wtorek, 29 stycznia 2019

Kto się boi Antoniego?



To dziwne, że nowa książka Tomasza Piątka jeszcze nie wstrząsnęła światem.

Jacek Żakowski

Podsumowując treść swojej naj­nowszej książki, Tomasz Piątek powiedział ostatnio, że „Macie­rewicz był współpracownikiem Biura Studiów SB”. Wcześniej postawił wyprowadzoną z tej samej książki tezę, że Macierewicz na 95 proc. jest kłamcą lustracyjnym. W zasadzie z obu tymi tezami się zgadzam. Po lektu­rze „Macierewicz. Jak to się stało” trudno się z nimi nie zgadzać. Choć są szokują­ce, bo dotyczą największego demiurga lustracji, dekomunizacji, dezubekizacji itd. Cisza wokół tej książki wydaje się tym dziwniejsza. A może przeciwnie? Może raczej szok jest tak silny, że wywołuje paraliżujący lęk.
   Odpowiedź na tytułowe pytanie wyda­je mi się prosta. Jarosław Kaczyński się boi. Zbigniew Ziobro się boi. IPN się boi. Opozycja się boi. Dziennikarze się boją... Ja również. Każdy ma swój powód, by się tej książki i jej bohatera bać. Tomasz Pią­tek też z pewnością się boi, ale on już nie ma odwrotu. Za daleko zaszedł, za dużo się dowiedział i zbyt wiele powiedział  by teraz się cofnąć.
   Istnienie tej książki jest trudne do znie­sienia. Powody są dwa. Po pierwsze, gdy się ją zacznie, trudno się oderwać. A jest to 500 stron lektury, która przypomina stand-upy Herkulesa Poirota rozsupłującego pogmatwane zagadki w finałowych scenach książek Agathy Christie.
   Przez te 500 stron czytelnik - jak słu­chacz Herkulesa Poirota - nie raz gubi się w pozornie luźnych dygresjach, a potem odnajduje się nieoczekiwanie dla samego siebie, gdy meandrujące dygresje okazu­ją się punktami zwrotnymi o kapitalnym znaczeniu. Na pocieszenie można jednak sobie wytłumaczyć, że tak jak poprzed­nia książka Piątka o Macierewiczu („Ma­cierewicz i jego tajemnice”) pokazywała złożoność i uwikłania zakulisowych nur­tów polityki III RP tak „Jak to Się zaczęło” pokazuje jeszcze bardziej nieoczekiwane, niejawne, nieznane powiązania, nurty, uwikłania komplikujące czarno-biały
obraz PRL podzielonej na złą władzę i do­brą opozycję przedstawiany w czytankach dla milenialsów.
   Drugi powód, dla którego istnienie tej książki jest trudne do zniesienia, stanowi siła odkrytych przez Piątka dokumentów odsłaniających prawdę o Macierewiczu, jego otoczeniu i odgrywanej roli. Siła tych dokumentów i poszlak jest taka, że czytelnik nie może przyjąć ich do wia­domości, wzruszyć ramionami i żyć da­lej. Musi się opowiedzieć. I staje przed dramatycznym wyborem. Może, przyjąć tę książkę do wiadomości, co znaczy, że musi działać. Lub może to, co z tej książki wynika, zakwestionować, odsta­wić ją na półkę i sięgnąć po jakąś inną. Ale jednak takie zaprzeczenie zostawia jakiś niesmak. Zapewne dlatego, gdy się próbuje o tej książce rozmawiać, tak ła­two natknąć się na milczącą niechęć.

Problem w tym, że o ile poprzednia książka Piątka o Macierewiczu wie­le pozostawiała swobodnej interpreta­cji zdarzeń, które mogły być wynikiem niostrożności różności lub zbiegów okoliczno­ści, to ta przedstawia dokumenty, które trudno odrzucić. Najważniejszy z nich to wydany w 1984 r. faktyczny list żela­zny dla Macierewicza, podpisany przez gen. Sarewicza, szefa peerelowskiego wywiadu cywilnego. Sarewicz stwier­dza w nim, że „niema podstaw prawnych do jakiegokolwiek ścigania i represjono­wania A. Macierewicza”. Notatka nie ma adresata ani wyjaśnienia, po co została wydana.
   Drugi mocny dokument to korespon­dencja warszawskich ubeków zdezo­rientowanych tym, że niesławne Biuro Studiów MSW, organizujące rozbijanie opozycji od wewnątrz, zabrało im akta Macierewicza i trzyma je u siebie, przez co faktycznie go chroni, uniemożliwiając kontrolę nad jego działalnością.
   Trzeci ważny dokument to korespon­dencja potwierdzająca, że ubecja robiła, co mogła, by nie ścigać i nie złapać Ma­cierewicza, gdy nielegalnie znikł z obo­zu internowania. Dlaczego mniej zna­nych zbiegów komuna tropiła zapiekłe, a Macierewicza bardzo nie chciała, moż­na się domyślić, kiedy zna się kontekst opisany przez Piątka.
   Arcyciekawe, że taka aura obejmo­wała również inne szczególnie bliskie Macierewiczowi osoby z kręgów opozycji (choćby najbliższego współpracow­nika Macierewicza Piotra Naimskiego), a stołeczna SB marudziła, że nie może ścigać, bo kryje je owiane tajemnicą potężne Biuro Studiów.

Cała ta nowa wiedza o Macierewiczu zatopiona jest w gęstym sosie relacji opiekujących się Macierewiczem wyso­kiej rangi ubeków powiązanych z so­wieckimi służbami i ich agenturą. Dzięki temu można lepiej zrozumieć, skąd wzię­ła się rosyjska sieć wokół wiceprezesa PiS opisana wcześniej w książce „Maciere­wicz i jego tajemnice”.. Piątek włożył bardzo dużo wysiłku, by w bezliku oca­lałych mimo wszystko źródeł odnaleźć ślady powiązań sięgających wczesnego PRL, kiedy Moskwa zakładała w Polsce potężną agenturalną sieć.
   Strategia odrzucenia tej książki jest oczywiście dużo wygodniejsza. Zawsze można uznać, że fantazja poniosła auto­ra, że Piątek się zafiksował, że w sposób nieuprawniony łączy niezależne fakty lub źle je interpretuje. Bo przecież tecz­ka Macierewicza została zniszczona po­dobnie jak inne papiery Biura Studiów. Dowodów wprost, czyli meldunków, pisemnych instrukcji, pokwitowań ani zobowiązania do współpracy nie odna­leziono. Może ich zatem nie było. Tego pewnie już się nie dowiemy. Tak czy ina­czej, do prawdy o przeszłości Maciere­wicza trzeba iść trudną drogą poszlak. Każdą z nich można jakoś osłabić lub zdezawuować: coś podobnego mogło też zdarzyć się innym, którzy agentami nie byli. Wszystkie zastrzeżenia wobec me­tody Piątka muszą być oczywiście przez czytelnika wzięte pod uwagę i powinny być uczciwie zbadane przez fachow­ców. Ale w połączeniu z faktami ujaw­nionymi w poprzedniej książce Piątka ze znaną wszystkim dokonaną przez byłego ministra destrukcją w elitach politycznych, w wojsku, a zwłaszcza w wywiadzie, suma zebranych poszlak dobrze uzasadnia owe 95 proc. ponurej pewności. Problem polega na tym, że nie wiadomo, co ma zrobić dobry obywatel, który nie szuka ratunku w zaprzeczeniu i przejął się faktem, iż prawdopodobny agent peerelowskich/sowieckich/ro­syjskich służb był w III RP ministrem spraw wewnętrznych i ministrem obro­ny, czyli poznał wszystkie nasze tajem­nice. A na do datek wciąż jest wiceszefem rządzącej polską partii, więc może być ważnym agentem wpływu.
   W normalnie działającym kraju po ta­kich publikacjach parlamenty tworzą ko­misje śledcze, tajne służby wszczynają dochodzenie, prasa sprawdza, dlaczego prawda, którą ujawnił dziennikarz, nie zo­stała wcześniej odkryta i ujawniona przez organy państwa, a zwłaszcza, jak to się stało, że człowiek z taką przeszłością i po­wiązaniami był dopuszczany do najściślej - szych tajemnic. W Polsce PiS cały aparat państwa z parlamentem na czele udaje, że nic się nie stało. Nawet Biuro Lustracyjne IPN, które cały czas miało pod bokiem wyszperane przez Piątka dokumenty, mil­czy jak zaklęte, choć media wywoływały je już do odpowiedzi.

Prawdę mówiąc, właśnie to uparte mil­czenie IPN wydaje się najdziwniejsze, bo nawet jeżeli daje się zrozumieć czyjś problem z daniem wiary, iż Macierewicz pracuje dla Rosjan, to siła dokumentów z przeszłości w sposób oczywisty wyma­ga przynajmniej procesu lustracyjnego. Sąd może uznać, że poszlaki ujawnione przez Piątka są niewystarczające, ale w imię prawdy i wspólnego dobra powi­nien je ocenić.
   Sam Piątek zdaje się wierzyć, że usuwając Macierewicza z Ministerstwa Obrony Narodowej, PiS przyznał rację argumen­tacji jego pierwszej książki opisującej rosyjską sieć wokół ministra. Nie wiem, czy ma rację. Raczej chodziło o trady­cyjne przedwyborcze schowanie Anto­niego, który przeraża umiarkowanych wyborców. Nawet jednak gdyby Piątek miał rację, w obliczu tak poważnych poszlak samo pozbawienie kogoś mi­nisterialnej teki nie może być uznane za wystarczające.
   W takiej sytuacji czytelnik poważnie traktujący wiedzę zgromadzoną przez Piątka musi dokonać wyboru między dwiema interpretacjami. Może uznać, że faktyczne kierownictwo PiS (a teraz też Polski) zna prawdę o Macierewi­czu od dawna i kryje go, bo jest z nim w groźnej dla państwa zmowie. Inaczej mówiąc: w takiej interpretacji Macie­rewicz tym głównie różni się od innych liderów PiS, iż został zdekonspirowany przez Piątka, a kwity na innych po prostu nie zostały jeszcze znalezione. Taka wer­sja wydaje mi się mało prawdopodobna. Bardziej prawdopodobnym objaśnie­niem jest strach.
   Myślę, że to wielka wspólnota rozma­itych strachów sprawia, iż w dochodze­niu prawdy o Macierewiczu Piątek jest tak samotny i wsparcie otrzymuje tylko od paru kolegów dziennikarzy. Bo jest się kogo i czego bać.

Dla PiS Macierewicz jest groźny nie tylko dlatego, że ma grono fanatycz­nych wyznawców, ale przede wszystkim dlatego, że ma potężne zaplecze w koście­le toruńskim, którego przeszłość spowija mgła podobnych tajemnic. Wyznawcy Macierewicza mogą odebrać PiS dwa lub trzy punkty sondażowego poparcia. To sporo, ale od takiej straty świat by się nie zawalił. Musi być coś groźniejszego, przed czym cofnął się nawet Lech Ka­czyński, który nie opublikował słynnego aneksu Macierewicza na temat WSI, ale też nie odważył się usunąć go z MON. Wiele osób uważa, że tym czymś są kwi­ty pozwalające politykom PiS trzymać się nawzajem w kleszczach rozmaitych szan­taży. Nic jednak na ten temat nie wiemy. Natomiast; sieci wpływów, których ślady wokół Macierewicza odkrył Tomasz Pią­tek, a które - co wiemy z innych publikacji - obejmują też kościół toruński, rozmaite radykalne grupy, biznesy (np. powiązane z importem rosyjskiego węgla) oraz media, niewątpliwie są w Polsce siłą, z którą Jarosław Kaczyński z jakiegoś powodu coraz intensywniej flirtuje.
   Można oczywiście się spierać o rolę rozmaitych przypadków w trudnych do racjonalnego wyjaśnienia karierach kwitnących za rządów PiS. Od nieźle opisanego mał­żeństwa Przyłębskich, przez dziennikarza, który najpierw był tubą mecierewiczowskiej histerii smoleńskiej, potem został jednym z bohaterów znaczonej cyrylicą afery podsłuchowej, a wreszcie, jako ko­respondent, stał się filarem antyzachodniej krucjaty TVPiS, aż po uznawanego za agenta wpływu Rosji Adama Andrusz­kiewicza - młodego narodowca, który nie­oczekiwanie został wiceministrem resortu cyfryzacji, gdzie zdeponowana jest masa bardzo wrażliwej wiedzy. Można tu łatwo dostrzec prawidłowość polegającą na tym, że za rządów PiS ludzie naznaczeni taki­mi przypadkami, bez związku z kompe­tencjami, pojawiają się w tych punktach aparatu państwa, gdzie najłatwiej o do­stęp do szczególnie wrażliwych informacji i gdzie zapadają decyzje szczególnie istot­ne dla bezpieczeństwa państwa (dobrym przykładem jest Naimski).
   Podobnie jak w sprawie samego Ma­cierewicza, każdy pojedynczy fakt dotyczący tajemniczej sieci daje się łatwo zbagatelizować. Ale sumy zba­gatelizować się nie da. Bo faktów jest zbyt wiele. Nawet jeżeli wciąż znamy ich za mało, by jakiś Herkules Poirot mógł z nich ułożyć kompletną i pew­ną opowieść, to dzięki konsekwentnie zbieranym przez kilku dziennikarzy okruchom można już sobie wyobrażać skalę zagrożenia.
   Książka „Macierewicz. Jak to się stało” zawiera okruchy tej wiedzy, które mają przełomowe znaczenie. Jeśli przyjmie się je do wiadomości razem z konteksta­mi i konsekwencjami, to trudno się nie bać. Zwłaszcza jeśli się pamięta bardzo dziwne działanie Macierewicza i jego otoczenia w dniu katastrofy smoleńskiej i potem. Gdzieś tu jest właśnie ta bariera lęku, przed którą sam staję. Nie jest to bariera stworzona przez strach przed ewentualną reakcją ruskiej sieci, lecz ten rodzaj strachu, który odczuwa pacjent poinformowany o ciężkiej chorobie, gdy myśli, szepce lub krzyczy: „Nie! To nie­możliwe! To musi być pomyłka!”.
   Wiadomo, że to może być pomyłka. W takich sprawach zwykle nie ma pew­ności. Ale kto przyjmie do wiadomości informacje wyszperane przez Piątka, ten traci lwią część nadziei, że to wszystko są zbiegi okoliczności. Wówczas trzeba coś z tym poważnie robić (jak Ameryka­nie), zajmując się identyfikowaniem i eli­minowaniem rosyjskiej sieci infiltrującej polską politykę na wysokich szczeblach.

Że ta sieć istnieje, wiemy nie tylko z ujawnianych przez dziennikarzy okruchów, ale też z tego, co odkryły służby w innych krajach Rosjanie opletli przecież agenturalną siecią główne pań­stwa Zachodu i nie ma powodu sądzić, że Polska jest tu wyjątkiem. A jesteśmy wyjątkiem, jeśli chodzi o nieujawnianie tej sieci przez służby. To już jest dla pań­stwa śmiertelnie poważny problem. Nie ma nic dziwnego w tym, że czujemy para­liżujący lęk, by go uznać, nazwać i ogłosić. Nie ma nic dziwnego, że każdy rozsądny człowiek się przed tym mocno wzdryga. Ale to wyjaśnienie usprawiedliwia scep­tyczne myślenie tylko do momentu, gdy zgromadzona i publicznie dostępna wie­dza osiąga stan krytyczny. „Macierewicz, Jak to się stało” sprawia, że został on osią­gnięty. Kto z racji pozycji lub urzędu może, ma teraz obowiązek działać. A to jest wy­zwanie mogące wstrząsnąć naszym pol­skim światem, jeśli tylko nareszcie będzie potraktowane poważnie.
   Czy będzie, tego nie wiem. I chyba ro­zumiem dlaczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz