Mylił się, kto
myślał, że wraz z odejściem z krajowej polityki Donalda Tuska temat Smoleńska
ucichnie. Rozpoczyna się właśnie kampania przed pięcioleciem katastrofy. PiS
zamierza przebudować smoleński mit.
Malwina Dziedzic
Trzon
opowieści zasadniczo się nie zmieni. Nadal będzie w niej zamach, wielki
prezydent nielękający się Rosjan, przemysł pogardy i walka o prawdę smoleńską.
Jednak narracja zostanie inaczej poprowadzona, mocniejszy akcent spocznie na
tym, co działo się po katastrofie. Na „oddaniu śledztwa Putinowi”, błędach przy
identyfikacji ofiar, „mataczeniu” władz. Taki trochę zamach po zamachu z
wyraźniej zarysowanymi rolami czarnych charakterów z drugiego planu: Ewy Kopacz
i Bronisława Komorowskiego. Adaptacja jest potrzebna, bo zmieniły się
polityczne warunki, awans Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej sprawił, że
z krajowej polityki zniknął dotychczasowy główny „winowajca” tragedii pod Smoleńskiem.
Jeśli Tusk miał mieć „krew na rękach”, to ci, którzy teraz pozostali w kraju -
w prawicowej wersji - „zacierali ślady” i mataczyli. W to właśnie chce teraz
uderzyć PiS. I zaatakować sprawą pomników.
Pokaz tej nowej taktyki mieliśmy
już podczas debaty nad expose szefowej rządu. Zaczęła Anna
Zalewska, która w kontekście wyprawy ówczesnej minister zdrowia do Smoleńska
zarzuciła jej „brak moralnych podstaw do pełnienia tak zaszczytnej funkcji”
jak premierostwo Polski. Zalewskiej wtórowały inne posłanki PiS. Elżbieta Kruk
obarczyła Ewę Kopacz odpowiedzialnością za to, że „nie zapewniono polskich sił
i środków do zbadania na miejscu przyczyn tragedii smoleńskiej”, oraz
oskarżyła ją, że „sprzeniewierzyła się swym obowiązkom i przyczyniła
fundamentalnie do budowy kłamstwa smoleńskiego”.
Za to ostatnie przeprosin domagała
się też Józefa Hrynkiewicz. Wreszcie Antoni Macierewicz, który insynuował
m.in., Że Kopacz „milczeniem zaaprobowała” rosyjską decyzję, aby w pracach
komisji badającej katastrofę nie uczestniczyli przedstawiciele Unii
Europejskiej i NATO. I otworzył listę zarzutów: że Polacy nie robili sekcji
zwłok, że nie zbadano miejsca tragedii, nie zewidencjonowano wraku, nie przeanalizowano
rozłożenia szczątków ofiar, nie pozwolono rodzinom otworzyć trumien. Temu
wszystkiemu, według Macierewicza, ma być winna, albo wicewinna, Kopacz.
Nowa kampania
To wokół tego typu oskarżeń będzie
po części budowana pisowska kampania negatywna wymierzona w szefową rządu.
Poseł Bartosz Kownacki, członek zespołu Macierewicza i jeden z pełnomocników
rodzin smoleńskich, uważa, że to na tych błędach przedstawicieli polskiego
rządu, które miały miejsce po katastrofie, powinni skupić się wszyscy, którym
zależy na prawdzie smoleńskiej. - To jest dzisiaj najprostsze dowodowo, bo każda analiza pokazuje, że po
katastrofie był szereg zaniedbań, gigantycznych nieprawidłowości. Na to mamy
dowody tu w Polsce, wiemy, co rząd zrobił, a czego zaniechał. Natomiast co do
przebiegu katastrofy i jej przyczyn materiały są w Rosji. Niektóre uległy zniszczeniu,
pozostałe są nam przekazywane tylko częściowo - podkreśla poseł.
To dla PiS racjonalna strategia,
bo w przeciwieństwie do dowodzenia teorii o zamachu, trudniej zakwestionować
niektóre z uchybień (bez znaczenia dla oceny przebiegu katastrofy) - jak choćby
błędy przy identyfikacji ciał. Jednak Antoni Macierewicz kieruje się własną
logiką. Jej kolejny przykład zaprezentuje za kilka tygodni w piątym już
raporcie poświęconym katastrofie smoleńskiej. Co w nim będzie i kiedy go
poznamy, podobno „sam jeden Macierewicz wie”. Tak przynajmniej twierdzą pytani
przez nas członkowie parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy
Tu-154M. Jeden z nich zdradza tylko: - Z nowych rzeczy będzie wątek poświęcony
zatajonej ekspertyzie ATM QAR, z której wynika, że do zderzenia
samolotu z tą słynną brzozą w ogóle nie doszło, bo tupolew nad nią przeleciał.
Prokuratura to wie już od trzech lat!
Ekspertyza producenta polskiej
czarnej skrzynki rzeczywiście znajduje się w prokuraturze i jest niejawna.
Tyle że powołany do wyjaśniania opinii publicznej informacji i materiałów
dotyczących katastrofy smoleńskiej (w praktyce: dementowania kolejnych
rewelacji Macierewicza) zespół Macieja Laska, który również zna jej treść,
zaprzecza, aby z dokumentu wynikało, że do zderzenia z brzozą w ogóle nie doszło.
Twierdzi, że to manipulacja, a „samolot pozostawał sprawny do momentu, kiedy
nastąpiło uderzenie lewym skrzydłem w drzewo” - o czym także jest mowa w ekspertyzie.
Ale rządowe i eksperckie dementi i tym razem raczej nie będzie
mieć dla Macierewicza znaczenia. Podobnie zresztą jak to, że kolejne firmowane
przez niego teorie wzajemnie się wykluczają.
Lot nad brzozą
Jak choćby dotyczące brzozy.
Jeszcze rok temu - podczas poprzedniej, II Konferencji Smoleńskiej - prof. Chris Cieszewski z Uniwersytetu Georgii dowodził, że brzoza
nie mogła uszkodzić skrzydła tupolewa, bo została ścięta co najmniej kilka dni
przed tragedią. A zatem jeśli nie zderzenie z drzewem, to wybuch. Udowodnieniu
tego miały służyć również prezentacje innych naukowców - w tym słynne
ilustracje zgniecionych puszek i rozgotowanych parówek. Prawica żywo
podchwyciła teorię ściętej brzozy, tyle że kilka miesięcy później podważyli ją
sami eksperci zespołu Macierewicza: profesorowie Marek Czachor z Politechniki
Gdańskiej i Andrzej Wiśniewski z Instytutu Fizyki PAN. Wraz z geodetą inż. Dariuszem Szymanowskim polecieli do Smoleńska, gdzie
odkryli, że „to, co Cieszewski uznał za brzozę, to sterta desek”.
Z brzozą czy bez niej dla
Macierewicza, jego ekspertów oraz polityków PiS teoria wybuchu pozostaje
aktualna. W przededniu III Konferencji Smoleńskiej sugerował nam to prof. Piotr Gliński, wiceprzewodniczący prezydium komitetu
naukowego Konferencji, socjolog. - Wnioski z sesji naukowej dotyczącej
rozłożenia szczątków samolotu są jednoznaczne: jeżeli mówimy o zderzeniu, stery
nie mogą spadać w takiej odległości od głównego miejsca upadku samolotu.
Tupolew musiał więc zostać
zniszczony jeszcze w powietrzu. To był główny wątek rozwijany podczas
poniedziałkowej (20 października) konferencji z udziałem kilkudziesięciu
polskich i zagranicznych naukowców. Glenn Arthur Jorgensen z
Duńskiego Uniwersytetu Technicznego przekonywał, że przy takich uszkodzeniach,
jak te opisane w oficjalnych raportach, „samolot w ogóle nie powinien uderzyć
w ziemię”, zaś prof.
Anna Gruszczyńska-Ziółkowska, muzykolog z UW,
starała się dowieść, że zapisy czarnych skrzynek zostały sfałszowane, bo ich kopie
różnią się między sobą. Wskazywała też na nienaturalne różnice w tempie zarejestrowanych
słów załogi. Nie ukrywając oburzenia, nazwała to manipulacją i porównała ją do
„bezczeszczenia zwłok ofiar”. Prof. Piotr Witakowski z krakowskiej
AGH, który analizował rozłożenie szczątków maszyny i zestawiał ze zdjęciami
wypadków samolotów, do których doszło na skutek zderzenia z gruntem, kategorycznie
stwierdził, że „wykluczone jest, aby do katastrofy doszło w wyniku uderzenia
o ziemię”. A więc zamach.
- Podkreślam: to nie jest
konferencja Antoniego Macierewicza, ale konferencja naukowców, forum do
przedstawiania naukowych analiz -
przekonywał w rozmowie z nami prof. Gliński. Ale choć naukowcy -
przynajmniej oficjalnie - odcinają się od polityki i polityków, Antoni
Macierewicz i jego zespół na
pewno wykorzystają materiał przez nich przygotowany. Prawica od dawna nie
wierzy w „pancerną brzozę”. Jeden z polityków PiS przekonuje nawet, że brzozę
wymyślono zaraz po katastrofie w Kancelarii premiera Tuska, „bo potrzebny był
jakiś przekaz dla opinii publicznej, coś wiarygodnego, a tam rosło sporo
brzóz”.
Odświeżonej wersji raportu smoleńskiego
możemy się spodziewać za kilka tygodni, może przy okazji którejś kolejnej
miesięcznicy. Mariusz Błaszczak przyznaje jednak, że lepiej byłoby, aby z prezentacją
swojej pracy Macierewicz poczekał do piątej rocznicy katastrofy smoleńskiej. -
To byłaby odpowiednia data takiej publikacji. Ale nie wiem, co zrobi
Macierewicz - przyznaje. Bo Macierewicz jest trochę takim swobodnym elektronem w PiS. Ekscentrycznym, na boku
partyjnych koterii, adorowanym przez prawicowych dziennikarzy, budującym wokół
siebie sektę smoleńską. Cieszy się zaufaniem prezesa, jednak jak zdradza jeden
z posłów PiS, niekoniecznie jej rzecznika: - Hofman woli mieć Macierewicza
na oku, więc oddelegował Mariusza Antoniego Kamińskiego, żeby go pilnował. Ten
stara się go nie odstępować.
Pomnik Macierewicza
Ale PiS przez ostatnie miesiące
raczej chował Macierewicza i jego wybuchowe teorie. Niewiele mówiło się o
Smoleńsku. Zresztą była afera podsłuchowa, potem dymisja rządu, gorące tematy.
A przecież nawet wśród polityków PiS można wyczuć znużenie katastrofą
smoleńską. Niewiele wiedzą o nowych wątkach, konferencjach, raportach; są
mniej zainteresowani niż kiedyś. Jak poseł Stanisław Piotrowicz,
wiceprzewodniczący parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy.
- Nie wiem, kiedy będzie
kolejne wydanie raportu, nie wiem, na jakim etapie są prace nad nim. Nie wiem
nawet, czy będę na tej konferencji smoleńskiej, bo też mam swoje obowiązki
sejmowe.
Sam zespół spotkał się w tym roku
raptem pięć razy - w 2013 r. takich posiedzeń było 22, w 2012 r. - 26. Teraz
następuje wzmożenie, którego kulminacją będzie piąta rocznica katastrofy
smoleńskiej. Wyjątkowo pewnie upolityczniona, także ze względu na kampanię
prezydencką, która będzie trwała w najlepsze. PiS już zarzuca Bronisławowi
Komorowskiemu, że jego nagła zmiana stanowiska w kwestii postawienia w
Warszawie kolejnego (poza Powązkami Wojskowymi) pomnika ofiar katastrofy wynika
z kalkulacji politycznej; nie wierzy w szczere intencje, w to, że prezydent
przychylił się do apelu rodzin smoleńskich. - Na razie mamy do czynienia
tylko ze słowami. A słowa coś znaczą jedynie w ustach ludzi, którzy są
wiarygodni, którzy swoim życiem dowiedli, że ich dotrzymują - mówi poseł Piotrowicz z PiS.
Prawica jako jedyne możliwe do
zaakceptowania miejsce, na którym miałby stanąć taki pomnik, uznaje Krakowskie
Przedmieście. Na to z kolei nie zgadza się konserwator zabytków oraz prezydent
miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz. Kolejna awantura o pomnik smoleński przed nami.
Co ciekawe, PiS i środowisko wokół niego skupione mniej przejmują się tym, że
Rosjanie chcą ingerować w projekt pomnika, który ma stanąć w Smoleńsku.
„Sprawę pomników powinniśmy załatwić we własnym kraju” - oświadczył ostatnio
prezes Kaczyński. I dodał, że: „Trzeba wznieść pomniki prezydenta
Rzeczpospolitej, który zginął w tej katastrofie. (...) Natomiast nie zwracać
uwagi na to, co robi Rosja”. W jednym ma rację: pomniki to rzeczywiście czysto
polska rozgrywka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz