Bić się o Brukselę
czynie? Donald Tusk wahał się przez wiele miesięcy. Jego wątpliwości nie
znajdowały zrozumienia tylko w jednym miejscu – w domu
JOANNA APELSKA, ANNA GIELEWSKA, PAULINA
SOCHA-JAKUBOWSKA, MARCIN DZIERŻANOWSKI
Gosia
by się ucieszyła, jakieś pieniądze zacząłby przynosić do domu, a nie w dziesięć
dni się rozchodzi na pokrycie rachunków i cześć - w ten sposób jeszcze
niedawno opisywał perspektywę wyjazdu Donalda Tuska do Brukseli jeden z jego
najbliższych współpracowników.
- Dzieci by odetchnęły wreszcie,
trochę by się media odczepiły od nich. Michał mógłby jakąś pracę znaleźć
normalną - kontynuował swoją analizę.
Politycy PO w nieoficjalnych
rozmowach przyznają, że w rozstrzygnięciu brukselskich dylematów Tuska rodzina
odgrywała dużą rolę. Podobno bliscy premiera byli za tym, żeby premier
zdecydował się na wyjazd.
Opowiada ważny polityk PO: - Bardzo
mocno kieruje nim jedna motywacja - żeby
zapisać się w historii. Na przykład jako pierwszy premier sprawujący władzę
przez dwie kadencje. A może nawet trzy, taka myśl zakiełkowała po drugim
wyborczym zwycięstwie. Mimo początkowych oporów perspektywa przewodzenia Unii
Europejskiej w pewnym momencie także wydała mu się historyczna.
ŻONA - BOKIEM DO POLITYKI
- Ja mu od początku małżeństwa
suszę głowę, że wciąż jest poza domem, a ja nie mam nawet satysfakcji
materialnej - mówiła Małgorzata Tusk w wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność”
udzielonym na początku lat 90., jeszcze w czasach KLD. To tam opowiedziała
słynną potem historię, jak kiedyś mężowi nie spodobało się danie, które
przygotowała na obiad. Tusk rzucił nim o ścianę. - Kiedyś lubił wypić. Robił
się wtedy marudny. Wciąż pytał: czy mnie kochasz? - opowiadała Małgorzata Tusk.
Dziś już by takiego wywiadu nie
udzieliła, o polityce wiele się od tego
czasu nauczyła, podobnie jak Donald Tusk. Rok temu wydała swoją biografię, w
której opowiedziała o kulisach małżeństwa i
życia rodzinnego Tusków. Niektórzy bali się skandalu, ale żadnego nie było.
Wydaniu książki towarzyszyły sesje i wywiady w kolorowych pismach, w których
Małgorzata Tusk ujawniała na przykład, że jej mąż płacze na „Królu lwie”. Ale
przyznała także, że jako małżonkowie przechodzili poważne kryzysy. Największy
wskutek jej romansu z dawnym kolegą Tuska. Książka opowiada o trudach
macierzyństwa, dojrzewaniu do roli żony premiera, próbach zachowania odrębnego
świata. Małgorzata Tusk bowiem polityką nigdy nie żyła.
Długo nie zdecydowała się na
przeprowadzkę do Warszawy, kursując między rodzinnym Sopotem a willą na Parkowej.
Polityk PO: - Denerwowały ją zbyt długie narady u Tuska na Parkowej, z winem,
cygarami. Potrafiła wpaść i rozpędzić towarzystwo. A jeszcze w czasach
początków Platformy, kiedy Tusk zostawał w Warszawie, jej zdarzało się dzwonić
do jego kolegów i sprawdzać, czy tam jest.
Zawsze uważała, że mężowi nie można pozwalać być zbyt dużo na koloniach -
opowiadał jakiś czas temu jeden ze współpracowników premiera.
Koledzy Tuska przyznawali, że
odkąd przeprowadziła się do rządowej willi, premier zaczął prowadzić bardziej
uporządkowany tryb życia. A przy tym coraz bardziej liczyć się ze zdaniem żony
w sprawach politycznych. Zresztą brał je pod uwagę zawsze, jak przekonują byli
współpracownicy Tuska.
- Donald często mówił, że Gosia
na przykład widziała kogoś w telewizji i źle mu z oczu patrzy, dlatego trzeba
na niego uważać. To było dla niego ważne, mówił, że ufa jej intuicji do ludzi -
opowiadał nam wiele miesięcy temu jeden z nich.
W kampanii prezydenckiej 2005 r.
Tuskowie wzięli cichy ślub kościelny. Swoją rolę miał odegrać w tym Tomasz
Arabski. Choć Małgorzata Tusk w swojej książce ujawnia, że nad duszą Tuska
pracowała wówczas Zyta Gilowska: „Dyskutowali o religii zawzięcie całymi
godzinami”. Ślubu Tuskom udzielał wówczas abp Tadeusz Gocłowski. Premier przegrał
wtedy w wyborach z Lechem Kaczyńskim i Małgorzata Tusk, jak napisała w książce, odetchnęła z ulgą. W kolejnych
wyborach cieszyła się już jednak ze zwycięstwa męża.
CÓRKA - DUMA TATUSIA
Nie mniej ważną osobą dla
premiera jest jego córka. - Chcesz zginąć z ręki Tuska, powiedz coś złego o
Kaśce i już cię nie ma - mówi jeden z polityków PO w książce Michała
Majewskiego i Pawła Reszki pt. „Daleko od miłości”.
Dowód na to mogliśmy obserwować
15 kwietnia 2014 r., gdy rozemocjonowany premier w czasie konferencji prasowej
tłumaczył się z doniesień prasowych „Super Expressu”. Dziennik
napisał, że jego córka korzysta z ochrony BOR. Tusk zwołał konferencję, na
której cytował SMS-y z pogróżkami, które miała dostać jego córka. „Twoje
bękarty zdechną, a ty zostaniesz zabita [...] rozszarpana na strzępy z całą
rodziną, jesteście parszywym pomiotem smoleńskiego mordercy”. „Przekaż ryżemu
kundlowi, że zostanie zabity za mord smoleński. Ty, bezrobotna dziwko, też
zostaniesz zabita i cała wasza rodzina, bo ścierwo ryżego kundla musi być
wytępione do pięciu pokoleń”. Wcześniej, w marcu 2012 r., Katarzyna Tusk
zawiadomiła sopocką policję, że jest uporczywie nękana. Stalkerowi Łukaszowi P.
nie postawiono jednak zarzutów.
Córka premiera w mediach
zadebiutowała w 1995 r. na łamach „Halo’! Magazyn opublikował zdjęcie Donalda
Tuska, wtedy jednego z wiceprzewodniczących Unii Wolności, z ośmioletnią Kasią
trzymaną na barana. O medialnym debiucie Tuskówny przypomniała Karolina Korwin
Piotrowska w książce „Ćwiartka raz’.
Z przytupem do świata
show-biznesu Katarzyna Tusk wkroczyła w 2007 r., występując w piątej edycji
„Tańca z gwiazdami”. - Trudno mi będzie patrzeć, jak na oczach całej Polski
tańczy z moją córką obcy mężczyzna. Przyznaję, że przez ten taniec cierpię
bardzo - tak Tusk zwierzał się wtedy tygodnikowi „Wprost”.
Ostatecznie premier pogodził się
z decyzją córki. Nie miał innego wyjścia, bo Tuskówna, tańcząca z włoskim
przystojniakiem Stefanem Terrazzino, doszła do półfinału show.
I nagle stała się obiektem
zainteresowania dziennikarzy tabloidów. Każda zmiana w życiu córki premiera od
tamtej pory jest skrupulatnie odnotowywana.
Pracować zaczęła, mając 15 lat.
Najpierw dorabiała jako niania, a potem zatrudniła się w jednej z sopockich
restauracji. - Byłam kelnerką, barmanką, sprzątaczką od mycia toalet.
Pracowałam po 12 godzin dziennie. Nieźle mnie to zaprawiło - mówiła w wywiadzie.
Sprzedawała też ciuchy w jednym z butików przy ulicy Bohaterów Monte Cassino w
Sopocie. Zarabiać miała wtedy siedem złotych za godzinę.
Pracę z powodzeniem udało jej
się połączyć ze studiami, psychologią w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej
w Sopocie. Jednak po obronie dyplomu zamieniła gabinet psychologiczny na
ekskluzywny
świat blogerek modowych. Od 2011
r. razem z dwoma przyjaciółkami, Zofią Cudny oraz Małgorzatą Kostrzak, prowadzi
bloga „Make life
easier ” Strona poświęcona modzie i kulinariom
okazała się biznesowym strzałem w dziesiątkę. W ciągu miesiąca odwiedza ją
ponad 800 tys. internautów. Na Facebooku fanów bloga jest ponad 115 tys. Popularność
„Make life
easier" przekłada się na zarobki Kasi.
Ostatnio branża modowa jej miesięczne wpływy z prowadzenia bloga oszacowała na
50-100 tys. zł.
Premier nie ukrywa dumy z córki
i jej biznesowych osiągnięć. Z okazji drugich urodzin „Make life easier”, narażając się na krytykę nieprzychylnych, napisał na Twitterze:
„To najpiękniejszy prezent. Bardzo Cię kocham, Kasiu, i gratuluję’. Blog
prowadzony przez Tuskównę oprócz nieobiektywnego ojca doceniają także eksperci.
Został wyróżniony w konkursie na Bloga Roku organizowanym przez Onet. Znalazł
się też w rankingu blogów modowych miesięcznika „Press’. Choć tam zajął dopiero
ósme miejsce.
Komercyjny sukces projektu Kasi
Tusk i koleżanek nie przekłada się jednak na przychylność tabloidów. W zasadzie
nie ma tygodnia, by któryś z kolorowych magazynów albo serwisów plotkarskich
nie wytknął Kasi Tusk, że jej porady modowe nie przystają do polskiej
rzeczywistości. Córka premiera regularnie poleca bowiem Polkom ubrania i
kosmetyki najwyższej klasy, takie, na które niewielu może sobie pozwolić.
Dzięki blogowi wiemy też, że
Kasia nosi rozmiar 32, waży 47
kg i ma 160
cm wzrostu. Lubi swoje długie włosy, oczy i to, że jest
drobna. Nie przepada za to za nosem, bo za bardzo przypomina jej nos ojca.
Córeczka tatusia podziela jego
pasję do biegania, ale nie zdarza im się trenować razem, bo premier preferuje
krótsze dystanse. W czasie biegu Kasia najchętniej słucha Sade.
Choć w ostatnim czasie media
prześcigały się w informacjach na temat zamążpójścia córki Tuska (podawano nawet
dokładną datę ślubu i miejsce uroczystości weselnych), Kasia najprawdopodobniej
wciąż jest panną.
- Steruje mediami, pokazując
pierścionek zaręczynowy, a potem pozując do zdjęć bez niego. Wie, jak podsycać
zainteresowanie. Przez ostatnie lata jej medialny temperament się wyostrzył -
mówi dziennikarz tabloidu od lat śledzący losy córki premiera.
Stanisław Cudny, bo tak nazywa
się przyszły zięć premiera, jest rówieśnikiem Kasi. Skończył architekturę na
Politechnice Gdańskiej. To zresztą tradycja rodzinna. Mama Staszka też jest
architektem i prowadzi swoją pracownię.
Narzeczony Kasi Tusk nie
zdecydował się jednak na pracę z matką. Choć wciąż mieszka z nią w Gdyni,
postanowił się zawodowo usamodzielnić i założył firmę produkującą m.in. listwy
przypodłogowe i inne drewniane materiały wykończeniowe.
- Tusk uznaje go za dobrego
kandydata na zięcia. Lubią się, bywają razem w kinie. Poza tym Staszek to
zapalony narciarz, więc podziela także pasje sportowe przyszłego teścia - mówi
jeden z dziennikarzy.
SYN - ŹRÓDŁO NIESPODZIANYCH
KŁOPOTÓW
Przez lata wydawało się, że
młodszy od siostry o dwa lata Michał Tusk żadnych kłopotów ojcu nie narobi.
Przystojny, skromny, inteligentny, dobrze wychowany. Jeszcze jako student socjologii zaczął pracę
dziennikarza w trójmiejskim oddziale „Gazety Wyborczej” Zajmował się tematyką
transportu, którą interesował się od dzieciństwa - podobno już w szkole podstawowej
znał na pamięć rozkład jazdy PKP, a jako dorosły mężczyzna zrobił prawo jazdy
na autobus. Szybko się usamodzielnił, wcześnie chciał na siebie zarabiać i
podejmować własne decyzje. Znajomi rodziny twierdzą, że nigdy nie miał zbyt
bliskich relacji z ojcem. Kiedyś w wywiadzie powiedział nawet o nim: „Mamy te
same nazwiska, ale prowadzimy osobne życia”. Po siedmiu latach odszedł z
dziennikarstwa. Trafił do działu analiz i marketingu Portu Lotniczego im. Lecha
Wałęsy w Gdańsku. Wydawało się, że to dla niego idealne miejsce - wszak
był specjalistą od transportu. Szybko zaczął też pracować dla linii lotniczych OLT Express.
I wtedy zaczęły się kłopoty
Michała Tuska. W sierpniu 2012 r. Sylwester Latkowski i Michał Majewski
opisali we „Wprost” podjęcie współpracy syna premiera z właścicielem OLT Express Marcinem P. Sprawa budziła kontrowersje - wszak biznesmen
prowadził też działalność parabankową w ramach swojej spółki Amber Gold. Według organów ścigania wyłudził on pieniądze od ponad 11
tys. osób. W momencie gdy Tusk podejmował z nim współpracę, sprawa nie była
jeszcze - rzecz jasna - znana, ale służby specjalne wiedziały, że działalność
P. jest prawdopodobnie nieczysta. Podobno ostrzegały premiera, żeby uważał, w
co pakuje się jego syn.
Jako odchodzący z zawodu
reporter młody Tusk doprowadził do opublikowania wywiadu z dyrektorem
zarządzającym linii OLT. Sam opracowywał pytania jako dziennikarz i sam na nie
odpowiadał - już jako PR-owiec prywatnej spółki. Z punktu widzenia etyki mediów
i biznesu - rzecz absolutnie niedopuszczalna.
Dziennikarze „Wprost” zapytali
Tuska, czy wchodząc we współpracę z P., zdawał sobie
sprawę z kontrowersji. - Nie będę robił z siebie kretyna. Debil nie uwierzy, że
nie wiedziałem. Wiedziałem o jednym wyroku karnym P. i zastrzeżeniach KNF wobec
Amber Gold. Co mam powiedzieć? Głupota i tyle - odpowiedział syn
premiera.
Drużyna piłkarska polskiego klubu
Gedania w Gdańsku. W środku Franciszek Dawidowski, dziadek Donalda Tuska,
około 1933 r. (zdj. na górze). Drugi dziadek - Józef Tusk (na zdj. ze
skrzypcami), stryj Bronisław Tusk, przy fortepianie ciocia Ewa Tusk, z prawej
ojciec Donalda Tuska - Donald Tusk
OJCIEC. PASEK DO WYBORU
Politycznych kłopotów premierowi
dostarczali też przodkowie. Mowa oczywiście o słynnym
„dziadku z Wehrmachtu”. Afera sprzed dziewięciu lat pokazała, że polityk
powinien znać przeszłość swojej rodziny. U Donalda Tuska, mimo że z wykształcenia
jest historykiem, nie zawsze tak było.
- Mój przykład pokazuje, jak
łatwo zagubić tożsamość. Kiedy już po studiach po raz pierwszy w życiu
spotkałem pisarza Lecha Bądkowskiego, spytał mnie, czy zdaję sobie sprawę ze
swych kaszubskich korzeni, które rozpoznał po nazwisku. Zdziwiłem się, bo u
mnie w rodzinie nigdy o tym nie mówiono - przyznawał po latach Donald Tusk.
O swojej rodzinnej przeszłości
Tusk dowiadywał się zatem już jako dorosły człowiek. Niektóre elementy historii
rodu miały siłę politycznego granatu. Inne można opowiadać jako anegdoty. Na
przykład fakt, że najważniejszy polski polityk swoje nieco egzotyczne imię
zawdzięcza babce. Juliana, matka ojca, wyjechała w młodości za granicę i zakochała się w jakimś angielskim lordzie o
tym imieniu. Szczegółów tej międzynarodowej miłości nikt w rodzinie nie znał,
ale trwałą po niej pamiątką okazało się obcobrzmiące imię, które Juliana
nadała ojcu Tuska. Też Donaldowi. Ojciec Donalda Tuska zmarł w wieku 42 lat,
gdy syn był w ósmej klasie. Wcześniej przez kilka lat poważnie chorował, w
wyniku czego nie mógł wykonywać zawodu stolarza. Tusk wspominał, że po ojcu
zostały mu maszynka do golenia, notes ze smutnymi notatkami i niedziałające radio tranzystorowe. Bo w związku z chorobą
ojca w domu się nie przelewało. - Po przodkach odziedziczyłem biedę i
egzotyczne imię - wspominał po latach obecny premier. W książce „Donald Tusk.
Droga do władzy” wspominał: „Ojciec był dla mnie surowy. Dlatego poczułem nawet
jakąś ulgę po jego śmierci, o czym myślę dziś z pewnym zażenowaniem. Nigdy nie
marzyłem o powrocie do dzieciństwa. Pewnie dlatego, że jak coś zmalowałem
- a nie byłem łatwym dzieckiem - ojciec nie wahał
się sięgać po pas i lał. [...] Był człowiekiem bardzo silnym i zdecydowanym,
cholerykiem. [...] Był bardzo wymagający.
I stąd zapewne nadgorliwość w
karaniu. Miał różnej grubości paski. Mogłem wybrać pasek cienki lub gruby. Od
tego czasu zrozumiałem znaczenie słowa »wybór«”.
Znacznie lepiej wspominał matkę
Ewę. Urodzona w przedwojennym Sopocie, w szkole była przezywana „polską
świnią’! Kiedy do Gdańska wkroczyli Rosjanie, miała dziesięć lat. Z tamtego
okresu zapamiętała wstrząsającą historię: rodzina nie ma co jeść, a w
pobliskiej piwnicy leżą martwe konie. Jako szczupłej dziewczynie udaje jej się
jednak przedostać do pomieszczenia przez kratę, rodzina spuszcza ją na sznurze
do piwnicy, ona odkrawa nożem kawałek zwierzęcego trupa, który potem wszyscy
jedzą.
Po wojnie pracowała jako
sekretarka w gdańskiej Akademii Medycznej. Gdy owdowiała, sama wychowywała
dzieci - oprócz Donalda także dwa lata
starszą Sonię, która trochę niańczyła młodszego
brata. „Mój mąż zawsze powtarza,
że do końca życia będzie wielkim dłużnikiem swojej mamy i siostry - opisywała
Małgorzata Tusk w swojej książce. - Donek wychowywał się w trudnym środowisku,
między ulicą, kolegami z podwórka i podwórkowymi przygodami. W domu nie był
żadnego rygoru, Sonia była dla niego punktem odniesienia od tego, co w życiu
lepsze i ładniejsze. Podsuwała mu książki, zabierała do kina, odkryła przed
nim teatr. Donek lubi powtarzać, że go uratowała”.
Po latach, już jako premier,
mógł się siostrze odwdzięczyć. Gdy w 2005 r. Sonia Tusk (dziś tłumaczka z
niemieckiego) doznała rozległego wylewu, brat o pomoc poprosił swoją
przyjaciółkę, wówczas przewodniczącą sejmowej Komisji Zdrowia. Ewa Kopacz zaangażowała
się w pomoc do tego stopnia, że Soni Tusk towarzyszyła niemal bez przerwy,
także w szpitalu. Również w Berlinie, gdzie ostatecznie siostra Tuska była
operowana. To podobno od tamtej pory Donald Tusk darzy Ewę Kopacz bezgranicznym
zaufaniem - także politycznym.
DZIADEK Z WEHRMACHTU
Najbardziej znanym przodkiem
Donalda Tuska stał się niewątpliwie Józef Tusk. A to za sprawą jego wcielenia
do Wehrmachtu w sierpniu 1944 r. O sprawie zrobiło się głośno w czasie kampanii
wyborczej 2005 r.
Choć dziś powszechnie uważa się,
że sprawę wyciągnął ówczesny spin doktor PiS Jacek Kurski, tak naprawdę jako
pierwszy pytanie o przeszłość dziadka postawił redaktor naczelny „Przekroju”
Piotr Najsztub. W wywiadzie, który ukazał się na sześć dni przed pierwszą turą
wyborów prezydenckich, dziennikarz spytał lidera PO: „Czy pana dziadek służył
w Wehrmachcie?” Tusk odparł krótko, że obaj jego dziadkowie „wojnę spędzili
godnie” oraz że to plotki rozsiewane przez konkurencję. Sprawa była o tyle
dziwna, że wówczas opinia publiczna nie słyszała jeszcze w ogóle o sprawie
„dziadka z Wehrmachtu’; Pytanie sprawiało więc wrażenie rozbrajania bomby,
która ma za chwilę wybuchnąć. Jeśli taki był plan, to się nie powiódł. Tydzień
później członek sztabu wyborczego Lecha Kaczyńskiego Jacek Kurski rzucił w
jednym z wywiadów, że w domu Tuska mówiło się po niemiecku. „Jest półmrok
niedomówień i tajemniczości na temat dziadka Donalda Tuska. [...] Poważne
źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do
Wehrmachtu. Na Pomorzu zdarzało się często wcielanie do Wehrmachtu, ale siłą” -
mówił Kurski.
Tusk odpowiedział oburzeniem. Zapewniał,
że z dokumentów rodzinnych wynika, iż jego dziadek spędził wojnę w dwóch
obozach. Najpierw przebywał w Stutthofie, a następnie trafił do obozu
Neuengamme na terenie Niemiec. Lech Kaczyński przepraszał swojego
kontrkandydata za incydent, Kurski został nawet przed drugą turą wyborów usunięty
ze sztabu wyborczego. Jednak kilka dni później telewizje opublikowały
reprodukcję zaświadczenia z berlińskiego archiwum. Potwierdzało ono, że Józef
Tusk, urodzony 23 marca 1907 r. w Gdańsku, został wcielony do Wehrmachtu między
2 sierpnia 1944 a
12 października 1944 r. Dokładnej daty nie podano. Dziadek Tuska służył w Kompanii
Kadrowej 328. Zapasowego Batalionu Szkolnego Grenadierów. Lider PO tłumaczył,
że rodzina nie miała o tym pojęcia. Nie znaczy to jednak, że Kurski miał rację.
Okazuje się bowiem, że dziadek Tuska nie trafił do Wehrmachtu dobrowolnie. Skąd
o tym wiadomo? Wojenna historia losów dziadka
premiera wydawała się na tyle ciekawa, że postanowiła ją zrekonstruować w
swojej książce „Dziadek w Wehrmachcie” dziennikarka Barbara Szczepuła. Z jej
ustaleń wynika, że w momencie wybuchu wojny Józef Tusk pracował jako
telegrafista kolejowy. Nad ranem 1 września do jego mieszkania weszło trzech
Niemców. Tusk zdołał uciec, udał się na komisariat policji, gdzie chciał
zgłosić napad z włamaniem. Z komisariatu już go jednak nie wypuszczono.
Został aresztowany i trafił do
obozu przejściowego w Nowym Porcie. Stamtąd przewieziono go do Stutthofu. W
niemieckich aktach znalazł się zapis, że Józef Tusk jest „polskim fanatykiem,
który zagraża bezpieczeństwu Rzeszy”. Został przewieziony do obozu
koncentracyjnego Neuengamme. Miał w nim przebywać do sierpnia 1942 r. Po
zwolnieniu z obozu wrócił do rodziny. Od września 1942r. do sierpnia 1944 r.
pracował jako robotnik w sopockiej firmie Schutz. Sam dziadek premiera w
życiorysie, który podyktował w 1974 r. koledze Witoldowi Kledzikowi, tłumaczył,
że w okresie od sierpnia 1944 do marca 1945 r. zajmował się kopaniem okopów.
Sztab wyborczy Tuska w 2005 r. tłumaczył, że rodzina Tusków znała dokładnie
taką wersję historii dziadka Józefa, j aką przekazał on w swoim życiorysie
spisanym w 1974 r.
Afera z dziadkiem w Wehrmachcie
ostatecznie okazała się zatem nieprawdziwa. Niewątpliwie jednak dziewięć lat
temu mocno zaszkodziła Tuskowi. Sam bohater zamieszania nie mógł sprawy
prostować,
gdyż od 1987 r. już nie żył. Po
wojnie mieszkał w Sopocie, gdzie pracował jako lutnik. Robił skrzypce, a potem
gitary, m.in. dla Seweryna Krajewskiego i Czesława Niemena.
W tym roku Józef Tusk
przypomniał o sobie znowu. Wyszło bowiem na jaw, że dalsza część familii
premiera, z powodu kłopotów finansowych, wystawiła na aukcję pamiątki po
dziadku premiera, Józefie Tusku. Aukcja odbyła się w maju w Warszawie. Lecz
mimo wcześniejszych zapowiedzi, że zlicytowanych zostanie 17 dokumentów,
fotografii - przedmiotów osobistych z lat
1923-1970 należących do dziadka premiera, ostatecznie na licytację wystawiono
tylko jego skrzypce. Wykonany własnoręcznie przez Józefa Tuska instrument
sprzedano za 4,5 tys. zł. Resztę pamiątek, w tym niemiecką kartę zaopatrzeniową
wydaną przez władze Sopotu czy kartę Państwowego Urzędu Repatriacyjnego Józefa
Tuska powracającego do kraju jesienią 1945 r., z aukcji wycofano. Do
antykwariatu zgłosił się bowiem przedstawiciel rodziny, który miał zastrzeżenia
co do tego, kto jest prawowitym właścicielem pamiątek.
KASZUBSKIE KORZENIE
Jednak nie wszyscy przodkowie
Tuska pośmiertnie sprawiali mu kłopoty. W rozmowach prywatnych Tusk z dumą
lubił opowiadać o Michale Dawidowskim, swoim przodku w linii prostej. O jego
istnieniu obecny premier dowiedział się już
jako dorosły człowiek, podobnie jak o tym, że jego rodzina mieszkała na
Kaszubach co najmniej od XIII w., a w Gdańsku od 150 lat.
Dzieje Dawidowskiego przybliżył
w 1924r. kaszubski historyk Aleksander Majkowski, przy okazji opisu
antypruskiego buntu na Pomorzu. „Było to około roku 1830 w czerwcu, kiedy
gospodarze Prokowa ze swemi mieszkańcami byli zatrudnieni kopaniem torfu na
opał, gdy przybył powstaniec z wieścią, że Niemcy zamierzają zabrać klasztor
kartuski. Gospodarz Michał Dawidowski pierwszy wtargnął z cepami do kościoła,
i to w chwili, gdy pewien Niemiec stał na drabinie i usiłował zdjąć ze ściany
jeden z obrazów’;
Franciszek Dawidowski (potomek
Michała) także walczył z Niemcami. Z zawodu cieśla, w czasie wojny był przymusowym
robotnikiem i pracował na budowie Wilczego Szańca w Kętrzynie. Kiedyś zawaliło
się tam rusztowanie. Franciszek został poważnie ranny, stracił oko. Niezwykły
zbieg okoliczności sprawił, że w tym samym czasie w Wilczym Szańcu płk
Stauffenberg przeprowadził nieudany zamach na Hitlera. Dawidowski trafił na
oddział szpitalny z ofiarami zamachu, po kilku dniach placówkę wizytował Adolf
Hitler. Według rodzinnej opowieści dziadek Tuska udawał nieprzytomnego, żeby
uniknąć konfrontacji z niechcianym gościem. Podobno przywódca Rzeszy pogłaskał
go po głowie i poszedł dalej.
Ale nie wszyscy członkowie
rodziny mieli nastawienie propolskie. Gdy po wojnie do Gdańska wkroczyła Armia
Czerwona, babcia Anna Dawidowska chciała uciekać do Niemiec. Błagała swego męża,
żeby rodzina nie zostawała w Gdańsku. Dziadek, przed wojną piłkarz polskiego
klubu sportowego w Gdańsku, uparł się, że muszą zostać. Ostatecznie udał
chorego na tyfus i dzięki temu fortelowi Anna zgodziła się na pozostanie w
Polsce.
Najwyraźniej w rodzinie Tuska
kobiety są bardziej skore do wojaży niż mężczyźni. Autobiografia żony premiera
kończy się tak: „W piwnicy wciąż leży kilka szarych kartonów, w których sześć
lat temu przyniesiono rzeczy Donka z hotelu sejmowego. Zastanawiałam się przez
chwilę, ile trzeba będzie zamówić dodatkowych kartonów, żeby spakować nas
oboje. Chyba niewiele. Mamy tu głównie książki, trochę ubrań, jakieś drobiazgi,
np. butelkę piętnastoletniego wina. Myślę, że w kilka godzin mogę się stąd
wyprowadzić, nie pozostawiając po sobie śladu’.
Donaldowi Tuskowi takie decyzje
najwyraźniej przychodzą z większym trudem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz