PiS zbadał szanse
przewodniczącego NSZZ „Solidarność” w wyborach prezydenckich. Piotr Duda wypadł
zaskakująco dobrze – jako jedyny może przejść do drugiej tury z Bronisławem
Komorowskim.
OLGA WASILEWSKA
W 2015 r. odbędą
się wybory prezydenckie. Dziś niekwestionowanym faworytem w tym wyścigu
jest Bronisław Komorowski. PiS, największa partia opozycyjna, szuka kogoś, kto
mógłby się z nim zmierzyć. Wygrana wydaje się trudna, w zasadzie poza
zasięgiem. Dlatego plan maksimum to nie tyle zwycięstwo, ile wejście kandydata
Prawa i Sprawiedliwości do drugiej tury. Honorowa przegrana, która nie przynosi
chwały, ale ratuje wizerunek partii. Naturalnym kandydatem PiS wydaje się rzecz
jasna Jarosław Kaczyński. Prezes nie chce jednak kandydować, bo wie, że
prawdopodobnie czeka go spektakularna porażka. Partia zapewnia, że na
znalezienie godnego zastępstwa jest jeszcze czas. Ale w rzeczywistości czasu ma
coraz mniej.
DUDA Z SZAFY
Patową sytuację, w której znalazła
się partia Kaczyńskiego, zrozumie każda kobieta stojąca przed szafą pełną ubrań
w przeddzień wielkiego wyjścia. Teoretycznie jest wiele możliwości, ale kiedy
trzeba wybrać, nie ma z czego. Liderowi PiS z pewną pomocą przychodzą jednak
sondaże. PiS zlecił tajne badania, dzięki którym partia mogła się przekonać,
jak Polacy zareagują na przedstawione propozycje. W szczegóły badań
wtajemniczono tylko kilka najbardziej zaufanych osób. Wyniki zaskoczyły
wszystkich. Przetestowano kilku polityków związanych z partią, ich wyniki nie
napawały jednak optymizmem. Wtedy pojawił się pomysł, by sprawdzić, co by było,
gdyby kandydatem PiS został Piotr Duda, przewodniczący NSZZ „Solidarność”.
Spodziewano się niezłego wyniku
- Duda dobrze wypada w mediach. Budzi sympatię. Odkąd
przejął po Januszu Śniadku władzę w związku, zmienił styl, w jakim prowadzone
są protesty. Za jego czasów tradycyjne do tej pory palenie opon zastąpiono
metodami bardziej wyrafinowanymi. Przykład? Maj 2012 r. Związkowcy zamykają
łańcuchami wszystkie wyjścia z Sejmu. Jest piątek, kończą się głosowania.
Posłowie śpieszą się do domów. Chcą jak najszybciej opuścić budynek. Muszą jednak zostać. Uwięzieni politycy są
oburzeni, ale ludziom to się podoba. Przewodniczący Solidarności przeciska się
przez tłum zgromadzony przed Sejmem, próbuje dojść do mównicy. Nie jest mu
łatwo, bo każdy chce mieć z nim zdjęcie. Każdy chce uścisnąć dłoń. I nie są to
tylko protestujący. Tłum jest zauroczony.
Politycy PiS zapamiętali sobie
wtedy, jak ludzie reagują na Dudę. Dlatego, mimo oczywistych problemów, jakie
niosłoby ze sobą przedstawienie takiej kandydatury, jego nazwisko umieszczono w
sondażu. Wypadł nadspodziewanie dobrze. Oczywiście nie wygrywa z Bronisławem
Komorowskim, ale jako jedyny z potencjalnych kandydatów PiS przechodzi do
drugiej tury. - I to z godnym wynikiem - mówi mi polityk wtajemniczony w
sondażowy test Prawa i Sprawiedliwości.
A inni kandydaci? Tu zaczynają się
schody.
CZARNECKI. ŚWINIE W KOSMOSIE
Listopad 2013 r. Prezes Kaczyński
złapał przeziębienie. Przekonany przez współpracowników, bierze dzień wolnego.
Zaszywa się w domu, ale że nie lubi spędzać czasu bezczynnie, nerwowo
przełącza kanały telewizyjne. Kanał pierwszy: europoseł PiS Ryszard Czarnecki
mówi o chowie trzody chlewnej. Klik. Prezes zmienia stację. Tu też Ryszard
Czarnecki, tym razem mówi o sytuacji międzynarodowej. Kolejny kanał? Ryszard
Czarnecki. Tym razem jest specjalistą od służby zdrowia w Polsce. - Czemu
wszędzie jest ten Czarnecki? Czy my nie mamy innych posłów?! - irytacja prezesa
osiąga punkt kulminacyjny. Kilka dni później PiS zmienia politykę medialną.
Chcesz się umówić na wywiad? Nie dzwonisz do konkretnego posła, lecz do biura
prasowego, podajesz temat, a partia proponuje osobę, która może ją
reprezentować. Prośba o konkretne nazwisko też zostanie uwzględniona, ale musi
zostać zaaprobowana. Samowolka się skończyła. Wszystko po to, żeby pokazać, że
PiS ma wielu specjalistów i - co może ważniejsze - żeby ludzie, otwierając
lodówkę, nie bali się, że tam też będzie siedział Ryszard Czarnecki.
„Czarnecki jest uzależniony od
występowania w mediach. Jeśli w ciągu tygodnia nie zaprosi go żadna stacja
telewizyjna, podejmuje nieudane próby samobójcze. Zawsze kończą się one
fiaskiem, bo na razie żadna ze stacji nie obiecała mu z nich lajfów” - ironizował niedawno w swojej książce o Parlamencie
Europejskim były europoseł Marek Migalski. Czarnecki w lipcu tego roku został
wiceprzewodniczącym PE. Jednym z czternastu. Jak mówi mi jeden z polityków
prawicy, to wyróżnienie sprawiło, że zaczął myśleć o sobie w kategoriach
prezydenckich. Jako pierwszy i jak do tej pory jedyny polityk tej partii
zgłosił gotowość, by zostać kandydatem PiS. Jego nazwisko pojawia się zawsze w
grupie osób, które prezes rzekomo bierze pod uwagę jako potencjalnych
kandydatów. Rzekomo, bo autorem medialnych przecieków, jakoby jego kandydatura
była brana pod uwagę, najczęściej jest sam Czarnecki. Koledzy z partii cenią
europosła za pogodne usposobienie. - Nie chcemy sprawiać mu przykrości. Nie
powiemy mu więc wprost, że prędzej Świnia poleci w kosmos, niż on zostanie
kandydatem PiS - mówi mi jeden z posłów tej partii.
GLIŃSKI. KONIEC CHEMII
W szanse, że prezes wybierze
właśnie jego, wierzył do niedawna prof. Piotr Gliński. Jego nazwisko do
dziś przewija się w przedwyborczych spekulacjach. Jednak projekt „Gliński
kandydatem PiS” to już pieśń przeszłości.
- Prezes nie chce Glińskiego -
słyszymy od współpracowników Jarosława Kaczyńskiego.
- Gliński jest już passe. Spaliło
go referendum warszawskie - tłumaczą. W październiku 2013 r. prof. Gliński stanął w pierwszym szeregu walczących o odwołanie
prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Przedstawiał własne koncepcje
rozwoju miasta. Część z nich, jak np. zakaz puszczania w stolicy fajerwerków,
wywołała w warszawiakach konsternację. Jednak nie to zraziło prezesa PiS do
jego osoby. Kiedy Hanny Gronkiewicz-Waltz nie udało się odwołać, Gliński
nazwał kampanię referendalną PiS „przegraną bitwą”.
- Odpowiedzialność za wynik spada
głównie na PiS - tłumaczył w mediach. Wtedy coś pękło. Coś się skończyło.
I nie zmienia tego fakt, że w
czerwcu 2014 r., gdy PiS po raz kolejny złożył wniosek o konstruktywne wotum
nieufności wobec rządu Donalda Tuska, Gliński znów był kandydatem na premiera
technicznego. Jednak politycznej chemii na linii PiS - profesor już nie ma.
DUDA (A)POLITYCZNY
Tak więc w otoczeniu Kaczyńskiego
dobrych kandydatów na prezydenta brak. Stąd właśnie pomysł, by zaryzykować i
przekonać do kandydowania przewodniczącego związkowców. Ale dla PiS projekt
„Piotr Duda kandydatem na prezydenta” to niemalże mission impossible.
Pierwszym problemem byłoby przekonanie
samego przewodniczącego NSZZ „Solidarność”. Duda został nim w 2010 r. Od
pierwszego wystąpienia przekonywał, że „póki on jest przewodniczącym, nie
będzie zaangażowania w politykę”. Jednak w ciągu czterech lat przeszedł wyraźną
metamorfozę. W 2010 r. mówił o rządzie Tuska: „To rząd nie z mojej bajki, ale
będę z nim rozmawiał”. Teraz mówi: „Trzeba wyjść na ulice. Odsunąć od władzy
tych liberalnych drani”.
W PiS ta retoryka się podoba. W
partii widzą też pewne sygnały, które pozwalają sądzić, że ten opór przed
związkami z konkretną partią nie jest nieprzejednany.
W czerwcu 2013 r. Duda wystąpił na
kongresie PiS. Przekonywał, że „Tusk to tchórz i kłamca”. Wciąż zarzekał się,
że do polityki wchodzić nie chce, ale sam fakt po - jawienia się na partyjnej
imprezie dawał do myślenia. W sierpniu tego roku Solidarność przyjechała na
Jasną Górę, by uczestniczyć w uroczystościach XXXII Ogólnopolskiej Pielgrzymki
Ludzi Pracy. W przemówieniu, które wygłosił przewodniczący Solidarności,
pojawiło się nowe dla niego hasło. Do tej pory mówił o nieangażowaniu się w
politykę. Teraz grzmiał: - Musimy zaangażować się w te wybory! Nie tylko jako
głosujący, ale również jako kandydaci do władz samorządowych. Polityka to jest
zbyt poważna sprawa, by zostawiać ją tylko politykom.
To właśnie wtedy w Prawie i
Sprawiedliwości pojawił się pomysł, by zlecić sondaż.
Sprawdzić, co by było, gdyby to on
został kandydatem partii Jarosława Kaczyńskiego. Jak ustalił „Wprost” politycy
PiS nie rozmawiali z Dudą na temat jego ewentualnego startu w wyborach
prezydenckich.
STARCIE SAMCÓW ALFA
Dlaczego? Bo ewentualne
przekonanie lidera Solidarności do kandydowania to niejedyny problem. Co do
jego ewentualnego startu bardzo poważne wątpliwości ma też Jarosław Kaczyński.
Październik 2012 r. NSZZ
„Solidarność” wspólnie z PiS bierze udział w marszu „Obudź się, Polsko”.
Liderzy PiS i Solidarności idą ręka w rękę. Sielanka trwa krótko. Wkrótce
padają słowa, które nie podobają się politykom PiS. - PiS mówi, że to była ich
demonstracja? No przepraszam, gdyby nie członkowie Solidarności, ta PiSowska
demonstracja nie wyglądałaby tak okazale. Poparcie dla PiS rośnie w sondażach,
ale niech ta partia nie zapomina, że to także zasługa Solidarności. Bez
Solidarności nie byłoby nic - mówił już dwa dni po demonstracji Duda. Jego
słowa wywołują pomruk niezadowolenia w partii Jarosława Kaczyńskiego.
Wrzesień 2013 r. NSZZ
„Solidarność” protestuje przed Sejmem. PiS zależy na tym, by na wiecowej
trybunie wystąpił Jarosław Kaczyński. Związkowcy nie wyrażają zgody. PiS ma
problem. Członkowie partii nie mogą być w tym czasie w budynku Sejmu. Zostaliby
potraktowani jako część klasy politycznej, przeciwko której protestują
związkowcy. Boją się także, że powtórzy się historia z zamknięciem Sejmu
łańcuchami. A wtedy uwięziony mógłby być także prezes PiS. Z drugiej strony nie
mogą dołączyć do manifestacji, na której ich nie chcą. W ostatniej chwili
zapada decyzja o bojkocie posiedzenia Sejmu. Parlamentarzyści PiS idą złożyć kwiaty
przed pomnikiem ks. Jerzego Popiełuszki. Cała akcja wywołuje wiele nerwów i nie
robi wrażenia dobrze skoordynowanej. Piotr Duda nie stara się łagodzić
sytuacji.
Zemsta prezesa jest słodka. Skoro
nie może wystąpić wraz z protestującymi związkowcami przed Sejmem, zbiera ludzi
przed kancelarią premiera. Wygłasza przemówienie,
w którym solidaryzuje się z protestującymi. Pada deszcz. Prezes zaczyna moknąć.
Współpracownicy prezesa wciskają parasol w ręce byłego przewodniczącego NSZZ
„Solidarność” dziś posła PiS Janusza Śniadka. Przemówienie pokazują wszystkie
media. W kadrze prezes PiS i druga po Piotrze Dudzie najbardziej rozpoznawalna
postać związków zawodowych. Trwa przemówienie, a związkowiec usłużnie trzyma
parasol rozpięty nad Jarosławem Kaczyńskim. Śniadek zostaje ochrzczony
„parasolowym prezesa”. PiS pokazuje Solidarności gdzie, według partii, jest jej
miejsce.
Od tego czasu stosunki partii i
związku uległy już wyraźnemu polepszeniu. Jednak osobista nieufność
Kaczyńskiego do Dudy pozostała. To trochę starcie samców alfa. Przewodniczący
Solidarności pamięta PiS „parasolowego prezesa”. A PiS wie, że Duda nie jest
człowiekiem, którego może być w stu procentach pewnym. - Po zrobieniu bilansu
strat i zysków stwierdziliśmy, że gra nie jest warta świeczki. Wszystko
wskazuje na to, że nie podejmiemy rozmów z Dudą - mówi mi osoba z otoczenia
prezesa PiS.
DUDA NUMER DWA
Kampania prezydencka to wielkie
wyzwanie i wielkie pieniądze zainwestowane w kandydata. PiS nie może sobie
pozwolić na inwestycje kuszące, acz niepewne. Wydaje się, że wobec oporu
materii PiS postawi na klasykę. Nazwisko Duda dobrze się ludziom kojarzy. A w
PiS jest Duda. Andrzej Duda. Miły młody człowiek o godnej powierzchowności.
Wyważony. Prawnik. Były współpracownik Lecha Kaczyńskiego. Minister w jego
kancelarii. Ani zbyt agresywny, ani zbyt nudny. Nieprzesadnie „smoleński”, choć
„wierzący”. Nie stoi w pierwszym szeregu walki pomiędzy PO a PiS. Nie ma
wizerunku „agresywnego pisowca”. I co bardzo ważne, nie ma zaplecza w partii. Nie
ma więc obaw, że wzmocniony udziałem w wyborach prezydenckich spróbuje zbudować
coś własnego. W takiego człowieka partia może zainwestować i najprawdopodobniej
zainwestuje fundusze zgromadzone na prezydencką kampanię wyborczą 2015 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz