Chciałbym
przypomnieć, że polski katolicyzm nie zawsze był taki jak dzisiaj. I ocalić
także we mnie samym nadzieję, że nie musi takim pozostać
To był jeden z
najsmutniejszych miesięcy i jedna z najsmutniejszych Wielkanocy w historii
polskiego Kościoła. Najpierw w gdańskiej parafii spalono książki, potem
biskupi i księża przyłączyli się do hejtu na strajkujących nauczycieli. W
Pruchniku przywrócono średniowieczną antysemicką tradycję mordowania Żyda
Judasza (przy tej okazji wyszło na jaw, jak wielu polskich katolików nie wie,
że Jezus i jego apostołowie wywodzą się z rodu Dawida, więc i oni powinni być
przedstawiani z pejsami i garbatymi nosami).
Jeden z najpotężniejszych hierarchów Marek Jędraszewski
uznał kapłanów winnych pedofilii za nowych męczenników chrześcijaństwa. Biskup
Andrzej Jeż w wielkoczwartkowej homilii cytował antysemicką fałszywkę sprzed
ponad wieku, o której dowiedział się z Internetu. Wreszcie Sławoj Leszek Głódź
i Wiesław Mering serwowali wiernym PiS-owskie „przekazy dnia” o konieczności walki z ideologią LGBT i gender.
W ostatnich trzydziestu latach znaczna część księży
przeszła drogę od pisania książek do ich palenia. Od cywilizowania Polaków do
pozbawiania ich cywilizacji. Chciałbym opowiedzieć tę historię, by przypomnieć,
że polski katolicyzm nie zawsze był taki jak dzisiaj. I ocalić - także we mnie
samym - nadzieję, że nie musi takim pozostać.
ZŁOTE CZASY
Endek Roman Dmowski i socjalista Stanisław Brzozowski niezależnie
od siebie sformułowali u progu XX wieku podobną diagnozę - Polacy zawsze mieli
problem z budowaniem świeckiej cywilizacji i to Kościół katolicki był narzędziem
modernizacji, która jak zwykle przyszła z Zachodu. Uczył Polaków idei prawa,
pokazywał wartość instytucji, patronował pierwszym szkołom i uniwersytetom.
Po drugiej wojnie światowej „nadwyżkę cywilizacyjną” w
stosunku do świeckiej władzy Bieruta, Gomułki, Moczara symbolizował prymas Stefan
Wyszyński, wrocławski biskup Bolesław Kominek, wreszcie poeta, aktor, a później
profesor filozofii biskup Karol Wojtyła. Wszyscy oni byli uczestnikami Soboru
Watykańskiego II i nie siedzieli tam w ostatnich rzędach, psiocząc, że „to
zdrada Kościoła wobec cywilizacji śmierci”. Pisali najważniejsze dokumenty, a
w 1965 r. właśnie w atmosferze soboru powstał słynny list biskupów polskich
do biskupów niemieckich, zawierający słowa „udzielamy wybaczenia i prosimy o
nie”.
W tym samym czasie odtrutką dla propagandy ziejącej z łamów
„Trybuny Ludu” była publicystyka Stefana Kisielewskiego w redagowanym przez
Jerzego Turowicza „Tygodniku Powszechnym”. I teksty katolików świeckich
publikowane w „Znaku” czy „Więzi”.
Ksiądz Józef Tischner był partnerem dla najwybitniejszych
świeckich filozofów - Leszka Kołakowskiego i Krzysztofa Michalskiego. A kiedy
ten ostatni, wypychany przez komunistów z polskich instytucji akademickich,
zakłada w Wiedniu Instytut Wiedzy o Człowieku - najżywsze
w latach 80. i 90. centrum dyskusji o religii, polityce, nawet o feminizmie -
to dzięki pieniądzom zorganizowanym przez episkopat niemiecki na osobistą
prośbę Jana Pawła II.
Po upadku komunizmu godnymi następcami Wojtyły byli biskup
Józef Życiński, uczestnik najważniejszych świeckich i teologicznych debat lat
90., oraz dominikanin Maciej Zięba, który prezentował Polakom tradycję współczesnego
amerykańskiego liberalnego konserwatyzmu. Na organizowanych przez niego
seminariach dla młodej inteligencji spotykali się ludzie tak dziś od siebie
odlegli jak Jarosław Gowin i Janusz Palikot.
UPADEK
Dzisiaj z tamtego Kościoła nie
zostało wiele. Zachłyśnięty władzą, pychą i bogactwem nie jest w stanie zmagać
się z całą serią skandali - pedofilskich, lustracyjnych i finansowych. Gdyby
poddał się powszechnie obowiązującym regułom prawnym, zostałby zmuszony do
samooczyszczenia - tak jak Kościoły w Irlandii czy USA. Nie chce tego zrobić,
korzystając ze wsparcia władzy, a nawet „nawróconych” po 1989 roku PRL-owskich
esbeków i prokuratorów, którzy gwarantowali biskupom i księżom postawienie ich
ponad prawem. Pierwszym przykładem takiego sojuszu była Tylawa, gdzie biskup
Józef Michalik i prokurator stanu wojennego Stanisław Piotrowicz ramię w
ramię bronili księdza pedofila. Podobnie było w Komisji Majątkowej, gdzie przy
odzyskiwaniu należnych i nienależnych dóbr biskupi zupełnie oficjalnie
skorzystali z pomocy wysokiego funkcjonariusza SB zajmującego się w PRL
werbunkiem i niszczeniem księży.
Włączenie się Radia Maryja do bezwarunkowej obrony
hierarchów i księży mających problemy z wykorzystywaniem seksualnym kleryków
(afera biskupa Paetza) czy z lustracją (afera biskupa Wielgusa) zapewniło
Tadeuszowi Rydzykowi centralną pozycję w polskim Kościele. Dno upadku możemy
zobaczyć na upublicznionej przez OKO.press „konferencji naukowej” zorganizowanej
przez uczelnię Rydzyka. Ksiądz profesor Tadeusz Guz z KUL wygłasza tam wykład
o „udziale Żydów niemieckich w unicestwieniu narodu
polskiego”. A studentka uczelni apeluje o usunięcie z polskiego hymnu słów „dał
nam przykład Bonaparte”, gdyż „Bonaparte był satanistą”.
Kolejnym powodem kryzysu jest, wsparcie
przez całe pokolenie prawicowej młodzieży. Środowiska „brulionu” i „pampersów”
(roczniki lat 60.) oraz „Frondy” (urodzeni w latach 70.) potraktowały Kościół
całkowicie instrumentalnie, próbując przy jego pomocy odegrać się za własne
porażki w świeckich sporach politycznych i ideologicznych. Zaczynaliśmy
(uczestniczyłem bowiem w obu tych środowiskach i brałem udział w ich ewolucji w stronę instrumentalnego katolicyzmu)
jako zupełnie świeccy antykomuniści. Byliśmy wściekli, że obóz postsolidarnościowy
tak szybko przegrał z SLD, a Wałęsa z Kwaśniewskim. Kościół wydał nam się
instytucją nieporównanie silniejszą od skłóconej i wiecznie przegrywającej
Solidarności. Wyrzucenie „pampersów” i „Frondy” z telewizji publicznej
sprawiło, że zaczęliśmy budować media dla Kościoła. Jednak nie jako media
naprawdę religijne, tylko narzędzie zemsty na postkomunistach i liberalnej inteligencji, której przedstawiciele zbyt się
naszym zdaniem z postkomunistami bratali.
Robert Tekieli z „brulionu” i Grzegorz Górny z „Frondy”
zarazili polski katolicyzm obsesją i dali mu narzędzia prowadzenia kulturowej
wojny z „liberalną cywilizacją śmierci”. Redaktorzy „Frondy” jeździli do USA,
skąd importowali teorie spiskowe i paniki moralne amerykańskiej prawicy z „pasa
biblijnego”. To wtedy pojawił się w polskim Kościele pomysł na wojnę z aborcją
jako najważniejszy konflikt organizujący religię i politykę, przekonanie, że
„Harry Potter” to promocja magii, a nawet „odkrycia”, że płyty zespołów
rockowych puszczane od tyłu zawierają ukryty przekaz satanistyczny.
Wydawana przez Roberta Tekielego
„Popularna encyklopedia New Age” stała się nieformalnym
podręcznikiem w seminariach duchownych. Tekieli i Górny formują księży, którzy
dzisiaj palą książki Joanne
K. Rowling albo wywieszają w swoich
parafiach listę satanistycznych znaków, wśród których jest hipisowska pacyfka,
logo znanych zespołów muzycznych, a nawet serduszko Wielkiej Orkiestry
Świątecznej Pomocy. Ten wirus przyszedł z zewnątrz, jednak to, że w Kościele tak
łatwo się przyjął, wynikało z intelektualnej bezradności sporej części
biskupów, księży, kleryków, wykładowców seminariów. Oni naprawdę potraktowali
teorie spiskowe „nawróconego” Tekielego czy autorów „Frondy” jako naukową
wiedzę o współczesnym świecie, bo żadnej innej wiedzy nie mieli.
POLITYCY W KRUCHCIE
Intelektualny upadek Kościoła wykorzystali najwięksi
polityczni cynicy. Jarosław Kaczyński zaproponował polskim biskupom układ
analogiczny do tego, który Putin zaoferował rosyjskiej Cerkwi.
Gigantyczne publiczne pieniądze, pełna ochrona państwa (także przed zarzutami
o pedofilię czy finansowe nadużycia), a wreszcie zagwarantowanie katolicyzmowi
pozycji oficjalnej ideologii państwowej w zamian za bezwarunkowe poparcie
Kościoła dla PiS-wskiej władzy.
Także Mateusz Morawiecki, który cynizmu nauczył się w
globalnej bankowości, potrafi dziś z sejmowej mównicy wygłosić sentymentalną
opowieść o pani Halinie, która dzięki darom PiS będzie mogła wyjechać na
pielgrzymkę do Medziugorie. Watykańska Kongregacja Nauki Wiary Kościoła wiele
razy oświadczała, że nigdy nie stwierdzono w tej wiosce faktów
nadprzyrodzonych, a biskup Mostaru Ratko Perić, któremu Medziugorie
duszpastersko podlega, mówi o oszustwie,
magii, rzekomych objawieniach i ostrzega wiernych, że „zachowania ludzi
uważających się za narzędzia Boskiego przekazu jawnie kłócą się z postawą
Matki Bożej”.
Morawiecki wybrał Medziugorie pewnie na tej samej zasadzie,
na jakiej wcześniej użył Chucka Norrisa do reklamowania banku, którego był prezesem.
„Nie wiedziałem, że ludzie są aż tak głupi, że to zadziała” - przyznał. Dziś
premier wie doskonale, że część
polskiego Kościoła tak głęboko
upadła w głupotę i magię, że można wobec tych ludzi bezkarnie stosować piarowy
pomysł z Medziugorie.
KOŚCIÓŁ PRZED WYBOREM
Czy jest to jednak ostateczny kształt polskiego
katolicyzmu? Bieguny napięcia w dzisiejszym Kościele symbolizują postacie
biskupów Rysia i Jędraszewskiego, Nycza i Głódzia, księdza Lemańskiego i
biskupa Hosera. Do tego sporu nie pasuje ani podział na „liberałów” i
„konserwatystów” (nazywanie fanatyzmu i głupoty konserwatyzmem jest
nieuczciwością wobec tego pojęcia). Nie jest to także spór Kościoła zamkniętego
z otwartym.
Chrześcijaństwo jest otwarte i uniwersalne z natury.
Mieszanie go z nacjonalizmem (jak to robią Jędraszewski i Rydzyk) lub wręcz z rasizmem (Hoser uważa, że „Kościół
broni białej Europy”) jest oszustwem terminologicznym, a z punktu widzenia
teologicznego po prostu bluźnierstwem.
Nadzieją dla wielu polskich katolików jest Franciszek,
dzięki niemu nie zostali jeszcze spacyfikowani do końca. Ale papież z Watykanu
sam wszystkiego nie załatwi. Polacy muszą wybrać sami.
Wcale nie jest pewne, na co się zdecydują. Może na
fundamentalizm i pychę, za którymi zawsze jednak podąża upadek Kościoła? We
Francji, gdzie katolicyzm stał się wyłącznie podporą tronu świeckiego władcy,
laicyzacja okazała się najbardziej agresywna i jednocześnie najgłupsza na
całym europejskim kontynencie.
A może polski Kościół przestanie nazywać liberalizm
„cywilizacją śmierci”, „Harry’ego Pottera” uważać za dzieło
szatana, a Judasza uważać za jedynego Żyda w całej ewangelii. Może też zrozumie,
że świeckie instytucje, pomagając ludziom, są bliskie chrześcijańskiej miłości
bliźniego, czasem nawet się do tego przyznając.
Wierzę, że polski Kościół wciąż ma przed sobą wybór.
CezaryMichalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz