W sztabie PiS
zapanowało bezhołowie. Działacze boją się wpadek prezesa, nad którym nie sposób
zapanować. A sam Kaczyński myśli o czystce, by przed kolejnymi wyborami zostali
z nim tylko najwierniejsi.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Do
siedziby PiS kilka dni temu dotarł donos: Wojciech Pawlak, który współpracuje
ze sztabem PiS, miesiąc temu oferował swoje usługi Platformie.
- To prawda? - pytam w PO bez
przekonania. Przecież Pawlaka, znanego specjalistę w dziedzinie analizy badań
socjologicznych, ludzie z branży kojarzą z PiS. Chociażby dlatego, że w 2005
r. pracował w kampanii Lecha Kaczyńskiego.
- Było tak - zaczyna jeden ze sztabowców
PO. - Kilka tygodni temu Jacek Protasiewicz powiedział nam, że Wojciech Pawlak
chce sprzedać Platformie swój model, czyli analizę opartą na danych
Państwowej Komisji Wyborczej pochodzących z poszczególnych obwodów. Dzięki
niej, jak miał twierdzić Pawlak, można sprawdzić, w której gminie należy zintensyfikować
kampanię, żeby zdobyć kolejny mandat. Protasiewicz chciał się w tej sprawie z
nami skonsultować, bo model podobno był drogi.
- Kupiliście go?
- Nie, bo któryś z kolegów powiedział,
że Pawlak jest już zakontraktowany przez PiS i branie go do nas byłoby
samobójstwem. Sprawa była tym bardziej dwuznaczna, że według słów Jacka Pawlak
chciał robić dla nas analizy bieżących sondaży, ale bez wchodzenia do naszego
sztabu. Miałby nam doradzać z zewnątrz, po cichu. Słabo to brzmiało.
Pawlak trafił do sztabu PiS dzięki
Tomaszowi Żukowskiemu, wieloletniemu doradcy prezesa odpowiedzialnemu za
sondaże. Zapytany o historię z Platformą odpowiada w esemesie.
- Jestem profesjonalistą - reklamuje
się - a nie petentem żadnej partii. Mam wysokie kwalifikacje w obszarze badań
opinii i mediów, które przyniosłyby wymierne korzyści każdej partii.
Kiedy dopytuję go, czy kontaktował
się z Protasiewiczem, dostaję niejasną odpowiedź: „Odwrotnie:)”.
- To znaczy, że to on kontaktował
się z panem?
- Jakie to ma znaczenie, skoro on
nie jest szefem sztabu PO? Traktuję ten kontakt jako prywatny. Byłoby czymś
niestosownym z mojej strony mówienie o tym.
Według informacji „Newsweeka” do
tego kontaktu doszło we Wrocławiu, przy okazji wizyty Pawlaka u prezydenta
Rafała Dutkiewicza, jednego z jego klientów. Pozostaje jednak pytanie, kto komu
proponował tę współpracę. Pawlak Protasiewiczowi czy Protasiewicz Pawlakowi?
Były szef sztabu Platformy nie odpowiedział na to pytanie. Z kolei wersja,
którą Pawlak jakiś czas temu przedstawił jednemu ze znajomych, jest taka: to
Platforma zgłosiła się do niego, ale on odmówił, twierdząc, że jest już zajęty.
To jednak tłumaczenie nielogiczne.
Jeśli Pawlak rzeczywiście odmówił Platformie, to dlaczego Protasiewicz po
rozmowie z nim pytał partyjnych kolegów, czy warto zainwestować w jego analizę?
Polityk z władz PiS: - Moim
zdaniem ta historia dyskwalifikuje Pawlaka. Powinien wylecieć z naszej
kampanii.
Wariatuńcio w niedopiętej
koszuli
Pawlak to niejedyny kłopot PiS w
tej kampanii. Z opowieści ludzi zasiadających w sztabie PiS wyłania się obraz
bezhołowia, wzajemnych oskarżeń i frustracji. Jak słyszę, głównie za sprawą
szefa tej kampanii posła Andrzeja Dudy. - Andrzejek to miły chłopak, ale
amator - ironizuje jeden ze współpracowników Jarosława Kaczyńskiego.
Kilka tygodni temu Duda zaprosił
na spotkanie sztabu swojego doradcę Piotra Agatowskiego, który miał zaprezentować
założenia kampanii. Człowiek przedstawił się jako PR-owiec, choć, jak sam
przyznał, nieobeznany z polityką. Z jego prezentacji wynikało, że PiS powinno
w tej kampanii używać łagodnego języka i unikać polaryzacji między dwiema
największymi partiami.
Wystąpienie zostało wyśmiane,
głównie przez Adama Hofmana i młodego posła Marcina Mastalerka. Padły argumenty,
że zalecenia Agatowskiego są nie tylko sprzeczne z ogólną strategią partii, ale
też opierają się na błędnych założeniach. Bo przecież polaryzacja
marginalizuje Solidarną Polskę i mobilizuje twardy elektorat, który w tych
wyborach jest kluczowy. Agatowski na Nowogrodzką już nie wrócił.
Sam Duda - oceniają sztabowcy Pis -
lepiej by się czuł w łagodnej kampanii, ale że jest niezdecydowany, to ulega
presji otoczenia. Tak było z pierwszym spotem PiS w tej kampanii poświęconym
politykom Platformy: Jackowi Protasiewiczowi, Michałowi Kamińskiemu i Jackowi
Rostowskiemu. Duda na początku był mu przeciwny, ale ostatecznie go zaakceptował.
W efekcie reklamówka została wyemitowana z kompromitującymi błędami.
W sztabie PiS są jeszcze Hofman i
Żukowski. Ten pierwszy poczuł się jednak urażony tym, że Kaczyński nie powierzył
mu całej kampanii i, jak mówią jego współpracownicy, jest obrażony. - Adam
wychodzi z założenia, że skoro nie może decydować o całej strategii
kampanii, to nie chce też brać za nią odpowiedzialności. Ma rację. Jak
przegramy, to będzie mógł powiedzieć Kaczyńskiemu: „Trzeba było postawić na
mnie” - twierdzi jeden z posłów.
Inny z polityków PiS, którego
pytam Żukowskiego: - Jego obecność w sztabie
oceniam jako element kabaretowy. Facet przychodzi w niedopiętej koszuli, cały
potargany. Łazi po sali i macha rękami jak jakiś wariatuńcio. Wnosi niewiele.
Efekt jest taki, że kampanii PiS
po prostu nie ma. Partii brakuje jasnego przekazu, a jej politycy od kilku
tygodni nie potrafią narzucić żadnego tematu.
Inteligencja medialna
Pracy sztabowi nie ułatwia też sam
Kaczyński, który jest nieprzewidywalny. Jednego dnia potrafi wygłosić niezłe
wystąpienie, a następnego palnąć głupstwo, które niweczy całą kampanię. Tak
było przecież przed wyborami do Sejmu w 2011 r., gdy zasugerował związki
kanclerz Niemiec Angeli Merkel ze Stasi. W tej kampanii też
zdążył już się podłożyć, choć oczywiście nie tak jak trzy lata temu. - Dzisiaj
w nocy otworzyłem w hotelu telewizor. Patrzę na prognozy pogody z jakiejś francuskiej radiostacji. I pokazują pogodę
w Reykjaviku, w Londynie - jest taka piękna mapa, chciałbym, żeby u nas
tak pokazywali - we Francji, w Niemczech, we Włoszech, w Austrii, a już w
Polsce nie. Polska to ciągle nie Europa. Musimy to zmienić - mówił podczas
spotkania z mieszkańcami Bogatyni.
Przyznaje polityk z kierownictwa
PiS:
- Przygotowując prezesa do
konferencji, trzeba go zawsze ostrzegać, jakich rzeczy nie wolno powtarzać
publicznie. On sam nie ma wyczucia, co zabrzmi dobrze, a co będzie wyśmiane.
Inny z moich rozmówców, dziś już
poza partią, mówi jeszcze dosadniej:
- Kaczyński może i zna się na
filozofii polityki, ale inteligencję medialną ma na poziomie radnego
powiatowego. Nie ma pojęcia o mechanizmach rządzących mediami. Przestrzegany
przed pleceniem andronów takich jak ten o francuskiej prognozie pogody
denerwuje się, że jest traktowany jak dziecko. Po czym wychodzi na
konferencję, mówi, co chce, i jeszcze się dziwi, dlaczego dziennikarze się go
czepiają.
A w czasie kampanii wpadki zdarzają
mu się wyjątkowo często. Część z nich bierze się z przemęczenia i stresu, a
część z tego, że Kaczyński dużo jeździ po Polsce. Występując na konferencjach w
Warszawie, prezes jest bardziej ostrożny - widzi kamery, mikrofony
nieprzychylnych mediów i się pilnuje. W terenie te hamulce puszczają. Tak było
w Bogatyni.
To, że prezes nie zna się na
mediach, jest zresztą powszechnym powodem do żartów, nawet w środowisku jego
sympatyków. Kiedy miesiąc temu PiS miało zaprezentować w Radiu Maryja swój
nowy program, Kaczyński zaproponował, by w wywiadzie wzięło udział dziewięć
osób: on i ośmiu współpracowników. Pomysł wywołał w Toruniu rozbawienie
i ostatecznie stanęło na tym, że prezes pojawił się w rozgłośni w towarzystwie trojga posłów.
Relacje z Toruniem to zresztą
osobna historia. To, że Kaczyński pominął przy układaniu list wyborczych ludzi
związanych z Radiem Maryja, budzi mieszane uczucia nawet wśród polityków z
władz PiS.
- Nie rozumiem tej decyzji -
twierdzi jeden z nich. - Trzeba było dać o. Rydzykowi dwie jedynki, na których
mu najbardziej zależało, i byłby spokój. Nawet gdyby któryś z kandydatów radia
potem nie chciał płacić na partię, to co to za koszt? Żaden. Przed nami
kolejne kluczowe wybory i nie możemy pozwolić sobie na porażkę już na samym
wstępie.
- Dzielił się pan tymi
wątpliwościami z prezesem? - pytam.
- Nie. Za mały jestem, żeby mu się
wtrącać w strategię.
Pierwsze efekty tej decyzji
Kaczyńskiego są już widoczne. W ciągu ostatnich dwóch tygodni relacje między
PiS a mediami o. Rydzyka wyraźnie się ochłodziły. Już kilka dni po
posiedzeniu komitetu politycznego poświęconego listom do europarlamentu „Nasz
Dziennik” ośmieszył teorię prof. Chrisa Cieszewskiego dowodzącego,
że brzoza ze Smoleńska była złamana już 5 kwietnia. Według gazety, która
powołała się na raport prof. Mariana Czachora z Politechniki
Gdańskiej , Cieszewski pomylił drzewo ze stertą desek. Artykułem musiał
poczuć się dotknięty szef smoleńskiego zespołu Antoni Macierewicz, który
jeszcze w dniu publikacji rozesłał do posłów PiS esemes ze swoją polemiką.
Wynikało z niej, że reporterzy „Naszego Dziennika” dopuścili się manipulacji,
- Relacje Macierewicza z o. Rydzykiem są nie najlepsze od dłuższego czasu. Nie
można być jednocześnie pupilem w Toruniu i chrzestnym dziecka naczelnego
„Gazety Polskiej” - mówi jeden z posłów
zbliżonych do Radia Maryja.
Nietrudno też zauważyć, że od czasu
zatwierdzenia list PiS w rozgłośni zaczęli się też częściej pojawiać politycy
Solidarnej Polski: Zbigniew Ziobro, Beata Kempa czy Arkadiusz Mularczyk. Na
dodatek kilka dni temu głos w sprawie zbliżających się eurowyborów zabrał na
antenie sam ojciec dyrektor, który przestrzegł słuchaczy przed głosowaniem na
rozwodników. W otoczeniu Kaczyńskiego odebrano to jako cios wymierzony w
lidera wielkopolskiej listy PiS Ryszarda Czarneckiego.
Jak twierdzi jeden z moich
rozmówców, Kaczyński, idąc na wojnę z o. Rydzykiem, przygotowuje się do
prawdziwej czystki, która ma nastąpić przed przyszłorocznymi wyborami do
Sejmu.
Th sprawa podobno ma głębsze podłoże
i wiąże się z rozczarowaniem, jakie Kaczyńskiemu przyniosły rządy PiS w latach
2005-2007. - Prezydentura Leszka zapisała się w historii Polski, a moje
premierostwo - nie - miał kiedyś przyznać swoim współpracownikom prezes.
Dlaczego? To oczywiste. Ilekroć on, premier Kaczyński, przymierzał się do
jakiejś rewolucyjnej decyzji, okoniem stawała mu większość parlamentarna: a to
wierzgał któryś z koalicjantów, a to zaczynał mu się rozłazić jego własny
klub.
Dlatego tym razem Kaczyński chciałby
sięgnąć po władzę samodzielnie i ze sprawdzoną ekipą. Taką, która przetrwa
jazdę bez trzymania i nie pęknie. - Układając listy, przeprowadzi czystkę.
Pozbędzie się posłów niepewnych i zastąpi ich ludźmi gotowymi na wszystko.
Wycięcie z wyborów europejskich ludzi o. Rydzyka to test, czy zabieg się
przyjmie - twierdzi mój rozmówca.
Kontrsztab
Zdaniem moich rozmówców z Nowogrodzkiej
prezes ma jednak zasadniczy problem: miota się między obawą o nielojalność
zaplecza a strachem przed prawicową elitą: ludźmi wspierających go mediów,
publicystami, komentatorami, gronem profesorów.
Bo przecież jeśli wybory do
europarlamentu zostaną przegrane, całe to środowisko wpadnie w popłoch. Padną
pytania. Czy pod obecnym przywództwem prawica jeszcze wróci do władzy? Czy aby
na pewno to nie kwestia lidera? Może Kaczyński
jest już za stary i brakuje mu sił? A może zatracił dawny instynkt? Byłyby to
już siódme przegrane wybory z rzędu. Takie gorzkie żale ciągnęłyby się miesiącami,
przywództwo prezesa doznałoby poważnego uszczerbku.
Mówi współpracownik Kaczyńskiego:
- Sytuacja przy Nowogrodzkiej robi się coraz bardziej napięta. Prezesowi w
takich przypadkach zdarza się reagować nerwowo. Przed wyborami prezydenckimi
w 2010 r. po jednym złym sondażu Kaczyński tak się przestraszył, że powołał
kontrsztab, który miał recenzować pomysły pierwszego, oficjalnego sztabu. W
tej kampanii będzie pewnie podobnie. Prędzej czy później prezes wezwie Hofmana
i każe mu rozpocząć pracę w alternatywnym gronie. Będzie to znak, że prezes
jest już w panice.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz