrażania się przy dowolnej okazji i z jakiegokolwiek powodu.
Nikt tej trudnej dla dorosłego sztuki nie posiadł piękniej niż władza z
Warszawy. W zasadzie moglibyśmy mówić o doskonałości równej najlepszym skokom
Kamila Stocha, gdyby nie fakt, że laureaci nie obrazili się jeszcze na Węgrów.
Kapituła docenia jednak fakt, że próby obrazy zostały już podjęte podczas
wizyty premiera Orbana za rządów poprzedniej koalicji i jest pełna wiary w
pozytywny ciąg dalszy.
Ta drobna niedoskonałość porównywalna z delikatnym kucnięciem podczas
lądowania po mistrzowskim telemarku nie zmienia faktu, że Rządowi Dobrej Zmiany
udało się obrazić na wszystkie państwa i organizacje międzynarodowe, a co
zasługuje na jeszcze większą aprobatę, laureaci nie tylko się obrażają, ale
starają się aktywnie obrażać innych. Szczególnie należy docenić określanie
przedstawicieli Unii Europejskiej jako „urzędniczyn”, a samej Unii jako
okupanta. Doceniamy uznanie Stanów Zjednoczonych za agresywnych imperialistów,
zrównanie kandydatów na urząd prezydenta tego supermocarstwa z dżumą i
cholerą oraz wyśmiewanie najbardziej wpływowych amerykańskich polityków jako
niedouczonych tłoków manipulowanych przez opozycyjną polską gazetę. Na
szczególne uznanie zasługuje wysyłanie do psychiatry byłego prezydenta USA,
który Polskę wbrew wielu sceptykom, uważającym, że nie dorosła do tej roli,
wprowadzał do NATO, i który za chwilę może znów znaleźć się u władzy. Na tym
imponującym tle blednie nieco sugerowanie przy każdej okazji zachodnim
sąsiadom hitlerowskich ciągot, jawna pogarda
dla niedorozwojów z kurduplowatych kraików w rodzaju Belgii i Holandii, ale
oczywiście zachowujemy je w pełnej podziwu pamięci. I nie zapominajmy, że każde
dziecko ma prawo do wygłupów w internecie z równymi sobie LeśnymiRuchadłami,
Pimpusiami Sadełkami czy Karolinami Wazelinami, hi, hi, ha, dużo słitaśnych
emotikonków.
Prawem każdego dziecka są zmienne nastroje, płaczliwość i histeria,
którymi polska reprezentacja posługuje się mistrzowsko na co dzień. Każde
dziecko wie, że świat jest wrogi, nikt nas nie rozumie, wszyscy chcą nas
skrzywdzić, jest tak smutno, tak smutno, buuu i wtedy nie da rady, trzeba
pokrzyczeć, im głośniej i bez sensu, tym piękniej, niech groch leci nam z oczu
i wszystkim jest przykro, jak bardzo jesteśmy pokrzywdzeni. Nic tak nie
oczyszcza jak wydusić z siebie: „Nienawidzę cię! Nigdy nie będę się z tobą
bawić. Głupi, głupi, głupi!”. Oczywiście, gdzieś tam głęboko w środeczku
wiemy, że to trochę bez sensu, ale przecież wszystko dobrze się skończy i mama
przytuli, a tata da czekoladkę.
Dorośli są zakłamani: publicznie się uśmiechają, a w cztery oczy
wywalają ciężką i srogą prawdę, żądając przestrzegania ustalonych reguł. Zaś
dzieci na odwrót: przed większym gronem mają pełne prawo do niczym
nieskrępowanego pajacowania, ale potem w obecności pani albo rodziców nieśmiało
połykają łezki i grzecznie przystają na warunki dorosłych. I tak, nie ulegając
presji męczącej dorosłej hipokryzji, zachowuje się Rząd Dobrej Zmiany: piękny
wrzask na forum publicznym i ujmująca bezradność na salonach dorosłych z
Zachodu.
Dziecko ma prawo do niewiązania przyczyn ze skutkami, więc jeżeli
wybiegnie na ulicę i potrąci je samochód, to będzie próbowało zrozumieć
wypadek, sklejając model autka i bawiąc się puszkami po napojach. I żaden
dryblas nie ma prawa narzucać opresyjnego myślenia słowami: „A może by tak wreszcie
dorosnąć?”.
Jeszcze raz więc gratulujemy
przybyszom z krainy wiecznego dzieciństwa i niech infantylizm będzie z wami!
Marcin Meller
Natenczas Wolski chwycił...
Podobno
ludzie starsi tracą pamięć krótką i zapominają, co było wczoraj, natomiast
jeśli chodzi o bitwę pod Grunwaldem czy koncert Jankiela, to pamiętają każdy
szczegół („Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty./Swój róg bawoli,
długi, cętkowany, kręty...")- Spieszę więc zapisać, co warto ostatnio
zapamiętać. Przede wszystkim słowa profesora Adama Strzembosza do sędziów:
„Musimy mieć świadomość, że zbliżają się dla nas czasy niełatwe. Ale nie jest
się sędzią tylko w czasie pięknej pogody. Jest się sędzią w czasach trudnych i
dali tego dowód ci sędziowie, którzy potrafili nawet w stanie wojennym oprzeć
się nieprawdopodobnie wielkim naciskom, by zachować własną godność i to, co jest
najważniejsze: niezależność od wszelkich władz i niezawisłość w orzekaniu.
Jestem przekonany, że temu wyzwaniu, które-być może, daj Boże, że tak nie
będzie-was czeka, podołacie. I będę mógł być z was dumny”.
Słowa profesora Strzembosza (rocznik 1930), wiceministra
sprawiedliwości w czasie transformacji (1989/1990) i byłego prezesa Sądu
Najwyższego, mają wielką wagę, podobnie jak jego opinia, że prezydent Duda
złamał konstytucję kilkakrotnie. W podobnym duchu wypowiada się pierwsza prezes
Sądu Najwyższego profesor Małgorzata Gersdorf. Ich postawa przynosi chlubę
środowisku sędziowskiemu, które jest odsądzane przez władzę od czci i wiary.
Zgadzam się z senatorem (i prawnikiem) Aleksandrem Pociejem, że sędziom można
to i owo zarzucić, ale nie korupcję i inne grzechy śmiertelne, które im obóz
rządzący zarzuca, bo stoją mu na drodze do bezprawia. Słowa profesora
Strzembosza zapisuję, bo pamięć krótka. Kiedy porównania ze stanem wojennym
czyni zwykły zjadacz chleba, to łatwo go opluć, zdyskredytować jako złodzieja i
komucha, ale gdy to mówi Strzembosz? Kapelusze z głów! Ktoś powie: jemu łatwo,
nie ma nic do stracenia, stawką dla młodszych jest praca, rodzina, kariera. To
prawda, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. „Tyle o sobie wiemy, ile nas
sprawdzono...”. Sam nieraz żałuję, że nie dostałem drugiej szansy, ale -
niestety - w życiu nie ma egzaminów poprawkowych.
Zapisuję także słowa Marka Jurka o tym, co PiS wyprawia z Trybunałem
Konstytucyjnym. Jurek- wiadomo - ścisła prawica, mówi: w grudniu PiS powinien
powiedzieć, że usunąwszy stan bezprawny, zgłosi tylko dwóch kandydatów,
zostawiając opozycji możliwość wyboru kandydatów na miejsca, które miał prawo
obsadzić poprzedni Sejm. „Zabrakło wielkoduszności, która najwyraźniej w
kierownictwie PiS jest uznawana za słabość. Niestety, bezcelowe demonstrowanie
siły dało opozycji okazję do eskalacji sporu (...). Kierownictwu PiS zabrakło
odpowiedzialności i wyobraźni, a innym politykom tego obozu odwagi, żeby
domagać się korekt tej polityki”. I znów, gdyby to mówił jakiś lewak, ale Marek
Jurek - ani komuch, ani złodziej, najwyżej wegetarianin, a i to nie jest pewne.
Z kroniki policyjnej zapisuję wydarzenia w Gdańsku, gdzie policja starła
się z uczestnikami kontrmanifestacji wymierzonej
w Marsz Równości. Na nic zdały się wezwania policji do przeciwników równości,
by się rozeszli i opuścili teren. Wśród najbardziej krewkich znalazła się
córka radnej PiS, organizatorki kontrmanifestacji. Cała Polska widziała w TV (chyba że TVP oszczędziła tego widoku), jak
dziewczę z uśmiechem na ustach stawia opór i szamoce się z władzą. Widok ten
wzruszył ministra Błaszczaka, który nie lubi, jak policjanci „brutalnie
traktują kobietę”, więc zarządził kontrolę. Rzadki to przypadek, że minister
nie broni swoich policjantów, tylko swoich demonstrantów. Na szczęście dla
ministra policja ujęła bombiarza z Wrocławia, jest powód do dumy, a nie do
wstydu.
Na
koniec coś z kabaretu. W tygodniku „wSieci” ukazała się rozmowa z ulubioną
przez prawicę autorką Joanną Siedlecką, którą redakcja przedstawia jako „pierwszą
damę reportażu literackiego”. Siedlecka - pierwszą damą? A to ci dowcip!
Przypomina się żart, jaki krążył na UW ponad półwieku temu (pamięć długa!). Był
sobie profesor Jan Zygmunt Wyrozembski, autor m.in. książki „David Ricardo”. Mówiono o nim „ani profesor, ani doktor, ani Jan,
ani Zygmunt, ani Wyrozembski”. Więc gdy czytam, że Joanna Siedlecka jest
„pierwszą damą reportażu literackiego”, to mam ochotę napisać: „Ani pierwszą,
ani ostatnią, ani damą, ani reportażu, ani literackiego”. Tzw. reportaże
Siedleckiej przypominają zbeletryzowane „Resortowe dzieci” i inne „reportaże
literackie” Doroty Kani oraz jej współautorów. Z tym że Kania specjalizuje się
w kwitach na ludzi mediów, polityki, służb, a Siedlecka jest bardziej
zainteresowana literatami. To jednak nie czyni zeń literatki. To, jak mówią
Rosjanie, okołoliteraturnaja żeńszczina. Natomiast która z nich jest
pierwsza, a która ostatnia - to już kwestia gustu. Po rosyjsku: Niet
towariszczej na wkus, skazał Francuz, i żeniłsja na obiezjanie. Żadna nie
jest pierwsza, obie są ostatnie.
Z kolei Marcin Wolski (świetnie opisuje go Maria Czubaszek we
fragmentach wybranych przez „Przegląd”) pisze w obronie Jana Pietrzaka, że
„Pamięta koncerty Egidy, na których Janka oklaskiwali Monika Olejnik i Olga
Lipińska, Daniel Passent i Adam Michnik. Przez pomyłkę tam wpadali? A
Olbrychski, Gajos lub Pszoniak - czy już wyskrobują egidowy epizod ze swych
życiorysów?”.
Akurat
Marcin Wolski nie powinien wmawiać innym, że cokolwiek wyskrobują ze swoich
życiorysów. Daj nam Boże takie życiorysy jak Olbrychskiego i Pszoniaka!
Chociaż obecnie, w czasie pisowskiej wymiany elit, może się okazać, że Kmicica,
Makbeta i Otella oraz niezapomniane role w filmach Wajdy grał kolega Wolski, a
„Agnieszkę” w „Człowieku z marmuru” kreowała Katarzyna Łaniewska.
Reżyseria-wiadomo: Ewa Stankiewicz. No, i wreszcie (żaba nogę podstawia) moja
skromna osoba. Ja nie „wpadałem” do Egidy, jak twierdzi pan Wolski, ja tam
wpadłem raz a dobrze, na ładnych kilka lat, na partię „Szachów”.
Daniel Passent
Polska
polityka żyje w rytmie wynurzeń Prezesa. Ciekawe, czy Jarosław Kaczyński ma
satysfakcję, że duży europejski naród wiruje wokół jego głowy? Że także obcy
dyplomaci, rządy i urzędy, biznes, media, politologia i psychologia analizują,
co ma czy też nie ma na myśli. Dotychczas w tej specyficznej dyscyplinie wiedzy
dużo było zgadywanek i intuicji. Na szczęście ostatnio na łamach kolejnych
partyjnych organów („wSieci", „GP", teraz „Do Rzeczy") wypowiedzi
Jarosława Kaczyńskiego pojawiają się na tyle regularnie, że daje się coraz
lepiej rekonstruować Świat Według Prezesa.
Rzeczywistość
oglądana oczami szefa PiS jest rozległym (chciałoby się powiedzieć,
platońskim) teatrem cieni. Nic tu nie jest takie, jakie nam, ludziom prostym,
się wydaje. Zatem Polska jest półoligarchią, w której bezkarne elity dopuszczają się przestępstw. Dowodów nie
potrzeba, bo są przykłady: Beata Sawicka, przypominam młodszym - to sprawa z
2007 r., Weronika Marczuk oraz rodzina Wajdów. Tyle. Aha, są jeszcze
ośmiorniczki. Tenże kraj jest wciąż„podporządkowany Niemcom" a Unia
Europejska pilnuje tej półkolonialnej eksploatacji, próbując zdeptać
suwerenność Polaków. Ci, którym się wydawało, że Unia to jakiś gwarant
polskiego bezpieczeństwa i rozwoju, że wspiera nas setkami miliardów euro, że
pojednaliśmy się z Niemcami, że większość naszych miejsc pracy bierze się z
handlu z Unią itd. - mają mroczki przed oczami.
W świecie
Prezesa nie ma żadnej stałej prawdy, są tylko opinie, które - wiedząc lepiej i
patrząc przenikliwiej - można podważyć. Wyroki sądów, zwłaszcza Trybunału
Konstytucyjnego, który w sposób oczywisty łamie konstytucję, wyrażają interesy
korporacji prawniczych oraz tych grup społecznych, które mają najwięcej
pieniędzy. Ludzie KOD, deklarujący, że bronią demokracji, mylą się, to przed nimi
trzeba jej bronić („Bronimy demokracji" to okładkowy tytuł wywiadu Prezesa
w„Do Rzeczy"), mogą też być reprezentantami własnych materialnych lub
oligarchicznych interesów bądź ofiarami obłędu „wywołanego przez pewną grupę i
przenoszonego na innych". W tej rzeczywistości nie ma
niezależnych instytucji, bo każda
składa się z konkretnych ludzi mających swoje, na ogół nikczemne, interesy.
Dlatego uniezależnienie instytucji państwa polega na obsadzeniu ich delegatami
partii. Nie ma żadnych autorytetów prawniczych, biznesowych, artystycznych,
naukowych, bo prawdziwe elity dopiero powstaną. Nie ma tego samego znaczenia
słów, bo demokracja, suwerenność, kompromis, prawo, sprawiedliwość,
konstytucja, jeśli wypowiadane są przez przeciwników, są tylko cieniami prawdziwych
idei. Cytując jednego z wielkich poprzedników Prezesa, w zasadzie„nie ma
niczego".
Realia
jakiejś konkretnej Polski, zaludnionej przez bardzo różnych ludzi, być może
niepodzielających diagnoz Prezesa, nie mają znaczenia. Szef PiS jest posiadaczem
wizji skończonego doskonałego ustroju, który przyniesie wyzwolenie mas z rąk
oligarchii (tytuł wywiadu:„Nie zgadzamy się na oligarchię"). To nowe
społeczeństwo, złączone w nowym silnym państwie, będzie spełnieniem logiki
historii (Hegel?), ale warunkiem jest złamanie oporu elit („będą nas
atakować") i grup właścicieli Polski. Cel ten może, musi usprawiedliwiać
twardość wobec wrogów, którzy „bez przerwy nas obrażają" i„są gotowi
działać w kierunku, by Polska doznała jakiegoś wstrząsu". Ale„my się niczego
nie boimy", choć„opozycja będzie krzyczeć, że jest prześladowana", itd. Zastanawiam się, czy Prezes, kiedy wypowiada w kolejnych
wywiadach te prawdy, sam siebie słyszy? Dla człowieka z jego pokolenia powinno
być oczywistą oczywistością, że to najczystszy marksizm-leninizm i to w wersji
zwulgaryzowanej, z lat 50. Świadomie - nieświadomie?
Całe
to przymierzanie marnej rzeczywistości do pięknego doskonałego świata
zaludnionego przez nowych ludzi, uzasadnianie rewolucji społecznej i
politycznej wymaganiami utopii, byłoby nawet wzruszające, gdyby nie drobiazg:
my wiemy, jak to się skończyło. Ile prawdziwej wiary, rewolucyjnego ognia,
prawdziwego wysiłku poszło w budowę ustroju, który zdegenerował się w brutalny
autorytaryzm, władzę partyjnej nomenklatury i Pierwszego Sekretarza, w żałosny
etatyzm i bezczelną propagandę (dziś zwaną „osłoną medialną").
Sam Jarosław Kaczyński, ostatni
prawdziwy postkomunista, nie jest, nie byłby problemem, gdyby nie miliony
zwolenników mniej lub bardziej przekonanych do jego opisu rzeczywistości, jego
szczególnej więzi z historią, zauroczenia widmem rewolucji, które krąży nad
nami (czytaj s. 16). Pół wieku praktykowania poprzedniego ustroju nie mogło
minąć bez śladu. Zapewne żywiliśmy iluzję, że transformacja już się dokonała i
w nas, i w państwie, że jesteśmy zaszczepieni na pustą rewolucyjną retorykę.
Widać jednak, że PiS ma nie tylko jedną trzecią naszego elektoratu, ale pewnie
tyle samo udziałów w wielu (w każdym?) z nas. Inaczej nie byłoby mu tak łatwo.
Pozostaje nadzieja, że historia, jeśli się powtarza, to jako groteska. Na razie
widać, że się powtarza i że jest groteskowo.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz