Ksiądz przestrzega
przed polskim piekłem, lekarz sądowy przed makabrą, a rodziny są podzielone.
Jedni czekają na to jak na zbawienie, inni nie chcą rozdrapywania ran.
Zaczynają się ekshumacje smoleńskie
Wojciech Staszewski
W grobowcu Komorowskich jest
dziewięć trumien na kilku poziomach.
- Po śmierci taty pochowałem
jeszcze jego rodziców. Napisy na zewnątrz nie do końca się pokrywają z układem
wewnątrz grobu - wyjaśnia Maciej Komorowski, syn wiceministra obrony Stanisława
Komorowskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Jeśli prokuratura
zdecyduje o ekshumacji, będzie chciał być na cmentarzu. - Nie chciałbym, żeby
sprawdzali to metodą prób i błędów - wyjaśnia. I dodaje: - Bronię się przed tą
ekshumacją rękami i nogami. Nie chcę wracać w to miejsce, wyjmować tych
trumien, przeżywać tego znów, rozmawiać przy stole i w kółko. Ja się już
pożegnałem z ojcem w Moskwie i z tym chcę pozostać.
Na identyfikację do Moskwy pojechał z bratem: - Tata był w dobrym stanie
jak na kogoś po katastrofie lotniczej - nie miałem wątpliwości, że to on. Były
rodziny, które po dwa-trzy razy podchodziły do identyfikacji, były takie,
które pierwszego dnia w ogóle nie zidentyfikowały bliskich. Więc rozumiem,
jeżeli oni chcą
teraz ekshumacji. Ale chciałbym,
żeby nas zostawili w spokoju. Choć oczywiście podporządkuję się prawu.
Martwi się, że dane medyczne wszystkich ofiar mają być udostępnione
rodzinom: - Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. To na pewno wycieknie do internetu.
Takie informacje powinny być poufne. Wiele osób cierpi na różne przypadłości,
które mogą być krępujące.
Nie ma wątpliwości, że ta historia z ekshumacjami to gra na zwłokę: -
Padły obietnice udowodnienia, że to był zamach. To nie ma pokrycia, więc
trzeba przedłużać poszukiwania, szukać dowodów, żeby odciągnąć w czasie
opublikowanie końcowego raportu.
Jeszcze ostrzej mówi Paweł Deresz, wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz:
- To rozkopywanie grobów w imię politycznych celów. Dotychczasowe ekshumacje
jednoznacznie potwierdziły, że nie było żadnego wybuchu. Dlatego dalsze granie
zwłokami jest bezcelowe.
On też poleciał do Moskwy na identyfikację - razem z siostrą żony. Nie
mieli wątpliwości. Przywiózł stamtąd srebrny pierścionek żony, nosi go teraz
córka.
- Długo nie miała dzieci, a teraz
mam
dwie piękne wnuczki. Po babci mają
urodę i radość życia. A Jola mi się czasem śni, gramy w tenisa.
Na grobie Jolanty Szymanek-Deresz jest jej uśmiechnięte zdjęcie. - Taką
chcę ją pamiętać - mówi Paweł Deresz. Nie spodziewa się jednak, żeby prokurator
oszczędził mu ekshumacji: - Ten człowiek nie ma serca.
DOCHÓWEK ROZRYWA RANY
Marta Potasińska, wdowa po generale Włodzimierzu
Potasińskim, jechała samochodem, kiedy
zadzwonił telefon. Dzwonił prokurator, że musi się z nią koniecznie spotkać.
Przyjechał do Krakowa i wręczył pismo, że znaleziono szczątki jej męża.
Potasińska nie dopytywała, czy przy ponownym badaniu terenu w Smoleńsku, czy w
innym grobie. Zrobiło jej się słabo, poczuła ból żołądka.
Potem był tak zwany dochówek. - Był pogrzeb z wojskową asystą - wspomina
Potasińska. - Ale to kolejne otwarcie grobu, kolejne otwarcie tamtych emocji,
rozdzieranie cierpienia.
Krótko po śmierci męża pochowała też mamę. - To zupełnie inna żałoba. W
rocznicę śmierci mamy idę zapalić świeczkę i
powspominać. A na tydzień przed rocznicą śmierci męża wyłączam internet, telewizor,
nie kupuję gazet. Bo czuję, że ktoś mi wtedy wkłada szpilki w serce. To rana
ciągle rozrywana i posypywana solą.
Nadchodzącymi ekshumacjami jest przerażona. - Co się stanie, jak otworzymy
90 grobów i stwierdzimy, że tam są także obce szczątki? Gdy się okaże, że
fragmenty czyichś kości będą w 80 różnych trumnach? Co wtedy? Czekają nas
kolejne ekshumacje i seria dochówków? Czy te pytania zadaje sobie prokurator?
RĘKI NIE BĘDZIE
Ekshumacje przeprowadza się w Polsce między 16
października a 15 kwietnia we wczesnych
godzinach rannych. Tak stanowi rozporządzenie „w sprawie postępowania ze
zwłokami - szczątkami ludzkimi”. Dodatkowo zgodę
musi wydać sanepid.
- Po 20 latach nie ma problemu, wtedy w grobie są resztki trumny i
kości. Ale po kilku latach, zależnie, czy teren jest suchy, czy podmokły, ciało
może być w różnym stanie rozkładu - mówi Roman Chmielowiec z Poznańskiego Domu
Pogrzebowego. Liczbę ekshumacji w Polsce szacuje na 30 tys. rocznie. - U mnie
lista rezerwacyjna powstaje od początku września. Ludzie chcą zdążyć przed 1
listopada.
Wstrząsająco o perspektywie ekshumacji smoleńskich opowiada Adam Ragiel,
szef Polskiego Centrum Szkolnictwa Funeralnego: - To nie są ciała, tylko materia gnilna. Wszystko będzie
pływało. Ludzie wiedzą, że niektóre ciała były rozczłonkowane i myślą, że w
ich trumnie może znajdować się na przykład obca ręka. A tam nie będzie żadnej
ręki, tylko błotnista galareta.
Alina
Wojtas, wdowa po Edwardzie Wojtasie: - Lżej mi, że pamiętam męża takim, jaki
był za życia. Prokurator nie chce zrozumieć naszego bólu. Powiedział, że te
ciała to dowody rzeczowe. Ja się wtedy poczułam jak przedmiot. Po co oni to
robią?
Zadałem to pytanie rzecznik Prokuratury Krajowej Ewie Bialik. Zero odpowiedzi. Spytałem więc prof. Pawła Krajewskiego, kierownika Zakładu Medycyny Sądowej
Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, co się da wyczytać ze zwłok. - Można
mówić o obrażeniach związanych ze zmianą ciśnienia wskutek fali uderzeniowej,
gdyby samolot został rozhermetyzowany. W płucach nie byłoby już śladów, na tym
etapie zmian byłyby to wątpliwe ustalenia. Lepiej zachowana jest błona
bębenkowa, ale na jej uszkodzenia wpływ miał też uraz akustyczny, czyli huk
towarzyszący katastrofie - mówi prof. Krajewski.
Inny lekarz sądowy, nazwijmy go doktor X, jest bardziej dosadny: - To
pole do gry kośćmi. Żadnej twardej wiedzy, ale mnóstwo faktów do interpretacji.
Prof. Krajewski zauważa, że oprócz badań toksykologicznych
istotne będą badania genetyczne. Ale na opracowanie wyników potrzeba kilku
dni. Trudno byłoby wszystkie ciała przetrzymywać przez ten czas w chłodniach,
bo przepisy nakazują trzymać całą trumnę z ciałem w większej (260 na 90 cm) trumnie. Zakłady
medycyny sądowej nie mają tak wielkich chłodni.
NIECZYSTE INTENCJE
Paweł Deresz był niedawno na pogrzebie przyjaciela. - Ksiądz mówił: „Wieczny odpoczynek racz mu dać panie,
niech spoczywa w spokoju”. To jak Kościół może się godzić na kolejne ekshumacje?
- pyta.
Rzecznik prasowy episkopatu ksiądz Paweł Rytel-Andrianik tłumaczy: -
Ciału należy się największy szacunek, ale Kościół nie zakazuje ekshumacji.
Ksiądz Jacek Tomczyk z UKSW, antropolog pracujący przy wykopaliskach,
ma więcej wątpliwości. - Ciało zmarłego należy do rodziny, ona powinna mieć
moralne prawo sprzeciwu - uważa. - Należałoby spytać, co chcemy przez taką
ekshumację osiągnąć. Nieszczere są te intencje. To otwieranie puszki Pandory,
droga do polskiego piekła. Wyniki zostaną zaraz zakwestionowane.
Historyk idei prof.
Jerzy Jedlicki jest wręcz oburzony: - O kości
kłócą się, o gołe czaszki, jakby to na nich zapisany miał być jakiś straszny
sekret historii. Nie dadzą spokoju umarłym! Biedni ci, co już się bronić nie
mogą. Jeśli nie zdołamy obronić ich szkieletów przed tą płaską, polityczną
intrygą, przed zbezczeszczeniem, to wołajmy przynajmniej głośno, że to bez
naszej zgody.
CZĘŚĆ CIAŁA
Generałowa Krystyna Kwiatkowska, wdowa po generale Bronisławie Kwiatkowskim, nie pojechała do Moskwy. To było
dla niej zbyt trudne. Teraz nie może doczekać się ekshumacji. - Pochowałyśmy
trumnę z najbliższą nam osobą, ale przez trzy
lata nie wiedziałyśmy, co się w niej znajduje. Przez te trzy lata powtarzano
nam, że nie przyszły dokumenty z Rosji, potem czekałyśmy na tłumaczenia. W
końcu dowiedziałam się, że tylko część ciała mojego męża pochowano na cmentarzu
na Powązkach. Gdzie zatem jest reszta? - pyta generałowa Kwiatkowska. -
Państwo polskie za rządów Tuska mnie okłamywało. Jak można było tak potraktować
mojego męża, który jako żołnierz, dowódca, generał osobiście zamykał trumnę z
każdym poległym w Iraku? Nie było możliwości, żeby oddał matce czy żonie innego
chłopaka. Nikt nas na ten pochówek nawet nie zaprosił!
Najbardziej czeka na ekshumacje Magdalena, wdowa po Tomaszu Mercie,
wiceministrze kultury. Sama złożyła wniosek. Żeby zebrać dane, chodziła do
Kancelarii Tajnej studiować zdjęcia, dokumenty. Nie można było robić notatek,
uczyła się więc szczegółów na pamięć. Może je wyrecytować w środku nocy.
- Mam duże wątpliwości, czy osoba, którą pochowałam, to mój Tomek. W
dokumentacji, którą otrzymałam, figurują dwaj mężczyźni sfotografowani w
różnych miejscach, w różnych ubraniach i nie można wykluczyć, że któryś z
nich jest Tomkiem. Ale może żaden - mówi.
Często zagląda na grób na
parafialnym cmentarzu, blisko domu. Tylko nie wie, czy w tym grobie jest mąż. -
Po ekshumacji skończy się ta faza żałoby między śmiercią i pogrzebem. Muszę to
doprowadzić do końca, niech moi potomkowie będą zwolnieni z tego brzemienia.
Ma pretensje do poprzedniej ekipy: - Nie
spodziewałam się takiej nonszalancji i łajdactwa, fałszerstw. Na przykład w
rosyjskiej dokumentacji opisywane były organy usunięte wcześniej operacyjnie -
mówi Merta. - Najbardziej bolesne jest bezczeszczenie zwłok. Jak prokurator
opowiadał na spotkaniu, co wyprawiano z ciałami, że zaszywano w nich śmieci,
niedopałki papierosów, to ludzie sami mówili, że nie chcą wiedzieć.
Jednej rzeczy żałuje do dziś. W 2010 r. zabrała trumnę męża z Torwaru i
zgodnie ze staropolskim zwyczajem postawiła ją w domu. Czuwała przy niej z bliskimi
aż do wyprowadzenia zwłok na cmentarz.
- Mogłam wtedy otworzyć trumnę. Ale nie zrobiłam tego. Mam poczucie, że
wtedy po raz pierwszy w życiu zawiodłam Tomka - mówi. - Będę go szukała do
upadłego.
BEZ RĘKI I NOGI
Ostatnia z osób, z którymi rozmawiałem, zgodziła się na to pod warunkiem, że nie podam jej
nazwiska. - Mogę panu powiedzieć, jak wyglądało spotkanie rodzin z
Macierewiczem w połowie września. Hipnotyzował ich jak Kaszpirowski. Jak w
tajnym sprzysiężeniu. Tu nie chodzi o żadne identyfikacje, tylko o to, żeby
była „wina Tuska”. Macierewicz kończył wywód na przykład: „I rozumiecie, jaka
jest przyczyna...”. A sala mruczała na znak, że wie - wspomina rozmówca.
O swojej historii nie opowie. Bliska osoba, którą pojechał
identyfikować w Moskwie, była kompletnie zmasakrowana.
- Mózg na wierzchu, bo nie było
górnej pokrywy czaszki. Bez jednej ręki i jednej nogi - opowiada. - Od sześciu
lat okłamuję swoje dzieci, że stan był idealny. Bo one by tego nie zniosły.
Kto chce robić ekshumacje, niech robi, ale my chcemy zostać z taką pamięcią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz