Markowi Falencie,
głównemu podejrzanemu w aferze podsłuchowej, grunt usuwa się spod nóg. Jego
biznesowy partner zaczął sypać, a dwaj współpracownicy właśnie usłyszeli
zarzuty dotyczące stosowania podsłuchów i podszywania się pod ABW.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Na
pierwszy rzut oka Marek Falenta jest w wyśmienitej formie. Mimo że ma status
podejrzanego w aferze podsłuchowej, to zachowuje się jak celebryta. Występuje w
programach telewizyjnych i udziela się na Twitterze. Zaczął nawet prowadzić blog,
na którym pisze o sobie tak: „Nazywam się Marek Falenta i jestem niewinny”.
Na zdjęciu jego pogodna twarz.
Linia obrony, którą Falenta
przyjął w ostatnich tygodniach, jest konsekwentna: on, uczciwy przedsiębiorca
zatrudniający dwa tysiące osób, chciał tylko sprzedawać tani węgiel, a w aferę
wrobiły go służby specjalne, którym potrzebny był kozioł ofiarny.
Problem z Falentą zaczyna się po
sprawdzeniu, w jakim kontekście jego nazwisko pada w aktach prokuratorskich w
śledztwach rozsianych po całym kraju. Tu Marek Falenta, 38-letni inwestor
notowany w pierwszej setce najbogatszych Polaków, ma zupełnie inną twarz.
Węglowy dyrektor sypie
Bydgoszcz. Kilkanaście dni przed
publikacją pierwszych nagrań funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego
weszli do Składów Węgla, których Marek Falenta jest współwłaścicielem. Cios był
potężny. Spółka szykowała się do giełdowego debiutu, a z jej siedziby 'wyprowadzono
Marcina W., dyrektora generalnego firmy.
Został przewieziony do
prokuratury, gdzie usłyszał 18 zarzutów,
w tym zarzut kierowania grupą przestępczą.
Do dziś siedzi w areszcie.
Z akt śledztwa prowadzonego przez
Prokuraturę Okręgową w Bydgoszczy wynika, że Marcin W. poszedł na współpracę z
prokuraturą. Świadczy o tym szczegółowość zeznań, a także to, że w protokole
przesłuchań pojawiają się sformułowania typu: „chciałbym dalej
wyjaśnić...”, które wskazują, że mówi
sam z siebie i śledczy nie muszą go ciągnąć za język.
W. obciąża w zeznaniach Falentę i
opowiada o relacjach z nim. Twierdzi na przykład, że inwestor chwali! mu się
swoimi kontaktami w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która miała roztaczać
nad nim nieoficjalną ochronę kontrwywiadowczą. Taki parasol - zeznaje W. -
podobno kosztował Falentę 6 tys. zl miesięcznie. Kto konkretnie miał przyjmować te
pieniądze? Tego węglowy dyrektor nie zdradza. Opowiada za to, że
bezpieczeństwem inwestora zajmuje się człowiek o pseudonimie Bankowiec. W. zna
go z wyglądu, ale nie umie podać jego nazwiska. Twierdzi też, że Falenta
doradzał mu zorganizowanie podobnej osłony dla siebie. Miał przekonywać, że w
Bydgoszczy, gdzie W. rezydował, koszt takiego parasola byłby niższy.
W. przyznaje, że Falenta imponował
mu swoją dbałością o rozmaite szczegóły. Miał korzystać z usług profesjonalnego
trenera-psychologa, który przygotowywał go do publicznych wystąpień. Płacił za
pozycjonowanie siebie i swoich biznesów w internecie - dzięki temu po wstukaniu
jego nazwiska w wyszukiwarkę Google na pierwszych miejscach miały
się wyświetlać linki odsyłające do artykułów przedstawiających go wyłącznie w
pozytywnym świetle.
Falenta miał też dbać o swoją reputację
wśród dziennikarzy zajmujących się tematyką ekonomiczną. Część z nico - utrzymuje
W. - biznesmen miał nawet opłacać. Na pytanie śledczego, czy w tej grupie był
także Piotr Nisztor, który przyniósł do redakcji „Wprost” nagrania polityków,
dyrektor Składów odpowiada, że nie. Ale - jak mówi - Falenta miał na
dziennikarza duży wpływ. Z czego ten wpływ wynikał, niewiadomo.
Oddzielny wątek w zeznaniach aresztowanego
dyrektora stanowi sprawa podsłuchu znalezionego w siedzibie konkurencyjnych
firm węglowych Krex i Energo. Tę historię opisaliśmy w„Newsweeku” już kilka
miesięcy temu: pod koniec kwietnia 2014 roku do Kreksu doręczono teczkę z
dokumentami, w której była zaszyta elektroniczna pluskwa. Przesyłka miała być
nadana przez jedną z firm Falenty, a doręczył ją współpracujący z nim prawnik.
W. twierdzi w swoich zeznaniach, że Krex i Energo tak
czy inaczej stały na przegranej pozycji w
konfrontacji ze Składami i inwigilowanie ich było bez sensu. Falenta postawił
jednak na swoim, bo - jak zeznaje W. - chciał
wiedzieć, w jaki sposób ludzie z konkurencji będą reagować na kolejne
niepowodzenia.
Głęboka sieć
Czy opowieści węglowego dyrektora
są wiarygodne? Śledczy z Bydgoszczy, których o to spytaliśmy, zasłaniają się
tajemnicą postępowania, ale nieoficjalnie wiadomo, że zeznania W. oceniają
jako wartościowe. Przesłano je już do Warszawy, gdzie toczy się śledztwo w
sprawie afery podsłuchowej rozpętanej po publikacji „Wprost”. Na opowieści
dyrektora W. trzeba jednak nałożyć kilka filtrów. Po pierwsze, ma on przed
sobą perspektywę wieloletniej odsiadki i na pewno chce się wykazać przed
prokuratorami w nadziei na łagodniejszy wymiar kary. W związku z tym może
koloryzować. Jeden z moich rozmówców twierdzi wręcz, że stawką jest status
świadka koronnego, o który W. zabiega. Po drugie, dyrektor zapewne wybiela
samego siebie - tak może być w przypadku historii z podsłuchem znalezionym w
Bielsku Podlaskim, któremu rzekomo się sprzeciwiał. I wreszcie, zeznania
dyrektora w wielu miejscach odnoszą się do opowieści samego Falenty, które
także mogły być przesadzone.
Są jednak sprawy, które znajdują
potwierdzenie w innych źródłach. Chociażby troska Falenty o ochronę
kontrwywiadowczą i kwestia jego kontaktów z ludźmi służb specjalnych. „Puls
Biznesu” już kilka dni po publikacji pierwszej części nagrań poruszył ten wątek.
Gazeta zacytowała wówczas anonimowego menedżera współpracującego z Falentą:
„Mówił mi, że jest bezpieczny, bo ma ochronę służb. Rzeczywiście bardzo dużo
wiedział, nieraz zaskakiwał mnie informacjami, a jednocześnie czuł się pewnie”.
Dodajmy, że tym menedżerem z pewnością nie był W., który wtedy już siedział w
areszcie.
Prawdą jest też to, że Falenta
korzystał z usług trenera NLP (programowania neurolingwistycznego), który
pracował z nim nad pewnością siebie i technikami komunikacyjnymi. Wiadomo
także, że inwestor przywiązywał dużą wagę do pozycjonowania w internecie. Jak
opowiada jeden z jego znajomych, Falenta miał na tym punkcie obsesję.
Twierdził, że dzięki narzędziom internetowym, z których korzysta, politycy
mogliby z łatwością wygrywać wszystkie wybory.
Za wiarygodnością W. przemawia coś
jeszcze: badana przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku historia anonimu opisującego
rzekome problemy finansowe wspomnianej wyżej spółki węglowej Energo. List jakiś
czas temu trafił do banku, w którym firma zaciągnęła kredyt kupiecki. Mimo że
był podpisany „niezadowolona pracownica”, to w rzeczywistości było to dzieło
profesjonalistów. Jak wykazało śledztwo, anonim wysłano za pośrednictwem
systemu TOR obsługującego tzw. głęboką sieć, z której korzystali m.in. hakerzy
w serialu „Flouse of
Cards” oraz Lisbeth Salander w trylogii „Millennium”
Stiega Larssona. Przesyłanie e-maili za pośrednictwem TOR można porównać do
łańcuszka połączeń telefonicznych: jeden telefon dzwoni na drugi, ten
przekazuje połączenie na kolejny i tak kilka razy z rzędu. Dzięki temu zaciera
się sieciowy adres IP
nadawcy, który pozostaje anonimowy.
Jaki to wszystko ma związek z
aresztowanym dyrektorem? Taki, że podczas przeszukania w jego komputerze
odnaleziono pierwowzór anonimu, co pokazuje, że ostra rywalizacja węglowych
firm nie była obca Marcinowi W.
Falenta, którego poprosiliśmy o komentarz,
sugeruje, że zeznania dyrektora to efekt aresztu wydobywczego. - Trudno jest
odnieść się do wyjaśnień człowieka, który wiele miesięcy spędził w areszcie. Po
raz kolejny oświadczam, że nie zlecałem nikomu żadnych podsłuchów. Nigdy nie
opłacałem się funkcjonariuszom służb ani żadnym dziennikarzom - mówi. Zapewnia
też, że inwigilacja konkurencji nie należała nigdy do jego zwyczajów
biznesowych.
Pluskwa w ścianie
Bielsk Podlaski, miesiąc temu. Do
siedziby Kreksu i Energo wchodzi policja. Jeden z funkcjonariuszy pyta o
miejsce, w którym stoi kserokopiarka. Ekipa techników odsuwa urządzenie i wydłubuje
ze ściany pluskwę. A więc znowu podsłuch. Sprawę bada obecnie Prokuratura
Okręgowa w Białymstoku. - Śledztwo jest rozwojowe, na razie dwie osoby
usłyszały w nim zarzuty - mówi „Newsweekowi” Iwona Kruszewska prowadząca to
postępowanie.
Pierwszą z tych osób jest Adam D.,
skompromitowany bydgoski mecenas, który dwa lata temu został przyłapany na
próbie wniesienia amfetaminy na spotkanie z siedzącym w areszcie klientem. To
właśnie on odebrał wspomnianą teczkę z zaszytą pluskwą w warszawskim biurze
Falenty i zawiózł ją do Bielska Podlaskiego. Jego adwokat nie komentuje
śledztwa, przyznaje jedynie, że Aclam D. odmówił składania wyjaśnień.
Drugi z podejrzanych, Bogusław T.,
usłyszał dwa zarzuty: stosowanie podsłuchu i fałszywe podawanie się za funkcjonariusza
publicznego. Jak ustalił „Newsweek”, T. jest byłym oficerem wrocławskiej
delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W 2011 r. przeszedł na
emeryturę, a dziś prowadzi biuro detektywistyczne i pracuje m.in. dla spółek
Falenty. Historia kontaktów tego byłego oficera z firmami z Bielska Podlaskiego
jest bardzo ciekawa. Opowiada śledczy: - Bogusław T. umówił się z jednym z
menedżerów Kreksu i przedstawił się jako aktualny funkcjonariusz służb
specjalnych. Najpierw powiedział, że jest z Agencji Wywiadu, a potem że z ABW.
Chciał pozyskiwać informacje ze spółki.
Jak się dowiedzieliśmy,
prokuratorzy na podstawie analizy billingów ustalili, że Bogusław T. był w
kontakcie telefonicznym z Falentą.
Falenta nie wypiera się kontaktów
z oboma podejrzanymi. - Adam D. obsługiwał Składy Węgla pod kątem prawnym, a
Bogusław T. sprawdzał w naszej grupie firm wiarygodność jej pracowników
- kontrahentów. Miałem z nimi sporadyczny kontakt i
zawsze były to formalne relacje służbowe. Nigdy nie zleciłem im inwigilowania
kogokolwiek. O sprawie podsłuchu w teczce dowiedziałem się z mediów -
twierdzi.
Hipoteza:
wykup
Warszawa. Z ustaleń prokuratury
prowadzącej śledztwo dotyczące afery podsłuchowej wynika, że kelnerzy nagrali
w lokalach co najmniej 60 polityków i biznesmenów. Jak słyszymy, osobą, która
pojawia się na taśmach najczęściej, jest miliarder Jan Kulczyk, który większość
swoich rozmówców przyjmował w7 restauracji Amber Room. Zdaniem prokuratury kelnerzy zakładali podsłuch na
zlecenie Falenty.
Dlaczego te nagrania trafiły do mediów?
Śledczy odpowiada: - Pierwszym motywem była zemsta za wejście CBŚ do jego
firmy, ale ostatecznie zadecydował przypadek. W tygodniu poprzedzającym
publikację pierwszych nagrań Piotr Nisztor szykował artykuł o problemach
Składów Węgla. Tekst mógł ostatecznie pokrzyżować plany giełdowego debiutu
spółki. Nasza hipoteza zakłada, że Falenta się o tym dowiedział i postanowił
wykupić się taśmami. Dał Nisz- torowi nagrania polityków i w zamian poprosił o
odstąpienie od publikacji artykułu o Składach. Nie przewidział tylko, że
podsłuchane rozmowy rozpętają taką aferę.
Nisztor, którego poprosiliśmy o komentarz
do tej hipotezy, mówi, że to tylko spekulacje prokuratury. - Organa ścigania
chyba nie mają precyzyjnego obrazu sytuacji i na siłę starają się dopasować
rozwiązanie zagadki do postawionej tezy - twierdzi. Ale przyznaje, że
rzeczywiście zbierał materiały do artykułu o Składach Węgla i spotykał się w
tej sprawie z Falentą, który nawet zdążył już autoryzować swoje wypowiedzi.
Jego artykuł o Składach Węgla ostatecznie
ukazał się w „Pulsie Biznesu” tyle że z opóźnieniem. Już po publikacji „Wprost”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz