Strony

czwartek, 6 października 2016

Gra w kości



Ksiądz przestrzega przed polskim piekłem, lekarz sądowy przed makabrą, a rodziny są podzielone. Jedni czekają na to jak na zbawienie, inni nie chcą rozdrapywania ran. Zaczynają się ekshumacje smoleńskie

Wojciech Staszewski

W grobowcu Komo­rowskich jest dzie­więć trumien na kilku poziomach.
- Po śmierci taty po­chowałem jeszcze jego rodziców. Napisy na zewnątrz nie do końca się pokrywa­ją z układem wewnątrz grobu - wyjaśnia Maciej Komorowski, syn wiceministra obrony Stanisława Komorowskiego, któ­ry zginął w katastrofie smoleńskiej. Jeśli prokuratura zdecyduje o ekshumacji, bę­dzie chciał być na cmentarzu. - Nie chciał­bym, żeby sprawdzali to metodą prób i błędów - wyjaśnia. I dodaje: - Bronię się przed tą ekshumacją rękami i nogami. Nie chcę wracać w to miejsce, wyjmo­wać tych trumien, przeżywać tego znów, rozmawiać przy stole i w kółko. Ja się już pożegnałem z ojcem w Moskwie i z tym chcę pozostać.
   Na identyfikację do Moskwy pojechał z bratem: - Tata był w dobrym stanie jak na kogoś po katastrofie lotniczej - nie miałem wątpliwości, że to on. Były rodzi­ny, które po dwa-trzy razy podchodziły do identyfikacji, były takie, które pierw­szego dnia w ogóle nie zidentyfikowały bliskich. Więc rozumiem, jeżeli oni chcą
teraz ekshumacji. Ale chciałbym, żeby nas zostawili w spokoju. Choć oczywiście podporządkuję się prawu.
   Martwi się, że dane medyczne wszyst­kich ofiar mają być udostępnione rodzi­nom: - Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. To na pewno wycieknie do internetu. Takie informacje powinny być poufne. Wiele osób cierpi na różne przy­padłości, które mogą być krępujące.
   Nie ma wątpliwości, że ta historia z ekshumacjami to gra na zwłokę: - Pad­ły obietnice udowodnienia, że to był za­mach. To nie ma pokrycia, więc trzeba przedłużać poszukiwania, szukać dowo­dów, żeby odciągnąć w czasie opubliko­wanie końcowego raportu.
   Jeszcze ostrzej mówi Paweł Deresz, wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz: - To rozkopywanie grobów w imię poli­tycznych celów. Dotychczasowe ekshu­macje jednoznacznie potwierdziły, że nie było żadnego wybuchu. Dlatego dalsze granie zwłokami jest bezcelowe.
   On też poleciał do Moskwy na identy­fikację - razem z siostrą żony. Nie mieli wątpliwości. Przywiózł stamtąd srebrny pierścionek żony, nosi go teraz córka.
- Długo nie miała dzieci, a teraz mam
dwie piękne wnuczki. Po babci mają uro­dę i radość życia. A Jola mi się czasem śni, gramy w tenisa.
   Na grobie Jolanty Szymanek-Deresz jest jej uśmiechnięte zdjęcie. - Taką chcę ją pamiętać - mówi Paweł Deresz. Nie spodziewa się jednak, żeby prokurator oszczędził mu ekshumacji: - Ten czło­wiek nie ma serca.


DOCHÓWEK ROZRYWA RANY
Marta Potasińska, wdowa po gene­rale Włodzimierzu Potasińskim, je­chała samochodem, kiedy zadzwonił telefon. Dzwonił prokurator, że musi się z nią koniecznie spotkać. Przyjechał do Krakowa i wręczył pismo, że znaleziono szczątki jej męża. Potasińska nie dopyty­wała, czy przy ponownym badaniu terenu w Smoleńsku, czy w innym grobie. Zrobi­ło jej się słabo, poczuła ból żołądka.
   Potem był tak zwany dochówek. - Był pogrzeb z wojskową asystą - wspomina Potasińska. - Ale to kolejne otwarcie gro­bu, kolejne otwarcie tamtych emocji, roz­dzieranie cierpienia.
   Krótko po śmierci męża pochowała też mamę. - To zupełnie inna żałoba. W rocz­nicę śmierci mamy idę zapalić świeczkę i powspominać. A na tydzień przed rocz­nicą śmierci męża wyłączam internet, te­lewizor, nie kupuję gazet. Bo czuję, że ktoś mi wtedy wkłada szpilki w serce. To rana ciągle rozrywana i posypywana solą.
   Nadchodzącymi ekshumacjami jest przerażona. - Co się stanie, jak otworzymy 90 grobów i stwierdzimy, że tam są także obce szczątki? Gdy się okaże, że fragmenty czyichś kości będą w 80 róż­nych trumnach? Co wtedy? Czekają nas kolejne ekshumacje i seria dochówków? Czy te pytania zadaje sobie prokurator?

RĘKI NIE BĘDZIE
Ekshumacje przeprowadza się w Polsce między 16 października a 15 kwietnia we wczesnych godzinach rannych. Tak stanowi rozporządzenie „w sprawie postępowania ze zwłokami - szczątkami ludzkimi”. Dodatkowo zgo­dę musi wydać sanepid.
   - Po 20 latach nie ma problemu, wtedy w grobie są resztki trumny i kości. Ale po kilku latach, zależnie, czy teren jest suchy, czy podmokły, ciało może być w różnym stanie rozkładu - mówi Roman Chmielo­wiec z Poznańskiego Domu Pogrzebowe­go. Liczbę ekshumacji w Polsce szacuje na 30 tys. rocznie. - U mnie lista rezerwacyjna powstaje od początku września. Lu­dzie chcą zdążyć przed 1 listopada.
   Wstrząsająco o perspektywie ekshu­macji smoleńskich opowiada Adam Ragiel, szef Polskiego Centrum Szkolnictwa Funeralnego: - To nie są ciała, tylko ma­teria gnilna. Wszystko będzie pływa­ło. Ludzie wiedzą, że niektóre ciała były rozczłonkowane i myślą, że w ich trum­nie może znajdować się na przykład obca ręka. A tam nie będzie żadnej ręki, tylko błotnista galareta.
   Alina Wojtas, wdowa po Edwardzie Wojtasie: - Lżej mi, że pamiętam męża ta­kim, jaki był za życia. Prokurator nie chce zrozumieć naszego bólu. Powiedział, że te ciała to dowody rzeczowe. Ja się wte­dy poczułam jak przedmiot. Po co oni to robią?
   Zadałem to pytanie rzecznik Proku­ratury Krajowej Ewie Bialik. Zero od­powiedzi. Spytałem więc prof. Pawła Krajewskiego, kierownika Zakładu Me­dycyny Sądowej Warszawskiego Uniwer­sytetu Medycznego, co się da wyczytać ze zwłok. - Można mówić o obrażeniach związanych ze zmianą ciśnienia wsku­tek fali uderzeniowej, gdyby samolot zo­stał rozhermetyzowany. W płucach nie byłoby już śladów, na tym etapie zmian byłyby to wątpliwe ustalenia. Lepiej za­chowana jest błona bębenkowa, ale na jej uszkodzenia wpływ miał też uraz aku­styczny, czyli huk towarzyszący katastro­fie - mówi prof. Krajewski.
   Inny lekarz sądowy, nazwijmy go dok­tor X, jest bardziej dosadny: - To pole do gry kośćmi. Żadnej twardej wiedzy, ale mnóstwo faktów do interpretacji.
   Prof. Krajewski zauważa, że oprócz badań toksykologicznych istotne będą badania genetyczne. Ale na opracowa­nie wyników potrzeba kilku dni. Trud­no byłoby wszystkie ciała przetrzymywać przez ten czas w chłodniach, bo przepi­sy nakazują trzymać całą trumnę z cia­łem w większej (260 na 90 cm) trumnie. Zakłady medycyny sądowej nie mają tak wielkich chłodni.

NIECZYSTE INTENCJE
Paweł Deresz był niedawno na po­grzebie przyjaciela. - Ksiądz mówił: „Wieczny odpoczynek racz mu dać panie, niech spoczywa w spokoju”. To jak Koś­ciół może się godzić na kolejne ekshuma­cje? - pyta.
   Rzecznik prasowy episkopatu ksiądz Paweł Rytel-Andrianik tłumaczy: - Ciału należy się największy szacunek, ale Koś­ciół nie zakazuje ekshumacji.
   Ksiądz Jacek Tomczyk z UKSW, an­tropolog pracujący przy wykopaliskach, ma więcej wątpliwości. - Ciało zmar­łego należy do rodziny, ona powinna mieć moralne prawo sprzeciwu - uwa­ża. - Należałoby spytać, co chcemy przez taką ekshumację osiągnąć. Nieszczere są te intencje. To otwieranie puszki Pando­ry, droga do polskiego piekła. Wyniki zo­staną zaraz zakwestionowane.
   Historyk idei prof. Jerzy Jedlicki jest wręcz oburzony: - O kości kłócą się, o gołe czaszki, jakby to na nich zapisany miał być jakiś straszny sekret historii. Nie da­dzą spokoju umarłym! Biedni ci, co już się bronić nie mogą. Jeśli nie zdołamy obro­nić ich szkieletów przed tą płaską, poli­tyczną intrygą, przed zbezczeszczeniem, to wołajmy przynajmniej głośno, że to bez naszej zgody.

CZĘŚĆ CIAŁA
Generałowa Krystyna Kwiatkow­ska, wdowa po generale Bronisławie Kwiatkowskim, nie pojechała do Moskwy. To było dla niej zbyt trudne. Teraz nie może doczekać się ekshumacji. - Pocho­wałyśmy trumnę z najbliższą nam osobą, ale przez trzy lata nie wiedziałyśmy, co się w niej znajduje. Przez te trzy lata powta­rzano nam, że nie przyszły dokumenty z Rosji, potem czekałyśmy na tłumacze­nia. W końcu dowiedziałam się, że tylko część ciała mojego męża pochowano na cmentarzu na Powązkach. Gdzie zatem jest reszta? - pyta generałowa Kwiatkow­ska. - Państwo polskie za rządów Tuska mnie okłamywało. Jak można było tak potraktować mojego męża, który jako żoł­nierz, dowódca, generał osobiście zamy­kał trumnę z każdym poległym w Iraku? Nie było możliwości, żeby oddał matce czy żonie innego chłopaka. Nikt nas na ten pochówek nawet nie zaprosił!
   Najbardziej czeka na ekshumacje Mag­dalena, wdowa po Tomaszu Mercie, wice­ministrze kultury. Sama złożyła wniosek. Żeby zebrać dane, chodziła do Kancelarii Tajnej studiować zdjęcia, dokumenty. Nie można było robić notatek, uczyła się więc szczegółów na pamięć. Może je wyrecyto­wać w środku nocy.
   - Mam duże wątpliwości, czy oso­ba, którą pochowałam, to mój Tomek. W dokumentacji, którą otrzymałam, fi­gurują dwaj mężczyźni sfotografowani w różnych miejscach, w różnych ubra­niach i nie można wykluczyć, że któ­ryś z nich jest Tomkiem. Ale może żaden - mówi.
Często zagląda na grób na parafialnym cmentarzu, blisko domu. Tylko nie wie, czy w tym grobie jest mąż. - Po ekshu­macji skończy się ta faza żałoby między śmiercią i pogrzebem. Muszę to dopro­wadzić do końca, niech moi potomkowie będą zwolnieni z tego brzemienia.
   Ma pretensje do poprzedniej ekipy: - Nie spodziewałam się takiej nonsza­lancji i łajdactwa, fałszerstw. Na przykład w rosyjskiej dokumentacji opisywane były organy usunięte wcześniej opera­cyjnie - mówi Merta. - Najbardziej bo­lesne jest bezczeszczenie zwłok. Jak prokurator opowiadał na spotkaniu, co wyprawiano z ciałami, że zaszywano w nich śmieci, niedopałki papierosów, to ludzie sami mówili, że nie chcą wiedzieć.
   Jednej rzeczy żałuje do dziś. W 2010 r. zabrała trumnę męża z Torwaru i zgod­nie ze staropolskim zwyczajem postawiła ją w domu. Czuwała przy niej z bliskimi aż do wyprowadzenia zwłok na cmentarz.
   - Mogłam wtedy otworzyć trumnę. Ale nie zrobiłam tego. Mam poczucie, że wtedy po raz pierwszy w życiu zawiod­łam Tomka - mówi. - Będę go szukała do upadłego.

BEZ RĘKI I NOGI
Ostatnia z osób, z którymi rozma­wiałem, zgodziła się na to pod warun­kiem, że nie podam jej nazwiska. - Mogę panu powiedzieć, jak wyglądało spotka­nie rodzin z Macierewiczem w połowie września. Hipnotyzował ich jak Kaszpirowski. Jak w tajnym sprzysiężeniu. Tu nie chodzi o żadne identyfikacje, tylko o to, żeby była „wina Tuska”. Macierewicz kończył wywód na przykład: „I rozumie­cie, jaka jest przyczyna...”. A sala mrucza­ła na znak, że wie - wspomina rozmówca.
   O swojej historii nie opowie. Bliska oso­ba, którą pojechał identyfikować w Mos­kwie, była kompletnie zmasakrowana.
- Mózg na wierzchu, bo nie było górnej pokrywy czaszki. Bez jednej ręki i jednej nogi - opowiada. - Od sześciu lat okłamu­ję swoje dzieci, że stan był idealny. Bo one by tego nie zniosły. Kto chce robić ekshu­macje, niech robi, ale my chcemy zostać z taką pamięcią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz