Telegram z Polski:
„Szanowni obcy szpiedzy - stop - oszczędźcie sobie fatygi - stop - polskie
tajemnice podajemy wam jak na tacy - stop - róbcie z tym, co chcecie".
Podpisano: IPN. Taki dowcip krąży w środowisku ludzi służb.
Instytut Pamięci Narodowej ujawnił głęboko
do tej pory chronione dane dotyczące wywiadu PRL. Wybuchło zamieszanie, bo w
odtajnionym zbiorze znalazły się informacje wrażliwe. Stanisław Żaryn,
rzecznik ministra - koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego,
zbagatelizował zagrożenia i w wydanym oświadczeniu napisał: „…publikacja
archiwów byłego zbioru zastrzeżonego IPN wynika z zapisów ustawy przyjętej
przez Sejm 29 kwietnia 2016 r.”.
To nie do końca
prawda. Zbiory „Z” rzeczywiście odtajniono, ale pozostawiono w gestii prezesa
IPN decyzję o nadaniu klauzuli tajności poszczególnym dokumentom. Prezes
Jarosław Szarek w przypadku danych polskiego wywiadu nie skorzystał z tej
kompetencji prawdopodobnie dlatego, że wydano zlecenie natury politycznej.
Zbiór zastrzeżony
wydzielono na mocy ustawy z 1998 r. i chroniono jako zasób istotny z punktu
widzenia bezpieczeństwa kraju. I oto nagle ukryte tam dane polskiego wywiadu -
oficerów, agentury, cudzoziemców współpracujących z polską służbą i tzw.
nielegałów, czyli głęboko zakonspirowanych oficerów przebywających za granicami
i tam wykonujących zlecenia - stały się jawne. Wywiad z czasów PRL wystawiono
na widok publiczny.
To już kolejna
dekonspiracja tajemnic polskiego wywiadu. Poprzednią sprokurował Antoni
Macierewicz w swoim raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
Ujawniono wówczas nazwiska żołnierzy WSI i umożliwiono zdekonspirowanie
prowadzonej przez nich agentury w państwach Bliskiego Wschodu oraz na terenie
krajów b. ZSRR. Oficerowie b. WSI twierdzili potem, że po publikacji raportu
utracono kontakt z przynajmniej 10 agentami, a to mogło oznaczać, że zostali
namierzeni przez macierzyste kontrwywiady i, mówiąc eufemistycznie,
unieszkodliwieni. Zakrawające na ekshibicjonizm ujawnianie światu własnych
tajemnic to według byłych polskich szpiegów albo głupota, albo zdrada. Ta druga
wersja wydaje się groźniejsza.
Stanisław Żaryn uspokajał, że w ujawnionych
zbiorach nie znalazły się informacje dotyczące osób współpracujących z
polskimi służbami po 1990 r. działania polskiego wywiadu nie zostały
zagrożone. To oczywista nieprawda, bo dekonspiracja współpracowników nawet z
dalekiej przeszłości oznacza, że nikt o zdrowych zmysłach nie zgodzi się
działać dla współczesnego polskiego wywiadu, bo ten nie gwarantuje zachowania
klauzuli tajności. Skoro złamano zawarte przed laty umowy z informatorami i
nielegałami, to jasne, że sytuacja może się powtórzyć.
Informatorów, czyli
agentów, pozyskiwali kadrowi operacyjni oficerowie wywiadu w krajach, gdzie
pracowali najczęściej pod przykryciem dyplomatycznym. Strukturą kierowali
rezydenci ulokowani w ambasadach. Agentów typowano, rozpracowywano, a potem
pozyskiwano. Zgadzali się na współpracę z pobudek ideologicznych lub finansowych,
czasem z powodu szantażu, ale wymuszona współpraca nie przynosiła oczekiwanych
owoców. Często motywem była przyjaźń z polskim szpiegiem, bo tylko taka bliska
relacja pozwalała na nabranie odpowiedniej dozy zaufania.
Poza agentami,
którzy świadomie zdobywali tajne informacje, były też osoby zaliczane do
kategorii kontakt informacyjny. To z kolei agenci nieświadomi swojej roli.
Udzielali informacji, nie wiedząc, że uczestniczą w operacji szpiegowskiej.
Pozostawali w relacjach towarzyskich z agentami lub oficerami operacyjnymi i dawali
wyciągać się na spytki. Pozyskiwano też agentów wpływu. Ich zadaniem było
puszczanie w obieg fałszywej wiedzy. Inaczej mówiąc, tworzyli klasyczną
dezinformację.
Nielegałowie
pracowali w sekcji „N”, wchodzącej w skład Departamentu Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych. Chociaż tworzyli elitę wśród szpiegów, ze zrozumiałych względów
pozostawali w cieniu. Po wyjeździe z Polski ich ślad się urywał. Z polskiego
punktu widzenia byli bohaterami, ale w krajach, gdzie szpiegowali, traktowano ich
jak przestępców. Wszystko, co ich dotyczyło, było przecież całkowicie
nielegalne. Posługiwali się fałszywymi dokumentami, spreparowanymi nazwiskami
i życiorysami - w języku służb byli zalegendowani i przygotowani do łamania
prawa w krajach pobytu. Zdarzało się, że długo pozostawali w tzw. uśpieniu.
Wtapiali się w lokalne społeczności, zakładali własne firmy, prowadzili na
pozór zwyczajne życie. W gruncie rzeczy czekali na sygnał z centrali polskiego
wywiadu (najpierw z ul. Puławskiej, gdzie wywiad zajmował jedno ze skrzydeł
Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, a potem z siedziby MSW przy
Rakowieckiej), aby wykonać zadanie. Nazywało się to budzeniem śpiocha.
Sławę wśród nielegałów zdobyli dwaj polscy
szpiedzy, ale głównie dlatego, że zostali zdekonspirowani przez służby państw,
w których pracowali. Najpierw Andrzej Czechowicz, który pracował w rozgłośni
Wolna Europa w Monachium, a potem Marian Zacharski, który pozyskał w USA
agenta Williama Bella, inżyniera ulokowanego wysoko w strukturach amerykańskiego
przemysłu zbrojeniowego.
Czechowicza
zwerbowano jako agenta, kiedy przebywał już w RFN i pracował w RWE. W
raportach opisywał osoby tam zatrudnione: jakie mają słabości, choroby, co
planują i - to było najważniejsze dla Centrali - z kim się kontaktują w
Polsce. Kiedy grunt zaczął mu się palić pod nogami, uciekł do kraju. Ponieważ
na Zachodzie jego przypadek nagłośniono, tutaj postanowiono przekuć porażkę w
sukces. Czechowicza pokazywano w telewizji, udzielał wywiadów i opowiadał o
ludziach z RWE oraz o swojej misji. Występował jako kapitan Czechowicz, ale ten
stopień nadano mu z pominięciem zwykłej drogi awansowej . Nie był przecież
oficerem, ale pozyskanym agentem, którego ukadrowiono i przeniesiono z sekcji
agentów do grupy oficerów.
Na temat
ukadrowienia Mariana Zacharskiego do dziś toczą się spory. Czy wyjechał do USA
jako oficer, czy tylko jako agent? Absolwenci słynnej szkoły szpiegów w Starych
Kiejkutach twierdzą, że Zacharski wpadł w USA, bo popełnił błędy z powodu braku
odpowiedniego przygotowania. Nie przeszedł szkolenia w Kiejkutach. On sam w
rozmowach z autorem tekstu odpierał te zarzuty, upierając się, że teoretyczne
szkolenie nie jest wystarczające w sytuacji, w jakiej przyszło mu pracować w
Kalifornii. Tam liczył się refleks, inteligencja i umiejętności psychologiczne
- cechy, jakimi obdarzyła go natura. A zresztą szkolenie jednak przeszedł, tyle
że w Warszawie w trybie przyspieszonym.
Czechowicza i
Zacharskiego zdekonspirowano przed laty, bo obaj zostali rozpracowani przez
niemiecki i amerykański kontrwywiad. Ale ponad 60 innych nielegałów ujawniono
dopiero teraz. Uczynił to IPN. Operacja, nazwijmy ją, „jawność”, ma bez
wątpienia podłoże ideologiczne. Ujawniono tajemnice wywiadu wyłącznie dlatego,
że służył Polsce Ludowej, a nie ojczyźnie demokratycznej.
- Pracowałem dla
Polski, która nie miała przymiotnika - mówił mi kilka lat temu Marian
Zacharski. Podobnie twierdzą inni słynni polscy szpiedzy: Gromosław
Czempiński, Aleksander Makowski czy Włodzimierz Sokołowski (znany pod pseudonimem
literackim Vincent Severski). Dziś okrzyknięto ich funkcjonariuszami
zbrodniczego systemu i w ramach dezubekizacji obniżono im emerytury. Wymienieni
akurat nigdy nie ukrywali swej przeszłości, ale upublicznienie danych setek innych
osób pozostających do tej pory w zbiorze „Z” - nielegałów, agentów, oficerów
operacyjnych - to ewenement na skalę światową. Cywilizowane państwa nie
rozliczają się z przeszłością, rzucając na żer ludzi, którzy ryzykowali własnym
bezpieczeństwem dla dobra ojczyzny.
Trzech wymienionych
wyżej oficerów wywiadu przeszło wielomiesięczne szkolenie w Ośrodku
Kształcenia Kadr Wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach.
Pod koniec lat 70. XX w. polski wywiad w
poważnych amerykańskich rankingach branżowych był wymieniany jako trzecia
światowa potęga, po wywiadach USA i ZSRR, a na równi z tajnymi służbami
Francji i Wielkiej Brytanii. Taki był efekt szkoleń prowadzonych od końca 1972
r. w Starych Kiejkutach. Wcześniej nasz wywiad nie notował większych sukcesów
i całkowicie podporządkowany zdobywał informacje głównie dla Kremla. Dopiero
Edward Gierek, przekonany przez ministra spraw wewnętrznych Franciszka
Szlachcica, podjął polityczną decyzję o usamodzielnieniu się polskiego
wywiadu. Pierwszym efektem tej decyzji była budowa nowoczesnego Ośrodka
szkoleniowego.
Dyrektorem
Departamentu I MSW został wówczas Józef Osek (później awansowany na generała) i
to za jego kadencji zbudowano ukryty przed światem w lasach pod Szczytnem ośrodek.
Stare Kiejkuty były wówczas wioską zapomnianą przez Boga i ludzi, co
przesądziło o tej lokalizacji. Osek, który nadzorował budowę, wspominał parę
lat temu w rozmowie z reporterem POLITYKI, że nad jeziorem stało kilka starych
szop należących do stanicy harcerskiej. - Dogadaliśmy się z harcerzami i
wybudowaliśmy im inną stanicę na Mazurach - opowiadał.
W Kiejkutach
postawiono małe osiedle: kilka budynków, kryty basen, sala sportowa, własna
studnia głębinowa i obszerny podziemny schron przeciwatomowy. Ośrodek był gotów
na przyjęcie 500-700 osób - 80 słuchaczy, kilkadziesiąt osób kadry, pracowników
administracyjnych, kuchennych i technicznych oraz żołnierzy chroniących
obiekt. Były też dwie wille dla specjalnych gości. Całość zaprojektowali Wacław
Kłyszewski, Jerzy Mokrzyński i Eugeniusz Wierzbicki, architekci, którzy
jeszcze przed drugą wojną założyli architektoniczną grupę Tygrysy. Ta sama
grupa zaprojektowała siedzibę KC PZPR w Alejach Jerozolimskich w Warszawie.
Pierwszy rocznik
wyszkolonych tu szpiegów opuścił Kiejkuty w 1973 r. Do 1989 r. przez ośrodek
przeszło ok. 1200-1300 kandydatów na oficerów wywiadu. Uczono ich sztuki
zdobywania informacji na najwyższym wtedy poziomie. Oferowano zajęcia z
psychologii, techniki operacyjnej, wykładano sztukę werbunku, zakładania i
gubienia obserwacji, zajęcia z fotografii i naukę języków obcych w
nowoczesnych jak na tamte czasy elektronicznych laboratoriach.
Dzisiejsza Agencja
Wywiadu przejęła ośrodek w Kiejkutach na swoje potrzeby
właściwie niewiele w funkcjonowaniu szkoły szpiegów
zmieniła. Ośrodek nadal jest pilnie strzeżony, a jego tajemnice głęboko
skrywane. Tę tajność złamał teraz IPN, ujawniając m.in. plany obiektów
usytuowanych w Starych Kiejkutach spis kursantów. Dzisiejsi szpiedzy robią
praktycznie to samo, co ich poprzednicy z PRL. Nie wiemy jednak, czy z podobnymi
wynikami.
Jedno jest pewne.
Po kolejnym ujawnieniu tajemnic z PRL szpiegom z Agencji Wywiadu będzie
nieporównanie trudniej negocjować z kandydatami na agentów, a bez nich żaden
wywiad świata nie poradzi sobie z wykradaniem ważnych informacji. Dla każdego
państwa wywiad to oczy i uszy. Polskim służbom grozi teraz ślepota i głuchota.
Piotr Pytlakowski
Super napisane. Jestem pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuń