Pole minowe
Jest coś o niebo lepszego niż ewentualna
wygrana PiS w wyborach parlamentarnych, ale co i tak byłoby źródłem wielkich
problemów. To porażka PiS w tych wyborach.
Nie ma takiej sumy,
której partia Kaczyńskiego nie wydałaby, żeby zapewnić sobie wyborcze
zwycięstwo. Co przychodzi jej o tyle łatwo, że władzę kocha ponad wszystko, a
płaci z naszych. Ale stawiając Polskę w zastaw, co właśnie rządzący czynią,
zastawiają też gigantyczną pułapkę na każdego, kto może przejąć władzę. PiS
jest bowiem jak armia, która wycofując się na dogodne dla siebie pozycje, jednocześnie
zaminowuje cały teren, który pozostawia. Miny są rozmaite. Wszystkie są groźne.
Madeleine Albright,
była sekretarz stanu USA, kilka dni temu powiedziała mi, że tę kadencję Trumpa
Ameryka jakoś przetrzyma, ale gdyby miało dojść do kolejnej, straty będą
nieodwracalne. To co my mamy powiedzieć? To samo odnosi się przecież do Polski,
ale w stopniu wielokrotnie większym. A nawet ewentualne zwycięstwo sprawi, że
nowa władza będzie musiała omijać zastawione na nią pułapki.
Spójrzmy na nie.
Pierwsza to pułapka instytucjonalnym. Jak legalnie usunąć skutki bezprawia tak,
by łamania prawa nie sankcjonować. Dylemat jest niezwykle trudny, bo albo podejmuje
się decyzję, by postępować powściągliwie, a wtedy de facto nagradzamy
niszczycieli państwa prawa, albo władza będzie postępować radykalnie, więc
usłyszy: „jesteście tacy sami”. Radykalizm wydaje mi się absolutnie niezbędny,
ale miałby także negatywne skutki.
Kolejna pułapka to
pułapka populizmu i populistycznego klimatu. Jak zracjonalizować język debaty
publicznej, gdy trzeba się zmierzyć z szalenie silnymi stereotypami. Na
przykład takim, że jak władza chce, to daje, a jeśli nie daje, to nie dlatego,
że nie ma, albo dlatego, że mądrzej jest wydać na coś innego, ale dlatego, że
dać nie chce. Z tym stereotypem trzeba walczyć, mając jednak świadomość
ograniczonej mocy racjonalizmu - niecałe 40 proc. Polaków ma świadomość, że
pieniądze na 500+ pochodzą z ich podatków. Ponad połowa z nas uważa więc, że są
jakieś rządowe pieniądze, a skoro są, to wyłącznie kwestią dobrej woli jest to,
czy rząd daje, czynie.
Kolejna pułapka -
gospodarcza. Jak wywiązać się z socjalnych obietnic, gdy w kolejnych latach
wzrost gospodarczy będzie raczej spadał? Jest prawdą, że hojne obietnice PiS
wprowadziły w szeregach opozycji konfuzję. Patrząc, jak ostro licytuje PIS w
kwestiach socjalnych, opozycja postanowiła sama policytować, ale - jak zawsze,
bo w tych zawodach nie wygra nigdy - została przelicytowana. Reakcją była irytacja
- znowu obiecali więcej, ale i swego rodzaju desperacja. Odstąpienie od
realizacji wszystkich tych zobowiązań byłoby samobójcze, ale wywiązanie się z
nich szalenie ograniczy pole manewru nowej władzy.
Z tego z kolei
wynika kolejna pułapka - cywilizacyjna. Skąd wziąć gigantyczne pieniądze
niezbędne na postawienie na nogi edukacji czy służby zdrowia, skoro potężne
sumy idą już na socjalne transfery w ulubionej przez suwerena wersji, czyli
gotówka do ręki.
Jest jeszcze jedna
pułapka - to pułapka sporu ideologicznego. Środowiska wielkomiejskie, wcale
nie tylko zwolennicy Wiosny, chcą ograniczenia wpływów Kościoła i wprowadzenia
rozwiązań typu związki partnerskie, które na przykład dla PSL będą nie do
przyjęcia. Nowa władza może więc być wciągnięta w ostrą ideologiczną batalię w
sytuacji ewentualnego sporu między Wiosną a konserwatyzmem, bo wcale nie tylko
inkwizycją.
Jak wiadomo, do PiS
najlepiej pasują określenia, za pomocą których sam opisuje swych oponentów i
wrogów. Jeśli więc nazywa dzisiejszą opozycję totalną, to wiadomo, jaką byłoby
samo PiS. Tu zresztą nie ma żadnej tajemnicy, wystarczy spojrzeć na to, co
dzieje się w Warszawie. Pan Jaki i jego pomagierzy sprawiają wrażenie, że nie
zarejestrowali, iż wybory są już rozstrzygnięte, i atakują Rafała
Trzaskowskiego jeszcze bardziej bezpardonowo niż przed wyborami. W skali kraju
tym bardziej nie byłoby chwili wytchnienia. Jest niemal pewne, że gdyby
demokratyczna opozycja wygrała wybory, to miałaby do czynienia z opozycją
silniejszą i bardziej zdeterminowaną niż jakakolwiek ekipa po 1989 roku.
Powiedziawszy to
wszystko, należy dodać, że wszystkie te problemy, choć potencjalnie ogromne, są
problemami wymarzonymi. Nie należy do nich stosować taktyki Scarlett - „pomyślę
o tym jutro”, znając ograniczenia wynikające z niegłupiej skądinąd zasady:
„przejdziemy przez ten most, jak do niego dojdziemy”. Już na tym etapie warto
się więc z nimi mierzyć intelektualnie. Należy jednak pamiętać, że wszystkie
opisane pułapki są w strefie, do której prowadzi kręta i wyboista droga pod
górę. I najpierw to tę trasę trzeba pokonać.
Tomasz Lis
Społeczeństwu zagrażają źli ludzie, a nie geje
PiS i biskupów oburza
edukacja seksualna. A przecież dobrze, żeby Jaś i Małgosia wiedzieli, że jak
ksiądz dotyka ich intymnych części ciała, to jest to zły dotyk.
Jakie ożywienie nastąpiło w PiS! Nareszcie temat łatwy i
przyjemny – deklaracja LGBT podpisana przez prezydenta Warszawy Rafała
Trzaskowskiego dodała wiatru w żagle partii rządzącej.
Nie muszą gadać o Gerardzie Birgffelnerze, którego
prokuratura traktuje jak przestępcę, o Marku Chrzanowskim z KNF, który jest na
wolności, a nie zapłacił kaucji, o słynnym Falencie, który nagrywał polityków
PO przy pomocy kelnerów i jest na wolności, ani o słynnej pani Martynie z NBP,
choć ta zrobiła wielką przyjemność zapewne prezesowi jednemu i drugiemu, bo
poprosiła o obniżenie zarobków. Cóż za szlachetna osoba!
Tolerancyjny pan prezes Kaczyński na konwencji w Jasionce
walczył o prawa dzieci, o rodzinę, która jest zagrożona deprawacją. Nie podoba
mu się karta LGBT. Włos mu się jeży na głowie, kiedy słyszy o seksualizacji
dzieci, i powiada: jak oni wygrają, nie będzie tak, jak było, tylko będzie
gorzej.
Politycy PiS wznieśli sztandary, na nich mają napisane:
tolerancja tak, afirmacja nie. Ożywili się wszyscy ministrowie, a marszałek
Senatu Stanisław Karczewski zamieścił obrzydliwą grafikę: rodzina stoi pod
parasolem, broniąc się przed tęczowym deszczem.
Ciężko być gejem w PiS, chyba trzeba się chować do szafy, bo
ich tolerancja nie ma granic, a jeszcze ciężej pewnie być dzieckiem gejem
polityka PiS.
Pogarda dla innych zawsze była. Przypominają mi się słowa
ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka z sierpnia 2018 r., kiedy
uczestników Parady Równości wyzywał od sodomitów. Był niezwykle zadowolony, że
ZTM nie pozwolił na tęczowe flagi na tramwajach i autobusach. Wypowiedział
wtedy w Telewizji Trwam słynne słowa: „To, co po bożemu, to normalne, a jeżeli
ktoś próbuje nam narzucać coś, co normalne nie jest, trafia na opór”. Tak że po
bożemu jest nazywać gejów i lesbijki sodomitami.
Z ciemnogrodem walczył prezydent Paweł Adamowicz, który
poszedł na Marsz Równości, podpisał deklarację LGBT pomimo wyzwisk radnej PiS,
która stwierdziła, że sprowadza na Gdańsk sodomę i gomorę. Jakoś wtedy
Episkopat się nie obruszył, nie przyszedł w sukurs rządzącym. Tak się składa,
że dopiero teraz, tuż przed wyborami, księża oburzyli się na warszawską
deklarację. Zamiast zająć się pedofilią w Kościele, obroną dzieci, doszukują
się w deklaracji LGBT demoralizacji i deprawacji. Wstrząsa nimi edukacja
seksualna!
A może warto byłoby, żeby Jaś i Małgosia wiedzieli, że jak
ksiądz dotyka ich intymnych części ciała, to jest to zły dotyk, że trzeba o tym
powiedzieć nauczycielce i mamie. I warto byłoby też, żeby mama, gdy się o tym
dowie, nie sprała dziecka, tylko poszła na policję.
Pogarda jest wszechogarniająca. Widzimy, jak traktowani są
nauczyciele, gdy minister Kancelarii Prezydenta doradza im, żeby dorabiali
sobie za pomocą 500+. „Nikt ich przecież do celibatu nie zmusza” – powiada min.
Szczerski.
Szef gabinetu politycznego premiera Marek Suski mówi o
nauczycielach dzieci niepełnosprawnych, że dużo zarabiają, a o innych, że mają
takie same pensje jak posłowie.
Jak powiedział dowcipny były poseł PSL Stanisław
Żelichowski: może myślał o pensji Sławomira Nitrasa, którą marszałek ściął do
2700 za wypowiadanie myśli, których marszałek nie chciał słyszeć.
Jeden z radnych PiS doradził nauczycielom, że jak im się nie
podoba, to mogą zmienić zawód, a premier Mateusz Morawiecki zauważył, że mają
dużo wolnego czasu.
Niektórzy twierdzą, że deklaracja LGBT to prezent dla PiS i
przewodni temat na wybory do europarlamentu, ale chyba Polacy nie są tacy głupi
i nie dadzą sobie wciskać kitów. Gej to nie pedofil, gej nie zagraża
społeczeństwu. Społeczeństwu zagrażają źli ludzie.
Monika Olejnik
Święty spokój i beatyfikacja
Opozycja nie musi
drżeć ze strachu, a na wszystkie prezenty, jakie PiS rozdaje, powinna mieć dla
wyborców jedną odpowiedź:„nie zabierzemy Wam niczego, co dał PiS, i oddamy
wszystko, co zabrał”.
Po prezentacji tzw. piątki Kaczyńskiego
wielu dziennikarzy ogłosiło pogrzeb opozycji. No bo przecież wszyscy emeryci,
pracownicy do 26. roku życia, rodzice jednego dziecka, matki czworga dzieci i
Bóg wie kto jeszcze na pewno zagłosują na PiS. Zastanawiam się, skąd to
pogardliwe przekonanie, że Polakom chodzi tylko o pieniądze? W wyborach w 2015
r. PiS uzyskał 37,5 proc. głosów i po trzech latach rozdawnictwa oraz
zmasowanej propagandy nadal ma tyle samo albo i mniej, a opozycja demokratyczna
zawsze miała i ma w sumie poparcie większe niż PiS. Opozycja nie musi więc
drżeć ze strachu, a na wszystkie prezenty, jakie PiS rozdaje, powinna mieć dla
wyborców zawsze jedną odpowiedź:„nie zabierzemy Wam niczego, co dał PiS, i
oddamy wszystko, co zabrał”.
Więcej: jeśli PiS
jeszcze w tym roku przegłosuje wszystkie te pomysły, które w 2020 r. mają
kosztować 40 mld zł, opozycja powinna PiS podziękować! Uwolni ją to bowiem od
sporów, czyje kosztowne propozycje realizować po wyborach: PO, PSL czy SLD lub
Nowoczesnej - na żadne z nich nie będzie już w budżecie miejsca. Dlatego
opozycja powinna bez wybrzydzania zagłosować za „piątką PiS” i zabrać się
wreszcie za opracowanie wspólnych propozycji programowych dotyczących tego, co
„odda” - czyli: jak chce przywrócić demokrację i praworządność - a w tych
kwestiach większych rozbieżności być nie powinno.
A teraz pytanie: co łączy pana Dariusza F.
z Bełchatowa z ministrem Ziobrą i rzecznikiem praw dziecka Mikołajem
Pawlakiem? Otóż nic nie łączy - a powinno. Dariusz F, stał się ofiarą
brutalnego ataku nożownika. Leczenie jest bardzo kosztowne. Pan Dariusz mówi
tym tak: „Za wszystkie zajęcia musiałem płacić sam.
Pieniądze pomogli mi zebrać znajomi i rodzina, sprzedałem samochód. NFZ nie
finansuje rehabilitacji w takim zakresie. Nie ma w Polsce funduszu, który
pomagałby w takich przypadkach”.
Przeczytałem i
zdziwiłem się. Jak to nie ma, kiedy jest! I nawet adekwatnie się nazywa:
Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej. Ma on za zadanie
„okazywać pomoc osobom pokrzywdzonym przestępstwem, zwłaszcza pomoc medyczną, rehabilitacyjną
oraz materialną”. Fundusz ten działa przy Ministerstwie Sprawiedliwości,
nadzoruje go minister sprawiedliwości, a zarządza dyrektor właściwego
departamentu ministerstwa. Dyrektorem tym - do chwili wybrania go na rzecznika
praw dziecka - był właśnie Mikołaj Pawlak. Niestety, z tego Funduszu pan
Dariusz nie dostał ani grosza. On po prostu o nim nie wiedział i nie dowiedział
się ani od lekarzy, ani od rehabilitantów, bo ci także o nim nie słyszeli.
Kontrola NIK wykazała przy tym, że Fundusz dysponował kwotą ok. 400 mln zł! Na
co więc szły te ogromne środki? Okazuje się, że na pomoc potrzebującym wydano
zaledwie kilkanaście milionów złotych, natomiast 25 mln zł otrzymało CBA (!), a
sprzęt za 100 mln zł - Ochotnicze Straże Pożarne (!!).
W trakcie
prowadzonej w Senacie procedury zatwierdzania pana Pawlaka na RPD poprosiłem go
o wyjaśnienie, jaki ta szczodrość ma związek z celami Funduszu. Ciekawiło mnie
to tym bardziej, że przed wyborami samorządowymi w internecie co rusz pojawiały
się zdjęcia i filmy z uroczystego przekazania gminnym jednostkom OSP sprzętu o wartości
tysięcy złotych, przy czym jakoś tak się składało, że darczyńcami byli zawsze
politycy PiS.
Ci, co twierdzą, że
obrady Senatu są nudne, nie słyszeli chyba odpowiedzi Mikołaja Pawlaka na te
pytania. Oświadczył on mianowicie, że jeśli chodzi o CBA, to nic nie powie, bo
to była operacja tajna (czyżby działalność CBA „produkowała” aż tylu
pokrzywdzonych?!), a co do strażaków, to jeżdżą om nie tylko do pożarów, ale
także pomagają ofiarom wypadków drogowych, a zgodnie z prawem każdy taki
wypadek to... przestępstwo!
Mamy tu więc do
czynienia z wyjątkowo bezczelnym wydawaniem publicznych pieniędzy -
gromadzonych w celu udzielania pomocy ludziom znajdującym się w dramatycznej
sytuacji życiowej - na cele czysto polityczne; z traktowaniem państwowego
funduszu jak partyjnej skarbonki. Prokuratorzy Zbigniewa Ziobry oskarżyli
znakomitego menedżera, byłego prezesa Lotosu Pawła Olechnowicza, o nieefektywne
wydanie 240 tys. zł (!). Chcieli go za te 240 tys. zł aresztować, grożąc karą
kilku lat więzienia. Ile w takim razie lat w więzieniu powinni spędzić pan
Pawlak i nadzorujący go minister Ziobro za te 125 mln zł? Może niedługo się
dowiemy.
Rozgadał nam się ostatnio pan premier
Morawiecki. Śmieszy, tumani, przestrasza. Śmieszy, gdy najwyraźniej, jak niewierny
kochanek, porzuca już plany budowy miliona elektrycznych samochodów, flotylli
promów pasażerskich, Luxtorpedy i tysięcy dronów, a w to miejsce wstawia
przekop Mierzei Wiślanej, zachwalając tę inwestycję (oby nigdy nie powstała!)
niemal jak budowę drugiej Gdyni. Tumani, gdy stwierdza, że dwukrotne
podwyższenie kosztów uzyskania przychodu w podatku PIT, czyli 20 zł
miesięcznie, będzie stanowiło „odczuwalnie więcej pieniędzy w portfelach”. A
przestrasza wszystkich, bo rozjusza nauczycieli i wręcz zachęca ich do strajku,
podając kłamliwe dane o ich zarobkach. Oferuje im w ciągu trzech lat podwyżkę
przeciętnie o 6 proc. rocznie, gdy w kraju wzrost płac przekracza 7 proc. - i
twierdzi, że to dowód wielkiej sympatii dla nauczycieli. Polakom chce dać - jak
mówi - „święty spokój i dostatnie życie”. Brzmi ładnie, ale w istocie chodzi o
to, aby wszyscy krewni i znajomi pisowskiego królika mogli obsiąść tysiące
stanowisk, spokojnie się obławiać i aby nikt się do tego nie wtrącał.
Trzy Beaty (Szydło, Kempa i Mazurek)
wybierają się do Brukseli. Zamiar prezesa Kaczyńskiego, aby beatyfikować Unię
Europejską, jest oczywiście godny najwyższego uznania, dręczy mnie jednak pewna
wątpliwość. Przecież Mateusz Morawiecki jeszcze nie zakończył zapowiedzianego
przez siebie procesu chrystianizacji pogańskiej Unii, a tu od razu
beatyfikacja?! Ale co ja tam wiem. Jeśli prezes ma taką moc, żeby prokuratora
Piotrowicza, odznaczonego za dobrą pracę w stanie wojennym, słynnego także z
obrony księdza pedofila z Tylawy, uczynić jedną z twarzy pisowskiej „moralnej
rewolucji”, to i poganina może beatyfikować. O ile oczywiście poganin
misjonarza nie pogoni.
***
Kaczyński na
konwencji PiS:„Trzeba bronić rodziny przed atakiem”. Zgadzam się. Ale najpierw
trzeba obronić prezesa przed atakiem ze strony jego własnej rodziny.
Marek Borowski
Afirmacja seksualizacji
Ledwie obóz władzy ujawnił strategię na
tegoroczne kampanie wyborcze, a już ją radykalnie zmienił. Ogłoszony przed
dwoma tygodniami na warszawskiej konwencji PiS, wart 40 mld zł, pakiet socjalny
bynajmniej nie „zaorał opozycji”; w ogóle nie przyniósł spodziewanych zysków
sondażowych. Kolejne symulacje podziału mandatów do Parlamentu Europejskiego
wskazują na stan bliski remisu.
PiS nic nie wzrosło, co by znaczyło, że obiecane i już
zaplanowane w tym roku do wypłaty 20 mld zł w sensie wyborczym „poszło się
gonić”. Potwierdzałoby to tezę, że podział polityczny w Polsce staje się coraz
mniej wrażliwy na działania o charakterze socjalnym: wyborcy PiS łatwo mogą
uznać, że „te pieniądze im się po prostu należały”, zaś opozycjoniści i
niezdecydowani, prezent Jarosława Kaczyńskiego” wezmą, a zagłosują (lub nie) po
swojemu. Stało się jasne, że zwłaszcza wybory europejskie wymagają innych niż
finansowe narzędzi mobilizacji własnego elektoratu, bo duża część wyborców PiS
w ogóle nie zamierza w nich brać udziału. Jarosław Kaczyński, na pierwszej
regionalnej konwencji PiS na Podkarpaciu, bez przekonania i bez emocji
nawiązywał do pakietu „500 plus 13. emerytura”, ostrzegając jedynie, że „jeśli
nasi przeciwnicy wygra ją, zabiorą to, co myśmy dali”. Dla wyborców miał już
nowe, dodatkowe bodźce.
Frustracja i niepewność często prowadzą,
jak mówią psychologowie, do stereotypii, uporczywego powtarzania schematów,
które kiedyś zadziałały. Coś takiego dokładnie obserwujemy w strategii
kampanijnej obozu władzy. Odpowiednikiem dwóch politycznie najsilniejszych
obietnic 2015 r. - czyli 500 plus i obniżenie wieku emerytalnego - jest teraz
kolejne 500 i dodatek emerytalny. Jednak, jak pamiętamy, PiS sięgnął wtedy po
jeszcze jedną broń: przez całą kampanię odbywało się solidne straszenie Polaków
najazdem uchodźców - groźnych dla polskości, bezpieczeństwa obywateli i zdrowia
publicznego (prawicowa prasa pisała o nadciągających, za zgodą koalicji PO-PSL,
muzułmańskich hordach). Ale to było przed trzema laty, teraz nowych imigrantów
prawie już w Europie, a jeszcze bardziej w Polsce, nie ma. Ten joker wypadł z
talii. I tu trzeba pochwalić sztabowców PiS, że szybko wykorzystali nadarzającą
się okazję, aby - przynajmniej do czasu eurowyborów - w roli imigrantów
obsadzić„środowiska LGBT”, a w roli islamu „homopropagandę”. Temu w zasadzie
była poświęcona ostatnia konwencja PiS. Pretekstem stała się podpisana przez
prezydenta Warszawy tzw. karta LGBT, zawierająca pewne ogólne deklaracje
dotyczące równego traktowania osób o różnych orientacjach seksualnych oraz
zobowiązanie miasta do wspierania, zgodnie z zaleceniami Światowej Organizacji
Zdrowia WHO, edukacji seksualnej oraz „lekcji tolerancji”. Poprzez manipulację
tekstem, już o intencjach nie wspominając (do tematu, a także standardów WHO,
wrócimy w następnym numerze), PiS zbudował narrację o rzekomym planie
seksualizacji dzieci, lekcjach masturbacji, także dla najmłodszych i - drugie
kluczowe słowo - afirmacji homoseksualizmu.
Manewr w sensie politycznym jest tak
oczywisty, że aż trywialny; a skojarzenia z poprzednią kampanią antyimigrancką
powszechne. Po prostu po raz kolejny prezes PiS postanowił wzbudzić wśród
tradycyjnych i konserwatywnych wyborców stan paniki
moralnej („to horror, atak na polskie rodziny, na prawo rodziców
do wychowania potomstwa” - wołał podczas konwencji) oraz wezwać ich do obrony,
ramię w ramię z partią, najświętszych wartości: rodziny, dzieci i wiary.
Obserwujemy zresztą od początku kampanii zamysł wprzęgnięcia w te wybory emocji
religijnych, zamiany rywalizacji politycznej w wojnę kulturową. Nie ma
wystąpienia prezesa czy premiera, gdzie nie pojawiałyby się deklaracje, że „my
reprezentujemy cywilizację chrześcijańską”, a katolików w Polsce i w laickiej
Europie „się terroryzuje”.
Dzisiejsza Unia
Europejska oraz broniąca jej Koalicja są traktowane jako rozsadniki
demoralizacji. Premier Morawiecki sformułował to dość precyzyjnie: nasi
konkurenci rozumieją europejskość jako rewolucję obyczajową. Zatem - idąc za
tą logiką
nie chodzi im o jakiś wolny rynek, swobodny przepływ osób,
kapitału, o wspólne wartości, chodzi w gruncie rzeczy o promocję
homoseksualizmu, eutanazji, aborcji, ateizmu, „podważanie naturalnej tożsamości
płciowej chłopców i dziewczynek” (to już Jarosław Kaczyński). „Seksualizacja
dzieci w ramach promocji i afirmacji LGBT” oznacza też - powtarzają na głosy
politycy PiS - tworzenie atmosfery sprzyjającej pedofilii. W ten sposób, niejako
przy okazji, sprawa pedofilii zostaje przerzucona na stronę „liberałów”,
dokładnie jak u pewnego polskiego biskupa, który oskarżał rozbudzone erotycznie
dzieci o emocjonalne prowokowanie księży. PiS, przyprawiając Koalicji
Europejskiej gębę propagatorów dewiacji, rzuca więc jednocześnie moralne koło
ratunkowe bardzo dziś zakłopotanemu seksualnymi aferami Kościołowi - oczekując
zapewne politycznego rewanżu. A jako bonus może grillować PSL, obsadzając
ludowców w roli stronników LGBT i do tego też wymiaru redukować Wiosnę
Biedronia.
Prezydent Francji Emmanuel Macron
zaproponował Europejczykom poważną debatę o kilku fundamentalnych dla naszej
przyszłości kwestiach: wspólnej obronie, zewnętrznej straży granicznej,
przeciwdziałaniu nielegalnej imigracji, powołaniu biura ochrony demokracji i
wolności wyborów, wspólnych budżetach.
PiS chce sprowadzić wybory europejskie do prostej
dychotomii: jesteś za Europą i Polską chrześcijańską, prorodzinną czy lewacką i
zboczoną? Za homoseksualizmem czy przeciw? Potwornie to prostackie, kłamliwe,
bezsensowne, ale znów budzi u wielu komentatorów podziw dla sprytu prezesa i
jego znawstwa duszy polskiego ludu. Zaorał opozycję? Twarda, po raz pierwszy
chyba tak twarda, odpowiedź Rafała Trzaskowskiego na„tępe szczucie, cyniczne
oszczerstwa, jad i manipulacje” ze strony prezesa PiS raczej nie oznacza, że
opozycja - jak zwykle - będzie się tłumaczyć przed PiS. Ale też czas najwyższy,
żeby Koalicja Europejska zaproponowała własną agendę tej kampanii. Inaczej cała
debata unijna w Polsce 2019 r. zostanie przez PiS zseksualizowana, a spierać
się będziemy o masturbację.
Jerzy Baczyński
Niewidzialny
Tyle
spraw zaprząta głowy wszystkich Polaków, że trudno się zorientować, które są
najważniejsze. Czy przywłaszczenie tablicy przez ministra Suskiego nadaje się
do śledztwa, czy też minister Suski powinien pójść na obserwację? Oto kolejny
kłopot dla niezależnej, urobionej po pachy prokuratury. Mówmy jednak o
ogromnych powodach do radości. Już niedługo będziemy mieli mnóstwo pieniędzy.
Na pierwsze dziecko, na następne i na następne. Jeżeli dodamy do tego
emerytów, to w niedziele na stacjach benzynowych utworzą się kilometrowe
kolejki.
Nie mogę jako pacyfista przejść obojętnie obok rocznicy
naszej przynależności do NATO. Przy tej uroczystej okazji po utracie kolejnego
miga została odsłonięta najskrytsza tajemnica naszej armii. Minister obrony
narodowej z determinacją ogłosił, że jej zasoby zwiększą się o niewidzialne
samoloty. Jest to jednak tylko uzupełnienie naszego potencjału wojskowego, bo
cała nasza armia już od dawna jest niewidzialna. Kiedy na słynnej wojskowej
defiladzie ze zdziwieniem patrzyliśmy na husarzy, którzy szli pieszo, nie
wiedzieliśmy, że oni nie idą, tylko jadą na niewidzialnych koniach z tajnej
hodowli w Janowie
Podlaskim. Nasze okręty podwodne są niewidzialne podwójnie, po pierwsze
pływają pod wodą, a po drugie pod wodą ich nie widać. Mamy jeszcze niewidzialne
rakiety Patriot i coraz więcej niewidzialnych czołgów. Martwiliśmy się o
uzbrojenie, a tymczasem jesteśmy jedną z najdoskonalszych technologicznie
armii świata. Migi nie są nam potrzebne, a sześć świeżo zakupionych
helikopterów jest zasłoną dla stu ukrytych przed nieprzyjacielskimi radarami.
Nie wiem, jak w przyszłości przy
tej technologii będzie wyglądała uroczysta defilada. Być może zastąpi ją marsz
prezydencki połączonych, niewidzialnych sił zbrojnych. Na czele pójdzie
prezydent z ministrem, a potem przez dwie godziny niby pusta ulica, atak naprawdę
pełna niewidzialnych żołnierzy. Nie martwcie się, Drodzy Rodacy. Jesteśmy nie
tylko odpowiednio uzbrojeni, ale też nikogo się nie boimy. Żegnam się
tradycyjnym „czołem niewidzialni”!
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem,
reżyserem i producentem telewizyjnym
Luzerzy
Była na warszawskiej robotniczej Woli dyskoteka
Colosseum. Wielka, chyba na trzy tysiące ludzi. W namiocie cyrkowym, samowoli
budowlanej. Urzędnicy mogli sobie pogwizdać, bo jak wieść niesie, miejsce było
kontrolowane i chętnie odwiedzane przez „Pruszków”. Byłem tam raz, pamiętnej
październikowej nocy 1997 roku.
Wtedy to Andrzej
Gołota miał zdobyć bokserski Olimp, pokonując za wielką wodą Lennoxa Lewisa.
Cała Polska w to wierzyła, cały kraj się nakręcił, a ja z kumplami dziennikarzami
(acz całkiem prywatnie) udaliśmy się do dresiarskiej świątyni, by obejrzeć
transmisję na żywo i przeżyć narodowy orgazm za sprawą Andrzej owych pięści.
Walka zaczynała się
wieczorem czasu amerykańskiego, w Polsce był środek nocy, bliżej ranka już, po
trzeciej, więc zdecydowana większość dominującej męskiej publiczności była
zdrowo napruta. A potem zabrzmiał gong i po 95 sekundach Gołota leżał na
deskach, a w Colosseum rozpętało się piekło. Tłum jeszcze chwilę wcześniej
wielbiący boksera, teraz chciał go rozszarpać za upokorzenie. Tak jakby to
ludzie w dyskotece dostali po pysku, a nie Gołota. Skoro tego ostatniego nie
było pod ręką, to trzeba było spuścić łomot komuś innemu. A że na buziach towarzystwa,
z którym przyszedłem, odcisnęły się lata nad książkami i coś na kształt
refleksji, tedy od razu ktoś z rozczarowanych widzów grzecznie nas zapytał: „Co
się, kurwa, gapicie, pedały?”. Stało się jasne, że należy się błyskawicznie
ewakuować, co udało się bez strat.
W 95 sekund Gołota
z półboga stał się ultrafrajerem. Nawet po latach dziennikarze, którzy wtedy
byli dziećmi, piszą o „niechlubnej nocy polskiego sportu”. Nie o tym, że żaden
polski pięściarz nie zaszedł tak daleko, nie o jego wielkich chwilach, nie o
emocjach, które dał milionom, tylko o „niechlubnej nocy”.
Przypomniałem sobie
to wszystko, oglądając na Netfliksie opowiadający o sportowcach dokumentalny
serial „Przegrani”. W oryginale „Losers”, co brzmi jednak mocniej niż poczciwi
i nieszkodliwi „przegrani”. Ale też wbrew tytułowi to historie nieoczywiste,
pokazujące, że przegrana może być wygraną i na odwrót. Weźmy Suryę Bonaly,
francuską łyżwiarkę figurową. Jedna z najwybitniejszych przedstawicielek
dyscypliny, wielokrotna medalistka, nigdy nie zdobyła złota dorosłych
mistrzostw świata ani żadnego medalu olimpijskiego. Dlaczego? Po pierwsze,
dlatego, że była czarna, co ponad dwie dekady temu w tym bardzo uznaniowym
sporcie miało swoje znaczenie. Po drugie, Bonaly była typem rebeliantki. Znała
swoją wartość, wiedziała, że potrafi zrobić rzeczy, których nie da rady
wykonać nikt na świecie, i tym mocniej przeżywała zaniżanie ocen i tym bardziej
dawała odczuć swą niechęć do systemu i jego cerberów.
Niesamowite
wrażenie robią sceny z mistrzostw świata w Japonii w 1994 roku, gdy powinna
zdobyć złoto, ale jurorzy po naradach przyznają zwycięstwo reprezentantce
gospodarzy. Surya szlocha, odmawia wejścia na podium, a założony srebrny medal
po chwili ściąga. Widownia buczy. Cztery lata później, również w Japonii, na
igrzyskach w Nagano startuje po raz ostatni na olimpiadzie. Zgodnie z
regulaminem zabronione jest salto w tył. Zakaz trochę teoretyczny, bo i tak
praktycznie nikt na świecie nie potrafiłby go wykonać. I przed wielomilionową
telewizyjną publicznością, pod samym nosem jury, Bonaly wykonuje to salto,
lądując na jednej łyżwie. Widownia w hali szaleje, sportowcy wszystkich
dyscyplin gratulują jej odwagi. Za sprawą ocen jurorów zajmuje dalekie miejsce,
stając się jednocześnie legendą. Kiedy po Nagano przechodzi na zawodowstwo i
zaczyna jeździć w rewiach, gdzie nie krępują jej przepisy, przyciąga tłumy.
Michael Bentt był
bokserskim mistrzem świata i dwa razy leżał na deskach w pierwszej rundzie, jak
Gołota. Za pierwszym razem stał się pośmiewiskiem. Pogardzany, ku zaskoczeniu
wszystkich znokautował kolejnego przeciwnika. Wyrzucił ochraniacz na zęby i do
wiwatującego tłumu chciał krzyczeć: „Pierdolcie się! Teraz mnie kochacie?
Pierdolcie się!”. Przy drugim nokaucie omal nie zginął, a lekarz powiedział mu,
że jeśli chce żyć, to już nigdy nie może boksować. „Ten nokaut to najlepsza
rzecz, jaka przydarzyła mi się w życiu. Gdyby nie on, to wciąż nosiłbym maskę
boksera”. Bo nie chciał być pięściarzem. Zmuszał go ojciec. Aż poniósł klęskę,
która go wyzwoliła. Zaczął pisać, pracować jako konsultant przy filmach
Michaela Manna czy Clinta Eastwooda. I podsumowując swoje dość szczęśliwe
życie, cytuje Milesa Davisa: „Potrzeba dużo czasu, by nauczyć się grać siebie”.
Marcin Meller
Komiks
„Drugie przybycie” to komiks, który miał zadebiutować
w USA 6 marca. Nic z tego. Fala protestów, jaka uderzyła w wydawcę jeszcze
przed publikacją, zmusiła go do rezygnacji z pomysłu. Petycję przeciwko książeczce
podpisało 300 tysięcy amerykańskich internautów, którzy jej na oczy nie widzieli,
ale usłyszeli zapowiedzi i to im wystarczyło. Zajęła się nią na ostro
telewizja Fox News, podgrzewając atmosferę gniewu. Wściekły głos zabrali
przedstawiciele Kościoła. Mimo to autorzy rysunkowego serialu - Mark Russell i
Richard Pace - postanowili się nie poddawać i gwałtownie szukają sposobu, by
pierwszy tomik znalazł się na półkach kiosków, księgarń tudzież w internecie.
Gdy do tego dojdzie, wojna rozgorzeje na całego.
Pomysł komiksu
można streścić jednym zdaniem. Rzucił je niedawno w telewizyjnej dyskusji
Witold Bereś: „Gdyby Jezus wrócił dziś na Ziemię, nie zostałby chrześcijaninem”.
Rysunkowy serial „Second Coming” opowiada o powrocie Jezusa na Ziemię. Bóg
jest rozczarowany pierwszym pojawieniem się Jezusa, które spowodowało jego
ukrzyżowanie, i dwa tysiące lat później posyła go z powrotem na Ziemię, aby
nauczył się zbawienia świata od Sun-Mana, superbohatera w typie Supermana. Sun-Man
jest uwielbiany przez miliony, potrafi dokonywać cudów i zna efektowne sposoby,
by swoją pozycję idola wykorzystać dla zbożnych celów. Jezus zamieszkuje z nim
we wspólnym apartamencie i obaj próbują naprawić świat. Jezus jest zszokowany,
widząc, czym dziś jest chrześcijaństwo i co działo się w jego imię na
przestrzeni wieków. Jak piszą autorzy, „Syn Boży stara się uporządkować zapis
o naukach Ewangelii i naprawić wszelkie wypaczenia”, w końcu jednak „obaj
poznają ograniczenia we wzajemnym podejściu do ratowania świata”.
Pisanie felietonu
to nie jest proces ciągły. Przynajmniej w moim przypadku. Nie siadam i nie
piszę go od pierwszego zdania do ostatniego bez przerwy. Niekiedy to trwa
kilka dni. Żyję, wstaję, idę się wykąpać, coś przekąsić, załatwiam interesy,
wracam, czytam, co napisałem, zerkam w telewizor, idę do sklepu, wracam,
skreślam, poprawiam, coś się dzieje, zmieniam temat całkowicie, piszę inną historię
do nowa. W tych dniach wszystkie rury ściekowe prowadziły mnie jednak do
niniejszego tekstu. Odezwali się pan Terlecki, który nazwał Polaków
sprzeciwiających się gloryfikowaniu zbrodniarzy „szmaciarstwem”, pani
Pawłowicz, która w chrześcijańskim duchu sponiewierała gejów, powrócił z
zaświatów ksiądz Jankowski w randze pedofila i kapusia tudzież strąconego pomnika,
obok niego stanął Michael Jackson i miłosierni wierni, którzy w ramach
przyjęcia na wiarę oskarżeń o pedofilię, acz bez dowodów, postanowili zawalczyć
z jego dorobkiem muzycznym. Trump nazwał kilkoro demokratów lamusami,
Morawiecki dał koncertowy popis opowiadania bajek, kpiąc z narodu, Maduro w
Wenezueli kazał strzelać do obywateli. Gdyby choćby z tego miał powstać komiks
z Jezusem w tle, Syn Boży miałby co robić.
Tylko niektóre z
powyższych zdarzeń, a podobnych mają miejsce miliony każdego dnia, mogą liczyć
na szczęśliwe zakończenie. Zaliczam do nich sprawę pomnika księdza
Jankowskiego (choć z dużą ostrożnością, bo różnie może być). Strącanie pomnika
i potem stawianie go wbrew prawu to nie są moje ulubione metody. Równie dobrze
zwolennicy teorii o płaskiej Ziemi mogliby się rzucić na pomniki Kopernika,
jednak muszą być jakieś reguły. Ale to, że na końcu decyzję w sprawie pomnika
podjęła Rada Miasta Gdańska, złożona z różnych przedstawicieli społeczności, i
nikt nie zapowiedział siłowego sprzeciwu - to ewenement w naszej historii.
Teraz przydałoby się pełne pokory stanowisko Kościoła w sprawie oskarżeń o pedofilię
(a może jakiś proces z powództwa ofiar), a także decyzja sądu (a nie
politycznych „historyków” z IPN) w sprawie współpracy z komunistycznymi
służbami bezpieczeństwa - to by wyjaśniło rozmiary domniemanych krzywd, abyśmy
wszyscy mieli jasność, że wreszcie jest, jak należy.
W komiksach zawsze
dobro walczy ze złem. Walka z komiksem może być jednym i drugim, ale może być
też głupotą. Oburzenie przeciwników „Drugiego przybycia” wywołał opublikowany
rysunek ze stworzenia świata, w którym Adam jest nagi. A przecież nie mógł być
inny. Wydawca zasugerował, by dla świętego spokoju dorysować mu coś w miejscu
przyrodzenia. „Może dżinsy?” - zapytał jeden z autorów. I tak się rozstali, a
ruch oporu wobec komiksu przerósł rozmiarami sprzeciw wobec wojny w Somalii
czy gehenny ludu Rohindża.
Zbigniew Hołdys
Tenis jako męka
Córka trenera” to film dla ciebie - mówili
znajomi, wiedząc, że lubię ten sport, napisałem o nim książkę, a także wprowadzałem
własną córkę na kort. W tamtych czasach tenis - obok nart - był symbolem
statusu, w tenisa należało grać, spotykać się na kortach Legii, a zimą na Kasprowym.
Wielu innych rozrywek nie było. Wbrew aurze rzekomego luksusu, jaka otaczała
tenis w PRL, na korcie i w szatni panowała bieda - szatnia i sanitariaty były
typowe dla epoki. jedna hala Mera, zbudowana na skutek zamiłowania do tej gry
wicepremiera Kopcia, import rakiet, naciągów i piłek raczej prywatny, rakieta
kupowana u trenera, naciąg u zawodnika, który dostał go z klubu lub kupił za
granicą. Grali „wszyscy”, czyli „każdy, kto był kimś”. Bohdan Tomaszewski,
Alina Janowska, prof. Zbigniew Resich - prezes Sądu Najwyższego i były
reprezentant Polski w koszykówce, jego córka Alicja, Jerzy Gruza, Krzysztof
Toeplitz, Mariusz Walter, Zdzisław Ambroziak - znany siatkarz, a później
dziennikarz sportowy, aktor Władek Kowalski, prawnicy i amatorzy tenisa - rodzina
Pociejów, trenerzy Zbigniew Bełdowski, Adam Mincberg i Bogdan Lewandowski,
„stundy”, czyli lekcje dla początkujących. Kortowy, pan Jan Chydzyński, u
którego możni tamtego świata usiłowali wyprosić kort na godzinkę.
Nic więc dziwnego,
że poszedłem na „Córkę trenera”. Był dzień powszedni, seans o godz. 20.40, mała
sala kina Wisła w Warszawie - pusta jak kort po deszczu, widzów starczyłoby na
dwie pary do debla plus sędzia. Później było coraz lepiej. Pomysłowa, celowo
monotonna czołówka, dźwięk wielkiej opony miarowo przepychanej na zmianę
przez ojca - trenera, i jego córkę - młodą tenisistkę. Świat tenisa pokazany od
podszewki, którą reżyser Łukasz Grzegorzek zna z własnej młodości. Jazda
zdezelowanym samochodem z turnieju na turniej, z Oławy do Mrągowa, ciułanie
punktów, dieta „naukowo” przygotowana na kuchence w hotelowym pokoiku i
czekanie, wieczne czekanie, którego w filmie jest mało. Czekanie, aż skończy
się poprzedni mecz, czekanie, aż przestanie padać, czekanie, aż korty wyschną
(świetna scena w filmie), czekanie na zaległy mecz, czekanie, czekanie,
czekanie, które pamiętam jako ojciec i kierowca. Pamiętam, że akurat byliśmy
na turnieju we Wrocławiu, kiedy wybuchł Czarnobyl. Wiatr podobno wiał w
kierunku Skandynawii, więc turniej nie został przerwany
Krytyka i widownia
przyjęły „Córkę trenera” życzliwie, chwaląc reżyserię, a przede wszystkim Jacka
Braciaka jako ojca. Najgorzej wypadł w tym filmie... tenis. Część widzów,
włącznie z niżej podpisanym, udała się do kina nie tyle w poszukiwaniu dramatu,
ale tenisa, tak jak szło się na „Amadeusza” dla muzyki, a „Rocky’ego” oglądało
dla boksu. Niestety, tenisa jest w tym filmie tyle, co kot napłakał, zamiast
gry otrzymujemy sceny w zwolnionym tempie przy ambitnej muzyce. „Dość
monotonnie niestety skadrowane są urywki tenisowych zmagań. Oczywiście są one
tylko tłem prawdziwych rozgrywek poza kortem, ale można było zdecydowanie
pokusić się o większą dynamikę. Tym bardziej że Łukasz Grzegorzek tenis zna
od podszewki” - pisze Tomasz Zacharczuk. Niestety, znakomity
jako aktor Jacek Braciak jako trener nagrywa głównie piłeczki z kosza, ale nic
ponadto, a na sparingpartnera dla córki nie było go stać. W rezultacie miłośnik
tenisa wychodzi z kina nienasycony Jednak „Córka trenera” to przede wszystkim
film o stosunkach ojciec trener - córka zawodniczka. Ojciec całkowicie
poświęcił się karierze córki, której stara się zapewnić wszystko, którą jako
trener katuje, z której karierą się całkowicie utożsamia, wrzeszczy na nią,
kiedy przegrywa, by nazajutrz przytulić i znów ruszyć w drogę, i grać, grać,
wygrywać. Nie wiadomo, co (kogo?) ojciec kocha bardziej - córkę czy upragniony
sukces, który ta córka ma mu dostarczyć. Żadnych dyskotek, alkoholu, żadnych
chłopaków, tylko forehand, backhand, niżej na nogach, niżej i nie grać przez
środek siatki, i tak w koło Macieju. Nic dziwnego, że pomiędzy córką i ojcem
narasta konflikt, który wreszcie wybucha, konflikt typowy, naturalny, tylko w
sporcie jak gdyby skondensowany.
„Ja swojego tatę kocham, ale jednocześnie się
go boję - mówi w wywiadzie dla PAP reżyser filmu Łukasz Grzegorzek. - Czasami
mnie irytuje, bywało, że się go wstydziłem, że go nie rozumiałem. Czułem, że
mam tak wiele sprzecznych emocji z nim związanych, że warto się nad tym
pochylić”. W rezultacie otrzymaliśmy film pogranicza - dramat psychologiczny w
scenerii tenisowej. „Widać, że Wiktoria nie kocha tego sportu tak jak ojciec i
robi to tylko dla jego aprobaty. Czuć, jak się zmusza choćby w momencie
wymiotowania przed każdym meczem. Maciej natomiast przelewa swoje niespełnione
ambicje na córkę. Niby typowe, ale dzięki sprawnej ręce Łukasza Grzegorzka
całość nabiera głębszego wyrazu...” - pisze w recenzji Adam Siennica.
Sytuacja typowa, niejedna wybitna
tenisistka czy tenisista mieli takie dzieciństwo. Wojtek Fibak mówi mi, żeby
nie lekceważyć udziału rodziców, bo choć czasami prowadzi do dramatów, to
zawdzięczamy mu wielu świetnych tenisistów i tenisistek. Ivan Lendl, którego
matka Olga przywiązywała długą liną do ścianki, o którą miał odbijać, kiedy
mama grała na innym korcie, Andre Agassi, którego ojciec były zapaśnik z Iranu
- nie znał litości, Monica Seles, która miała trudne stosunki z ojcem, siostry
Williams, które ojciec „stworzył”, ale po latach, z powodu konfliktu, nie mógł
chodzić na ich mecze, Jimmy Connors, syn swojej mamusi Glorii, Steffi Graf,
którą tata pilotował, aż sam wylądował w areszcie za nadużycia podatkowe,
piękna Maria Szarapowa, której ojciec nie odstępował na krok, Jennifer
Capriati, znana także z burzliwych relacji z ojcem, wreszcie Agnieszka i
Urszula Radwańskie. Nie każdy miał tyle rozsądku co Jan Fibak, żeby wprowadzić
syna do tenisa, a potem oddać do klubu. Zresztą trudno sobie wyobrazić, żeby
profesor medycyny jeździł z synkiem na turnieje.
Tych kilka nazwisk
to jest wierzchołek góry lodowej. W tle są niezliczone córki i synowie
trenerów, na których w takich krajach jak Polska opierał się tenis.
Daniel Passent
Bardzo się cieszę, że mogę podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Nazywam się Brenda i byłem szczęśliwy. Dopóki mój mąż nie powiedział, że go zdradzam, oboje staliśmy się dokuczliwymi parami, nie mógł w to uwierzyć, ani nie zaufał moim słowom, więc złożyliśmy wniosek o rozwód, później zostaliśmy rozdzieleni i ślubowaliśmy, że nigdy się nie pogodzimy. Długo próbowałem iść dalej, ale nie mogłem pozostać bez niego, więc zacząłem poszukiwania powrotu męża, a potem skierowano mnie do Dr.IZOYA. Świetny człowiek, którego spotkałem, rzucił zaklęcie miłosne i zmusił mojego męża do powrotu w ciągu 24 godzin. dzięki temu jestem tutaj, aby udostępnić kontakt dr IZOYA, skontaktować się z nim poprzez drizayaomosolution@gmail.com. Jest naprawdę potężny i specjalizuje się w następujących sprawach ...
OdpowiedzUsuń(1) Kochaj zaklęcia wszelkiego rodzaju. (2) Przestań rozwodzić się. (3) Zakończ jałowość. (4) Potrzebujesz pomocy duchowej.