Strony

piątek, 10 maja 2019

Kluczowi obrotowi



To już kolejne wybory, w których rola PSL ma pierwszorzędne znaczenie. Tym razem stawką będzie przetrwanie wielkiego bloku opozycji do wyborów parlamentarnych, A bez ludowców na pokładzie raczej nie będzie już możliwe pokonanie PiS.

Na silnie spolaryzowanej scenie politycznej PSL pozostaje elementem wyjątkowym. To jedy­ne ugrupowanie przy­najmniej potencjalnie zdolne do przemiesz­czania się ponad głów­ną osią konfliktu. Kiedy więc domi­nujące siły zaczynają się wzajemnie równoważyć, orientacja ludowców oka­zuje się rozstrzygająca.
   Nic więc dziwnego, że decydując się na start w ramach Koalicji Europejskiej, zapewnili sobie w niej status partnera uprzywilejowanego. Na wspólnych kon­wencjach szef Stronnictwa Władysław Kosiniak-Kamysz występuje tuż po Schetynie. Lider Platformy poważnie też trak­tuje jego życzenia. SLD, choć sondażowo lokuje się w podobnej kategorii wagowej, nie ma szans na takie względy. Ale to dla­tego, że głosy oddane na ludowców będą się liczyły podwójnie. Dla większości elek­toratu na polskiej prowincji alternatywa jest przecież prosta: PiS albo PSL. Stron­nictwo będzie zyskiwać przede wszystkim kosztem prawicy. I tak samo tracić.
   Bez dobrego wyniku kandydatów PSL nie ma mowy o zwycięstwie Koalicji Eu­ropejskiej w nadchodzących wyborach do PE. Można jednak mówić o sprzężeniu zwrotnym. Bo jeśli blok opozycyjny naj­bliższych wyborów nie wygra, w jesiennej elekcji parlamentarnej możemy nie zoba­czyć już ludowców w wielkim opozycyj­nym bloku. A wtedy szanse na odebranie władzy PiS spadną niemal do zera.

Komu służy chaos?
O scenariuszach wyjścia PSL z Koalicji media donosiły w ostatnim czasie na tyle często, iż trudno uznać to za przypadek. Zresztą spekulacje sięgały nawet horyzon­tu już po wyborach do Sejmu. Startujące samodzielnie Stronnictwo miałoby wów­czas przejść na drugą stronę barykady i zawrzeć koalicję z PiS. Wedle znanego bon motu sprzed lat, przypisywanego Waldemarowi Pawlakowi: „Kto wygra wy­bory? Koalicjant PSL”.
   A że trudno sobie wyobrazić taki ob­rót spraw za prezesury Władysława Kosiniaka-Kamysza, na kolejnym piętrze spekulacji zagościł i sam Pawlak. Jako ten, który na fali rozliczeń po wyborach europejskich rzuca rękawicę obecnemu szefowi, odbiera mu partię i zmienia kurs o 180 stopni. Takie domysły faktycznie współgrają z utrwalonym wizerunkiem Pawlaka jako polityka tajemniczego, nieodsłaniającego kart, potrafiącego cierpliwie czekać, zawsze z głębokiego przyczajenia wchodzącego do gry. Już raz w połowie poprzedniej dekady w taki właśnie sposób odzyskał stanowisko szefa PSL, choć wydawało się, że jego czas w po­lityce ostatecznie już minął. Za poprzed­niej politycznej karencji tak samo zresztą jak dziś zaszył się w biznesie pod skrzydła­mi związanego z ludowcami biznesmena Zbigniewa Komorowskiego i rozgłaszał, że ani myśli o powrocie. Czemuż więc hi­storia nie miałaby się powtórzyć.
   Zwłaszcza że w 2017 r. Pawlak mrugnął okiem w jednym z nielicznych wywiadów, że w jego życiu zmiany zawsze następują co siedem lat. I tak się składa, że począ­tek kolejnej siedmiolatki przypada na rok 2019. Pawlak ma zresztą zrozumienie dla niektórych elementów „dobrej zmiany”. Podoba mu się zwłaszcza polityka spo­łeczna oraz repolonizacja sektora ban­kowego. Z drugiej strony prokuratura szachuje go prowadzonym od dawna po­stępowaniem w sprawie umowy gazowej z Rosją, podpisanej za władzy PO-PSL. Prorządowe media otwarcie nawet su­gerowały, iż ówczesny wicepremier wziął od Rosjan łapówkę. Tylko czego miałoby to dowodzić? Że Pawlak ma na pieńku z PiS czy że władza ma niego haka? Znają­cy sprawę na ogół podkreślają, że zarzuty są dęte i Pawlakowi nic nie grozi.
   Ale tak samo można się za kulisami PSL dowiedzieć, że dawny prezes po pro­stu wycofał się z życia partyjnego. Zatem w roli dyżurnego antagonisty Kosiniaka-Kamysza oraz krytyka aliansu z Koali­cją Europejską najczęściej teraz występuje były minister rolnictwa Marek Sawicki, niegdyś antagonista Pawlaka. Tyle że li­nie podziału w Stronnictwie zawsze były elastyczne, personalne konstelacje często się zmieniają i nie mają ideowego podło­ża. Liczą się doraźne interesy. Natomiast sianie zamętu w Stronnictwie, podsyca­nie napięć i sugerowanie alternatywnych opcji bez wątpienia są w interesie PiS.
   Choć są i tacy, którzy podejrzewają, że inspiracja wyszła z otoczenia Kosiniaka-Kamysza. I chodziło o to, aby nie­ustannie utrzymywać Grzegorza Schetynę w stanie niepewności co do lojalności partnera. A tym samym motywować go do starań na rzecz możliwie najlepszego
wyniku kandydatów PSL w wyborach europejskich. Wskazując zresztą na swe krnąbrne zaplecze, Kosiniak-Kamysz mógłby też później liczyć na daleko idące ustępstwa na rzecz ludowców podczas ne­gocjowania wspólnych list do Sejmu i Se­natu. W tej wersji nawet Sawicki, ochoczo krytykujący linię partii w mediach, po pro­stu odgrywa przygotowaną wcześniej rolę.

Cztery figury plus dżoker
Oczywiście nie jest przypadkiem, że de­cyzję o współpracy z Platformą przefor­sował Kosiniak-Kamysz. Gdyby na czele Stronnictwa stał polityk bliższy tradycyj­nemu, wiejskiemu rdzeniowi tej partii, ra­czej nie byłoby to możliwe. Z drugiej stro­ny obecny prezes wcale nie gwarantuje, że ta współpraca będzie jesienią podtrzy­mana. PSL nigdy nie było partią wodzowską. Częściej to prezesi wykonywali wspól­nie podjęte decyzje, niż sami je narzucali.
   W rozmowie z POLITYKĄ Kosiniak-Ka­mysz potwierdza, że po wyborach euro­pejskich dojdzie do weryfikacji obecnego kierunku. Jakie są warunki pozostania lu­dowców w Koalicji? - Po pierwsze, ogólnie dobry wynik KE w wyborach europejskich. Po drugie, satysfakcja PSL z wyniku na­szych kandydatów - stwierdza prezes.
    „Ogólnie dobry wynik” to po prostu zwycięstwo w tych wyborach. Jeśli cała Koalicja zawiedzie, nieuchronna będzie refleksja na temat jej dalszego trwania. A jak określić poziom osobistej satysfak­cji? Punkt odniesienia to obecne cztery mandaty ludowców w PE (Jarosława Kali­nowskiego, Krzysztofa Hetmana, Andrzeja Grzyba i Czesława Siekierskiego). Powtó­rzenie tego wyniku z pewnością utwier­dziłoby partię w przekonaniu, że kurs jest właściwy. Choć i trzy mandaty również wywołają podobny efekt. Wszystko poni­żej zwiastuje już problemy.
   Tymczasem jedynym niemal stupro­centowym pewniakiem do mandatu jest na razie otwierający listę KE na Mazowszu Jarosław Kalinowski. Niezłe perspektywy rysują się również przed Adamem Jarubasem, który startuje z drugiego miej­sca w okręgu obejmującym Małopolskę i Świętokrzyskie. Co prawda wyprzedza go na liście Róża Thun z PO, ale teren jest ogólnie korzystny dla obu partii.
   Trochę trudniejsze zadanie czeka Krzysztofa Hetmana, pomimo pierwszego miejsca w okręgu lubelskim. Koalicja raczej nie może tam liczyć na więcej niż jeden mandat. A tuż za Hetmanem jest popular­na Joanna Mucha z PO. Wynik ich rywali­zacji trudno przewidzieć. Jeszcze bardziej niepewny jest mandat dla Czesława Sie­kierskiego, nawet jeśli kandyduje z pierw­szego miejsca na Podkarpaciu. To region skrajnie trudny dla opozycji, a w dodatku
tutejsi wyborcy niezbyt go kojarzą (dotąd kandydował w Małopolsce). Nadzieja PSL w tym, że Elżbieta Łukacijewska i Krystyna Skowrońska (obie z Platformy) podzielą się głosami nielicznego miejskiego elektoratu, a ludowiec weźmie na wsi, co jego, i jakoś wyprzedzi rywalki z listy.
   Ale w peeselowskiej talii znajduje się jeszcze swoisty dżoker. Czyli ostatni na liście warszawskiej KE Władysław Teo­fil Bartoszewski. Przeważnie kojarzony z legendarnym ojcem, choć to kandydat z imponującym doświadczeniem zawodo­wym w wielkich zachodnich korporacjach i bankach, któremu również zdarzało się wykładać w Cambridge i na Oksfordzie. Swego czasu doradzał też polskiemu rzą­dowi w sprawach bezpieczeństwa energe­tycznego. O tych sprawach najchętniej też opowiada podczas spotkań wyborczych.
I zdarza mu się przyciągać dosyć liczną publiczność, o jakiej w stolicy PSL nie mógł dotąd marzyć.
   Dla otoczenia Kosiniaka-Kamysza taki kandydat jest źródłem prestiżu, a współ­praca ma być kontynuowana po wybo­rach. Podobno Bartoszewski pracuje nad długofalową koncepcją wyprowadzenia Stronnictwa z gorsetu partii wiejskiej i transformacji w masową partię ludową. Na wzór nowoczesnych ugrupowań cha­deckich w Niemczech, Austrii i Holandii, ale z odwołaniem do tradycji mikołajczykowskiego PSL - z którym związany był Bartoszewski senior.
   Wyborcze szanse juniora to jednak niewiadoma. Kandyduje po raz pierw­szy, a ludowcy nie mają w stolicy swojego naturalnego elektoratu. Choć z podobną ostrożnością należałoby oceniać możliwo­ści PSL nawet w obszarach świetnie do tej pory rozpoznanych. Gdyż start ludowców w ramach liberalno-lewicowej koalicji sam w sobie jest już precedensem i nikt do koń­ca nie wic, jaka będzie reakcja wyborców. Z wewnętrznego sondażu poprzedzają­cego decyzję o wejściu do KE wynikało, że co czwarty wyborca PSL może takiej konfiguracji nie zaakceptować. Kolejne badania raczej tego nie potwierdzały, ale niepewność i tak jest ogromna.

Między kacem a euforią
W scenariuszu optymalnym ludo­wcy mogą więc zgarnąć pięć mandatów popaść w euforię. Albo zaliczyć twarde lądowanie z jednym europosłem i potęż­nym kacem. Niemniej istotne będzie, kto pojedzie do Brukseli. Jeśli uda się to Het­manowi i Jarubasowi, Kosiniak-Kamysz odetchnie. Obaj kandydaci optowali bowiem za samodzielnym startem PSL. A w odróżnieniu od pozostałych głów­nych kontestatorów obecnego kierow­nictwa Marka Sawickiego i Adama Struzika są politykami dosyć młodymi i ambitnymi. Jeśli będą usatysfakcjono­wani, żadna poważna fronda raczej się nie urodzi.
   Decyzja o wejściu do KE została podjęta przez Radę Naczelną Stronnictwa miaż­dżącą większością głosów (86 do 8). Tak partyjna elita skalkulowała swoje intere­sy. PiS próbowało wtedy wywołać na wsi napięcia światopoglądowe. Propaganda atakowała więc komunikatami o sojuszu ludowców z wrogami Kościoła i mniejszo­ściami seksualnymi.
   Problemy na tym tle faktycznie wystąpiły, choć tylko na obrzeżach partii. Prawicowe media szczególnie eksponowały demon­stracyjne odejście Sławomira Świerzyńskiego, któremu nie po drodze było z „par­tiami chcącymi zniszczyć Pana Boga”. Gwiazdor disco polo działał w Stronnictwie od lat, śpiewał w kampaniach, a nawet kie­rował gminną organizacją partyjną. Choć trudno uznać go za postać prominentną, skoro sześć razy kandydował w różnych wyborach i zawsze przegrywał.
   W razie niezaspokojenia apetytów kul­turowe niedopasowanie konserwatywnego PSL z liberalnymi partnerami jeszcze jed­nak może się stać realnym problemem. Dziś progresywne hasła SLD i części PO nie są wielkim problemem. Ludowcy zna­ją obie partie (w różnych okresach współ­pracowali z nimi w koalicjach rządowych) i doskonale wiedzą, że łatwiej im wygłaszać emancypacyjne hasła niż je potem realizo­wać. Bardziej już obawiano się Nowocze­snej, choć spadek znaczenia tej partii (jak również deklaracja Katarzyny Lubnauer, że odpuszcza hasło likwidacji KRUS) po­mógł uśmierzyć lęki.
   Źródłem prawdziwego problemu może być jednak Robert Biedroń. Bo jeśli Wio­sna kiepsko wypadnie w wyborach euro­pejskich, powszechna stanie się presja, aby dołączyła do wielkiego bloku opozy­cji. A to dla peeselowskiego aktywu (no i elektoratu) może być już za wiele. Kosiniak-Kamysz wysyła sygnał jednoznacz­ny: - Dołączenie Wiosny będzie dla nas momentem wyjścia z Koalicji.
Trudno dziś jednak stwierdzić, na ile solenna jest to deklaracja. Bez wątpie­nia szefowi ludowców nie są do niczego potrzebne awantury o aborcję, gender i LGBT. Wolałby nadal odwoływać się do interesów. Bo pokusa samodzielnego startu pod zieloną koniczynką wynika głównie z emocji, stanowiąc ogromne ry­zyko. Przy narastającej polaryzacji można przecież wylądować pod progiem. A na­wet przekraczając próg, pewnie należy się nastawiać na niewielką, raptem kilkuna­stoosobową reprezentację w Sejmie.
   Tymczasem władze partii już dziś mają plan na jesienne wybory, który powinien
podwoić ten stan posiadania. Chodzi o to, aby w niemal każdym z 41 okręgów sej­mowych wystawić po jednym kandydacie PSL. Wyjątek to oczywiście okręg święto­krzyski, gdzie ludowcy czują się najsilniej­si, tam nie warto się ograniczać. Pomysł z singlami polega na tym, aby nie rozpra­szać głosów. Terenowe struktury partyjne mają więc skupić się na promocji ludo­wych rodzynków w koalicyjnym cieście. Wtedy nie będzie sensu udawać, że lu­dowców niewiele różni od sojuszników. Przeciwnie, odrębność będzie atutem. Bo często jest tak, że ludzie na prowin­cji z przyzwyczajenia głosowali na PSL, a teraz wilkiem patrzą na wielkomiej­skich liberałów i zastanawiają się, czy nie przerzucić poparcia na PiS. Aby do nich trafić, PSL powinno prowadzić własną kampanię i nie przejmować się brakiem spójności przekazu.

Metoda na singla
Podobno zresztą już teraz Kosiniak-Kamysz prowadzi ożywioną dyplomację w episkopacie, zabiegając o dyskretne wsparcie w wyborach parlamentarnych. Przedstawia się jako jedyny gwarant za­chowania status quo w stosunkach pań­stwa z Kościołem po ewentualnej zmianie władzy. I należy spodziewać się dalszej kontrolowanej klerykalnej ofensywy PSL.
   Ten plan ma zapewnić ludowcom po jednym mandacie w praktycznie wszystkich okręgach. A więc także w regio­nach, w których ludowcy od lat nie mieli swoich posłów, przede wszystkim na spo­rych połaciach dawnych Ziem Odzyska­nych. Miałoby to ożywić partię, wzbogacić oblicze, wyprowadzić ze skansenu.
   Tylko czy pomysł został trafnie skal­kulowany? Politolog Jarosław Flis ma co do tego wątpliwości. Twierdzi, że siłą kandydatów PSL była zwykle ich lokalność, zakorzenienie, swojskość. Wielu z nich było dla wyborców przede wszyst­kim ziomkami z tego samego powiatu, a w dalszej kolejności peeselowcami. Te­raz oddalą się od swych wyborców.
   Zresztą metodę na singla planują też pozostałe mniejsze partie z KE. Pytanie, jak zareaguje na to Platforma. Z jednej strony zyska sporo miejsca dla swoich kandydatów, z drugiej - jej mandatowe zdobycze mogą się okazać niewspółmier­ne do ogólnego potencjału. Wyostrzenie reguł wewnętrznej rywalizacji będzie też antagonizować całą Koalicję, negatywnie wpływać na kampanię, zacierać przekaz o wspólnym wrogu. Ale na zmierzenie się z tymi problemami liderzy KE jeszcze mają czas. Teraz chodzi po prostu o to, aby utrzymać sojusz. Inaczej mówiąc, wygrać najbliższe wybory.
Rafał Kalukin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz