Brat, żona, kuzynki i
mąż jednej z nich. Do tego sznur kolegów. Rodzina i współpracownicy posła PiS
Jacka Sasina dostają posady w urzędach państwowych i samorządach. To się chyba
nazywa układ.
Opinia
posła PiS Jacka Sasina na temat zatrudniania rodzin polityków w urzędach brzmi
jasno: „Tak naprawdę nie wszystko da się załatwić prawem, bo trudno sobie
wyobrazić takie przepisy, które będą chociażby mówiły, że rodziny polityków nie
mogą być zatrudniane w takich lub innych miejscach. To kwestia pewnego
obyczaju”. Wygłosił ją, gdy po tzw. aferze z taśmami Serafina PiS zaczął pisać
nigdy nieukończoną „Księgę nepotyzmu w Platformie Obywatelskiej”. Dość
łagodna, jak na polityka niestroniącego od ostrych wypowiedzi, ale łatwiej
zrozumiała, biorąc pod uwagę, ile osób z rodziny Sasina oraz jego
współpracowników zajęło intratne posady w różnych urzędach.
Jak na standardy polskiej
polityki, w której nepotyzm jest zjawiskiem niemal codziennym, tych
kilkanaście osób z rodzinno-koleżeńskiego kręgu to dużo.
Szczególnie że wszyscy związani są
z jednym z najbardziej znanych polityków PiS, prawdopodobnym kandydatem tej
partii na prezydenta stolicy w jesiennych wyborach samorządowych.
Został bohaterem pisowskiej
prawicy, gdy jako wojewoda mazowiecki próbował pozbawić stanowiska prezydent
Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz (za niezłożenie na czas oświadczenia
majątkowego), a potem, po katastrofie smoleńskiej, pełniąc funkcję wiceszefa
Kancelarii Prezydenta, stał się niejako strażnikiem pamięci Lecha Kaczyńskiego.
Niesiony tą falą z impetem wpadł
do Sejmu. Choć w wyborach 2011 r. debiutował i dostał dopiero piąte miejsce na
liście w okręgu podwarszawskim, zdobył bez mała 30 tys. głosów, zostawiając za
plecami takie nazwiska, jak Ludwik Dorn czy Jan Szyszko. W kampanii nie
przebierał w słowach. To wtedy cytował zdanie,
za które ostatnio stanął przed sądem: „Lecha nie ma, ale został nam jeszcze ten
drugi”. Te słowa Sasin przypisał Bronisławowi Komorowskiemu, który miał je
wypowiedzieć podczas rozmowy z Radosławem Sikorskim. Prezydent odpowiedział
pozwem, a sąd uznał niedawno prawomocnie, że poseł PiS minął się z prawdą i
musi przeprosić.
Odchodzimy, przychodzimy
Karierami bliskich Sasina rządzą
dwie prawidłowości. Dostawali pracę w urzędach, w których zajmował kierownicze
stanowiska, albo awansowali za rządów PiS. Z kolei koledzy i współpracownicy
Sasina obsadzają posady w opanowanym przez tę partię samorządzie Wołomina,
gdzie on sam ma istotny wpływ na kadry.
Aby lepiej zrozumieć, jak poseł
Sasin zbudował swoją pozycję i jak otoczył go wianuszek krewnych- urzędników,
trzeba się cofnąć do połowy lat 90., gdy Sasin zaczął pracę w Fundacji
Polsko-Niemieckie Pojednanie (FPNP), zajmującej się m.in. wypłatą odszkodowań
dla ofiar nazizmu. W podobnym czasie trafił tam Grzegorz Mroczek (obaj
skończyli historię na Uniwersytecie Warszawskim). Mroczek najpierw został
zastępcą Sasina, który był kierownikiem jednej z komórek Fundacji, a potem
jego następcą na tym stanowisku, kiedy w 1998 r. przyszły prezydencki minister
i poseł odszedł do Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych
(UdSKiOR).
Mroczek nie został sam. W październiku
1997 r. posadę w Fundacji dostała Anna Kopycka, kuzynka Sasina (jego matka i
babka Kopyckiej to rodzone siostry). Dziwnym trafem Kopycka trafiła do
zespołu, którego wiceszefem był wówczas... Jacek Sasin. Tu dygresja -w
międzyczasie Sasin poznał Annę Ko- pycką z Grzegorzem Mroczkiem (wkrótce potem
wzięli ślub).
Gdy Sasin przechodzi do UdSKiOR,
historia się powtarza. On obejmuje funkcję dyrektora departamentu
orzecznictwa, a Mroczek odchodzi z FPNP i zostaje jego zastępcą. Tym razem to
Sasin poznaje w pracy swoją przyszłą żonę - Lilię.
W 2002 r. do władzy w Warszawie dochodzi
PiS. W 2004 r. Sasin zostaje szefem podległego prezydentowi stolicy Lechowi
Kaczyńskiemu Urzędu Stanu Cywilnego. Do pisowskiej ekipy wchodzi dzięki
Elżbiecie Jakubiak, późniejszej szefowej gabinetu prezydenta RP i minister
sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, z którą zna się z pracy w UdSKiOR.
Mija rok i Sasin jest już
wiceburmistrzem Śródmieścia, największej stołecznej dzielnicy. Nie trafia w
próżnię. Niedługo wcześniej jej burmistrzem został Mariusz Błaszczak, szerzej
nieznany wówczas polityk PiS, dziś szef klubu parlamentarnego tej partii i
zaufany Jarosława Kaczyńskiego. Błaszczak i Sasin razem studiowali historię na
UW, pierwszy pochodzi z Legionowa, drugi z odległych o 20 km Ząbek. Więź musi być
silna, bo gdy Błaszczak w 2002 r. wchodzi do stołecznego samorządu (jako
zastępca burmistrza dzielnicy Wola), jego sekretarką zostaje... żona Sasina,
która wtedy szuka pracy jako bezrobotna.
Fotel wiceburmistrza ponad 120-ty-
sięcznej dzielnicy to dla Sasina przełomowy moment w karierze. - On na
tej funkcji wyrósł. Był zupełnym przeciwieństwem sztywnego, nudnego i
wkurzającego wszystkich Błaszczaka. W PiS szybko zauważyli, że to sprawny
gość, a ponieważ mieli problemy kadrowe, to pojawiło się mocne ssanie w górę -
twierdzi związany
z PO były radny dzielnicy. Jak mocne
było to ssanie, świadczą kolejne szczeble kariery, które Sasin w krótkim
czasie pokonywał: 2006 r. - wicewojewoda mazowiecki, 2007 r. - wojewoda, 2009
r. - wiceszef Kancelarii Prezydenta, 2011 r. - poseł.
Wiele osób przyczyn tak gwałtownego
przyspieszenia upatruje w relacjach z Błaszczakiem. - Sasin to facet
niesamowicie skuteczny, działa wedle zasady: jak nie wejdę drzwiami, to oknem.
Udaje mu się załatwić wszystko, nawet sprawy wydawałoby się nie do
przepchnięci - mówi nam działacz PiS
z Mazowsza. Znajoma Sasina z warszawskiego samorządu dodaje: - Zawsze
dbał o ludzi, ale kiedyś w tym dobrym sensie, to znaczy, jak ktoś był dobry,
mógł liczyć na jego wsparcie. To się zmieniło po Smoleńsku.
Po kolejnych porażkach wyborczych
w PiS nastał ogromny głód stanowisk.
Np. do Wołomina przyszła grupa
20-30 osób, głównie ze stolicy wśród których był sam Jacek Sasin.
Wydaje mi się, że wtedy dał
się złamać. Zaczął wykonywać polecenia i stosować takie same metody, jakie
obowiązują w jego partii.
Jak kolega koledze
Na razie jednak, czyli na początku
2005 r., Sasin zostaje wiceburmistrzem i odchodzi z USC. Ale fotel szefa tego
urzędu nie wpada w niepowołane ręce. Następcą zostaje Józef Wierzbowski,
znajomy Sasina z UdSKiOR, a przy tym osoba zasłużona dla PiS. Za rządów Kaczyńskiego
był m.in. członkiem komisji weryfikacyjnej WSI.
Gdy tylko Wierzbowski przejmuje
kierowanie USC, do urzędu jeden za drugim trafiają bliscy i krewni Jacka
Sasina. Jak pierwsza jego żona. Tu ciekawostka. Sasin formalnie odchodzi z USC
27 stycznia 2005 r., a Lilia Sasin rozpoczyna
pracę w urzędzie raptem cztery dni później. Sasin widzi sprawę tak: „Moja żona
nie została zatrudniona, ale pracowała w Urzędzie Miasta Stołecznego Warszawy
od grudnia 2002 r. Jej przeniesienie w ramach Urzędu Miasta w lutym 2005 r. nie
było żadnym nowym zatrudnieniem, a tylko zmianą miejsca wykonywania pracy
(pracodawca był ciągle ten sam). Przeniesienie to nie wiązało się dla mojej
żony z żadnymi korzyściami, nie pociągało za sobą
ani podwyżki, ani awansu” -napisał we-mailu Sasin (poseł nie zgodził się na
spotkanie).
Kilka tygodni od zatrudnienia
Lilii Sasin w USC pojawiła się Anna Mroczek. Chcieliśmy zapytać Mroczek, dziś
naczelniczkę jednej z placówek podległych stołecznemu ratuszowi, w jakich
okolicznościach otrzymała etat w USC i czy pomógł jej w tym wujek. Umówione
spotkanie odwołała.
Nie mogliśmy się więc dowiedzieć,
jak pracowało jej się z Adamem Kranikiem, zięciem siostry matki Sasina, który
do USC trafił rok po Mroczek (tak jak Lilia Sasin pracuje tam do dziś).
Jesień 2006 r. Jacek Sasin zasiada
w fotelu wicewojewody mazowieckiego, a j ego przyjaciel Grzegorz Mroczek
trafia na fotel dyrektora generalnego Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Awansuje
błyskawicznie - jeszcze w kwietniu 2005 r. był
dyrektorem jednego z biur w Urzędzie do spraw Kombatantów. W ULC pracował do
ubiegłego roku. Odszedł po personalnym tsunami, które zatopiło całe
kierownictwo urzędu po aferze z liniami OLT.
Grzegorza Mroczka odnajdujemy w
Ministerstwie Sportu, gdzie od niedawna jest zastępcą dyrektora biura ministra.
Nie chce rozmawiać na temat Sasina, którego nazywa „dalekim krewnym mojej
żony”. Rozmowę z dziennikarzem POLITYKI nagrywa. Uważnie dobierając słowa,
zapewnia, że ani on, ani jego żona nie zawdzięczają swoich posad Sasinowi: -Jestem
urzędnikiem służby cywilnej, swoją karierę zawdzięczam sobie.
To nie koniec zawodowo-rodzinnych
powiązań w otoczeniu Jacka Sasina. Za rządów PiS mocne wybicie zanotował jego
brat Mariusz. Z zawodu kierowca, który do końca 2005 r. pracował w jednym z podwarszawskich
zakładów energetycznych. Tymczasem już w styczniu 2005 r., a więc kilka miesięcy po utworzeniu przez PiS rządu,
trafił do resortu gospodarki. W lipcu 2008 r. dostał awans marzeń: rozpoczął
pracę intendenta-kierowcy w Wydziale Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady RP
w stolicy Szwajcarii Bernie (pracuje tam do dziś).
Jacek Sasin pytanie o zatrudnienie
brata w resorcie za rządów swej partii nazywa insynuacją, okoliczności jego
zatrudnienia w resorcie nie zna i twierdzi, że nie miał na nie wpływu.
„Zdecydowanie przecenia pan moje ówczesne wpływy w rządzie. Moje
pokrewieństwo z Mariuszem Sasinem jest znane jego przełożonym w ministerstwie,
kierowanym przez polityków PO i PSL, i nie można mieć wątpliwości, że gdyby
stwierdzono jakiekolwiek nieprawidłowości w jego zatrudnieniu, to zostałyby one
w przeciągu ostatnich sześciu lat publicznie ujawnione” - przekonuje poseł.
Zmiana rządu nie przeszkodziła
temu, by inni krewni Sasina znajdowali pracę w urzędach, które doskonale zna. W
ubiegłym roku posadę w Urzędzie do Spraw Kombatantów dostała siostra Anny Mroczek,
Agata Kaczmarczyk. Pytany o tę sprawę Sasin powtarza to samo: kuzynce nie
pomagał, innym krewnym również.
Agata Kaczmarczyk pracuje w Gabinecie
Kierownika UdSKiOR, którego szefem jest Jacek Dziuba. To prawa ręka Sasina z
czasów, gdy ten był wojewodą mazowieckim (pełnił funkcję dyrektora generalnego
urzędu wojewódzkiego]. Co więcej, Dziuba zasiadał w komisji konkursowej, która
wybrała Kaczmarczyk (spośród 45 kandydatur). Chcieliśmy zapytać Dziubę, czy
wie, że to krewna jego byłego szefa, ale mimo obietnicy przekazanej przez
sekretarkę nie skontaktował się z nami.
Desant na Wołomin
Jacek Sasin pochodzi z podwarszawskich
Ząbek. Jak pisze na swojej stronie internetowej, mieszka tam „od zawsze”.
Właśnie tam, a ściślej - w powiecie wołomińskim, którego częścią są Ząbki
- postanowił zbudować swój polityczny matecznik i
kadrowe zaplecze, z którego mógłby łatwo skorzystać, gdyby został np.
prezydentem Warszawy. Kluczowe okazało się przejęcie Wołomina, którego burmistrzem został w 2010
r. Ryszard Madziar, mało znany działacz PiS związany z Sasinem. Od tej pory nie
tylko Wołominem, ale całym powiatem rządzi trio: Madziar, Piotr Uściński (starosta
wołomiński z PiS) i Jacek Sasin, który gra pierwsze skrzypce. Nie ma z tym
większego kłopotu, bo jako szef PiS w powiecie wołomińskim jest ich partyjnym
przełożonym.
W Wołominie jest traktowany niemal
jak władca, tytułowany „posłem ziemi wołomińskiej” (choć faktycznie jest posłem
okręgu podwarszawskiego).
- Madziar nie miał włastiej ekipy, więc obsadzając urząd, z
ochotą skorzystał z pomocy Sasina - twierdzi Igor Sulich, radny Wołomina z PO.
Do wołomińskich urzędów przyszła
grupa 20-30 osób, głównie ze stolicy, wśród których był sam Jacek Sasin, przez
kilka miesięcy 2011 r. pełnomocnik burmistrza Madziara do spraw społecznych z
pensją w wysokości prawie 8 tys. zł.
Jako jeden z pierwszych wołomińskiej
ziemi dotknął Wojciech Dąbrowski. To były szef Sasina i jego poprzednik na
stanowisku wojewody mazowieckiego, który dostał posadę wiceprezesa miejskiej
ciepłowni z pensją 9 tys. zł. Doświadczenie Dąbrowskiego w branży energetycznej
nie jest znane. Kierowany przez Sasina Mazowiecki Urząd Wojewódzki był ważnym
miejscem również dla Maksyma Go- łosia. To rzecznik Sasina wojewody i jego
współpracownik z Kancelarii Prezydenta. Dziś Gołoś jest dyrektorem miejskiej
instytucji kultury, która ma wybudować Muzeum Bitwy Warszawskiej 1920 r. Kolejną
bliską Sasinowi osobą na ważnym stanowisku w powiecie wołomińskim jest inna
jego współpracowniczka z Kancelarii Prezydenta, a do niedawna asystentka,
Sylwia Matusiak, która od jesieni 2013 r. jest wiceburmistrzem sąsiadujących z
Wołominem Marek.
Jednak najważniejszą postacią w
tej koleżeńskiej układance jest Józef Wierzbowski, czyli następca Sasina w
warszawskim USC, dziś doradca burmistrza, nazywany złośliwie „nadburmistrzem”.
- To jedna z osób wskazanych przez
Sasina. Wierzbowski jest kimś w rodzaju zarządcy ratusza -
twierdzi Sulich.
Tym razem Sasin nie zaprzecza, że
miał udział w zatrudnieniu znajomych w wołomińskich urzędach. Przyznaje, że
kilka osób udało mu się „namówić do starania się o pracę w instytucjach
samorządowych Wołomina i powiatu”. „Są to wybitnej klasy urzędnicy, którzy
sprawdzili się w różnych instytucjach państwowych, często w niezwykle trudnych
okolicznościach, jak chociażby bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej” -
przekonuje poseł.
Grzegorz Rzeczkowski
veni vidi vici. To wszystko prawda. Lista nazwisk jest dużo dłuższa.
OdpowiedzUsuńNie mogę się zgodzić z jednym "... jak ktoś był dobry, mógł ...."- wśród tych których ściągał nie było i nie ma dobrych. A ci awansowani to po prostu dramat, Pisowsko-maciarewiczowscy fanatycy i tyle. On tworzy bandy złożone wyłącznie z małych, słabych ludzi, których jedyną siłą jest ich masa. Zawsze nawoływał i nawołuje do trzymania się w kupie, wzmacniania więzi i podrzymywania sieci powiązań. Teraz Dziuba przechodzi na z-cę dyr. do ZUS więc tam będzie następny desant. O PISie w ZUSIE już dużo napisano więc Dziuba pewnie dlatego tam przechodzi)
W ZUS, w kontroli wewnętrznej w Centrali (Dep Kontr. Wewn) już się "napracował" 1,5 roku. Bywało, że spotykał się z podległymi 12-toma pracownikami, w tym naczelnik i zastępca. Mówia, że spotkał się na początku roku i jeszcze pare razy. W kiblu i w palarni.
UsuńW lutym czmychnął gdzieś, pewnie na niewymagające, dobrze płatne stanowisko. Ale nie pożegnał się nawet, nie powiedział
PiSowska żenada
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń