Strony

sobota, 11 października 2014

O „Tamizie” raz jeszcze



Sławomir Cenckiewicz Piotr Wojciechowski

Sprawa prof. Witolda Kieżuna to jedna z odsłon rywalizacji „Chamów” z „Żydami”, sprawa pułapki zastawionej na szczerych patriotów przez reżyserów z KGB i GRU

Wielki polski prozaik Józef Mackiewicz w swojej „Kontrze" pisał, że są dwie prawdy na świecie. Jak zawsze celnie zdefiniował je piękną polszczyzną: „Pierwsza to ta, która ściśle otacza ziemię i wiernie odbija w wodzie płynące górą obłoki. [...] Nie okazuje ani miłości, ani nienawiści. Z niczego nie kpi, gdyż nic, co jest na ziemi, nie uważa za śmieszne. Nad niczym nie rozrywa szat, gdyż nic, co jest na ziemi, nie wydaje się jej tego godne. Niczego nie zmienia i niczego nie przeinacza. Kto zabił muchę, ten zabił.
Kto zabił człowieka, ten zabił. Jest ideal­nie obojętna, bo idealnie obiektywna. Jest prawdą całkowitą, gdyż przyrodzoną".
Drugą prawdę Mackiewicz opisał zaś w ten sposób: „Składa się pozornie tylko z dobra i zła. Ale omyliłby się, kto by jej uwierzył na słowo. Gdyż jej dobro i zło są pojęciami względnymi. Ta prawda nigdy nie spoczywa, a wskutek tego rzadko od­bija dokładnie oblicze rzeczy. Dlatego wy­krzywia się często uśmiechem komizmu lub grymasem złości. Będąc w ciągłym ruchu, ledwo nadążyć może za masą słów i gestów ludzkich. Twierdzi, że stara się je rejestrować równie dokładnie co prawda pierwsza, lecz w rzeczywistości stara się je tylko dopasować do swoich względ­nych celów, a w pośpiechu życia wiele przeinacza. [...] Utrzymuje się bowiem na powierzchni, kurczowo czepiając skraw­ków pierwszej prawdy".
I to, co może najważniejsze w tych roz­ważaniach: „O ile pierwsza z tych prawd jest milcząca, o tyle druga często bardzo - propagandowa. O ile pierwsza obojętna, o tyle druga namiętna. Wiedząc o tym, że nie jest jedną, tym bardziej okrzykuje się za jedyną, a przez to obowiązującą do pewnego stopnia ma rację, gdyż jest to prawda urzędowa, to znaczy zależna od urzędowego charakteru ustroju czy nastroju, w którym jest głoszona. W skró­cie można by powiedzieć o niej, że jest prawdą koniunkturalnego interpretowa­nia prawdy".

PRAWICA W ROZKROKU
Słowa Mackiewicza bodaj najlepiej oddają klimat „debaty" wokół przeszłości Witolda Kieżuna. Po prawie ćwierćwieczu bojów o lustrację i czystość polskiego życia publicznego, po liście Macierewicza, spra­wie Oleksego, Wielgusa, Czajkowskiego, Wałęsy, Ścibora-Rylskiego i „resortowych dzieci", w których o jednoznacznym wy­roku decydowała często niewielka liczba dowodów (zachowanych dokumentów), znaczna cześć prawicowo-patriotycznej opinii publicznej (wyjąwszy zdroworoz­sądkowe teksty, m.in. Jankego, Graczyka czy Warzechy) wpadła w histerię protestu przeciwko „dzikiej lustracji" prof. Kieżuna. Zamknięcie się na rzeczową i logiczną dyskusję, odmowa wiedzy i pogarda wobec ujawnionych faktów, kwestionowanie war­tości poznawczej esbeckich źródeł i rela­tywizacja zakresu ujawnionej współpracy, a nierzadko też zła wola i chamskie obrzu­canie obelgami stały się w ostatnim tygo­dniu normą zachowania naszych krytyków. W tej histerii i szaleństwie są zapewne spore pokłady rozczarowania oraz zawodu związanego ze społecznym zapotrzebowa­niem na bohatera, który łączyłby heroizm z okresu II wojny światowej i powojenny antykomunizm z kompetencją krytyki systemu III RP oraz „złodziejskiej prywaty­zacji", naukowym uznaniem, znajomością języków obcych i obyciem na Zachodzie.
W tę wizję i prawicowe zapotrzebowanie, z charakterystycznie wziętym w nawias okresem aktywności w PRL, wpasował się zaledwie przed kilkoma laty właśnie Witold Kieżun.
Odkryty najpierw przez zapomnia­ny już dzisiaj portal Nowy Ekran, na zapleczu którego działali ludzie dawnego reżimu, z gen. Tadeuszem Wileckim na czele, stawał się później coraz bardziej popularny w głównym nurcie polskiej prawicy. Jednak niestety nikt - przynaj­mniej oficjalnie - nie chciał przyjrzeć się jego przeszłości. Kiedy zaś wreszcie w wąskim środowisku poznano prawdę zawartą w materiałach „Tamizy", zdecy­dowano nie tylko o jej nieupublicznianiu, ale - co gorsza - zaczęto kreować postać profesora na reprezentanta wszystkich żołnierzy Armii Krajowej i główne­go krytyka transformacji ustrojowej.
Ze szkodą dla niego samego i tysięcy wprowadzanych w błąd Polaków. Zawód, w obliczu którego stanęło wielu polskich patriotów, po naszej publikacji musiał być tym bardziej bolesny. I tak też odbieramy większość negatywnych reakcji, a nawet obraźliwych wobec nas opinii, sądząc, iż są one w zasadzie efektem społeczne­go szoku i trudnej do przyjęcia praw­dy. W każdym razie pisząc nasz tekst, chcieliśmy stanąć po stronie tej prawdy, która „niczego nie zmienia i niczego nie przeinacza", bo jest idealnie obojętna, obiektywna i nieinteresowna.

O INTENCJACH PO RAZ DRUGI
Tę perspektywę naszych intencji wy­łożyliśmy na samym początku artykułu „Tajemnica »Tamizy«", lecz zanim jeszcze tekst stał się w całości dostępny, narzuco­no mu fałszywą interpretację, twierdząc, iż jesteśmy powodowani chęcią odwetu za krytykę Piotra Zychowicza przez Witolda Kieżuna i jego akolitów, którzy w ostatnich latach wzięli go na swoje me­dialne sztandary. Jeszcze inni wyostrzyli tę narrację, pisząc, że postawienie problemu „Tamizy" to atak na Powstanie Warszawskie, zapominając o niedawnym jeszcze wyrokowaniu w sprawie innego bohatera powstania - gen. Zbi­gniewa Ścibora-Rylskiego - tylko dlatego, że ten stal się jedną z twa­rzy komitetu honorowego przy Bronisławie Komorowskim. Nielo­giczność i miałkość tych zarzutów można by obalać na różne sposo­by i prawie bez końca. Wystarczy jednak nadmienić, że jeden z nas - Piotr Woyciechowski - w ogóle nie podziela krytycznych ocen na temat powstania, które z kolei niemal od zawsze wyznaje drugi z autorów „Tajemnicy »Tamizy«", czemu dawał wyraz w swoich publikacjach już przed kilkuna­stoma laty.
Zresztą taka czy inna ocena powstania lub każdego innego wydarzenia historycznego nie może być powodem do odbiera­nia komukolwiek, a zwłaszcza historykowi z określonym cen­zusem (który wyznaczają prze­cież zdobyte stopnie i pisarski dorobek), prawa do zajmowania się biografią Witolda Kieżuna.
W takich opiniach, niestety wygłaszanych najczęściej przez publicystów lub osoby bez wykształcenia historycznego, dostrzegamy zupełne niezro­zumienie, czym są w istocie nauka o historii i powołanie historyka. Nikt rozsądny nie użyłby tego argumentu w drugą stronę: jeśli pozy­tywnie oceniasz Powstanie Warszawskie i brałeś udział w polemikach na ten temat, to nie powinieneś zabierać się do oceny jego zdecydowanych krytyków - Władysława Andersa, Kazimierza Sosnkowskiego, Wiesława Chrzanow­skiego i Stefana Kisielewskiego. Albo jeszcze plastyczniej: jeśli krytycznie oceniasz przywództwo Lecha Wałęsy w Solidarności, a do tego brałeś udział w publicystycznych bataliach na ten temat, to nie masz prawa pisać ani o jego szczenięcych latach, ani o prezydenturze, ani jego publicznych dokonaniach z ostatnich lat.
Prawda o kulisach tekstu o prof. Kieżunie jest jednak jeszcze bardziej banalna. Otóż, o ile Sławomir Cenckiewicz dowiedział się o jego związkach z SB przed rokiem, o tyle większość materiałów na ten temat podczas kwerend archiwalnych w IPN wydobył Piotr Woyciechowski. On też, realizując od dwóch lat projekt badaw­czy w IPN na temat komunistycznych tajnych służb z rekomendacji i pod naukową opieką Cenckiewicza, mają­cego ze względu na stopień doktora habilitowanego status samodzielnego pracownika naukowego, był od począt­ku rzecznikiem napisania artykułu na temat „Tamizy”, a później namówił do jego opracowania i publikacji właśnie Cenckiewicza.
Istnieje wreszcie kwestia konstytu­cyjnego prawa obywateli do informacji publicznej. Skoro Witold Kieżun stał się osobą publiczną i chociażby parę lat temu realizował publiczne projekty re­krutacyjne na wyższe stanowiska służ­bowe w strukturach MON i MSWiA, to podlegać musi wszystkim wynikającym z tego faktu regułom. Więcej, Witold Kieżun był członkiem komitetu honoro­wego wspierającego kandydaturę Lecha Kaczyńskiego na prezydenta RP. Każdy ma więc prawo do poznania jego życio­rysu, zwłaszcza wówczas, gdy skrywane niektóre jego fragmenty kreują jego częściowo fałszywy obraz w społeczeń­stwie. Artykuł „Tajemnica »Tamizy«" był więc jedynie wykorzystaniem prawa do wiedzy o osobach publicznych.

O ZARZUTACH NA WYROST
Część naszych krytyków, wydaje się, że pozostająca w mniejszości, pró­buje relatywizować skalę współpracy Witolda Kieżun a z SB, tłumacząc to jego rzekomą grą, kwestionując przy tym niektóre z na­szych ocen zawar­tych w „Tajemnicy »Tamizy«". N i estety, przez pierwsze dni medialnej nagonki ich twarzą stał się zasłużony dla odkrywania agenturalnej prze­szłości wielu osób pracownik IPN - dr Piotr (Gontarczyk, w którym od dłuższego już czasu nie rozpo­znajemy dawnego kolegi tak zdeterminowanego, często przy tym nieprzebierającego w sło­wach, w odsłanianiu kompromitujących faktów wielu biografii. Zapominając, jak przed kilkoma laty opisywał agenturalną przeszłość stojącego nad grobem, schorowanego Ryszarda Reiffa, trawio­nego chorobą ponad 90-letniego Marcela Reicha-Ranickiego czy wreszcie Wałęsę, który w przededniu wydania książki „SB a Lech Wałęsa" wrócił z kliniki w Houston po operacji serca (o czym obwieściła na pierwszej stronie „Gazeta Wyborcza"), tym razem Gontarczyk zarzuca nam brak empatii w opisywaniu schorowanego (skąd to wie?) i będącego w podeszłym wieku prof. Kieżuna. Zapomniał dodać, że tylko w tym roku profesor miał zorgani­zowanych ponad 30 spotkań publicznych i wykładów w całym kraju, w których i według obliczeń Kieżuna - uczestni­czyło blisko 16 tys. uczestników. Gontarczyk przypisywał nam niecne intencje podyktowane obroną „rewizjonizmu historycznego" i niechęcią do powsta­nia, zapominając, jak po opublikowaniu w 2005 r. tekstu o Lesławie Maleszce jego czołowy krytyk - prof. Jerzy Eisler - zaglądał w stan jego umysłu, zarzucając mu w istocie chęć skompromitowania Kuronia,Gazety Wyborczej" i Unii Wolności. Gontarczyk słusznie wówczas utyskiwał na taki sposób dyskusji o historii, w któ­rej zamiast oceny ujawnionych faktów zwycięża psychoanaliza na temat autora.
Od dłuższego czasu, nie wiedzieć dlaczego, Gontarczyk - będąc przecież urzędnikiem państwowym IPN (co jest szczególnie groźne dla swobody badań) i przypisuje sobie prawo do ocenia­nia, czy dana książka lub dany artykuł powinny w ogóle powstać i czy są zgodne z polską racją stanu. Ostatnio, nie znając materiałów dotyczących prof. Kieżuna, oświadczył, że tekst „Tajemnica »Tami- zy«" zawiera zarzuty na wyrost, zaś z jego treści rzekomo „wynika", że w teczce Kieżuna „nie ma" donosów na Wiesła­wa Chrzanowskiego. Udał przy tym lub w emocjach nie zauważył, że w artykule zacytowano fragmenty donosów „Tami­zy" na Chrzanowskiego. Zresztą wy­starczy zajrzeć do jednego z tomów akt „Tamizy" (sygn. IPN BU 00275/45, t. 2), by się przekonać, że takie doniesie­nia na Chrzanowskiego (niektóre nawet własnoręcznie napisane) są i spokojnie czekają na jego lekturę (z 17 maja 1973 r., 4 lipca 1973 r., 12 października 1973 r., 31 października 1973 r., 9 marca 1974 r. i 30 stycznia 1976 r.). Zresztą doniesienia na Chrzanowskiego znajdują się również w aktach sprawy „Spółdzielca" (sygn. IPN BU 00249/397, k. 123, 127, 150, 164,
179, 195...).

O FAKTACH
O materiałach bezpieki dotyczących Witolda Kieżuna i o jego zaangażowaniu w komunistyczną rzeczywistość można by pisać wiele i bardzo obszernie. W „Ta­jemnicy »Tamizy«" zaznaczyliśmy, że prezentujemy jedynie fragment naszych ustaleń na temat jego relacji z SB. Trudno bowiem, nawet w tak obszernym tekście, zawrzeć wszystko to, co wynika z dostęp­nego materiału.
Wystarczy dodać w tym kontekście, że z naszej analizy akt TW ps. Tamiza wynika, że według danych tam zawar­tych łączna liczba spotkań operacyjnych Witolda Kieżuna z oficerami prowadzą­cymi SB w latach 1973-1980 wynosi aż 87. Zważywszy na długie okresy (nawet 10-miesięczne) pobytów profesora za granicą w tym czasie, oznacza to sporą częstotliwość jego kontaktów z funk­cjonariuszami Wydziału III stołecznej SB (wciąż brakuje szerszej wiedzy na temat jego relacji z wywiadem PRL, choć z dokumentów wynika, że był wyko­rzystywany przez Departament I MSW w czasie pobytów w USA i Kanadzie).
W tym samym czasie - jak wynika z akt - „Tamiza" przekazał 76 doniesień, z czego aż 54 to własnoręcznie sporządzone do­nosy (niektóre sygnował pseudonimem), pozostałe to przekazane maszynopisy lub spisane ze słów przez oficera raporty. Jednocześnie w wymienionym okresie „Tamiza" odbył 36 spotkań w lokalach kontaktowych i mieszkaniach konspira­cyjnych SB. Również dokumentacja doty­cząca LK krypt. Śródmieście odnotowuje fakt wprowadzenia tam „Tamizy". I - co istotne - w tym czasie prowadziło „Tami­zę" kolejno aż pięciu oficerów o wysokiej pozycji w strukturach stołecznej bezpieki. W swoich relacjach prof. Kieżun przyzna­je się w zasadzie jedynie do kontaktów z pierwszym z nich - kpt. Tadeuszem Szlubowskim, ale przecież w późniejszym czasie kierowali „Tamizą" kolejno: płk Edward Kasperski, ppłk Andrzej Maj, płk Stanisław Olejnik i mjr Jerzy Gralak.
W formułowanych wobec nas zarzu­tach, bazujących w zasadzie na naszym stwierdzeniu, że doniesienia „Tamizy" czasem przypominają bardziej „analizy i wypracowania naukowo-polityczne aniżeli konfidenckie donosy", pojawia się argument o wykorzystywaniu pisemnych analiz gospodarczo-administracyjnych przygotowanych przez Witolda Kieżuna.
Mało tego, niektórzy z naszych krytyków bez lektury akt „Tamizy" sformułowali nawet pogląd, że owe analizy stanowią większość zgromadzonego materiału, który później traktowano jako agenturalne raporty. Otóż kategorycznie musimy stwierdzić, że według naszej opinii i oce­ny akt zaledwie jeden z przekazanych przez „Tamizę" materiałów uznajemy za typowo analityczny. Jest to analiza reformy administracyjnej z 14 kwietnia 1975 r. Na upartego moglibyśmy za taki materiał uznać również artykuł dla tygo­dnika „Polityka" pt. „Bariery sprawności organizacyjnej", który Kieżun przekazał bezpiece w 1975 r.
Podsumowując, podczas naszych badań nie zdołaliśmy potwierdzić, że Wi­told Kieżun po 1956 r. był kiedykolwiek traktowany przez władze PRL jako prze­ciwnik reżimu. Przykładem tego jest jego praca jako wykładowcy w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR w latach 1971-1980 oraz udział w szkoleniach wyższej kadry MSW i MON. Zresztą pod­czas naszych spotkań z profesorem mo­gliśmy przekonać się o jego prawdziwym stosunku do Polski Ludowej. Ku naszemu zdumieniu wielokrotnie wychwalał on gen. Jaruzelskiego, ubolewał nad ujaw­nieniem agenturalnej przeszłości Wałęsy, mówił o swoich kontaktach na szczytach władzy (np. z Czyrkiem) i chwalił choćby Rosatiego, Cytryckiego czy Belkę (rów­nież powiązanych ze służbami i wyjeż­dżających na Zachód), a ostatnio nawet modernizacyjną rolę Jurija Andropowa w rzekomym demontażu komunizmu poprzez uruchomienie procesów wol­norynkowych w krajach bloku sowiec­kiego! Jednak o jego lojalności wobec PRL świadczą zresztą nie tylko złożone nam relacje i zebrane dokumenty, lecz także nawet fragmenty jego wspomnień („Magdulka i cały ten świat", s. 397), w których opisuje swoje eskapady na poligon w Drawsku w samolotowej sa­lonce wspólnie z generałami Jaruzelskim, Siwickim i Tuczapskim.

„TAMIZA” JAKO PRETEKST
Merytoryczna strona naszego tekstu w większości komentarzy zeszła na dalszy plan. Zamiast dyskutować o faktach, zaczę­to rozmawiać o naszym morale i ukrytych intencjach. Ta ucieczka od faktów jest charakterystyczna dla ludzi starających się wyprzeć smutną prawdę o Witoldzie Kieżunie i przekierować dyskusję na nie- merytoryczne tory.
Jesteśmy zaskoczeni minimalizowaniem problemu „Tamizy". Mieliśmy nadzieję, że ujawnienie błędu tak zna­nego człowieka, niewątpliwego bohatera powstania, stanie się podstawą do meryto­rycznej dyskusji o dużo szerszym zakre­sie - problemu podjęcia przez polskich patriotów współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi.
Pisaliśmy o Witoldzie Kieżunie z sza­cunkiem. Podeszliśmy do jego sprawy z wielką empatią. Wiele godzin z nim rozmawialiśmy i konfrontowaliśmy go z dokumentami SB, namawiając go do publicznego wyjawienia okoliczności kontaktów z bezpieką oraz wystąpienia do IPN o wgląd do wszystkich materiałów. Napotkaliśmy opór i odmowę, choć fakt „współpracy z SB pod kontrolą" (w domy­śle Amerykanów) został wreszcie przez niego potwierdzony podczas naszej ostat­niej rozmowy 17 września br. To przyzna­nie się uznajemy za zakończenie sporu co do faktu jego współpracy z SB.
Pamiętaliśmy przy tym zawsze o jego bohaterstwie. Zasłużył na to, bo nie dał się złamać w czasie stalinizmu. Jednak uznaliśmy, że ujawnienie jego tragicznego zagubienia po 1956 r. ma znaczenie szer­sze, właściwie ogólnospołeczne, gdyż jest reprezentatywne dla części ludzi zaanga­żowanych w konspirację wojenną, którzy wiwatowali na cześć Władysława Gomuł­ki, a później „partyzantów" Mieczysława Moczara, oferujących im „wspólną Polskę" na płaszczyźnie ZBoWiD.
Sprawa „Tamizy" nie dotyczy więc Powstania Warszawskiego, ale po części kompromitującej skuteczności ideolo­gii „partyzantów" Moczara. To sprawa o wielkim znaczeniu w historii PRL, ale w ewolucji świadomości społeczeństwa polskiego. To sprawa rzutująca na obraz Polski w świecie, bo bez sukcesu moczaryzmu w części polskich elit narodowych i kombatanckich nie byłoby sukcesu rewizjonistów (często niedawnych katów stalinowskich), którzy zdołali wykreować się na jedynych rzeczników liberalnej de­mokracji, żeby odwołać się do przykładu Zygmunta Baumana.
Bez moczaryzmu inaczej wyglądałaby sprawa tzw. opozycji demokratycznej. To akces części AK-owców do ZBoWiD stał się największym sukcesem propagandy komunistycznej, bo zdezintegrował polską świadomość polityczną i historyczną. Rozumiemy więc Witolda Kieżuna, gdy w okresie PRL oburzał się na rolę stalinowców-wygnańców w rodzaju Zygmunta Baumana i Włodzimierza Brusa czy ich politycznych spadkobierców z „le­wicy laickiej" KOR, ale odmawiamy mu zro­zumienia dla podjętej na tym polu współ­pracy z SB, której funkcjonariusze - jak sam nam podczas ostatniej rozmowy opowia­dał - przekonywali go do sojuszu w walce z Żydami, na który niestety przystał.
Sprawa prof. Witolda Kieżuna to jedna z odsłon rywalizacji „Chamów" z „Żydami", sprawa pułapki zastawionej na szczerych patriotów przez reżyse­rów z KGB i GRU. Niedostrzeganie tych konotacji prowadzi do nierozumienia źródeł motywacji różniących środowisko „Do Rzeczy" i „W Sieci" z jednej strony, a TVN i „Gazety Wyborczej" z drugiej. Oto miara pomieszania pojęć i wmawiania fałszywych inspiracji. Nie dajmy się uwi­kłać w fałszywy spór jako nieświadomi pogrobowcy „Chamów" i „Żydów". Czas na uwolnienie Polskości od tego stereoty­powego konfliktu.
Witold Kieżun, który - jak to słusznie ujął red. Piotr Wierzejski z Radia Wnet - „był członkiem PRL-owskiego establishmentu", nie jest najbardziej wstrząsającym przy­kładem tej tragedii. Bywało, że bezpieka werbowała dzieci ofiar Katynia i potomków pomordowanych żołnierzy wyklętych, przerabiając ich w gorliwych donosicieli i ak­tywistów. Ci ludzie wchodzili do polskich elit współkształtujących polską historiografię i polską politykę. Czy jeśli o tym napiszemy, to zostaniemy oskarżeni o pogardę dla ofiar Katynia i żołnierzy wyklętych?
Zestawianie agenturalności Witolda Kieżuna z chwałą Powstania Warszaw­skiego nie ma najmniejszego sensu.
Dokumenty IPN dotyczące współpracy prof. Kieżuna z SB są dostępne na stronie www.dorzeczy.pl.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz