Nagrania rozmowy
Elżbiety Bieńkowskiej z Pawiem Wojtunikiem nie ma. Są za to taśmy biznesmenów,
z którymi stykał się Marek Falenta. Podejrzany milioner zatrudni! prawników
pracujących dla PiS.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Śledczy
zajmujący się aferą podsłuchową: - Prawda o tej aferze jest banalna. Kelnerzy
mieli zlecenie nie na polityków, lecz na ludzi biznesu. Miliarderów, prezesów
państwowych spółek, bankowców, menedżerów. To dla nich założono restauracyjne
studio nagrań. Ministrów i posłów podsłuchiwano przy okazji.
Taśmy,
których nikt nie słyszał
Spośród wszystkich spotkań, które
odbyły się w podsłuchiwanych restauracjach, najwięcej emocji budzi obiad
wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem. Tygodnik
„Wprost” poświęcił tej rozmowie nawet jedną z okładek. Tytuł mówił sam za
siebie: „Taśma, która ma obalić rząd”. „Gazeta Wyborcza” pisała z kolei, że
tematem spotkania była akcja CBA wymierzona w Zbigniewa Rynasiewicza,
wpływowego posła Platformy i wiceministra w resorcie Bieńkowskiej. Sprawą
zajmował się także tygodnik „Do Rzeczy”, który dla odmiany twierdził, że
rozmowa dotyczyła nadużyć w KGHM.
To, że takie spotkanie się odbyło,
jest bezsporne. Bieńkowska i Wojtunik rozmawiali dziewięć dni przed wybuchem afery
w jednej z salek VIP
restauracji Sowa i Przyjaciele. Wiadomo, że
obiad - złożyły się na niego przystawki, ryby i wino - kosztował 822 zł i że
zapłaciło Ministerstwo Infrastruktury. Na tym fakty się
kończą. Jak nieoficjalnie dowiedział się „Newsweek”, wbrew dotychczasowym
spekulacjom kelnerzy prawdopodobnie nie nagrali tego spotkania. Tak
przynajmniej wynika z 20 tomów akt śledztwa, które do tej pory zgromadzili
prokuratorzy.
Można to łatwo zweryfikować. Prokuratura
Okręgowa Warszawa-Praga prowadząca to postępowanie działa według następującego
schematu: jeśli z akt wynika. że dana osoba została podsłuchana, śledczy
proponują jej status osoby pokrzywdzonej. - Podstawą do otrzymania go może być
samo nagranie zabezpieczone przez prokuraturę, ale nie tylko. Mogą to być też
zeznania lub pozostałe dowody - wyjaśnia w rozmowie z „Newsweekiem” Renata
Mazur, rzeczniczka prokuratury. Inny śledczy uzupełnia: - W praktyce chodzi o
zeznania podejrzanych Łukasza N. i Konrada L. [menedżer VIP z Sowy i sommelier z Amber Room, drugiej
podsłuchiwanej restauracji - przyp. red.]. Czy można im -wierzyć? Raczej tak.
Obaj są wystraszeni i chętnie współpracują. Poza tym mamy notatki jednego z
nich, które stanowią dodatkową weryfikację. Łukasz N. na bieżąco zapisywał, kogo
i kiedy nagrał.
Tymczasem ani Wojtunik, ani Bieńkowska
nie dostali propozycji przyjęcia statusu pokrzywdzonych. Oznacza to, że nagrania ich rozmowy nie odnaleziono, jej śladu nie wykryto
też w notatkach kelnera. - Szef nie był przesłuchiwany przez prokuraturę w tym
śledztwie. Nie oferowano mu statusu pokrzywdzonego - potwierdza „Newsweekowi”
rzecznik CBA Jacek Dobrzyński. Robert Stankiewicz, szef biura prasowego
Ministerstwa Infrastruktury, mówi podobnie: - Pani premier jest na urlopie,
ale według mojej wiedzy prokuratura nie informowała jej o możliwości uzyskania
takiego statusu. Spotkanie z szefem CBA miało miejsce, ale według naszej wiedzy
nie zostało ono nagrane.
Legendą obrosło także spotkanie
szefa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego z najbogatszym Polakiem Janem Kulczykiem,
do którego doszło w restauracji Amber Room znajdującej się w siedzibie
Polskiej Rady Biznesu. Również i w tym przypadku nie ma dowodów, że rozmowa
została podsłuchana. Nasz informator przyznaje, że prokuratura nie ma tego nagrania.
Kwiatkowski potwierdza: - Nie proponowano mi statusu pokrzywdzonego w tym
śledztwie. A czy mnie przesłuchano? Też nie.
Jan Bury nie
czuje się pokrzywdzony
Nieco inaczej wygląda sytuacja
Jana Kulczyka. Miliarder miał w siedzibie Polskiej Rady Biznesu własną salkę,
do której mógł zapraszać gości i zamawiać jedzenie z restauracji Amber Room. Sytuacji, w których podejrzany sommelier mógł podłożyć
podsłuch, było bez liku, bo Kulczyk podejmował w swoim gabinecie wiele osób.
Wśród nich byli politycy - chociażby szef MSZ Radosław Sikorski czy minister w
Kancelarii Premiera Paweł Graś - i ludzie biznesu.
Śledczy: - Tych spotkań było
mnóstwo, część z nich została nagrana. Kulczyk był już przesłuchiwany w tym
śledztwie.
Czy najbogatszy Polak przyjął
status pokrzywdzonego? Biuro prasowe Kulczyk Holding odmawia komentarza.
To, że celem kelnerów byli
biznesmeni, nie oznacza oczywiście, że przez restauracyjne studio nagrań nie
przewinęli się politycy. Z naszych informacji wynika, że w Sowie zarejestrowano
co najmniej jedno spotkanie szefa klubu PSL Jana Burego. Nagrania z Burym na
razie jednak nie znaleziono. Niewykluczone, że jego kopia znajduje się na
dyskach, które kelnerzy ze strachu zniszczyli i utopili w Wiśle zaraz po
wybuchu afery. Nasi rozmówcy pracujący przy śledztwie potwierdzają informacje
podane przez „Gazetę Wyborczą”: kelnerzy podczas przesłuchania wskazali
miejsce wyrzucenia nośników, nurkowie odnaleźli je i wyłowili. Ale sprzęt jest
tak zniszczony, że na razie nie udało się odzyskać znajdujących się na nim plików.
- Przewodniczący rzeczywiście był przesłuchiwany w tym śledztwie, tyle że nie
przez prokuraturę, lecz przez ABW. Funkcjonariusze poinformowali go, że
nagranie jego rozmowy nie zostało zabezpieczone. Propozycja przyznania statusu
pokrzywdzonego padła, ale poseł na razie z niej nie skorzystał - mów „Newsweekowi”
Krzysztof Kosiński, rzecznik klubu PSL. Z kim spotykał się Bury? Kosiński nie
chce powiedzieć. Twierdzi, że były to osoby prywatne, nie politycy.
- Swoją drogą, w jaki sposób kelnerzy
podkładali podsłuchy? Nie bali się, że BOR sprawdzi salkę i odkryje ich proceder?
- pytam osobę znającą akta.
- Nie, bo pluskwy wnoszono w
ostatniej chwili, po ewentualnych kontrolach. Jednym ze sposobów było
mocowanie podsłuchu do wózeczka, na którym wjeżdżał}' dania. Kelner się
ulatniał, a sprzęt zostawał.
Tłuste misie na podsłuchu
Z akt śledztwa wynika pewna
prawidłowość: celem kelnerów byli głównie biznesmeni oraz menedżerowie dużych
spółek. Dziwnym trafem wielu z nich działało w branżach, w których aktywny był
Marek Falenta, milioner podejrzany o zlecanie podsłuchów. Co więcej, część
pracowała w kontrolowanych przez niego spółkach. Z naszych informacji wynika,
że kelnerzy nagrali na przykład Grażynę Piotrowską- -Oliwę i jej męża Roberta.
To o tyle ciekawe, że Piotrowska-Oliwa do wybuchu afery podsłuchowej zasiadała
w radzie nadzorczej Hawe, spółki z branży telekomunikacyjnej, w której pokaźny
pakiet udziałów ma Falenta. Oliwowie dostali już propozycję przyjęcia statusu
pokrzywdzonych, ale na razie jej nie przyjęli. W Sowie podsłuchiwano także
innego byłego członka rady nadzorczej Hawe, Tomasza Misiaka oraz jego żonę. Także
i im prokuratura zaoferowała status pokrzywdzonych
- Misiakowie dla odmiany skorzystali z tej możliwości. Jak twierdzą nasze
źródła, ofiarą kelnerów padli także dwaj wysocy menedżerowie Orange - wiceprezes Piotr Muszyński oraz szef rady nadzorczej
Maciej Witucki. Czy zostali już przesłuchani? Nie wiadomo, żaden z nich nie
odpowiedział na nasze pytania.
W notatkach kelnerów7
znaleziono też nazwiska ludzi z sektora finansowego. Kelnerzy nagrywali m.in.
rozmowę wysokiego rangą pracownika prywatnego banku, w którym Falenta starał
się o pożyczkę. Ostatecznie przyznano mu kredyt w' wysokości 80 min zł,
warunkiem było jednak poręczenie udzielone przez Hawe Telekom, spółkę córkę
Hawe. Sprawę od kilku tygodni bada Komisja Nadzoru Finansowego. - Podejrzewam
naruszenie obowiązków informacyjnych - mówi „Newsweekowi” Łukasz Dajnowicz,
rzecznik KNF. Za to niedopatrzenie Hawe grożą dziś konsekwencje, i to niemałe.
Komisja może nałożyć na spółkę wysoką karę. Nawet milion złotych.
Czy nagranie pracownika banku mogło
mieć związek z kredytem zaciągniętym przez Falentę? Milioner rozkłada ręce.
Twierdzi, że nic na ten temat nie wie.
Śledczy: - Wśród nagranych biznesmenów
dużą grupę stanowiły tłuste misie, czyli menedżerowie z państwowych gigantów.
Przykłady? Wiemy, że poza prezesem Orłenu, którego rozmowę opublikował
„Wprost”, podsłuchano też szefa PKO BP Zbigniewa Jagiełłę.
Biuro prasowe banku nie zdradza, czy prezes Jagiełło otrzymał status
pokrzywdzonego.
Kelner mógł sobie podjeść
Marek Falenta w ostatnich
tygodniach bardzo się ożywił. Współpracuje z agencją PR, założył konto na
Twitterze, udziela wywiadów'. Milioner szczególnie upodobał sobie niektóre
media: prawicowy tygodnik „Do Rzeczy” i serwis internetowy związany z „Gazetą
Polską”.
W tym pierwszym wyznał, że już rok
temu informował ABW i CBA o tym, iż czołowi politycy Platformy' są nagrywani
w' warszawskich restauracjach. Z kolei w' rozmowie z portalem Niezalezna.pl oświadczył: - Nie chcę już być kozłem ofiarnym. Niech
ludzie znają prawdę. Za kelnerami stało CBŚ.
Opowieści milionera nie brzmią wiarygodnie.
Zaraz po wybuchu afery Falenta twierdził, że o procederze nagrywania
dowiedział się tak jak wszyscy: w połowie czerwca z tygodnika „Wprost”. Po
dwóch miesiącach ogłosił w „Do Rzeczy”, że informacje na ten temat miał już od
roku. Według tygodnika powołującego się na jego wypowiedzi służby miały się od
niego dowiedzieć o podsłuchach drogą e-mailową. Dowodów nie
przedstawiono. W samym tekście znalazło się zresztą więcej wątpliwych
informacji. Na przykład: zdaniem „Do Rzeczy” w rządowej rezydencji nagrano
prywatne spotkanie Donalda Tuska z synem, tematem podobno była sprawa Amber Gold. Autor tekstu Cezary Gmyz w rozmowie z Telewizją Republika
powiedział później, że to kelner o imieniu Tomek podłożył podsłuch, a potem
jeszcze sprzedał nagranie jednemu z detektywów za 60 tys. zł. Na pytanie
prowadzącego, czy to aby nie za niska cena, Gmyz odparł: - Zarobki tego kelnera
oscylowały w okolicy 2 tys. zł. Może dostawał jeszcze jakieś napiwki, może
mógł coś tam podjeść w restauracji, ale dla takiego młodego chłopaka to były
niebotyczne pieniądze.
Kilka dni po tej publikacji
Falenta po raz kolejny zmienił wersję. W rozmowie z RMF FM stwierdził, że
doniesienie zostało złożone jednak nie pisemnie, lecz ustnie, podczas
spotkania z funkcjonariuszami. Mimo kilku próśb dziennikarza odmówił jednak
podania nazwisk oficerów, z którymi rozmawiał. Równie gołosłowny okazał się
zarzut dotyczący współpracy kelnerów z CBS. I w tej sprawie Falenta nie
przedstawi żadnych dowodów.
Na niekorzyść milionera
przemawiają też ustalenia dwóch prokuratur - bydgoskiej i białostockiej -
prowadzących niezależne od siebie śledztwa, w których pada nazwisko Falenty.
Pierwsze z nich dotyczy oszustw i prania brudnych pieniędzy. Mieli się ich
dopuścić pracownicy spółek węglowych powiązanych z Falentą. Jak dowiedział się
„Newsweek”, prokuratorzy prowadzący to postępowanie odkryli, że jedna z firm
prowadziła własne studio nagrań: inwigilowała kontrahentów, partnerów
biznesowych, konkurencję. - W jednej ze spółek zabezpieczyliśmy nagrania
podsłuchanych spotkań. Rozmowy były rejestrowane na wewnętrzny użytek firmy,
a nie z myślą o publikacji - potwierdza Marek Dydyszko, zastępca prokuratora
okręgowego w Bydgoszczy. Z kolei śledztwo w Białymstoku dotyczy podsłuchu
zaszytego w teczce zawierającej pismo pochodzące ze spółki Falenta Investments. Pluskwę wykryli pracownicy konkurencyjnej firmy.
Obserwując poczynania Falenty,
warto śledzić nie tylko jego wypowiedzi, ale także to, co dzieje się w
powiązanych z nim firmach. Po wybuchu afery podsłuchowej w spółce Hawe doszło
na przykład do czystki. Z rady nadzorczej zniknęli ci, których podsłuchiwali
kelnerzy: Piotrowska-Oliwa i Misiak. Stanowisko utrzymał za to mecenas
Grzegorz Kuczyński, a obok niego pojawili się dwaj inni prawnicy: Krzysztof
Kufel i Łukasz Syldatk. Wszyscy trzej są partnerami w gdańskiej kancelarii
Gotkowicz, Kosmus, Kuczyński, która od lat
współpracuje z PiS: w sporach prawnych z mediami występuje w imieniu prezesa
Jarosława Kaczyńskiego i innych ważnych polityków tego ugrupowania. Co
ciekawe, z usług tej kancelarii korzysta także sam milioner.
Mówi jego znajomy: - Falenta liczy, że prawica weźmie go w
obronę. A potem, kto wie. A nuż rząd Tuska upadnie i może dla niego przyjdą
wtedy lepsze czasy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz