Strony

niedziela, 7 września 2014

Podwójnie pokrzywdzona



Irena Giętka, kadrowa z IPN, już czwarty rok walczy o oczyszczenie z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Nie pomaga jej nawet to, że jednocześnie została uznana za ofiarę fałszerstw funkcjonariuszy SB.

Piotr Pytlakowski

To domniemanie, ale gdyby porucznik SB Tadeusz M. nie fałszował przed laty dokumentów, Irena Giętka nie mu­siałaby dzisiaj udowadniać, że nie była kapusiem.
To domniemanie, ale gdyby w 2010 r. prokurator Insty­tutu Pamięci Narodowej Jarosław Skrok świadomie nie pominął ważnego dowodu, nie mógłby postawić Irenie Gietce zarzutu popełnienia kłamstwa lustracyjnego, a ona byłaby dzisiaj spokojną emerytką, a nie kobietą na bezrobociu, włóczącą się po sądach.

Pozyskał czy nie?
W 2011 r. opisaliśmy jak IPN wytropił agentkę SB we własnych szeregach (POLITYKA 26/11). Irena Giętka, urzędniczka działu kadr Instytutu Pamięci Narodowej, została zwolniona dyscypli­narnie za kłamstwo lustracyjne. Stwierdzono, że nie ujawniła, iż w czasach PRL była kontaktem operacyjnym Służby Bezpieczeń­stwa MSW i używała pseudonimu Iwona. Tak rzekomo wynikało z jej teczki znalezionej w zasobach IPN.
Broniła się, że to nieprawda, ale nikt nie chciał słuchać. Po­wiedziano jej, że esbeckie dokumenty nie kłamią. Zrozumiała, że jej instytucja, powołana do tropienia zbrodni komunistycz­nych popełnionych przez SB, uważa policję polityczną z czasów Polski Ludowej za organizację wiarygodną i uczciwą. W przeci­wieństwie do niej, Ireny Giętki, z nadanym przez IPN mianem kłamcy lustracyjnego.
Jej teczkę zbadał prokurator z IPN Jarosław Skrok i to jego opi­nia przeważyła. Kadrową Gietkę w okresie ochronnym przed przejściem na emeryturę wywalono na bruk. Oddała sprawę do sądu pracy. Domagała się przywrócenia do obowiązków, twierdząc, że zarzucono jej kłamstwo lustracyjne na podstawie innego kłamstwa. Sąd zawiesił jednak postępowanie do czasu rozstrzygnięcia sprawy lustracyjnej. Nie wziął pod uwagę ar­gumentacji, że kolejność powinna być odwrotna, bo nie można ludzi zwalniać dyscyplinarnie z pracy pod zarzutem kłamstwa, bez sądowego potwierdzenia winy.
W teczce znalezionej w IPN znajdowały się raporty i notatki chorążego SB Tadeusza M. Wynikało z nich, że w 1986 r. Irenę Gietkę, zastępczynię kierownika wydziału społeczno-administracyjnego Urzędu Dzielnicowego Warszawa Praga Północ, wytypowano na tzw. kontakt operacyjny SB. Celem pozyska­nia miało być „ułatwienie możliwości operacyjnego dotarcia do ewidencji ludności, spraw meldunkowych oraz informacji z terenu wydziału społeczno-administracyjnego”.
Chorąży Tadeusz M. informował przełożonych, że zamie­rza przeprowadzić z Giętką rozmowę pozyskaniową. Najpierw poruszy tematy ogólne, nawiąże do faktu, że wszystko, co kandydatka w życiu osiągnęła, zawdzięcza socjalistycz­nej ojczyźnie, a kiedy wyczuje przychylność, zaproponuje jej współpracę.
Rozmowę, jak wynikało z raportu, przeprowadził i osobę pozyskał, ale żadnych informacji mu nie udzieliła, co zresztą odnotował. Nie podpisała też zobowiązania do współpracy, a jedynie zobowiązanie do zachowania w tajemnicy faktu, że rozmawiała z esbekiem. Kolejne notatki opisywały spotkania z kontaktem operacyjnym Iwona, czyli z Ireną Giętką. Kontakt, jak pisał chorąży, trochę narzekał na nadmiar pracy, ale po­czuwał się do odpowiedzialności za kraj. Co wynikało z tych rozmów, tego notatki chorążego nie opisywały. W jednej z no­tatek złożył wniosek o wypłatę 4 tys. zł na kwiaty dla kontaktu operacyjnego Iwona z okazji Dnia Kobiet (ona później przed sądem stwierdziła, że żadnych kwiatów nie dostała).
W sierpniu 1989 r. Tadeusz M., już jako porucznik SB, napisał ostatnią notatkę. Spotkał się z Iwoną w jej pokoju w urzędzie i dowiedział się, że w pracy panuje spokój, ale dużo się mówi o urynkowieniu gospodarki (brzmiało to dziwnie, bo urynko­wienie miało miejsce rokwcześniej, wynikało z reformy mini­stra Mieczysława Wilczka). Kolejne raporty pisał już ppor. Ja­nusz W., który przejął kontakt. Był świeżym absolwentem szkoły w Legionowie, kształcącej kadry dla Służby Bezpieczeństwa. Charakteryzował Irenę Gietkę identycznie jak poprzednik, a w listopadzie 1989 r. wystąpił o zgodę na wyrejestrowanie jej z listy kontaktów operacyjnych, ponieważ, jak stwierdził, od września już nie pracowała w Urzędzie Dzielnicowym.
Prokuratorowi Jarosławowi Skrokowi z IPN materiał z esbeckiej teczki wydawał się zapewne na tyle mocny, że nie zauwa­żył, iż część notatek była fałszywa. Obaj oficerowie SB opisywali spotkania z Ireną Giętką w jej pokoju w Urzędzie Dzielnicowym, w czasie kiedy ona już tam nie pracowała - odeszła na własną prośbę nie we wrześniu, ale 15 lutego 1989 r. i już następnego dnia podjęła pracę w przedsiębiorstwie ZREMB. Trudno było tej koincydencji nie zauważyć. A skoro tak, to znaczy, że prokurator mógł świadomie pominąć dowód obalający jego tezę.

Skopiował i wkleił
Sąd Lustracyjny nad Ireną Giętką ruszył 18 kwietnia 2012 r. Odbyło się sześć rozpraw. Lustrowana wyjaśniała, że odbyła kilka spotkań z chorążym Tadeuszem M. Musiała z nim rozma­wiać, bo dostała polecenie służbowe od przełożonego. Funkcjo­nariusze SB często zachodzili do Urzędu Dzielnicowego, inte­resowali się sprawami meldunkowymi. Ich wizyty traktowano jako coś naturalnego i urzędnicy mieli obowiązek dostarczać im wszelkie dokumenty, jakich żądali.
Tadeusz M., jak zapamiętała, był osobą natarczywą i nie­przyjemną. Domagał się, aby donosiła mu na koleżanki z pracy. Twierdził, że podejrzewa, iż urzędniczki biorą łapówki. To po­ważna sprawa i jeżeli pani Giętka nie będzie z nim współpra­cować, on spowoduje, że straci pracę i być może trafi za kraty jako podejrzana. Dlatego, czując się zastraszona, o czym po­informowała swojego kierownika, postanowiła uwolnić się od szantażysty-esbeka i sama zmieniła pracę. Odeszła na niż­sze i gorzej płatne stanowisko do ZREMB.
Nie miała pojęcia, bo nikt jej o tym nie poinformował, że zo­stała przez Tadeusza M. zarejestrowana jako kontakt opera­cyjny. Nie przyjęła pseudonimu Iwona i nie wiedziała, że tak została uwieczniona w dokumentach SB.
Proces lustracyjny przedłużał się, bo na rozprawy nie stawiał się główny świadek prokuratora, czyli Tadeusz M. Zmieniał ad­res, chorował, zmarła mu żona. Jego następca, który przejął prowadzenie rzekomego kontaktu operacyjnego Iwona, Ja­nusz W. na sali sądowej oświadczył, że nie znał Ireny Giętki, widzi ją pierwszy raz na oczy. Nie pamięta, dlaczego napisał notatkę ze spotkania z nią, skoro nigdy nie rozmawiali. Praw­dopodobnie po prostu przepisywał informacje z poprzednich notatek Tadeusza M. Nazwał taką praktykę stemplem. Po pro­stu brało się dokument stworzony przez poprzednika i prze­pisywało, czasem dodając coś od siebie. Dzisiaj taką czynność określa się jako „kopiuj - wklej”.
Przełożony Tadeusza M. Janusz O. zeznał, że Urzędy Dziel­nicowe miały obowiązek udzielania wszelkiej pomocy Służbie Bezpieczeństwa i nie było potrzeby werbowania współpracow­ników, aby te same informacje uzyskiwać w sposób poufny. Stwierdził też, że osoba rejestrowana jako kontakt operacyjny nie musiała o tym wiedzieć i najczęściej nie wiedziała. On Ire­ny Giętki w ogóle nie pamięta. Oświadczył też, że gdyby wie­dział, że jego podwładni pisali notatki z rzekomych spotkań z informatorami w Urzędzie Dzielnicowym, chociaż te osoby już tam nie pracowały, uznałby to za fałszowanie dokumentów i wyciągnął konsekwencje.
Zeznawało jeszcze kilku byłych funkcjonariuszy SB i każ­dy z nich miał kłopoty z pamięcią. Tłumaczyli tę przypadłość upływem lat.
Kiedy w końcu w lipcu 2013 r. przed oblicze sądu trafił główny świadek, czyli Tadeusz M., nikogo nie zdziwił fakt, że na więk­szość pytań miał jedną odpowiedź: nie pamiętam. Dopiero pod­czas kolejnego przesłuchania w marcu 2014 r. pamięć mu się tro­chę odświeżyła. Nadal co prawda nie pamiętał, czy w notatkach sprzed 25 lat pisał prawdę, ale „miało miejsce takie zdarzenie, jak pozyskanie Ireny Giętki jako kontaktu operacyjnego”.

Zapomniał?
Sąd orzekł, że Irena Giętka nie popełniła kłamstwa lustra­cyjnego. Nie wiedziała, że jest zarejestrowana jako kontakt operacyjny. Nie ma żadnego dowodu, że przekazywała Tade­uszowi M. jakąkolwiek wiedzę. Gdyby faktycznie była świado­mym k.o., w jej teczce powinny być informacje przekazywane na piśmie albo notatki z informacji ustnych. Tak nakazywała obowiązująca wówczas instrukcja o pracy operacyjnej SB. Sąd stwierdził też, że zarówno Tadeusz M., jak i Janusz W. przy­najmniej po jednej ze swoich notatek sfałszowali, bo opisali spotkania, do których w rzeczywistości nie doszło.
W konkluzji sąd stwierdził: „Nie ma wątpliwości, że lu­strowana nie podejmowała świadomie konkretnych działań, które realizowałyby rzeczywiste współdziałanie z organa­mi bezpieczeństwa”.
Prokurator Jarosław Skrok złożył od tego werdyktu apelację. Na wstępie zarzucił sądowi lustracyjnemu obrazę przepisów polegającą na błędnej ocenie materiału dowodowego i zaczął mnożyć wątpliwości. Stwierdził, że brak pisemnego zobowią­zania do współpracy nie dowodzi braku tej współpracy. Wy­raził opinię, że podpisane przez Irenę Gietkę zobowiązanie o zachowaniu w tajemnicy treści rozmowy z funkcjonariuszem oznacza de facto zobowiązanie do współpracy. Brak w teczce informacji uzyskanych od kontaktu operacyjnego nie oznacza, że tych informacji nie było. Nie ma też znaczenia, według pro­kuratora, czy lustrowana miała świadomość, że została pozy­skana i zarejestrowana jako kontakt operacyjny. Taka wiedza była bowiem wiedzą zastrzeżoną dla oficera prowadzącego. Na koniec prokurator oświadczył, że wiarygodność dokumen­tów stworzonych przez funkcjonariuszy SB Tadeusza M. i Ja­nusza W. nie budzi najmniejszych wątpliwości.
Prokurator tak jednoznacznie przesądzający o tym, co jest, a co nie jest prawdą, w swojej apelacji ani słowem nie odniósł się do faktu, że przynajmniej dwie notatki tych wiarygodnych funkcjonariuszy SB były fałszywe, bo opisywały zdarzenie niemające miejsca.
Przed Oddziałową Komisją Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie toczy się postępowanie w sprawie o popełnienie tzw. zbrodni komunistycznej. Status pokrzywdzonej nadano Irenie Gietce, ofierze fałszerstw doko­nanych przez funkcjonariuszy SB.
Sprawa apelacyjna odbędzie się we wrześniu 2014 r. Dopiero po niej zostanie wznowione postępowanie przed sądem pracy. Ciekawe, czy kiedy w końcu, jak jesteśmy przekonani, zapadną prawomocne wyroki po myśli Ireny Giętki, ktoś z IPN przyzna się do błędu i przeprosi?

ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz