Strony

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Wojny sztabowe z elementem kabaretowym



W sztabie PiS zapanowało bezhołowie. Działacze boją się wpadek prezesa, nad którym nie sposób zapanować. A sam Kaczyński myśli o czystce, by przed kolejnymi wyborami zostali z nim tylko najwierniejsi.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Do siedziby PiS kilka dni temu dotarł donos: Wojciech Paw­lak, który współpracuje ze sztabem PiS, miesiąc temu oferował swoje usługi Platformie.
- To prawda? - pytam w PO bez przekonania. Przecież Pawlaka, zna­nego specjalistę w dziedzinie analizy badań socjologicznych, ludzie z bran­ży kojarzą z PiS. Chociażby dlatego, że w 2005 r. pracował w kampanii Lecha Kaczyńskiego.
- Było tak - zaczyna jeden ze szta­bowców PO. - Kilka tygodni temu Ja­cek Protasiewicz powiedział nam, że Wojciech Pawlak chce sprzedać Plat­formie swój model, czyli analizę op­artą na danych Państwowej Komisji Wyborczej pochodzących z poszcze­gólnych obwodów. Dzięki niej, jak miał twierdzić Pawlak, można spraw­dzić, w której gminie należy zintensyfi­kować kampanię, żeby zdobyć kolejny mandat. Protasiewicz chciał się w tej sprawie z nami skonsultować, bo mo­del podobno był drogi.
- Kupiliście go?
- Nie, bo któryś z kolegów powie­dział, że Pawlak jest już zakontrak­towany przez PiS i branie go do nas byłoby samobójstwem. Sprawa była tym bardziej dwuznaczna, że według słów Jacka Pawlak chciał robić dla nas analizy bieżących sondaży, ale bez wchodzenia do naszego sztabu. Miał­by nam doradzać z zewnątrz, po cichu. Słabo to brzmiało.
Pawlak trafił do sztabu PiS dzięki Tomaszowi Żukowskiemu, wielolet­niemu doradcy prezesa odpowiedzial­nemu za sondaże. Zapytany o historię z Platformą odpowiada w esemesie.
- Jestem profesjonalistą - reklamu­je się - a nie petentem żadnej partii. Mam wysokie kwalifikacje w obszarze badań opinii i mediów, które przynio­słyby wymierne korzyści każdej partii.
Kiedy dopytuję go, czy kontaktował się z Protasiewiczem, dostaję niejasną odpowiedź: „Odwrotnie:)”.
- To znaczy, że to on kontaktował się z panem?
- Jakie to ma znaczenie, skoro on nie jest szefem sztabu PO? Traktuję ten kontakt jako prywatny. Byłoby czymś niestosownym z mojej strony mówie­nie o tym.
Według informacji „Newsweeka” do tego kontaktu doszło we Wrocła­wiu, przy okazji wizyty Pawlaka u pre­zydenta Rafała Dutkiewicza, jednego z jego klientów. Pozostaje jednak pytanie, kto komu proponował tę współ­pracę. Pawlak Protasiewiczowi czy Protasiewicz Pawlakowi? Były szef sztabu Platformy nie odpowiedział na to pytanie. Z kolei wersja, którą Pawlak jakiś czas temu przedstawił jednemu ze znajomych, jest taka: to Platforma zgłosiła się do niego, ale on odmówił, twierdząc, że jest już zajęty.
To jednak tłumaczenie nielogicz­ne. Jeśli Pawlak rzeczywiście odmówił Platformie, to dlaczego Protasiewicz po rozmowie z nim pytał partyjnych kolegów, czy warto zainwestować w jego analizę?
Polityk z władz PiS: - Moim zdaniem ta historia dyskwalifikuje Pawlaka. Po­winien wylecieć z naszej kampanii.


Wariatuńcio w niedopiętej koszuli
Pawlak to niejedyny kłopot PiS w tej kampanii. Z opowieści ludzi zasiada­jących w sztabie PiS wyłania się obraz bezhołowia, wzajemnych oskarżeń i frustracji. Jak słyszę, głównie za spra­wą szefa tej kampanii posła Andrze­ja Dudy. - Andrzejek to miły chłopak, ale amator - ironizuje jeden ze współ­pracowników Jarosława Kaczyńskiego.
Kilka tygodni temu Duda zaprosił na spotkanie sztabu swojego doradcę Pio­tra Agatowskiego, który miał zaprezen­tować założenia kampanii. Człowiek przedstawił się jako PR-owiec, choć, jak sam przyznał, nieobeznany z polity­ką. Z jego prezentacji wynikało, że PiS powinno w tej kampanii używać łagod­nego języka i unikać polaryzacji między dwiema największymi partiami.
Wystąpienie zostało wyśmiane, głównie przez Adama Hofmana i mło­dego posła Marcina Mastalerka. Padły argumenty, że zalecenia Agatowskiego są nie tylko sprzeczne z ogólną strategią partii, ale też opierają się na błędnych założeniach. Bo przecież po­laryzacja marginalizuje Solidarną Pol­skę i mobilizuje twardy elektorat, który w tych wyborach jest kluczowy. Agatowski na Nowogrodzką już nie wrócił.
Sam Duda - oceniają sztabowcy Pis - lepiej by się czuł w łagodnej kampanii, ale że jest niezdecydowany, to ulega pre­sji otoczenia. Tak było z pierwszym spo­tem PiS w tej kampanii poświęconym politykom Platformy: Jackowi Protasiewiczowi, Michałowi Kamińskiemu i Jackowi Rostowskiemu. Duda na początku był mu przeciwny, ale ostatecznie go zaakceptował. W efekcie reklamówka zo­stała wyemitowana z kompromitującymi błędami.
W sztabie PiS są jeszcze Hofman i Żu­kowski. Ten pierwszy poczuł się jednak urażony tym, że Kaczyński nie powie­rzył mu całej kampanii i, jak mówią jego współpracownicy, jest obrażony. - Adam wychodzi z założenia, że skoro nie może decydować o całej strategii kampanii, to nie chce też brać za nią odpowiedzialno­ści. Ma rację. Jak przegramy, to będzie mógł powiedzieć Kaczyńskiemu: „Trze­ba było postawić na mnie” - twierdzi jeden z posłów.
Inny z polityków PiS, którego pytam Żukowskiego: - Jego obecność w szta­bie oceniam jako element kabaretowy. Fa­cet przychodzi w niedopiętej koszuli, cały potargany. Łazi po sali i macha rękami jak jakiś wariatuńcio. Wnosi niewiele.
Efekt jest taki, że kampanii PiS po pro­stu nie ma. Partii brakuje jasnego prze­kazu, a jej politycy od kilku tygodni nie potrafią narzucić żadnego tematu.

Inteligencja medialna
Pracy sztabowi nie ułatwia też sam Ka­czyński, który jest nieprzewidywalny. Jednego dnia potrafi wygłosić niezłe wy­stąpienie, a następnego palnąć głup­stwo, które niweczy całą kampanię. Tak było przecież przed wyborami do Sej­mu w 2011 r., gdy zasugerował związki kanclerz Niemiec Angeli Merkel ze Stasi. W tej kampanii też zdążył już się pod­łożyć, choć oczywiście nie tak jak trzy lata temu. - Dzisiaj w nocy otworzyłem w hotelu telewizor. Patrzę na prognozy pogody z jakiejś francuskiej radiostacji. I pokazują pogodę w Reykjaviku, w Lon­dynie - jest taka piękna mapa, chciałbym, żeby u nas tak pokazywali - we Francji, w Niemczech, we Włoszech, w Austrii, a już w Polsce nie. Polska to ciągle nie Eu­ropa. Musimy to zmienić - mówił pod­czas spotkania z mieszkańcami Bogatyni.
Przyznaje polityk z kierownictwa PiS:
- Przygotowując prezesa do konferencji, trzeba go zawsze ostrzegać, jakich rzeczy nie wolno powtarzać publicznie. On sam nie ma wyczucia, co zabrzmi dobrze, a co będzie wyśmiane.
Inny z moich rozmówców, dziś już poza partią, mówi jeszcze dosadniej:
- Kaczyński może i zna się na filozofii polityki, ale inteligencję medialną ma na poziomie radnego powiatowego. Nie ma pojęcia o mechanizmach rządzących me­diami. Przestrzegany przed pleceniem andronów takich jak ten o francuskiej prognozie pogody denerwuje się, że jest traktowany jak dziecko. Po czym wycho­dzi na konferencję, mówi, co chce, i jesz­cze się dziwi, dlaczego dziennikarze się go czepiają.
A w czasie kampanii wpadki zdarza­ją mu się wyjątkowo często. Część z nich bierze się z przemęczenia i stresu, a część z tego, że Kaczyński dużo jeździ po Polsce. Występując na konferencjach w Warsza­wie, prezes jest bardziej ostrożny - widzi kamery, mikrofony nieprzychylnych me­diów i się pilnuje. W terenie te hamulce puszczają. Tak było w Bogatyni.
To, że prezes nie zna się na mediach, jest zresztą powszechnym powodem do żartów, nawet w środowisku jego sym­patyków. Kiedy miesiąc temu PiS mia­ło zaprezentować w Radiu Maryja swój nowy program, Kaczyński zapropono­wał, by w wywiadzie wzięło udział dzie­więć osób: on i ośmiu współpracowników. Pomysł wywołał w Toruniu rozbawienie i ostatecznie stanęło na tym, że prezes pojawił się w rozgłośni w towarzystwie trojga posłów.

Relacje z Toruniem to zresztą osobna hi­storia. To, że Kaczyński pominął przy układaniu list wyborczych ludzi zwią­zanych z Radiem Maryja, budzi mie­szane uczucia nawet wśród polityków z władz PiS.
- Nie rozumiem tej decyzji - twierdzi jeden z nich. - Trzeba było dać o. Rydzy­kowi dwie jedynki, na których mu naj­bardziej zależało, i byłby spokój. Nawet gdyby któryś z kandydatów radia po­tem nie chciał płacić na partię, to co to za koszt? Żaden. Przed nami kolejne kluczo­we wybory i nie możemy pozwolić sobie na porażkę już na samym wstępie.
- Dzielił się pan tymi wątpliwościami z prezesem? - pytam.
- Nie. Za mały jestem, żeby mu się wtrącać w strategię.
Pierwsze efekty tej decyzji Kaczyńskie­go są już widoczne. W ciągu ostatnich dwóch tygodni relacje między PiS a me­diami o. Rydzyka wyraźnie się ochłodzi­ły. Już kilka dni po posiedzeniu komitetu politycznego poświęconego listom do europarlamentu „Nasz Dziennik” ośmie­szył teorię prof. Chrisa Cieszewskiego dowodzącego, że brzoza ze Smoleńska była złamana już 5 kwietnia. Według ga­zety, która powołała się na raport prof. Mariana Czachora z Politechniki Gdań­skiej , Cieszewski pomylił drzewo ze ster­tą desek. Artykułem musiał poczuć się dotknięty szef smoleńskiego zespołu An­toni Macierewicz, który jeszcze w dniu publikacji rozesłał do posłów PiS esemes ze swoją polemiką. Wynikało z niej, że reporterzy „Naszego Dziennika” dopuś­cili się manipulacji, - Relacje Macierewi­cza z o. Rydzykiem są nie najlepsze od dłuższego czasu. Nie można być jedno­cześnie pupilem w Toruniu i chrzestnym dziecka naczelnego „Gazety Polskiej” - mówi jeden z posłów zbliżonych do Radia Maryja.
Nietrudno też zauważyć, że od cza­su zatwierdzenia list PiS w rozgłośni za­częli się też częściej pojawiać politycy Solidarnej Polski: Zbigniew Ziobro, Be­ata Kempa czy Arkadiusz Mularczyk. Na dodatek kilka dni temu głos w sprawie zbliżających się eurowyborów zabrał na antenie sam ojciec dyrektor, który przestrzegł słuchaczy przed głosowaniem na rozwodników. W otoczeniu Kaczyńskie­go odebrano to jako cios wymierzony w lidera wielkopolskiej listy PiS Ryszarda Czarneckiego.
Jak twierdzi jeden z moich rozmówców, Kaczyński, idąc na wojnę z o. Rydzykiem, przygotowuje się do prawdziwej czystki, która ma nastąpić przed przyszłoroczny­mi wyborami do Sejmu.
Th sprawa podobno ma głębsze pod­łoże i wiąże się z rozczarowaniem, ja­kie Kaczyńskiemu przyniosły rządy PiS w latach 2005-2007. - Prezydentu­ra Leszka zapisała się w historii Polski, a moje premierostwo - nie - miał kie­dyś przyznać swoim współpracownikom prezes. Dlaczego? To oczywiste. Ilekroć on, premier Kaczyński, przymierzał się do jakiejś rewolucyjnej decyzji, okoniem stawała mu większość parlamentarna: a to wierzgał któryś z koalicjantów, a to zaczynał mu się rozłazić jego włas­ny klub.
Dlatego tym razem Kaczyński chciał­by sięgnąć po władzę samodzielnie i ze sprawdzoną ekipą. Taką, która przetrwa jazdę bez trzymania i nie pęknie. - Ukła­dając listy, przeprowadzi czystkę. Pozbę­dzie się posłów niepewnych i zastąpi ich ludźmi gotowymi na wszystko. Wycięcie z wyborów europejskich ludzi o. Rydzyka to test, czy zabieg się przyjmie - twierdzi mój rozmówca.

Kontrsztab
Zdaniem moich rozmówców z Nowo­grodzkiej prezes ma jednak zasadniczy problem: miota się między obawą o nie­lojalność zaplecza a strachem przed pra­wicową elitą: ludźmi wspierających go mediów, publicystami, komentatorami, gronem profesorów.
Bo przecież jeśli wybory do europarlamentu zostaną przegrane, całe to środo­wisko wpadnie w popłoch. Padną pytania. Czy pod obecnym przywództwem prawi­ca jeszcze wróci do władzy? Czy aby na pewno to nie kwestia lidera? Może Ka­czyński jest już za stary i brakuje mu sił? A może zatracił dawny instynkt? Byłyby to już siódme przegrane wybory z rzędu. Takie gorzkie żale ciągnęłyby się miesią­cami, przywództwo prezesa doznałoby poważnego uszczerbku.
Mówi współpracownik Kaczyńskie­go: - Sytuacja przy Nowogrodzkiej robi się coraz bardziej napięta. Prezesowi w takich przypadkach zdarza się reago­wać nerwowo. Przed wyborami prezyden­ckimi w 2010 r. po jednym złym sondażu Kaczyński tak się przestraszył, że powołał kontrsztab, który miał recenzować pomy­sły pierwszego, oficjalnego sztabu. W tej kampanii będzie pewnie podobnie. Prę­dzej czy później prezes wezwie Hofmana i każe mu rozpocząć pracę w alternatyw­nym gronie. Będzie to znak, że prezes jest już w panice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz