Irena
Giętka, kadrowa z IPN, już czwarty rok walczy o oczyszczenie z zarzutu kłamstwa
lustracyjnego. Nie pomaga jej nawet to, że jednocześnie została uznana za
ofiarę fałszerstw funkcjonariuszy SB.
Piotr Pytlakowski
To
domniemanie, ale gdyby porucznik SB Tadeusz M. nie fałszował przed laty
dokumentów, Irena Giętka nie musiałaby dzisiaj udowadniać, że nie była
kapusiem.
To domniemanie, ale gdyby w 2010
r. prokurator Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Skrok świadomie nie pominął
ważnego dowodu, nie mógłby postawić Irenie Gietce zarzutu popełnienia kłamstwa
lustracyjnego, a ona byłaby dzisiaj spokojną emerytką, a nie kobietą na
bezrobociu, włóczącą się po sądach.
Pozyskał czy
nie?
W 2011 r. opisaliśmy jak IPN
wytropił agentkę SB we własnych szeregach (POLITYKA 26/11). Irena Giętka,
urzędniczka działu kadr Instytutu Pamięci Narodowej, została zwolniona dyscyplinarnie
za kłamstwo lustracyjne. Stwierdzono, że nie ujawniła, iż w czasach PRL była
kontaktem operacyjnym Służby Bezpieczeństwa MSW i używała pseudonimu Iwona.
Tak rzekomo wynikało z jej teczki znalezionej w zasobach IPN.
Broniła się, że to nieprawda, ale
nikt nie chciał słuchać. Powiedziano jej, że esbeckie dokumenty nie kłamią.
Zrozumiała, że jej instytucja, powołana do tropienia zbrodni komunistycznych
popełnionych przez SB, uważa policję polityczną z czasów Polski Ludowej za
organizację wiarygodną i uczciwą. W przeciwieństwie do niej, Ireny Giętki, z
nadanym przez IPN mianem kłamcy lustracyjnego.
Jej teczkę zbadał prokurator z IPN
Jarosław Skrok i to jego opinia przeważyła. Kadrową Gietkę w okresie ochronnym
przed przejściem na emeryturę wywalono na bruk. Oddała sprawę do sądu pracy.
Domagała się przywrócenia do obowiązków, twierdząc, że zarzucono jej kłamstwo
lustracyjne na podstawie innego kłamstwa. Sąd zawiesił jednak postępowanie do
czasu rozstrzygnięcia sprawy lustracyjnej. Nie wziął pod uwagę argumentacji,
że kolejność powinna być odwrotna, bo nie można ludzi zwalniać dyscyplinarnie z
pracy pod zarzutem kłamstwa, bez sądowego potwierdzenia winy.
W teczce znalezionej w IPN
znajdowały się raporty i notatki chorążego SB Tadeusza M. Wynikało z nich, że w
1986 r. Irenę Gietkę, zastępczynię kierownika wydziału społeczno-administracyjnego
Urzędu Dzielnicowego Warszawa Praga Północ, wytypowano na tzw. kontakt
operacyjny SB. Celem pozyskania miało być „ułatwienie możliwości operacyjnego
dotarcia do ewidencji ludności, spraw meldunkowych oraz informacji z terenu
wydziału społeczno-administracyjnego”.
Chorąży Tadeusz M. informował
przełożonych, że zamierza przeprowadzić z Giętką rozmowę pozyskaniową.
Najpierw poruszy tematy ogólne, nawiąże do faktu, że wszystko, co kandydatka w
życiu osiągnęła, zawdzięcza socjalistycznej ojczyźnie, a kiedy wyczuje
przychylność, zaproponuje jej współpracę.
Rozmowę, jak wynikało z raportu,
przeprowadził i osobę pozyskał, ale żadnych informacji mu nie udzieliła, co
zresztą odnotował. Nie podpisała też zobowiązania do współpracy, a jedynie
zobowiązanie do zachowania w tajemnicy faktu, że rozmawiała z esbekiem. Kolejne
notatki opisywały spotkania z kontaktem operacyjnym Iwona, czyli z Ireną
Giętką. Kontakt, jak pisał chorąży, trochę narzekał na nadmiar pracy, ale poczuwał
się do odpowiedzialności za kraj. Co wynikało z tych rozmów, tego notatki chorążego
nie opisywały. W jednej z notatek złożył wniosek o wypłatę 4 tys. zł na kwiaty
dla kontaktu operacyjnego Iwona z okazji Dnia Kobiet (ona później przed sądem
stwierdziła, że żadnych kwiatów nie dostała).
W sierpniu 1989 r. Tadeusz M., już
jako porucznik SB, napisał ostatnią notatkę. Spotkał się z Iwoną w jej pokoju w
urzędzie i dowiedział się, że w pracy panuje spokój, ale dużo się mówi o
urynkowieniu gospodarki (brzmiało to dziwnie, bo
urynkowienie miało miejsce rokwcześniej, wynikało z reformy ministra
Mieczysława Wilczka). Kolejne raporty pisał już ppor. Janusz W., który przejął
kontakt. Był świeżym absolwentem szkoły w Legionowie, kształcącej kadry dla
Służby Bezpieczeństwa. Charakteryzował Irenę Gietkę identycznie jak poprzednik,
a w listopadzie 1989 r. wystąpił o zgodę na wyrejestrowanie jej z listy
kontaktów operacyjnych, ponieważ, jak stwierdził, od września już nie pracowała
w Urzędzie Dzielnicowym.
Prokuratorowi Jarosławowi Skrokowi
z IPN materiał z esbeckiej teczki wydawał się zapewne na tyle mocny, że nie
zauważył, iż część notatek była fałszywa. Obaj oficerowie SB opisywali
spotkania z Ireną Giętką w jej pokoju w Urzędzie Dzielnicowym, w czasie kiedy
ona już tam nie pracowała - odeszła na własną prośbę nie we wrześniu, ale 15
lutego 1989 r. i już następnego dnia podjęła pracę w przedsiębiorstwie ZREMB.
Trudno było tej koincydencji nie zauważyć. A skoro tak, to znaczy, że
prokurator mógł świadomie pominąć dowód obalający jego tezę.
Skopiował i wkleił
Sąd Lustracyjny nad Ireną Giętką
ruszył 18 kwietnia 2012 r. Odbyło się sześć rozpraw. Lustrowana wyjaśniała, że
odbyła kilka spotkań z chorążym Tadeuszem M. Musiała z nim rozmawiać, bo
dostała polecenie służbowe od przełożonego. Funkcjonariusze SB często
zachodzili do Urzędu Dzielnicowego, interesowali się sprawami meldunkowymi.
Ich wizyty traktowano jako coś naturalnego i urzędnicy mieli obowiązek
dostarczać im wszelkie dokumenty, jakich żądali.
Tadeusz M., jak zapamiętała, był
osobą natarczywą i nieprzyjemną. Domagał się, aby donosiła mu na koleżanki z
pracy. Twierdził, że podejrzewa, iż urzędniczki biorą łapówki. To poważna
sprawa i jeżeli pani Giętka nie będzie z nim współpracować, on spowoduje, że
straci pracę i być może trafi za kraty jako podejrzana. Dlatego, czując się
zastraszona, o czym poinformowała swojego kierownika, postanowiła uwolnić się
od szantażysty-esbeka i sama zmieniła pracę. Odeszła na niższe i gorzej płatne
stanowisko do ZREMB.
Nie miała pojęcia, bo nikt jej o
tym nie poinformował, że została przez Tadeusza M. zarejestrowana jako kontakt
operacyjny. Nie przyjęła pseudonimu Iwona i nie wiedziała, że tak została
uwieczniona w dokumentach SB.
Proces lustracyjny przedłużał się,
bo na rozprawy nie stawiał się główny świadek prokuratora, czyli Tadeusz M.
Zmieniał adres, chorował, zmarła mu żona. Jego następca, który przejął
prowadzenie rzekomego kontaktu operacyjnego Iwona, Janusz W. na sali sądowej
oświadczył, że nie znał Ireny Giętki, widzi ją pierwszy raz na oczy. Nie
pamięta, dlaczego napisał notatkę ze spotkania z nią, skoro nigdy nie
rozmawiali. Prawdopodobnie po prostu przepisywał informacje z poprzednich
notatek Tadeusza M. Nazwał taką praktykę stemplem. Po prostu brało się
dokument stworzony przez poprzednika i przepisywało, czasem dodając coś od
siebie. Dzisiaj taką czynność określa się jako „kopiuj - wklej”.
Przełożony Tadeusza M. Janusz O.
zeznał, że Urzędy Dzielnicowe miały obowiązek udzielania wszelkiej pomocy
Służbie Bezpieczeństwa i nie było potrzeby werbowania współpracowników, aby te
same informacje uzyskiwać w sposób poufny. Stwierdził też, że osoba
rejestrowana jako kontakt operacyjny nie musiała o tym wiedzieć i najczęściej
nie wiedziała. On Ireny Giętki w ogóle nie pamięta. Oświadczył też, że gdyby
wiedział, że jego podwładni pisali notatki z rzekomych spotkań z informatorami
w Urzędzie Dzielnicowym, chociaż te osoby już tam nie pracowały, uznałby to za
fałszowanie dokumentów i wyciągnął
konsekwencje.
Zeznawało jeszcze kilku byłych
funkcjonariuszy SB i każdy z nich miał kłopoty z pamięcią. Tłumaczyli tę
przypadłość upływem lat.
Kiedy w końcu w lipcu 2013 r.
przed oblicze sądu trafił główny świadek, czyli Tadeusz M., nikogo nie zdziwił
fakt, że na większość pytań miał jedną odpowiedź: nie pamiętam. Dopiero podczas
kolejnego przesłuchania w marcu 2014 r. pamięć mu się trochę odświeżyła. Nadal
co prawda nie pamiętał, czy w notatkach sprzed 25 lat pisał prawdę, ale „miało
miejsce takie zdarzenie, jak pozyskanie Ireny Giętki jako kontaktu
operacyjnego”.
Zapomniał?
Sąd orzekł, że Irena Giętka nie
popełniła kłamstwa lustracyjnego. Nie wiedziała, że jest zarejestrowana jako
kontakt operacyjny. Nie ma żadnego dowodu, że przekazywała Tadeuszowi M.
jakąkolwiek wiedzę. Gdyby faktycznie była świadomym k.o., w jej teczce powinny
być informacje przekazywane na piśmie albo notatki z informacji ustnych. Tak
nakazywała obowiązująca wówczas instrukcja o pracy operacyjnej SB. Sąd
stwierdził też, że zarówno Tadeusz M., jak i Janusz W. przynajmniej po jednej
ze swoich notatek sfałszowali, bo opisali spotkania, do których w
rzeczywistości nie doszło.
W konkluzji sąd stwierdził: „Nie
ma wątpliwości, że lustrowana nie podejmowała świadomie konkretnych działań,
które realizowałyby rzeczywiste współdziałanie z organami bezpieczeństwa”.
Prokurator Jarosław Skrok złożył
od tego werdyktu apelację. Na wstępie zarzucił sądowi lustracyjnemu obrazę
przepisów polegającą na błędnej ocenie materiału dowodowego i zaczął mnożyć
wątpliwości. Stwierdził, że brak pisemnego zobowiązania do współpracy nie
dowodzi braku tej współpracy. Wyraził opinię, że podpisane przez Irenę Gietkę
zobowiązanie o zachowaniu w tajemnicy treści rozmowy z funkcjonariuszem oznacza
de facto zobowiązanie do współpracy. Brak w teczce informacji uzyskanych od
kontaktu operacyjnego nie oznacza, że tych informacji nie było. Nie ma też
znaczenia, według prokuratora, czy lustrowana miała świadomość, że została
pozyskana i zarejestrowana jako kontakt operacyjny. Taka wiedza była bowiem wiedzą
zastrzeżoną dla oficera prowadzącego. Na koniec prokurator oświadczył, że
wiarygodność dokumentów stworzonych przez funkcjonariuszy SB Tadeusza M. i Janusza
W. nie budzi najmniejszych wątpliwości.
Prokurator tak jednoznacznie
przesądzający o tym, co jest, a co nie jest prawdą, w swojej apelacji ani
słowem nie odniósł się do faktu, że przynajmniej dwie notatki tych wiarygodnych
funkcjonariuszy SB były fałszywe, bo opisywały zdarzenie niemające miejsca.
Przed Oddziałową Komisją Ścigania
Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie toczy się postępowanie w
sprawie o popełnienie tzw. zbrodni komunistycznej. Status pokrzywdzonej nadano
Irenie Gietce, ofierze fałszerstw dokonanych przez funkcjonariuszy SB.
Sprawa apelacyjna odbędzie się we
wrześniu 2014 r. Dopiero po niej zostanie wznowione postępowanie przed sądem
pracy. Ciekawe, czy kiedy w końcu, jak jesteśmy przekonani, zapadną prawomocne
wyroki po myśli Ireny Giętki, ktoś z IPN przyzna się do błędu i przeprosi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz