Strony

piątek, 24 października 2014

Stan smoleński



Mylił się, kto myślał, że wraz z odejściem z krajowej polityki Donalda Tuska temat Smoleńska ucichnie. Rozpoczyna się właśnie kampania przed pięcioleciem katastrofy. PiS zamierza przebudować smoleński mit.

Malwina Dziedzic

Trzon opowieści zasadniczo się nie zmieni. Nadal będzie w niej za­mach, wielki prezydent nielękający się Rosjan, przemysł pogardy i wal­ka o prawdę smoleńską. Jednak narracja zostanie inaczej poprowadzona, mocniej­szy akcent spocznie na tym, co działo się po katastrofie. Na „oddaniu śledztwa Putinowi”, błędach przy identyfikacji ofiar, „mataczeniu” władz. Taki trochę zamach po zamachu z wyraźniej zarysowanymi rolami czarnych charakterów z drugiego planu: Ewy Kopacz i Bronisława Komorow­skiego. Adaptacja jest potrzebna, bo zmie­niły się polityczne warunki, awans Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej sprawił, że z krajowej polityki zniknął dotychczaso­wy główny „winowajca” tragedii pod Smo­leńskiem. Jeśli Tusk miał mieć „krew na rę­kach”, to ci, którzy teraz pozostali w kraju - w prawicowej wersji - „zacierali ślady” i mataczyli. W to właśnie chce teraz ude­rzyć PiS. I zaatakować sprawą pomników.
Pokaz tej nowej taktyki mieliśmy już podczas debaty nad expose szefowej rządu. Zaczęła Anna Zalewska, która w kontek­ście wyprawy ówczesnej minister zdrowia do Smoleńska zarzuciła jej „brak moral­nych podstaw do pełnienia tak zaszczytnej funkcji” jak premierostwo Polski. Zalew­skiej wtórowały inne posłanki PiS. Elżbieta Kruk obarczyła Ewę Kopacz odpowiedzial­nością za to, że „nie zapewniono polskich sił i środków do zbadania na miejscu przy­czyn tragedii smoleńskiej”, oraz oskarżyła ją, że „sprzeniewierzyła się swym obowiąz­kom i przyczyniła fundamentalnie do bu­dowy kłamstwa smoleńskiego”.
Za to ostatnie przeprosin domagała się też Józefa Hrynkiewicz. Wreszcie Anto­ni Macierewicz, który insynuował m.in., Że Kopacz „milczeniem zaaprobowała” rosyjską decyzję, aby w pracach komisji ba­dającej katastrofę nie uczestniczyli przed­stawiciele Unii Europejskiej i NATO. I otwo­rzył listę zarzutów: że Polacy nie robili sekcji zwłok, że nie zbadano miejsca tragedii, nie zewidencjonowano wraku, nie przeana­lizowano rozłożenia szczątków ofiar, nie pozwolono rodzinom otworzyć trumien. Temu wszystkiemu, według Macierewicza, ma być winna, albo wicewinna, Kopacz.

Nowa kampania
To wokół tego typu oskarżeń będzie po części budowana pisowska kampania negatywna wymierzona w szefową rządu. Poseł Bartosz Kownacki, członek zespołu Macierewicza i jeden z pełnomocników rodzin smoleńskich, uważa, że to na tych błędach przedstawicieli polskiego rządu, które miały miejsce po katastrofie, po­winni skupić się wszyscy, którym zależy na prawdzie smoleńskiej. - To jest dzisiaj najprostsze dowodowo, bo każda analiza pokazuje, że po katastrofie był szereg za­niedbań, gigantycznych nieprawidłowości. Na to mamy dowody tu w Polsce, wiemy, co rząd zrobił, a czego zaniechał. Natomiast co do przebiegu katastrofy i jej przyczyn materiały są w Rosji. Niektóre uległy znisz­czeniu, pozostałe są nam przekazywane tylko częściowo - podkreśla poseł.
To dla PiS racjonalna strategia, bo w przeciwieństwie do dowodzenia teo­rii o zamachu, trudniej zakwestionować niektóre z uchybień (bez znaczenia dla oceny przebiegu katastrofy) - jak choćby błędy przy identyfikacji ciał. Jednak Antoni Macierewicz kieruje się własną logiką. Jej kolejny przykład zaprezentuje za kilka tygodni w piątym już raporcie poświęconym katastrofie smoleńskiej. Co w nim będzie i kiedy go poznamy, podobno „sam jeden Macierewicz wie”. Tak przynajmniej twier­dzą pytani przez nas członkowie parlamen­tarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M. Jeden z nich zdradza tylko: - Z nowych rzeczy będzie wątek po­święcony zatajonej ekspertyzie ATM QAR, z której wynika, że do zderzenia samolo­tu z tą słynną brzozą w ogóle nie doszło, bo tupolew nad nią przeleciał. Prokuratura to wie już od trzech lat!
Ekspertyza producenta polskiej czarnej skrzynki rzeczywiście znajduje się w pro­kuraturze i jest niejawna. Tyle że powoła­ny do wyjaśniania opinii publicznej infor­macji i materiałów dotyczących katastrofy smoleńskiej (w praktyce: dementowania kolejnych rewelacji Macierewicza) zespół Macieja Laska, który również zna jej treść, zaprzecza, aby z dokumentu wynikało, że do zderzenia z brzozą w ogóle nie do­szło. Twierdzi, że to manipulacja, a „samo­lot pozostawał sprawny do momentu, kie­dy nastąpiło uderzenie lewym skrzydłem w drzewo” - o czym także jest mowa w eks­pertyzie. Ale rządowe i eksperckie dementi i tym razem raczej nie będzie mieć dla Ma­cierewicza znaczenia. Podobnie zresztą jak to, że kolejne firmowane przez niego teorie wzajemnie się wykluczają.

Lot nad brzozą
Jak choćby dotyczące brzozy. Jeszcze rok temu - podczas poprzedniej, II Konferen­cji Smoleńskiej - prof. Chris Cieszewski z Uniwersytetu Georgii dowodził, że brzo­za nie mogła uszkodzić skrzydła tupolewa, bo została ścięta co najmniej kilka dni przed tragedią. A zatem jeśli nie zderzenie z drzewem, to wybuch. Udowodnieniu tego miały służyć również prezentacje in­nych naukowców - w tym słynne ilustracje zgniecionych puszek i rozgotowanych pa­rówek. Prawica żywo podchwyciła teorię ściętej brzozy, tyle że kilka miesięcy później podważyli ją sami eksperci zespołu Ma­cierewicza: profesorowie Marek Czachor z Politechniki Gdańskiej i Andrzej Wiśniew­ski z Instytutu Fizyki PAN. Wraz z geodetą inż. Dariuszem Szymanowskim polecieli do Smoleńska, gdzie odkryli, że „to, co Cie­szewski uznał za brzozę, to sterta desek”.
Z brzozą czy bez niej dla Macierewi­cza, jego ekspertów oraz polityków PiS teoria wybuchu pozostaje aktualna. W przededniu III Konferencji Smoleńskiej sugerował nam to prof. Piotr Gliński, wi­ceprzewodniczący prezydium komitetu naukowego Konferencji, socjolog. - Wnio­ski z sesji naukowej dotyczącej rozłożenia szczątków samolotu są jednoznaczne: jeżeli mówimy o zderzeniu, stery nie mogą spa­dać w takiej odległości od głównego miejsca upadku samolotu.
Tupolew musiał więc zostać zniszczony jeszcze w powietrzu. To był główny wą­tek rozwijany podczas poniedziałkowej (20 października) konferencji z udziałem kilkudziesięciu polskich i zagranicznych naukowców. Glenn Arthur Jorgensen z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego przekonywał, że przy takich uszkodze­niach, jak te opisane w oficjalnych ra­portach, „samolot w ogóle nie powinien uderzyć w ziemię”, zaś prof. Anna Gruszczyńska-Ziółkowska, muzykolog z UW, starała się dowieść, że zapisy czarnych skrzynek zostały sfałszowane, bo ich ko­pie różnią się między sobą. Wskazywała też na nienaturalne różnice w tempie za­rejestrowanych słów załogi. Nie ukrywa­jąc oburzenia, nazwała to manipulacją i porównała ją do „bezczeszczenia zwłok ofiar”. Prof. Piotr Witakowski z krakowskiej AGH, który analizował rozłożenie szcząt­ków maszyny i zestawiał ze zdjęciami wypadków samolotów, do których doszło na skutek zderzenia z gruntem, katego­rycznie stwierdził, że „wykluczone jest, aby do katastrofy doszło w wyniku uderzenia o ziemię”. A więc zamach.
- Podkreślam: to nie jest konferencja Antoniego Macierewicza, ale konferencja naukowców, forum do przedstawiania na­ukowych analiz - przekonywał w rozmo­wie z nami prof. Gliński. Ale choć naukow­cy - przynajmniej oficjalnie - odcinają się od polityki i polityków, Antoni Macierewicz i jego zespół na pewno wykorzystają ma­teriał przez nich przygotowany. Prawica od dawna nie wierzy w „pancerną brzozę”. Jeden z polityków PiS przekonuje nawet, że brzozę wymyślono zaraz po katastro­fie w Kancelarii premiera Tuska, „bo po­trzebny był jakiś przekaz dla opinii pu­blicznej, coś wiarygodnego, a tam rosło sporo brzóz”.
Odświeżonej wersji raportu smoleń­skiego możemy się spodziewać za kilka tygodni, może przy okazji którejś kolejnej miesięcznicy. Mariusz Błaszczak przyznaje jednak, że lepiej byłoby, aby z prezentacją swojej pracy Macierewicz poczekał do pią­tej rocznicy katastrofy smoleńskiej. - To by­łaby odpowiednia data takiej publikacji. Ale nie wiem, co zrobi Macierewicz - przy­znaje. Bo Macierewicz jest trochę takim swobodnym elektronem w PiS. Ekscen­trycznym, na boku partyjnych koterii, ado­rowanym przez prawicowych dziennikarzy, budującym wokół siebie sektę smoleńską. Cieszy się zaufaniem prezesa, jednak jak zdradza jeden z posłów PiS, niekoniecznie jej rzecznika: - Hofman woli mieć Maciere­wicza na oku, więc oddelegował Mariusza Antoniego Kamińskiego, żeby go pilnował. Ten stara się go nie odstępować.

Pomnik Macierewicza
Ale PiS przez ostatnie miesiące raczej chował Macierewicza i jego wybuchowe teorie. Niewiele mówiło się o Smoleńsku. Zresztą była afera podsłuchowa, potem dymisja rządu, gorące tematy. A przecież nawet wśród polityków PiS można wyczuć znużenie katastrofą smoleńską. Niewiele wiedzą o nowych wątkach, konferen­cjach, raportach; są mniej zainteresowani niż kiedyś. Jak poseł Stanisław Piotrowicz, wiceprzewodniczący parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy.
- Nie wiem, kiedy będzie kolejne wydanie raportu, nie wiem, na jakim etapie są prace nad nim. Nie wiem nawet, czy będę na tej konferencji smoleńskiej, bo też mam swoje obowiązki sejmowe.
Sam zespół spotkał się w tym roku rap­tem pięć razy - w 2013 r. takich posiedzeń było 22, w 2012 r. - 26. Teraz następuje wzmożenie, którego kulminacją będzie piąta rocznica katastrofy smoleńskiej. Wyjątkowo pewnie upolityczniona, także ze względu na kampanię prezydencką, która będzie trwała w najlepsze. PiS już zarzuca Bronisławowi Komorowskiemu, że jego nagła zmiana stanowiska w kwestii postawienia w Warszawie kolejnego (poza Powązkami Wojskowymi) pomnika ofiar katastrofy wynika z kalkulacji politycznej; nie wierzy w szczere intencje, w to, że pre­zydent przychylił się do apelu rodzin smo­leńskich. - Na razie mamy do czynienia tyl­ko ze słowami. A słowa coś znaczą jedynie w ustach ludzi, którzy są wiarygodni, którzy swoim życiem dowiedli, że ich dotrzymują - mówi poseł Piotrowicz z PiS.
Prawica jako jedyne możliwe do zaak­ceptowania miejsce, na którym miałby stanąć taki pomnik, uznaje Krakowskie Przedmieście. Na to z kolei nie zgadza się konserwator zabytków oraz prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz. Kolejna awantura o pomnik smoleński przed nami. Co ciekawe, PiS i środowisko wokół niego skupione mniej przejmują się tym, że Ro­sjanie chcą ingerować w projekt pomnika, który ma stanąć w Smoleńsku. „Sprawę pomników powinniśmy załatwić we wła­snym kraju” - oświadczył ostatnio prezes Kaczyński. I dodał, że: „Trzeba wznieść pomniki prezydenta Rzeczpospolitej, któ­ry zginął w tej katastrofie. (...) Natomiast nie zwracać uwagi na to, co robi Rosja”. W jednym ma rację: pomniki to rzeczywi­ście czysto polska rozgrywka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz