środa, 29 stycznia 2014

Cham polityczny



„Wolałbym bzyknąć kozę niż posłankę Pawłowicz” - tak przemawiają posłowie w Sejmie. Hamulce puściły, prostactwo zwycięża.
Kto jest dziś pierwszym chamem polskiej polityki?

ALEKSANDRA PAWLICKA

Wydawało się, że kiedy Lepper po­wiedział w Sejmie: „Wersalu już tu nie będzie”, to gorzej być nie może. A jednak gdy słucham tego, co dziś wygadują parlamentarzyści, dochodzę do wniosku, że czasy Leppera to jednak był wersal - mówi komentatorka sejmowa z TVN Katarzyna Kolencla-Zaleska.
- Kiedyś wypowiedzi z gatun­ku męskiej szatni były wy­padkami przy pracy. Politykowi coś się wymsknęło i potem za to przepraszał, a dziś przeciw­nie, politycy są
dumni z wypowiedzi, którymi zdołają za­szokować - dodaje Paweł Wroński, dzien­nikarz polityczny „Gazety Wyborczej”.
- Chodzi o to, by dotknąć, zranić, spo­niewierać i upodlić - przyznaje Janina Paradowska, publicystka tygodnika „Polity­ka”. - Ludwik Dom mówił kiedyś, że naj­większym mankamentem polskiej polityki jest deficyt szacunku. Tylko że dawno już o tym zapomniał, podobnie jak większość parlamentarnych kolegów - dodaje.

Kwintesencja
Gdy poseł Twojego Ruchu Marek Do­marada oświadczył ostatnio, że „wolałby bzyknąć kozę niż posłankę Pawłowicz”, postanowiliśmy zapytać dziennikarzy zajmujących się polityką o stopień schamienia tych, którzy
zasiadają w parlamencie.
- Ohyda. Z po­słanką Pawło­wicz można się nie zgadzać, ale, żeby atakować ją w tak prostacki sposób? Gdzie my jesteśmy? W Sejmie? Takiej wypowiedzi powinien wstydzić się żul spod budki z pi­wem, a co dopiero poseł - oburza się Moni­ka Olejnik i zaraz dodaje: - Inna rzecz, że posłanka Pawłowicz nie jest o wiele lepsza. Język, jakiego używa wobec posłania Anny Grodzkiej, jest równie obrzydliwy. Mówie­nie, że „nie wystarczy się nażreć hormo­nów, by stać się kobietą”, czy - jak ostatnio - że „nie da się uciąć albo doszyć”, to jest chamstwo w czystej postaci.
Krystyna Pawłowicz, jedna z najbardziej rozpoznawalnych posłanek PiS, jednogłoś­nie wygrywa w naszym rankingu cham­stwa w polskiej polityce. Pytani przez nas dziennikarze właśnie ją wymieniają zgod­nie jako numer jeden. Bo o ile skandaliczna wypowiedź Domarackiego była jednorazo­wym wybrykiem, to posłanka Pawłowicz, naukowiec z tytułem profesora prawa, jest w tej dziedzinie recydywistką.
To ona do posła Marka Balta (SLD) rzu­ciła w czasie sejmowej debaty o związkach partnerskich: „Spierdalaj!”. O marszu prze­ciwko stygmatyzacji ofiar przemocy seksu­alnej mówiła: „Ulica nie należy do dziwek, kurw, alfonsów. Te baby... po prostu szma­ty”. Ostatnio wezwała do bojko­tu Wielkiej Orkiestry, bo Owsiak „to człowiek, który zwalcza Kościół  i chrześcijaństwo”, także agitowa­ła podczas ubiegło tygodniowego wykładu ks. Dariusza Oko w Sejmie w sprawie gen­der: „Niedemokratycznie wybrany rząd wywala nam naszą polską obyczajowość budowaną od Mieszka I. Patologia, zbocze­nia, szaleństwo mają w Polsce szansę”.
- Pani Pawłowicz była moim wykładow­cą uniwersyteckim. Wtedy postrzegałem ją jako sympatyczną wariatkę - mówi dzien­nikarz Polsatu Dariusz Ociepa i dodaje:
- Gdy dowiedziałem się, że kandyduje do Sejmu, pomyślałem, że odegra rolę tzw. eksperckiego wsparcia PiS, ale nie. Od po­czątku weszła w rolę fighterki gotowej ostro przywalić każdemu.
- Posłanka Pawłowicz to przypadek poza konkurencją. Wszyscy mogą się od niej uczyć obrzucania błotem i to na oślep
- ironizuje Grzegorz Miecugow.
- Jest kwintesencją chamstwa zalewa­jącego polską politykę - dodaje Katarzyna Kolenda-Zaleska.

- Pawłowicz rzeczywi­ście potrafi wygadywać straszne głupoty w grubiański i chamski sposób, ale nie jest w tym
osamotniona. Twór­czo w tej dziedzinie rozwijają się polity­cy wszystkich partii.
W każdej są harcownicy gotowi podkręcać wypowie­dzi, byle tylko zrobić odpowiednie wraże­nie - mówi Tomasz Sekielski, dziennikarz TVN. Jako numer dwa w rankingu cham­stwa wymienia ex aequo Stefana Niesio­łowskiego (PO) i Adama Hofmana (PiS). Przy czym, jak twierdzi Sekielski, w wy­padku Niesiołowskiego to polityczna poza: - Najpierw był zagorzałym konserwaty­stą niosącym krzyż na sztandarach, ale gdy po przegranych wyborach został skazany na ba­nicję, zaprosiłem go do programu. Roz­mawiał w tedy ze mną spokojny, miły człowiek.
W rolę harcownika wyszedł ponow­nie, gdy znów zasiadł w posel­skiej ławie.
W od­różnieniu od Niesiołowskiego Hofman całą karie­rę zbudował na chamskich atakach. PiS dostrzegło jego potencjał, gdy jako mło­dzieżowy aktywista krzyczał na wiecu, że takim jak Kwaśniewski „golono za okupa­cji głowy”. Jako poseł PiS i rzecznik tej par­tii mówił, że „Palikota trzeba wieszać na najbliższej gałęzi”, Tusk to „zwykły chuli­gan polskiej polityki”, a posłowie PSL to „chłopy, które wyjechały ze wsi i komplet­nie im odbiło. Zdziczeli, zbaranieli”.
- Niesiołowski nie ma zahamowań w tym, co mówi, a Hofman to populista do bólu - ocenia Kolenda-Zaleska. - Obaj do­skonałe wiedzą, że najważniejsza jest do­bra setka, czyli dobry cytat, który zadziała na dziennikarzy jak wabik.
- Przekonanie, że dobry cytat wart jest każdej ceny, zdominowało debatę politycz­ną - przyznaje Sekielski. Politycy wiedzą, że odbiorcy szybko obojętnieją, więc trze­ba serwować im coraz ostrzejsze i bardziej kontrowersyjne wypowiedzi.
Grzegorz Miecugow do listy tych, któ­rzy skutecznie budują wizerunek polskiego chama w polityce, dorzuca Janusza Pali­kota (Twój Ruch) i Jacka Kurskiego oraz Beatę Kempę (oboje Solidarna Polska):
- Dla nich ważniejsze jest to, jak mówią, a nie to, co mówią. Z jakim temperamen­tem, z jakim zaangażowaniem, jak do­bierają słowa. Ponieważ wiedza o istocie problemów, zrozumienie tego, co się wokół nas dzieje, jest u polityków coraz mniejsze, to muszą nadrabiać brutalnością. Muszą za­dawać ciosy, bo merytorycznej dyskusji na argumenty nie są w stanie już prowadzić.
- Na początku lat 90. mieliśmy sweterko­wy Sejm, w którym wszyscy dyskutowali, spierali się o rzeczy dla kraju istotne. Dziś zastąpiła ich armia ogarniturkowanych po­staci, które myślą tylko o tym, jak najlepiej wypaść w mediach - ocenia Paweł Wroń­ski. Przypomina posła Roberta Węgrzyna (PO), który zasłynął jedynie wypowiedzią: „z gejami to dajmy sobie spokój, a z lesbij­kami to chętnie bym popatrzył”, czy posła Artura Górskiego (PiS), który po wybo­rze Baracka Obamy na prezydenta USA z sejmowej mównicy obwieścił „koniec cywilizacji białego człowieka”.
- Elegancja wypowiedzi nie jest już w modzie. Teraz trzeba być chamem, pro­stakiem, trzeba walić poniżej pasa, aby być usłyszanym. Kiedyś fundamenty państwa drżały w posadach, gdy ktoś kogoś nazy­wał w7 Sejmie sługusem Moskwy. Wszyscy bowiem zakładali, że pracujący w tym gma­chu ludzie służą Polsce. Dziś takie oskarże­nia są na porządku dziennym, chlapie się je na prawo i lewo - tłumaczy Wroński.
- Wtedy chodziło o sprawę, dziś o atak personalny. Nie ma autorytetów ani w poli­tyce, ani w Kościele, wszystko można. Pol­ska jest przy tym tak pęknięta, że rozmowa przechodzi w krzyk - ocenia Olejnik.

Linia nienawiści
- Mamy dziś w Polsce straszną linię po­działu. To linia nienawiści. Kiedyś, gdy zapraszałam do programu polityków prze­ciwnych stron, to spierali się na wizji, ale w kuluarach podawali sobie ręce, rozma­wiali ze sobą jak ludzie. Dziś nienawidzą się tak samo przed i poza kamerą. Od ka­tastrofy smoleńskiej nie potrafimy ze sobą rozmawiać - mówi Dorota Gawryluk, dziennikarka Polsatu.
- Nie katastrofa smoleńska była mo­mentem przełomowym, ale afera Rywi­na - uważa Janina Paradowska i dodaje:
- To powołanie komisji Rywina, dziś uchodzącej za merytoryczną i elegancką w porównaniu z kolejnymi, uruchomi­ło mechanizm wzajemnej agresji. To wte­dy przeciwnicy „Gazety Wyborczej” albo ci, którzy czuli się przez nią odrzuceni, po­czuli, że mogą wziąć odwet za swoje nie­powodzenia. Poczuli, że mogą skoczyć Michnikowi do gardła. Zaobserwowałam to najpierw w środowisku dziennikarskim. Wcześniej spotykałam się z Sakiewiczem, Ziemkiewiczem czy Wildsteinem, mam książki z ich dedykacjami i mogliśmy ze sobą rozmawiać. Mogliśmy się nie zga­dzać, ale debata była możliwa. Wraz z aferą Rywina to się zmieniło. Narodziło się prze­konanie, że w polityce chodzi tylko o to, by dokopać przeciwnikowi. A jeśli tali, to każda podłość jest dozwolona. Zagrania Leppera to naprawdę były dziecinne igraszki.
- To prawda, Lepper byłby dziś bardzo stonowany, choć to on pokazał, że z sej­mowej mównicy można bezkarnie rzucać kalumnie - dodaje Tomasz Sekielski. Andrzej Lepper nazywał ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewi­cza kanalią, Leszka Balcerowicza - idiotą, a Aleksandra Kwaśniewskiego - najwięk­szym nierobem. Tyle że od początku sam kreował się na chama w gumofilcach, po­wtarzał, że jest dzieckiem PGR, co miało usprawiedliwiać grubiańskie zachowanie.
Kolejny krok zrobił Janusz Palikot. Uczy­nił z prowokacji sposób uprawiania po­lityki. Jego ataki na braci Kaczyńskich, sugerujące homoseksualizm Jarosława czy alkoholizm Lecha, służyły wszczynaniu politycznej awantury. - Tymczasem PiS po Smoleńsku uczyniło z radykalizacji języ­ka oręż polityczny. Językowe chamstwo się spersonalizowało - mówi Wroński.
- Przypominam sobie debatę smoleń­ską, na której sponiewierano Ewę Kopacz. Za to, że miała odwagę pojechać do Smo­leńska i być przy zamykaniu trumien, gdy inni nie mieli odwagi. Wylano wtedy na jej głowę kubły oszczerstw i podłości. To była egzekucja, której nikt się nie przeciwsta­wił - mówi Janina Paradowska i dodaje:
- Okazało się, że w polityce można powie­dzieć wszystko. Można nazwać premiera mordercą, który przy udziale szefa obce­go państwa organizuje zamach na własne­go prezydenta. Można, jak w ostatnich dniach pan Sasin, były wojewoda, były wy­soki przedstawiciel Kancelarii Prezydenta, a dziś poseł, pójść do radia i mówić, że Do­nald Tusk jest odpowiedzialny za śmierć 16-latka, który się powiesił. Przecież to się w głowie nie mieści.
- Politycy są przekonani, że wszystkim rządzą emocje. Programy wyborcze zostały zastąpione akcjami wizerunkowymi. Deba­ty - kłótniami, w których idzie tylko o to, by się wzajemnie przekrzyczeć. Politycy jadą więc po bandzie i nie przejmują się tym, że mogą za tę bandę wypaść. Wiedzą, że wokół są koledzy, którzy podadzą rękę i pomo­gą się podnieść - mówi Sekielski. - Zasada: nieważne, jak mówią, byleby mówili, zbie­ra dziś w polityce obfite żniw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz