Najdroższa kariera w historii
Powierzenie
absolutnej władzy nad gospodarką Mateuszowi Morawieckiemu jest wyrazem skromności,
ale i ambicji prezesa Kaczyńskiego - oto sfera życia, którą prezes chce zmienić
totalnie, jednak nie własnoręcznie. To niezwykły akt powściągliwości. Tym
bardziej że Morawiecki ma w odniesieniu do „bazy” tak wielki plan jak Kaczyński
w odniesieniu do całej reszty. Morawiecki ma przemodelować gospodarkę - tak
jak Kaczyński chce przemodelować całe państwo, stworzyć nowego Polaka, napisać
na nowo historię, a może i pójść dalej, tworząc nowy traktat europejski, w
czym, jak przyznał, pomoże mu znajomy prawnik.
Plan wicepremiera i wielki plan naczelnika mają jedną cechę wspólną.
Wałęsa, Mazowiecki i Balcerowicz dokonali pierwszego w historii świata
przejścia z realnego socjalizmu do demokracji i gospodarki rynkowej. Kaczyński
i Morawiecki chcą tę trasę pokonać w przeciwnym kierunku. Więcej państwa,
więcej planu, więcej kontroli, więcej etatyzmu.
O ile prezydent Duda i premier Szydło są dla Jarosława Kaczyńskiego
narzędziami, o tyle wicepremier Morawicki spełnia w scenariuszu prezesa rolę
wielofunkcyjną. Może być carem gospodarki, ale i delfinem PiS, straszakiem na i
tak już wystraszoną i pognębioną panią Szydło, ale także na wystraszonego i
pognębionego prezydenta Dudę.
Kaczyński niczego tu nie ryzykuje. Zbyt dobrze zna się na psychologii i
na ludziach, by nie wiedzieć, że eksperyment ma pod kontrolą. I tak jak mógł
spokojnie uczynić Andrzeja Dudę kandydatem na prezydenta, wiedząc, że ten,
nawet jeśli wygra, to i tak będzie organicznie niezdolny do samodzielności,
podobnie szachując wszystkich Morawieckim wie, że dla partii prezesa i
elektoratu prezesa Morawiecki nigdy nie będzie dość swój.
Kaczyński traktuje więc Morawieckiego całkowicie instrumentalnie. Co
zresztą zaskoczeniem żadnym nie jest, nie do końca instrumentalnie traktował w
polityce wyłącznie swego brata. Morawiecki zresztą Kaczyńskiego traktuje
równie instrumentalnie - jako promotora i wehikuł własnej kariery.
Jarosławowi Kaczyńskiemu zaimponowało podobno bardzo, że Morawiecki nie
wziął od PO ministerialnej teki, co miało być znakiem jego lojalności wobec
lidera PiS. Było jednak wyłącznie wyrazem ambicji. Morawiecki - w rozmowach
nie tylko z najbardziej zaufanymi ludźmi - całkiem otwarcie mówił, że
interesują go wyłącznie najwyższe stawki: funkcja premiera albo prezydenta.
Premierem właściwie już jest. Beacie Szydło pozostały wyłącznie broszki, a jej
jedynym realnym zadaniem jest dalsze niepublikowanie najważniejszych wyroków
Trybunału Konstytucyjnego, z którego to zadania wywiązuje się znakomicie.
Wicepremier Morawiecki ma z pewnością pewien dar uwodzenia. Ewidentnie
oczarował swą wizją prezesa, co było o tyle proste, że ten jest gospodarczym
ignorantem w stopniu większym niż wszyscy obywatele RP, którzy mają konto w
banku, kartę kredytową, a choćby samodzielnie robią zakupy. Nasz Copperfield
będzie jednak miał teraz przed sobą o wiele trudniejsze wyzwania. Będzie
musiał zaczarować obywateli (to jeszcze w części może mu się powieść), ale
także gospodarkę. To drugie zdaje się - niestety - zadaniem ponad jego siły.
Rok jego ministrowania zaowocował jedynie slajdami, prezentacjami,
zamaszystymi projektami z sufitu i niespójnymi wypowiedziami. Minister rozwoju
zarządzał wyhamowywaniem rozwoju - wzrost gospodarczy jest coraz mniejszy,
inwestycje spadają, giełda się sypie, dług w zastraszającym tempie rośnie,
wykorzystanie unijnych funduszy jest na dramatycznie niskim poziomie. Teraz
będzie jeszcze głównym księgowym kraju, czyli będzie pilnował kasy, którą chce
miliardami, a może i bilionami wydać. Szykuje się nam największy „wielki skok”
od czasów przewodniczącego Mao i największa operacja inwestycyjna od czasów
towarzysza Edwarda. W czasach tego ostatniego popularny był dowcip, że w
polskim godle orła ma zastąpić kangur, bo kraj robi wielki skok z pustą torbą.
Wicepremierowi należy życzyć sukcesów, ale trudno się uwolnić od
sceptycyzmu. Jego gospodarcze kompetencje wydają się mikre zarówno w zestawieniu
z Eugeniuszem Kwiatkowskim, którym podobno chce być, jak i z niektórymi
poprzednikami: Balcerowiczem, Hausnerem czy Rostowskim.
Wielu się zastanawia, czy Morawieckiemu się uda. Cóż, wszystko zależy od
tego, jak zdefiniujemy owo „uda się”. PiS nie wyłoży się na gospodarce. Można
przecież jeszcze skasować OFE, złupić prywatne firmy, wydrenować do cna państwowe
kolosy czy zapożyczyć się - w Chinach albo gdzie bądź. Do następnych wyborów
jakoś da się to wszystko spiąć. A potem? Jakie to ma znaczenie.
Na gospodarce PiS więc się nie wyłoży, co najwyżej wyłoży się
gospodarka. Plan Morawieckiego wygląda bowiem jak płacenie kolejnymi kartami
kredytowymi za długi z innych kart. Tak się da - do czasu, gdy przychodzi
rachunek za ostatnią kartę. Ale ten zapłacimy już my wszyscy.
Tomasz Lis
Zaproszenie
Szanowni
Goście! Z całego serca dziękujemy, że na miejsce wypoczynku
wybraliście ojczyznę demokracji, tolerancji i kibiców patriotów, kraj, w którym
chrześcijaństwo znaliśmy na długo przed Chrystusem.
Mimo tak długiej i bogatej tradycji jesteśmy jednocześnie najmłodszym
niepodległym państwem na kuli ziemskiej; suwerenność odzyskaliśmy dopiero po historycznych
wyborach w ubiegłym roku, które odsunęły od władzy niemiecko-rosyjskich
okupantów.
Tym bardziej jako młoda stażem,
lecz gorąca duchem władza cieszymy się, iż możemy was gościć w kraju Fryderyka
Chopina, Jana Pawła II, Jarosława Kaczyńskiego i Mariusza Błaszczaka. Pozwólcie
więc ofiarować sobie kilka porad dotyczących naszych reguł pożycia i zasad
gościnności, które sprawią, że wasza podróż będzie naprawdę niezapomnianym przeżyciem.
Przede wszystkim prosimy o nieposługiwanie się językiem niemieckim w
przestrzeni publicznej. Takie zachowanie w naszej kulturze uważamy za wyjątkowo
obraźliwe i prowokacyjne. Oczywiście nie popieramy samosądów, ale nasze służby
porządkowe wiedzą doskonale, że nie powinny przesadzać z reakcją, gdy jakiś
zatroskany obywatel nie wytrzyma i użyje środków przymusu bezpośredniego wobec
prowokatora.
Z tego samego powodu i ze względu na mylące podobieństwo dla niektórych
uszu odradzamy używanie języków skandynawskich, niderlandzkiego, afrikaans i
estońskiego. Rosyjskim i ukraińskim też należy szafować roztropnie. W zasadzie
najlepiej mówić po polsku.
Ze względu na szacunek dla będących dumą naszego państwa młodych
patriotów, których poznajemy po zielonych bluzach i opaskach z geometrycznymi
wzorkami bądź po barokowych karkach, prosimy o uszanowanie
ich wrażliwości i nieprowokowanie eksponowaniem osób o nadmiernej opaleniźnie,
nietypowych nakryciach głowy, zwłaszcza takich niewielkich i okrągłych. Młodzi
patrioci potrafią też emocjonalnie reagować na agresywną homopropagandę,
objawiającą się trzymaniem za rękę osób tej samej płci lub zbyt kolorową
odzieżą, zwłaszcza w barwach tęczy. Ostatnio w złym tonie jest również
noszenie koloru czarnego, zwłaszcza przez kobiety. Szacunek napotkanym
grupom sportowo- -patriotycznym okazujemy, schodząc na drugą stronę ulicy,
milknąc i spuszczając wzrok. Szczególnie obraźliwe dla młodych patriotów jest
posługiwanie się ironią i sarkazmem, przez co rozumiemy również niestosowną
mimikę, podobnie jak ostentacyjny ruch gałek ocznych.
Jazda na rowerze, bieganie bez palącej potrzeby i jedzenie warzyw co
prawda nie są sprzeczne z prawem, ale kłócą się z naszymi dobrymi obyczajami,
podobnie jak kupowanie środków antykoncepcyjnych, odnawialne źródła energii,
seks pozamałżeński, in
vitro, flaga Unii Europejskiej i badania
prenatalne. Zaskakująco duża liczba rowerów w stolicy jest postkolonialnym
pokłosiem niemiecko-rosyjskiej okupacji, lewackim zamachem na polską tożsamość
oraz tradycję i jednym z ważniej szych wyzwań nowej
narodowej władzy. Zagraniczni goście powinni unikać teatrów, które w naszym
kraju pełnią rolę podobną do wspierających terroryzm i dżihad radykalnych
meczetów. Nasi szczególnie niebezpieczni imamowie są kobietami i nazywają się
odpowiednio Janda i Wellman.
Kraj nasz tak bardzo gościnny nie jest niestety wolny od zagrożeń.
Istnieje ryzyko, że zagraniczny gość może się natknąć na przejawy patologii,
jakimi są demonstracje tak zwanego KOD, skupiającego agresywny i dewiacyjny
margines społeczny, skłonny do używania przemocy. Uczestnicy tych spędów często
cierpią na poważne zaburzenia psychiczne, omamy i przywidzenia.
Należy również poza absolutnie przymusowymi sytuacjami wystrzegać się
wyjazdów do Poznania i Słupska, które ze względu na rządzących nimi ludzi są
enklawami bezprawia i anarchii, równie niebezpiecznymi jak brazylijskie fawele
czy południowoafrykańskie townshipy.
Mamy nadzieję, że te wskazówki sprawią, iż spędzicie u nas wyjątkowe
chwile. Do zobaczenia!
Marcin
Meller
Tygrys udaje kota
Panie Redaktorze! Jako wieloletni
czytelnik POLITYKI, o poglądach raczej konserwatywnych, musiałem od czasu do
czasu znosić rozmaite wyskoki mojego tygodnika, jak choćby „Tusku - musisz!”,
które oznaczało rezygnację z resztek bezstronności tego pisma. Tym razem jednak
miarka się przebrała. Zamieszczając przed tygodniem paszkwil Roberta
Krasowskiego („Kot udaje tygrysa”) na Prawo i Sprawiedliwość, furiacką napaść
na Jarosława Kaczyńskiego, POLITYKA popełniła swoiste harakiri. Jeśli chodzi o
mnie, to ten list wyjaśnia, dlaczego po latach rozstaję się z Pańskim
tygodnikiem. Teraz dopiero doceniłem słuszność decyzji wiceministra
sprawiedliwości Patryka Jakiego o skreśleniu POLITYKI z listy czasopism, które
mogą być prenumerowane przez sądy. Do niedawna miałem ministra za
pyszałkowatego młodzieńca z przedziałkiem wygolonym przez kosiarkę. Teraz
muszę przyznać mu rację.
Zapyta Pan: O co
chodzi? Przecież teza Krasowskiego, że osią polskiej polityki nie są spory
ideowe, tylko dwie koterie, które walczą o władzę, że prawdziwym wrogiem
prawicy nie jest żadna demokracja liberalna, tylko „salon” - nie jest herezją,
nadaje się przynajmniej do dyskusji.
Niestety, to tylko
zasłona dymna. Głównym celem Krasowskiego jest dyskredytacja obecnej rewolucji
i jej awanturnicze przyspieszenie. „Pisowska rewolucja jest anemiczna i płytka.
Zmiany są wyłącznie kadrowe...”, „ta rewolucja potrafi wyłącznie mówić” -
uspakaja zniecierpliwiony jakobin z POLITYKI. Tymczasem gołym okiem widać, że
trwająca rewolucja to nie żadna kosmetyka, uderza ona w same podstawy systemu:
w postkomunistyczną konstytucję Kwaśniewskiego, w sądownictwo, które jest
bastionem postkomunizmu, w prokuraturę, która wracając w gestię ministra,
nareszcie staje się niezależna, w rząd, który odpowiada za zamach smoleński, w
armię, którą w dużym stopniu (choć ciągle niewystarczającym) oczyszczono już z
Platformy w generalskich lampasach, m.in. zlikwidowano niesławną „komorowską”
Akademię Obrony Narodowej, przy okazji eliminując z jej składu ponad setkę
zardzewiałych nierobów. Na jej miejsce utworzyliśmy Akademię Sztuki Wojennej,
mianując jej komendanta - pułkownika, który napisał pracę doktorską o
żołnierzach wyklętych. Udało się zmienić kierunki polityki zagranicznej,
wyzwalając Polskę spod dominacji Brukseli i Berlina, zdobywając pozycję lidera
Grupy Wyszehradzkiej i Międzymorza. Nasz kraj budzi szacunek w Brukseli.
Przeorano kadry, wysyłając nowych ambasadorów do wielkich mocarstw - są to
ludzie bez żadnych korzeni w PRL, niesplamieni pracą w dyplomacji III RP.
Zmieniono priorytety (i kierownictwo) Instytutu Adama Mickiewicza oraz jego
placówek za granicą. Adresatem ich działalności nie jest już snobistyczna
śmietanka zagranicznych cmokierów, zachwyconych „Idą”, tylko nasi rodacy,
złaknieni polskiej kultury, którzy przeżywają projekcje „Smoleńska” czy filmów
Ewy Stankiewicz.
Zdaniem
Krasowskiego premier i prezydent „nie robią nic poza wypełnianiem
administracyjnej rutyny”. Z właściwym sobie brakiem taktu autor nazywa ich
„pionkami”. Może warto przypomnieć imponujący dorobek tych
„pionków” w czasie krótszym niż jeden rok. Ocalenie setek tysięcy sześciolatków
przed wyrwaniem ich z objęć rodziców i narzuceniem im obowiązku szkolnego. Likwidacja
gimnazjów, które powstały wbrew interesom najbiedniejszych. Powrót do systemu
8+4. Zmiana treści nauczania - mniej modnych nowinek, jak informatyka, znacznie
więcej historii, której znajomość ma decydujące znaczenie w kształtowaniu
tożsamości. Reforma edukacji to ogromny wysiłek państwa, opracowanie i
wdrożenie „z marszu” nowej podstawy programowej, nowych podręczników zgodnych
z prawdą historyczną, nad którą czuwają, zgodnie z zawartym porozumieniem -
Instytut Pamięci Narodowej i Ministerstwo Edukacji. Zbliżamy się do religii na
maturze i do całkowitego zakazu mordowania dzieci.
Wbrew oczywistym faktom
Krasowski twierdzi, że władza „zawsze zatrzymuje się na pierwszym kroku. Na
słowach i gestach. Nie idzie za ciosem, nie dokonuje zmian w ustawach, bo nie
ma takich ambicji”. Co do ambicji, to podczas kampanii wyborczej chyba wszyscy
(oprócz Autora) widzieli w rękach pani Szydło niebieską teczkę, pękającą od
projektów ustaw, a po wyborach, słusznie pękającą z dumy panią premier. Wystarczy
wspomnieć 500 plus. Chciałoby się zapytać, w jakim kraju żyje współpracownik
POLITYKI, jeśli nie widział pamiętnego audytu ośmioletnich rządów PO-PSL czy
przyjętych ustaw: „policyjnej”, „inwigilacyjnej”, o likwidacji służby cywilnej,
będącej siedliskiem układu, o podatku bankowym, żeby odzyskać choć część
zagrabionych Polakom pieniędzy, uchwałę o suwerenności Polski, ustawy o
Trybunale Konstytucyjnym, o radiofonii i telewizji (tzw. ustawa kadrowa),
dzięki której prezesem TVP został świetny fachowiec Jacek Kurski - gwarant
niezależności i bezstronności telewizji publicznej. Przywrócono na anteny publiczne
najlepszych dziennikarzy niepokornych, PP. Wildsteina, Ziemkiewicza, Lisickiego
i inne ofiary represji Tuska. A ogromny wysiłek socjalny rządu i prezydenta,
spełnienie zobowiązań wyborczych: 500 plus, darmowe leki dla seniorów (co
prawda nie wszystkie, ale nie od razu Kraków zbudowano), porządki w służbie
zdrowia, jak choćby powstrzymanie zarazy in vitro.
Nie raz dzień okazywał się za krótki dla
prezydenta, który zmuszony był nocą podpisywać ustawy, odbierać ślubowanie od
sędziów, zmieniać rady nadzorcze Tauronu, Enei i Energi. A może nie są
wystarczająco głębokie zmiany w rządzie, dzięki którym Polska stała się jedynym
państwem na świecie, które ma dwóch premierów w jednym rządzie i prezydenta
podległych bezpośrednio jednemu posłowi? Jeżeli to wszystko dla pana Krasowskiego
jest mało, to pozostaje chyba tylko broń atomowa, o dostępie do której mówił
zresztą wiceminister obrony Tomasz Szatkowski. Prace trwają. Nie pozwolimy,
żeby rewolucję zadziobały kanarki.
Daniel Passent
Kierownik Główny i fanatycy
Mówi się - i jest to prawda obiegowa - że
projekt zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, przygotowany przez stowarzyszenie
Ordo iuris, jest nie na rękę prezesowi Kaczyńskiemu. Co prawda w kampanii
wyborczej PiS obiecywało środowiskom religijnych radykałów,
„że zaostrzy", ale w praktyce miał odwlec i zamrozić.
Zapewne w obawie, że stanie się, co się stało, czyli swoich nie zadowoli, a
przeciwników zmobilizuje. Skala buntu i jego formy muszą się dziś jawić
kierownictwu PiS jak czarny sen. Wieloletnie doświadczenie wskazywałoby raczej,
że - jak zwykle przy kolejnych próbach zaostrzania - oburzą się środowiska
feministyczne, może odbędzie się jakaś kilkusetosobowa manifa. Tego, że nastąpi
ogólnokrajowy protest i to w niepraktykowanych dotąd formach, strajku na
życzenie i masowej demonstracji czarnych ubrań, nikt przewidzieć nie mógł.
Pisowscy radykałowie sami poniekąd
sprowokowali tę eksplozję, arogancko odrzucając w Sejmie społeczny (ćwierć
miliona podpisów) projekt liberalizacji ustawy, a przyjmując do dalszych prac
ten z całkowitym zakazem aborcji. Podobno sam prezes był zaskoczony takim
obrotem sprawy i natychmiast zlecił senatorom PiS przygotowanie
nowej„kompromisowej" wersji ustawy. W stosunku do obecnej, przewidującej
trzy aborcyjne wyjątki (zdrowie
życie kobiety, przestępstwo i uszkodzenie płodu), ma być ona
zaostrzona o jedną trzecią, a więc bez dopuszczalności tzw. aborcji eugenicznej.
To taki specyficzny„kompromis plus", który ma zmusić kobiety i ich rodziny
do heroizmu, często całkowitej ruiny życia, związanej z towarzyszeniem w
śmierci lub cierpieniu dzieciom, obarczonym ciężkimi wadami rozwojowymi lub
wręcz niezdolnym do samodzielnego życia. Kobiety, demonstracyjnie potraktowane
jako bezmyślny, pozbawiony uczuć i sumienia„worek na płód", tym razem
wykrzyczały swoje„nie" i to także w miejscu, gdzie dotąd nie odbywały się
manifestacje (choć powinny), to znaczy przed biurem PiS na Nowogrodzkiej.
Prezes ma więc pewien kłopot, choć
oczywiście ruszyła już cała propagandowa maszynka, obrażająca i wyzywająca
protestujące kobiety. Ale jeśli wydarzenia wymknęły się prezesowi spod kontroli,
to jest, również dla niego, przestroga, do czego może prowadzić polityczny
flirt z grupami fundamentalistów. Radykalizm jest formą istnienia PiS; w
teorii, i w jakimś stopniu w praktyce, ta partia dąży bowiem do„całkowitego
przekształcenia stosunków społecznych", wymiany elit, zburzenia dotychczasowego
porządku konstytucyjnego, nawet etycznego. Ale jednocześnie chce być stabilną
partią władzy, nowym politycznym centrum, głównym nurtem.
Po to właśnie przywódcy populistyczni, jak Orban na Węgrzech
czy Erdogan w Turcji, hodują własnych radykałów, od których w razie potrzeby
można się odciąć (bronimy spokoju) lub nimi posłużyć (to nie my). PiS uprawia
dwie takie formacje: radykalnych katolików
radykalnych narodowców. Na katolickich fundamentalistach już
się parzy, podobnie może być z nacjonalistami.
Popatrzmy bowiem, jaką grę prowadzi teraz
PiS z najsilniejszym w tym środowisku Obozem Narodowo-Radykalnym. ONR dotychczas
miał status politycznej grupy rekonstrukcyjnej, oferującej rozproszonym
drużynom kibicowskim pewną formę dekoracji historycznej. Ale od paru miesięcy
postawa władz (Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, prokuratur, nawet prezydenta)
da się odczytać jako otwarta aprobata dla prawdziwie patriotycznych,
antyimigranckich, antygejowskich, antyliberalnych formacji nowych „żołnierzy
wyklętych". To dla nich obóz PiS za rezerwował już Dzień Niepodległości 11
listopada. Inicjatywa KOD, aby tego dnia, tak jak to robił poprzednio Bronisław
Komorowski, zorganizować pokojową manifestację, łączącą różne tradycje
historyczne, już została przez obóz władzy potraktowana jako zapowiedź
prowokacji. Pisowski tygodnik „wSieci" pokazuje na okładce Mateusza Kijowskiego
z zapałkami w zakrwawionych dłoniach i podpisem, że oto KOD chce podpalić
Polskę. Przekaz jest jasny; babcie i dziadkowie z KOD (bo tak dotychczas
określała ich rządowa propaganda) mają się rzucić na Bogu ducha winnych, choć
umięśnionych i zamaskowanych oenerowców. Jeśli poleje się krew, wiadomo, że
cała odpowiedzialność spadnie na kodowskich prowokatorów. Otóż, faktycznie,
jest to zabawa zapałkami, która może wywołać polityczny i społeczny pożar.
Nie dziwię się, że ONR jest tak politycznie
i emocjonalnie bliski Prawu i Sprawiedliwości. Jeśli rzeczywiście sięgnąć do
przedwojennej ideologii radykalnych narodowców, znajdziemy tam wszystko, co dziś
drogie rządzącej formacji. Monopol dla Organizacji Politycznej Narodu,
reprezentowanej jednoosobowo przez Kierownika Głównego (tak to się nazywało w
dokumentach Falangi), zrośniętej z aparatem państwowym i podporządkowanej
bezkompromisowemu, narodowemu katolicyzmowi. Brzmi znajomo? Jan Paweł II
zdążył jeszcze zostawić ostrzeżenie, adresowane do wszelkich radykałów i fundamentalistów:„Roszczenie
sobie prawa do narzucania innym przemocą tego, co uważa się za prawdę, oznacza
pogwałcenie godności człowieka i ostatecznie zniewagę Boga". Dodawał też,
że fanatyzm rodzi się tam, gdzie została zasiana nienawiść. Także, a zwłaszcza
wobec tych, którzy chcą zachować prawo do własnej wolności, odpowiedzialności
i sumienia. Ale kimże, wobec dzisiejszych„niezłomnych i niepokornych",
jest świątobliwy mąż z innej epoki?
Jerzy Baczyński
Polski rów
Na każdym kroku widać, że tu, w
Polsce, żyjemy w dwóch coraz bardziej różnych światach. Na poparcie tej
zasmucającej tezy wystarczy kilka przykładów z ostatnich dni.
Obejrzałam w internecie wystąpienie Fransa
Timmermansa podczas gali otwierającej ostatnią konferencję Europejskiego Forum
Nowych Idei w Gdańsku. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej z ogromnym
zaangażowaniem mówił o wspólnej Europie - od historii z dzieciństwa jego ojca,
kiedy to armia gen. Maczka wyzwalała ich holenderskie miasto Breda spod
okupacji niemieckiej, po dzisiejsze czasy z Polską potrzebną w samym sercu
Unii. Jeden z żołnierzy Maczka okazał się krawcem, więc uszył małemu
Timmermansowi polski mundurek wojskowy.„Tata służył im za maskotkę. I bardzo mu
się to podobało"- wspominał. Timmermans widzi jedną Europę, przestrzegającą
wspólnych praw
zasad, solidarną, przewidywalną, przyjazną, z Polską jako
przykładem odwagi, wizji i sukcesu.„Dziś podział w świecie przebiega między
tymi, którzy wierzą w świat kompromisu, świat wymiany, otwartości, dialogu. I z
drugiej strony - tymi, którzy wierzą w świat pozamykany, wierzą w płoty i
granice, wierzą w swoje rozumienie czystości narodowej! Ale granice narodowe
nie rozwiązują problemów! Potrzebujemy solidarności europejskiej!"-
podkreślał.
Nawet przez ekran
czuje się żywą atmosferę, ciekawość, błysk, dowcip, energię, chęć, aby wspólnie
iść dalej.„Liczę na Polskę, która nie stanie plecami do przyszłości, nie stanie
plecami do Unii Europejskiej!".
Porównuję to spotkanie z relacjami ze
spotkań na Forum Ekonomicznym w Krynicy, z wystąpieniami naszej sztywnoustej
pani premier, jej szefa Jarosława Kaczyńskiego oraz Człowieka Roku Viktora
Orbana. Ów Człowiek Roku wygłaszał przemówienia zawierające zdania
typu:„Tożsamość narodowa to pancerz, który nas ochroni". Przed czym trzeba
się chronić, nie powiedział, ale można się łatwo domyślić, ile złego na nas
zewsząd czatuje. Więc głosił dalej:„Czasami trzeba walczyć nie tylko z
niewiernymi i z osobami, które walczą przeciwko narodowi, ale również czasami
musimy to czynić wobec niektórych kręgów kulturowych Europy". Wobec kogo?
Gdzie? Kiedy? Dlaczego? Nie wiadomo, ale ewidentnie na zewnątrz diabeł czyha.
Beata Szydło
określiła Orbana mianem „wielkiej postaci wspaniałego przywódcy
europejskiego", a prezes Kaczyński mówił o rewolucji kulturowej -
cokolwiek by ona miała oznaczać.
Dwa światy.
Uczestniczyłam 27 września w uroczystości
wręczenia Europejskiej Nagrody Obywatelskiej Komitetowi Obrony Demokracji. W
kinie Luna w Warszawie zebrało się ponad 300 koderów i koderek - taka z nich
tryskała energia i radość, że myślałam, że ściany rozsadzi! Zresztą
zapowiedzieli, że jeżeli przypadkiem miałoby się spełnić to, co zapowiada
prof. Rzepliński w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej", a mianowicie gdyby
mieli go wsadzić do więzienia, to rozwalą mury i druty kolczaste ciężkim
sprzętem. Patrząc na tych ludzi, myślałam, że i bez sprzętu sobie poradzą. 12
października kilkoro przedstawicieli KOD pojedzie do Brukseli na spotkanie
wszystkich laureatów Europejskiej Nagrody Obywatelskiej z różnych krajów europejskich.
Będą media, parlamentarzyści, przewodniczący parlamentu wręczy medale.
Dwa światy w jednej Polsce: uśmiechnięte,
barwne marsze KOD z biało-czerwonymi i szafirowo-złotymi flagami, kontrastujące
z ryczącym tłumem ze świecami dymnymi, z trupimi czaszkami na piersiach,
szubienicami na plakatach i pozasłanianymi twarzami. Nienawistne hasła w
stosunku do Unii, do Niemców, do potencjalnych imigrantów - muzułmanów, Żydów,
do kogo popadnie. Już dziś minister Błaszczak boi się, że sobie nie poradzi
podczas obchodów 11 listopada. Błaszczak boi się rozróby i kijów
bejsbolowych„prawdziwych Po laków", „najczystszej rasy", wyznających
nasze polskie wartości chrześcijańskie, więc na wszelki wypadek alarmuje, że z
pewnością szykuje się prowokacja. Jaka?
KOD i środowiska
opozycyjne nie chcą w święta narodowe ukrywać się po domach i zostawiać ulic
faszystom, też chcą skorzystać z prawa do marszu. Czy Polska demokratyczna
uśmiechnięta musi uprawiać„lotnik, kryj się!", kiedy na
ulicę wychodzą nienawistnicy? Czy prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz ma się w
dniu odzyskania niepodległości zachować tak, jak władze uniwersytetu w
Białymstoku, tj. ostrzegać mieszkańców, a szczególnie obcokrajowców i tych,
którzy na obcokrajowców może wyglądają, żeby zasłaniali firanki i spuszczali
żaluzje, bo nadchodzi ONR? Po marszach KOD nawet trawa nie jest zdeptana - taka
drobna różnica między tymi dwoma światami.
Kolejny rów, ostatnio bardzo pogłębiony,
dzieli Polaków na„obroń- ców życia" i na tych, którzy biorą udział w
Czarnych Protestach. Funkcjonuje w Polsce od lat, pewnie nie idealny, z trudem
wypracowany kompromis, ale skoro rewolucja - to trzeba rozwalić wszystko!
Różne rządy już ten rów na nowo rozkopywały. I to zawsze wtedy, kiedy działo
się coś poważnie złego i należało odwrócić uwagę, rozpalić emocje, żeby
przykryć problem. Teraz rząd PiS przyjął budżet. Deficyt rekordowy. Minister
finansów natychmiast po przyjęciu budżetu podał się do dymisji, pozostawiając
nas bez żadnych wyjaśnień. Nikt się specjalnie tym nie interesuje, bo zajęci
jesteśmy ustawą o zaostrzeniu prawa aborcyjnego, która przeszła do dalszego
procedowania. Gołym okiem widać, że to kolejne szachrajstwo PiS, bo gdyby
naprawdę chodziło o ratowanie życia, to pracowano by nad rozwiązaniami
prowadzącymi do opieki nad kobietami w trudnej sytuacji, nad zmianami w prawie
adopcyjnym, nad wychowaniem do odpowiedzialności i tysiącem innych spraw o
wiele skuteczniejszych niż tępe zakazy, powodujące omijanie restrykcyjnego
prawa i prowadzące do dramatów.
Z jednej strony mamy inkwizytorów, którzy
chcą karać, więzić dorosłych, winnych lub podejrzanych o zabijanie
nienarodzonych (ale póki jesteśmy w UE, kara śmierci nie wchodzi w rachubę), a
z drugiej strony tysiące, jeśli nie miliony kobiet i wspierających je mężczyzn,
o różnych poglądach, w różnym wieku i z różnych środowisk, krzyczących:
odczepcie się od nas nareszcie! Zrozumcie i wytłumaczcie księżom, że człowiek
składa się nie tylko z seksu, ale też z rozumu, własnego sumienia i z duszy!
Róża Thun -
absolwentka filologii angielskiej, w PRL zaangażowana w działalność opozycji
demokratycznej. W III RP działała w organizacjach pozarządowych - przede
wszystkim na rzecz integracji europejskiej. Była związana z Unią Demokratyczną,
następnie z Unią Wolności. W latach 2005-09 pełniła funkcję dyrektora
Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce. Od dwóch kadencji z ramienia
PO zasiada w europarlamencie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz