piątek, 12 lipca 2019

Państwo ściśle jawne



Telegram z Polski: „Szanowni obcy szpiedzy - stop - oszczędźcie sobie fatygi - stop - polskie tajemnice podajemy wam jak na tacy - stop - róbcie z tym, co chcecie". Podpisano: IPN. Taki dowcip krąży w środowisku ludzi służb.

Instytut Pamięci Narodowej ujawnił głęboko do tej pory chronione dane dotyczące wywiadu PRL. Wybuchło zamieszanie, bo w odtajnionym zbiorze znalazły się informacje wraż­liwe. Stanisław Żaryn, rzecznik ministra - koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego, zbagatelizował zagroże­nia i w wydanym oświadczeniu napisał: „…publikacja archiwów byłego zbioru za­strzeżonego IPN wynika z zapisów ustawy przyjętej przez Sejm 29 kwietnia 2016 r.”.
   To nie do końca prawda. Zbiory „Z” rzeczywiście odtajniono, ale pozosta­wiono w gestii prezesa IPN decyzję o nadaniu klauzuli tajności poszcze­gólnym dokumentom. Prezes Jarosław Szarek w przypadku danych polskiego wywiadu nie skorzystał z tej kompeten­cji prawdopodobnie dlatego, że wydano zlecenie natury politycznej.
   Zbiór zastrzeżony wydzielono na mocy ustawy z 1998 r. i chroniono jako zasób istotny z punktu widzenia bezpieczeń­stwa kraju. I oto nagle ukryte tam dane polskiego wywiadu - oficerów, agentu­ry, cudzoziemców współpracujących z polską służbą i tzw. nielegałów, czyli głęboko zakonspirowanych oficerów przebywających za granicami i tam wy­konujących zlecenia - stały się jawne. Wywiad z czasów PRL wystawiono na widok publiczny.
   To już kolejna dekonspiracja tajemnic polskiego wywiadu. Poprzednią sprokurował Antoni Macierewicz w swoim raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informa­cyjnych. Ujawniono wówczas nazwiska żołnierzy WSI i umożliwiono zdekonspirowanie prowadzonej przez nich agentury w państwach Bliskiego Wschodu oraz na terenie krajów b. ZSRR. Oficerowie b. WSI twierdzili potem, że po publikacji raportu utracono kontakt z przynajmniej 10 agen­tami, a to mogło oznaczać, że zostali na­mierzeni przez macierzyste kontrwywiady i, mówiąc eufemistycznie, unieszkodli­wieni. Zakrawające na ekshibicjonizm ujawnianie światu własnych tajemnic to według byłych polskich szpiegów albo głupota, albo zdrada. Ta druga wersja wydaje się groźniejsza.

Stanisław Żaryn uspokajał, że w ujaw­nionych zbiorach nie znalazły się informacje dotyczące osób współpra­cujących z polskimi służbami po 1990 r. działania polskiego wywiadu nie zosta­ły zagrożone. To oczywista nieprawda, bo dekonspiracja współpracowników nawet z dalekiej przeszłości oznacza, że nikt o zdrowych zmysłach nie zgodzi się działać dla współczesnego polskiego wywiadu, bo ten nie gwarantuje zacho­wania klauzuli tajności. Skoro złamano zawarte przed laty umowy z informato­rami i nielegałami, to jasne, że sytuacja może się powtórzyć.
   Informatorów, czyli agentów, pozy­skiwali kadrowi operacyjni oficerowie wywiadu w krajach, gdzie pracowali najczęściej pod przykryciem dyploma­tycznym. Strukturą kierowali rezyden­ci ulokowani w ambasadach. Agentów typowano, rozpracowywano, a potem pozyskiwano. Zgadzali się na współpra­cę z pobudek ideologicznych lub finan­sowych, czasem z powodu szantażu, ale wymuszona współpraca nie przynosiła oczekiwanych owoców. Często moty­wem była przyjaźń z polskim szpiegiem, bo tylko taka bliska relacja pozwalała na nabranie odpowiedniej dozy zaufania.
   Poza agentami, którzy świadomie zdo­bywali tajne informacje, były też osoby zaliczane do kategorii kontakt informa­cyjny. To z kolei agenci nieświadomi swo­jej roli. Udzielali informacji, nie wiedząc, że uczestniczą w operacji szpiegowskiej. Pozostawali w relacjach towarzyskich z agentami lub oficerami operacyjnymi i dawali wyciągać się na spytki. Pozy­skiwano też agentów wpływu. Ich zada­niem było puszczanie w obieg fałszywej wiedzy. Inaczej mówiąc, tworzyli kla­syczną dezinformację.
   Nielegałowie pracowali w sekcji „N”, wchodzącej w skład Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Chociaż tworzyli elitę wśród szpiegów, ze zrozumiałych względów pozosta­wali w cieniu. Po wyjeździe z Polski ich ślad się urywał. Z polskiego punktu wi­dzenia byli bohaterami, ale w krajach, gdzie szpiegowali, traktowano ich jak przestępców. Wszystko, co ich dotyczyło, było przecież całkowicie nielegalne. Po­sługiwali się fałszywymi dokumentami, spreparowanymi nazwiskami i życiory­sami - w języku służb byli zalegendowani i przygotowani do łamania prawa w krajach pobytu. Zdarzało się, że długo pozostawali w tzw. uśpieniu. Wtapiali się w lokalne społeczności, zakładali własne firmy, prowadzili na pozór zwyczajne ży­cie. W gruncie rzeczy czekali na sygnał z centrali polskiego wywiadu (najpierw z ul. Puławskiej, gdzie wywiad zajmował jedno ze skrzydeł Komendy Głównej Mi­licji Obywatelskiej, a potem z siedziby MSW przy Rakowieckiej), aby wykonać zadanie. Nazywało się to budzeniem śpiocha.

Sławę wśród nielegałów zdobyli dwaj polscy szpiedzy, ale głównie dlatego, że zostali zdekonspirowani przez służby państw, w których pracowali. Najpierw Andrzej Czechowicz, który pracował w rozgłośni Wolna Europa w Mona­chium, a potem Marian Zacharski, który pozyskał w USA agenta Williama Bella, inżyniera ulokowanego wysoko w strukturach amerykańskiego prze­mysłu zbrojeniowego.
   Czechowicza zwerbowano jako agen­ta, kiedy przebywał już w RFN i praco­wał w RWE. W raportach opisywał osoby tam zatrudnione: jakie mają słabości, choroby, co planują i - to było najważ­niejsze dla Centrali - z kim się kontak­tują w Polsce. Kiedy grunt zaczął mu się palić pod nogami, uciekł do kraju. Ponieważ na Zachodzie jego przypadek nagłośniono, tutaj postanowiono prze­kuć porażkę w sukces. Czechowicza po­kazywano w telewizji, udzielał wywia­dów i opowiadał o ludziach z RWE oraz o swojej misji. Występował jako kapitan Czechowicz, ale ten stopień nadano mu z pominięciem zwykłej drogi awanso­wej . Nie był przecież oficerem, ale pozy­skanym agentem, którego ukadrowiono i przeniesiono z sekcji agentów do grupy oficerów.
   Na temat ukadrowienia Mariana Zacharskiego do dziś toczą się spory. Czy wyjechał do USA jako oficer, czy tylko jako agent? Absolwenci słynnej szkoły szpiegów w Starych Kiejkutach twierdzą, że Zacharski wpadł w USA, bo popełnił błędy z powodu braku odpowiedniego przygotowania. Nie przeszedł szkolenia w Kiejkutach. On sam w rozmowach z autorem tekstu odpierał te zarzuty, upierając się, że teoretyczne szkolenie nie jest wystarczające w sytuacji, w ja­kiej przyszło mu pracować w Kalifornii. Tam liczył się refleks, inteligencja i umie­jętności psychologiczne - cechy, jakimi obdarzyła go natura. A zresztą szkolenie jednak przeszedł, tyle że w Warszawie w trybie przyspieszonym.
   Czechowicza i Zacharskiego zdekonspirowano przed laty, bo obaj zostali rozpracowani przez niemiecki i ame­rykański kontrwywiad. Ale ponad 60 innych nielegałów ujawniono dopiero teraz. Uczynił to IPN. Operacja, na­zwijmy ją, „jawność”, ma bez wątpienia podłoże ideologiczne. Ujawniono ta­jemnice wywiadu wyłącznie dlatego, że służył Polsce Ludowej, a nie ojczyźnie demokratycznej.
   - Pracowałem dla Polski, która nie miała przymiotnika - mówił mi kilka lat temu Marian Zacharski. Podobnie twier­dzą inni słynni polscy szpiedzy: Gromo­sław Czempiński, Aleksander Makowski czy Włodzimierz Sokołowski (znany pod pseudonimem literackim Vincent Severski). Dziś okrzyknięto ich funkcjonariu­szami zbrodniczego systemu i w ramach dezubekizacji obniżono im emerytury. Wymienieni akurat nigdy nie ukrywali swej przeszłości, ale upublicznienie da­nych setek innych osób pozostających do tej pory w zbiorze „Z” - nielegałów, agen­tów, oficerów operacyjnych - to ewene­ment na skalę światową. Cywilizowane państwa nie rozliczają się z przeszłością, rzucając na żer ludzi, którzy ryzykowali własnym bezpieczeństwem dla dobra ojczyzny.
   Trzech wymienionych wyżej ofice­rów wywiadu przeszło wielomiesięcz­ne szkolenie w Ośrodku Kształcenia Kadr Wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach.

Pod koniec lat 70. XX w. polski wywiad w poważnych amerykańskich rankin­gach branżowych był wymieniany jako trzecia światowa potęga, po wywiadach USA i ZSRR, a na równi z tajnymi służ­bami Francji i Wielkiej Brytanii. Taki był efekt szkoleń prowadzonych od końca 1972 r. w Starych Kiejkutach. Wcześniej nasz wywiad nie notował większych suk­cesów i całkowicie podporządkowany zdobywał informacje głównie dla Krem­la. Dopiero Edward Gierek, przekonany przez ministra spraw wewnętrznych Franciszka Szlachcica, podjął politycz­ną decyzję o usamodzielnieniu się pol­skiego wywiadu. Pierwszym efektem tej decyzji była budowa nowoczesnego Ośrodka szkoleniowego.
   Dyrektorem Departamentu I MSW został wówczas Józef Osek (później awansowany na generała) i to za jego kadencji zbudowano ukryty przed światem w lasach pod Szczytnem ośro­dek. Stare Kiejkuty były wówczas wio­ską zapomnianą przez Boga i ludzi, co przesądziło o tej lokalizacji. Osek, który nadzorował budowę, wspominał parę lat temu w rozmowie z reporterem POLITYKI, że nad jeziorem stało kilka starych szop należących do stanicy har­cerskiej. - Dogadaliśmy się z harcerza­mi i wybudowaliśmy im inną stanicę na Mazurach - opowiadał.
   W Kiejkutach postawiono małe osie­dle: kilka budynków, kryty basen, sala sportowa, własna studnia głębinowa i obszerny podziemny schron przeciwatomowy. Ośrodek był gotów na przyjęcie 500-700 osób - 80 słuchaczy, kilkadziesiąt osób kadry, pracowników administracyjnych, kuchennych i tech­nicznych oraz żołnierzy chroniących obiekt. Były też dwie wille dla specjal­nych gości. Całość zaprojektowali Wa­cław Kłyszewski, Jerzy Mokrzyński i Eu­geniusz Wierzbicki, architekci, którzy jeszcze przed drugą wojną założyli ar­chitektoniczną grupę Tygrysy. Ta sama grupa zaprojektowała siedzibę KC PZPR w Alejach Jerozolimskich w Warszawie.
   Pierwszy rocznik wyszkolonych tu szpiegów opuścił Kiejkuty w 1973 r. Do 1989 r. przez ośrodek przeszło ok. 1200-1300 kandydatów na oficerów wywiadu. Uczono ich sztuki zdobywania informa­cji na najwyższym wtedy poziomie. Ofe­rowano zajęcia z psychologii, techniki operacyjnej, wykładano sztukę wer­bunku, zakładania i gubienia obserwa­cji, zajęcia z fotografii i naukę języków obcych w nowoczesnych jak na tamte czasy elektronicznych laboratoriach.
   Dzisiejsza Agencja Wywiadu przejęła ośrodek w Kiejkutach na swoje potrzeby
właściwie niewiele w funkcjonowaniu szkoły szpiegów zmieniła. Ośrodek na­dal jest pilnie strzeżony, a jego tajemni­ce głęboko skrywane. Tę tajność złamał teraz IPN, ujawniając m.in. plany obiek­tów usytuowanych w Starych Kiejkutach spis kursantów. Dzisiejsi szpiedzy robią praktycznie to samo, co ich poprzednicy z PRL. Nie wiemy jednak, czy z podobny­mi wynikami.
   Jedno jest pewne. Po kolejnym ujaw­nieniu tajemnic z PRL szpiegom z Agencji Wywiadu będzie nieporównanie trudniej negocjować z kandydatami na agentów, a bez nich żaden wywiad świata nie po­radzi sobie z wykradaniem ważnych in­formacji. Dla każdego państwa wywiad to oczy i uszy. Polskim służbom grozi teraz ślepota i głuchota.
Piotr Pytlakowski

1 komentarz: