„Wolałbym
bzyknąć kozę niż posłankę Pawłowicz” - tak przemawiają posłowie w Sejmie. Hamulce
puściły, prostactwo zwycięża.
Kto jest
dziś pierwszym chamem polskiej polityki?
ALEKSANDRA PAWLICKA
Wydawało się, że kiedy Lepper powiedział
w Sejmie: „Wersalu już tu nie będzie”, to gorzej być nie może. A jednak gdy
słucham tego, co dziś wygadują parlamentarzyści, dochodzę do wniosku, że czasy
Leppera to jednak był wersal - mówi komentatorka sejmowa z TVN Katarzyna Kolencla-Zaleska.
- Kiedyś wypowiedzi z gatunku
męskiej szatni były wypadkami przy pracy. Politykowi coś się wymsknęło i potem
za to przepraszał, a dziś przeciwnie, politycy są
dumni z wypowiedzi, którymi
zdołają zaszokować - dodaje Paweł Wroński, dziennikarz polityczny „Gazety Wyborczej”.
- Chodzi o to, by dotknąć, zranić,
sponiewierać i upodlić - przyznaje Janina Paradowska, publicystka tygodnika
„Polityka”. - Ludwik Dom mówił kiedyś, że największym mankamentem polskiej
polityki jest deficyt szacunku. Tylko że dawno już o tym zapomniał, podobnie
jak większość parlamentarnych kolegów - dodaje.
Kwintesencja
Gdy poseł Twojego Ruchu Marek Domarada
oświadczył ostatnio, że „wolałby bzyknąć kozę niż posłankę Pawłowicz”,
postanowiliśmy zapytać dziennikarzy zajmujących się polityką o stopień schamienia
tych, którzy
zasiadają w parlamencie.
- Ohyda. Z posłanką Pawłowicz
można się nie zgadzać, ale, żeby atakować ją w tak prostacki sposób? Gdzie my
jesteśmy? W Sejmie? Takiej wypowiedzi powinien wstydzić się żul spod budki z piwem,
a co dopiero poseł - oburza się Monika Olejnik i zaraz dodaje: - Inna rzecz,
że posłanka Pawłowicz nie jest o wiele lepsza. Język, jakiego używa wobec
posłania Anny Grodzkiej, jest równie obrzydliwy. Mówienie, że „nie wystarczy
się nażreć hormonów, by stać się kobietą”, czy - jak ostatnio - że „nie da się
uciąć albo doszyć”, to jest chamstwo w czystej postaci.
Krystyna Pawłowicz, jedna z
najbardziej rozpoznawalnych posłanek PiS, jednogłośnie wygrywa w naszym
rankingu chamstwa w polskiej polityce. Pytani przez nas dziennikarze właśnie
ją wymieniają zgodnie jako numer jeden. Bo o ile skandaliczna wypowiedź
Domarackiego była jednorazowym wybrykiem, to posłanka Pawłowicz, naukowiec z
tytułem profesora prawa, jest w tej dziedzinie recydywistką.
To ona do posła Marka Balta (SLD)
rzuciła w czasie sejmowej debaty o związkach partnerskich: „Spierdalaj!”. O
marszu przeciwko stygmatyzacji ofiar przemocy seksualnej mówiła: „Ulica nie
należy do dziwek, kurw, alfonsów. Te baby... po prostu szmaty”. Ostatnio
wezwała do bojkotu Wielkiej Orkiestry, bo Owsiak „to człowiek, który
zwalcza Kościół i chrześcijaństwo”,
także agitowała podczas ubiegło tygodniowego wykładu ks. Dariusza Oko w Sejmie
w sprawie gender: „Niedemokratycznie wybrany rząd wywala nam naszą polską obyczajowość
budowaną od Mieszka I. Patologia, zboczenia, szaleństwo mają w Polsce szansę”.
- Pani Pawłowicz była moim
wykładowcą uniwersyteckim. Wtedy postrzegałem ją jako sympatyczną wariatkę -
mówi dziennikarz Polsatu Dariusz Ociepa i dodaje:
- Gdy dowiedziałem się, że
kandyduje do Sejmu, pomyślałem, że odegra rolę tzw. eksperckiego wsparcia PiS,
ale nie. Od początku weszła w rolę fighterki gotowej ostro przywalić każdemu.
- Posłanka Pawłowicz to przypadek
poza konkurencją. Wszyscy mogą się od niej uczyć obrzucania błotem i to na
oślep
- ironizuje Grzegorz Miecugow.
- Jest kwintesencją chamstwa
zalewającego polską politykę - dodaje Katarzyna Kolenda-Zaleska.
- Pawłowicz rzeczywiście potrafi
wygadywać straszne głupoty w grubiański i chamski sposób, ale nie jest w tym
osamotniona. Twórczo w tej
dziedzinie rozwijają się politycy wszystkich partii.
W każdej są harcownicy gotowi podkręcać wypowiedzi, byle tylko zrobić
odpowiednie wrażenie - mówi Tomasz Sekielski, dziennikarz TVN. Jako numer dwa w rankingu chamstwa wymienia ex aequo Stefana Niesiołowskiego (PO) i Adama Hofmana (PiS). Przy
czym, jak twierdzi Sekielski, w wypadku Niesiołowskiego to polityczna poza:
- Najpierw był zagorzałym konserwatystą niosącym
krzyż na sztandarach, ale gdy po przegranych wyborach został skazany na banicję,
zaprosiłem go do programu. Rozmawiał w tedy ze mną spokojny, miły
człowiek.
W rolę harcownika wyszedł ponownie, gdy znów zasiadł w poselskiej ławie.
W odróżnieniu od Niesiołowskiego
Hofman całą karierę zbudował na chamskich atakach. PiS dostrzegło jego
potencjał, gdy jako młodzieżowy aktywista krzyczał na wiecu, że takim jak
Kwaśniewski „golono za okupacji głowy”. Jako poseł PiS i rzecznik tej partii
mówił, że „Palikota trzeba wieszać na najbliższej gałęzi”, Tusk to „zwykły
chuligan polskiej polityki”, a posłowie PSL to „chłopy, które wyjechały ze wsi
i kompletnie im odbiło. Zdziczeli, zbaranieli”.
- Niesiołowski nie ma zahamowań w
tym, co mówi, a Hofman to populista do bólu - ocenia Kolenda-Zaleska. - Obaj doskonałe
wiedzą, że najważniejsza jest dobra setka, czyli dobry cytat, który zadziała
na dziennikarzy jak wabik.
- Przekonanie, że dobry cytat wart
jest każdej ceny, zdominowało debatę polityczną - przyznaje Sekielski.
Politycy wiedzą, że odbiorcy szybko obojętnieją, więc trzeba serwować im coraz
ostrzejsze i bardziej kontrowersyjne wypowiedzi.
Grzegorz Miecugow do listy tych,
którzy skutecznie budują wizerunek polskiego chama w polityce, dorzuca Janusza
Palikota (Twój Ruch) i Jacka Kurskiego oraz Beatę Kempę (oboje Solidarna
Polska):
- Dla nich ważniejsze jest to, jak
mówią, a nie to, co mówią. Z jakim temperamentem, z jakim zaangażowaniem, jak
dobierają słowa. Ponieważ wiedza o istocie problemów, zrozumienie tego, co się
wokół nas dzieje, jest u polityków coraz mniejsze, to muszą nadrabiać
brutalnością. Muszą zadawać ciosy, bo merytorycznej dyskusji na argumenty nie
są w stanie już prowadzić.
- Na początku lat 90. mieliśmy
sweterkowy Sejm, w którym wszyscy dyskutowali, spierali się o rzeczy dla kraju
istotne. Dziś zastąpiła ich armia ogarniturkowanych postaci, które myślą tylko
o tym, jak najlepiej wypaść w mediach - ocenia Paweł Wroński. Przypomina posła
Roberta Węgrzyna (PO), który zasłynął jedynie wypowiedzią: „z gejami to dajmy
sobie spokój, a z lesbijkami to chętnie bym popatrzył”, czy posła Artura Górskiego
(PiS), który po wyborze Baracka Obamy na prezydenta USA z sejmowej mównicy
obwieścił „koniec cywilizacji białego człowieka”.
- Elegancja wypowiedzi nie jest
już w modzie. Teraz trzeba być chamem, prostakiem, trzeba walić poniżej pasa,
aby być usłyszanym. Kiedyś fundamenty państwa drżały w posadach, gdy ktoś kogoś
nazywał w7 Sejmie sługusem Moskwy. Wszyscy bowiem zakładali, że
pracujący w tym gmachu ludzie służą Polsce. Dziś takie oskarżenia są na
porządku dziennym, chlapie się je na prawo i lewo - tłumaczy Wroński.
- Wtedy chodziło o sprawę, dziś o
atak personalny. Nie ma autorytetów ani w polityce, ani w Kościele, wszystko
można. Polska jest przy tym tak pęknięta, że rozmowa przechodzi w krzyk -
ocenia Olejnik.
Linia nienawiści
- Mamy dziś w Polsce straszną
linię podziału. To linia nienawiści. Kiedyś, gdy zapraszałam do programu
polityków przeciwnych stron, to spierali się na wizji, ale w kuluarach
podawali sobie ręce, rozmawiali ze sobą jak ludzie. Dziś nienawidzą się tak
samo przed i poza kamerą. Od katastrofy smoleńskiej nie potrafimy ze sobą
rozmawiać - mówi Dorota Gawryluk, dziennikarka Polsatu.
- Nie katastrofa smoleńska była momentem
przełomowym, ale afera Rywina - uważa Janina Paradowska i dodaje:
- To powołanie komisji Rywina,
dziś uchodzącej za merytoryczną i elegancką w porównaniu z kolejnymi, uruchomiło
mechanizm wzajemnej agresji. To wtedy przeciwnicy „Gazety Wyborczej” albo ci,
którzy czuli się przez nią odrzuceni, poczuli, że mogą wziąć odwet za swoje
niepowodzenia. Poczuli, że mogą skoczyć Michnikowi do gardła. Zaobserwowałam
to najpierw w środowisku dziennikarskim. Wcześniej spotykałam się z
Sakiewiczem, Ziemkiewiczem czy Wildsteinem, mam książki z ich dedykacjami i
mogliśmy ze sobą rozmawiać. Mogliśmy się nie zgadzać, ale debata była możliwa.
Wraz z aferą Rywina to się zmieniło. Narodziło się przekonanie, że w polityce
chodzi tylko o to, by dokopać przeciwnikowi. A jeśli tali, to każda podłość
jest dozwolona. Zagrania Leppera to naprawdę były dziecinne igraszki.
- To prawda, Lepper byłby dziś
bardzo stonowany, choć to on pokazał, że z sejmowej mównicy można bezkarnie
rzucać kalumnie - dodaje Tomasz Sekielski. Andrzej Lepper nazywał ministra
spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza kanalią, Leszka
Balcerowicza - idiotą, a Aleksandra Kwaśniewskiego - największym nierobem.
Tyle że od początku sam kreował się na chama w gumofilcach, powtarzał, że jest
dzieckiem PGR, co miało usprawiedliwiać grubiańskie zachowanie.
Kolejny krok zrobił Janusz
Palikot. Uczynił z prowokacji sposób uprawiania polityki. Jego ataki na braci
Kaczyńskich, sugerujące homoseksualizm Jarosława czy alkoholizm Lecha, służyły
wszczynaniu politycznej awantury. - Tymczasem PiS po Smoleńsku uczyniło z
radykalizacji języka oręż polityczny. Językowe chamstwo się spersonalizowało -
mówi Wroński.
- Przypominam sobie debatę smoleńską,
na której sponiewierano Ewę Kopacz. Za to, że miała odwagę pojechać do Smoleńska
i być przy zamykaniu trumien, gdy inni nie mieli odwagi. Wylano wtedy na jej
głowę kubły oszczerstw i podłości. To była egzekucja, której nikt się nie
przeciwstawił - mówi Janina Paradowska i dodaje:
- Okazało się, że w polityce można
powiedzieć wszystko. Można nazwać premiera mordercą, który przy udziale szefa
obcego państwa organizuje zamach na własnego prezydenta. Można, jak w
ostatnich dniach pan Sasin, były wojewoda, były wysoki przedstawiciel
Kancelarii Prezydenta, a dziś poseł, pójść do radia i mówić, że Donald Tusk
jest odpowiedzialny za śmierć 16-latka, który się powiesił. Przecież to się w
głowie nie mieści.
- Politycy są przekonani, że
wszystkim rządzą emocje. Programy wyborcze zostały zastąpione akcjami
wizerunkowymi. Debaty - kłótniami, w których idzie tylko o to, by się
wzajemnie przekrzyczeć. Politycy jadą więc po bandzie i nie przejmują się tym,
że mogą za tę bandę wypaść. Wiedzą, że wokół są koledzy, którzy podadzą rękę i
pomogą się podnieść - mówi Sekielski. - Zasada: nieważne, jak mówią, byleby
mówili, zbiera dziś w polityce obfite żniw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz