Rozmowa z
przewodniczącym Platformy Obywatelskiej Grzegorzem Schetyną o tym, jak odzyskać
władzę i rozliczyć PiS
MALWINA DZIEDZIC, MARIUSZ JANICKI: - Czy pana zdaniem władza PiS wchodzi już na równię
pochyłą, czy wręcz przeciwnie? Sondaże
nie są jednoznaczne.
GRZEGORZ SCHETYNA: -Niestety, dzisiejsza tendencja wciąż nie jest dla
opozycji dobra. Obserwuję głównie miks sondaży TNS i CBOS, składani je w
całość. To poważne firmy, mają duże doświadczenie. Analizuję te badania w
dłuższej perspektywie i ciągle widać przewagę rządzących. Nie jest ona ogromna,
ale jest. Nie uważam, żeby to była nadzwyczajna sytuacja, bo pamiętam nasze
sondaże po roku, po dwóch od wygranych wyborów, gdzie szybowaliśmy pod 60 proc.
Notowania PiS mogą jeszcze
wzrosnąć?
Być może, ale nie robiłbym z tego
dramatu. Rządzący biorą premię za to, że bardzo dużo obiecali, teraz płacą, a
ludzie te pieniądze wydają. Polacy oczekują jednak na realizację dalszych
obietnic wyborczych. I tutaj widać, jak poszczególne środowiska zaczynają się
rozczarowywać. Uważam, że PiS nie będzie w stanie zrealizować w pełni już
żadnej innej obietnicy wyborczej.
Ten spokój, demonstrowany przez
pana od dłuższego czasu, może jednak niektórych irytować, bo daje pan do
zrozumienia, że nic się nie da zrobić, należy czekać, aż ciało wroga po prostu
samo przypłynie.
Bo przecież tak się stanie.
To jednak nie robi klimatu dla
przyszłego politycznego przełomu, na który pan, jak rozumiemy, liczy.
Za wcześnie na przełamanie. Ludzie
pytają mnie: dlaczego oddaliście Polskę w ich ręce? Uważają, że to jest wina
Platformy. Że po ośmiu latach nie
przygotowaliśmy się odpowiednio do wyborów. Że można było rozdać ludziom po
200-300 zł i nadal sytuacja w kraju byłaby stabilna. Ale jest nowa sytuacja.
Uczę się cierpliwości, bo wiem, że starcie z PiS jest jak średniowieczna
bitwa. Czasami miesiącami przygotowywano się do jednego starcia, które było kluczowe,
decydowało o całej wojnie i następnych dziesięcioleciach.
Tak będzie w 2019 r. i wszystko,
co dzisiaj zrobimy lub czego nie zrobimy, zaowocuje za trzy lata.
Z drugiej strony, jeżeli
liderzy opozycji na bieżąco nie obsługują emocji elektoratu, to następuje
istotne rozminięcie się, ludzie czekają, że może pojawi się jakaś nowa siła,
coś innego niż PO, a nawet Nowoczesna.
Polacy szybko zakochują się i
odkochują. Jeszcze parę miesięcy temu duża ich część utożsamiała się z KOD,
ale dzisiaj ten już ich nieco mniej pociąga. Dwa tygodnie temu ci sami, którzy
mieli pretensje do PO, chcieli głosować na kobiety z Czarnego Protestu.
Wszystko w Polsce szybko się
zmienia. Nie chciałbym, aby projekt KOD się zakończył, ale on się jednak
stopniowo wyczerpuje. To naturalne zjawisko. Projekt Czarnego Protestu, bardzo
emocjonalny, bardzo skuteczny, raczej nie przemieni się w trwały projekt polityczny.
Nie powstanie żadna nowa istotna partia polityczna, żaden ruch, który będzie w
stanie samodzielnie pójść do wyborów. Będą, jak zazwyczaj, ogromne trudności z
organizacją, większość się po- ^ spiera, zaczną się ataki wzajemne i dzielenie.
KOD w losie części swych lokalnych struktur jest także tego przykładem. Fenomen
Nowoczesnej polega na tym, że oni nie mają wielu struktur, że funkcjonują
głównie w tygodnie poselskie, widać ich przede wszystkim w gmachu Sejmu.
Przestali budować struktury, przynajmniej na razie, żeby nie rozbić partii. W
mojej ocenie koncepcję nowego, trzeciego podmiotu rzeczywistość bardzo
brutalnie zweryfikuje.
Dlaczego to właśnie na pana
partię, na Platformę, ludzie mają głosować za dwa i trzy lata?
Państwa redakcyjny kolega prof. Wiesław Władyka wspominał kiedyś o rozmowie ze studentami,
którzy stwierdzili, że Platforma nie jest sexy. Platforma
nie będzie sexy. PiS zresztą też nie będzie sexy. Bo to u
długo istniejących partii byłoby śmieszne. Uwodziliśmy 15-16 lat temu, kiedy
zakładaliśmy PO. Ale Platforma już nigdy taka nie będzie. Teraz musi być
racjonalną i zarazem zdecydowaną antytezą dla PiS. Porządnie zorganizowanym
wojskiem, dobrze przygotowanym, w pełni sił, które odważnie stanie przeciwko
żołnierzom Kaczyńskiego. Nie wierzę w zauroczenia. Ryszard Petru zauroczył i
zdobył 7 proc. Szanuję ten wynik i jego pracę. Natomiast jeżeli coś innego
zauroczy za trzy lata, to też będzie na kilka procent - albo trochę poniżej 5, albo trochę powyżej, ale nie więcej.
I tylko dodatkowo podzieli naszą stronę polityczną. Dlatego mówię o całym,
zjednoczonym obozie anty-PiS.
Ten anty-PiS potrzebuje jednak
lidera. Kto nim dziś jest? Jarosław
Kaczyński wskazuje na pana, lekceważąco wypowiada się o Ryszardzie Petru, który
tłumaczy to tym, że prezes PiS„postrzega Platformę jako łatwiejszego
przeciwnika". Petru nie ukrywa, że
to on chce stanąć na czele opozycji. Zatem: Kaczyński kontra kto?
Dzisiaj - kontra PiS. Największym
przeciwnikiem Kaczyńskiego jest to, co się dzieje wewnątrz PiS, dlatego że
opozycja z różnych powodów jeszcze nie jest gotowa, żeby jednolitym i mądrym
frontem stanąć przeciwko Kaczyńskiemu. Takie wypowiedzi jak ta Petru pokazują
brak dojrzałości politycznej i brak wizji, jak opozycja powinna wyglądać.
Wciąż powtarzam: to największa partia powinna konstruować wielki demokratyczny
obóz anty-PiS. Tak jak robił to Krzaklewski z NSZZ Solidarność, budując AWS.
Nie narzucam, aby to była PO, ale zrobię wszystko, by tak właśnie się stało. PO
ma struktury, jest doświadczona, obecna w samorządach, ma do tego wszelkie
środki. A Petru już dziś twierdzi, że to będzie on. Nie mówi, jak pokonać
Kaczyńskiego, ale jak być liderem opozycji. Mówi swoim korporacyjnym językiem,
jak pozbyć się konkurencji po stronie opozycyjnej. Mnie to nie interesuje.
Oj, chyba interesuje...
Jeśli już, to dlatego, że jako PO
będziemy mieli najlepszy pomysł, jak wygrać z PiS. Co do Petru, mam duży
dylemat, rozmawiamy z nim o polityce. Spotykam się także z ludźmi, którzy nie
cierpią PiS, chcą, aby jak najszybciej odsunięto tę partię od władzy. Oni mówią
mi, żebyśmy się nie kłócili po stronie opozycyjnej. Odpowiadam im: przecież ja
nic takiego nie mówię. I słyszę: no ale generalnie się kłócicie, Nowoczesna w
swoich wypowiedziach was raczej nie chwali. Tymczasem my za dwa lata musimy
usiąść do stołu i zacząć rozpisywać rzeczy, które będą kluczowe dla zbudowania
silnej drużyny przeciwko PiS.
I są tu dwie przestrogi, o których
trzeba pamiętać. Pierwsza to przykład węgierski. Druga - Palikot i Miller.
Palikot z Millerem tak długo ze sobą walczyli na śmierć i życie, obrażali jeden
drugiego, przez trzy lata skakali po sobie, że kiedy w końcu powiedzieli:
wszystko jest fajnie, a tamte kłótnie są nieważne, stali się kompletnie
niewiarygodni. Kiedy więc powiedzieli, że tworzą Zjednoczoną Lewicę, byli już
nieautentyczni - nie dostali 8 proc. I z tego trzeba wyciągać nauki. Druga
przestroga, o której mówiłem Petru, to kwestia tego, co robi Orban z opozycją
na Węgrzech. Jego zwycięstwo i możliwości zmian w konstytucji wynikały z tego,
że opozycja zajmowała się sama sobą. Kłóciła się za pierwszym i za drugim
razem. Skłócona opozycja, walcząca o to, kto będzie jakie miejsca w rządzie
zajmował - o czym już dzisiaj chciałby rozmawiać ze mną Petru - skazuje się na porażkę.
Czyli będziecie niemal do
samych wyborów szli oddzielnie? Walczycie przy tym o podobny elektorat. Jak tu
uniknąć agresji, wrogości?
Jeśli będzie duża przewaga między
jednymi a drugimi, to mówię wprost, wtedy- mam nadzieję - ten, który będzie
naprawdę mniejszy i przez 3-5 miesięcy będzie wiadomo, że ta różnica jest
trwała, pójdzie po rozum do głowy i zacznie inaczej rozmawiać. To ciągłe
prężenie muskułów jest absurdalne.
Pierwszy poważny spadek notowań
PiS i cofnięcie się Jarosława Kaczyńskiego przed naporem społecznym jest
wynikiem akcji ze strony lewicowo-liberalnej. Czy zatem pana strategia zarzucania
kotwicy konserwatywnej jako sposobu na PiS nie została w ten sposób podana w
wątpliwość?
Kotwicę wbija się po to, żeby
statek nie popłynął w sposób niekontrolowany w żadną ze stron. Platforma musi
się opierać na dwóch filarach: liberalnym i konserwatywnym, uważać, żeby
zbytnio nie przepłynąć w lewą stronę.
Ale jakoś nie mówi pan o
liberalnej kotwicy, tylko konserwatywnej.
No tak, ale my i tak byliśmy bardzo
liberalną partią. Zakładaliśmy ugrupowanie konserwatywno-liberalne, pamiętam
jak dziś, bo przy tym byłem. I trzeba do tych fundamentów powrócić. Jestem
przekonany, że 500 plus poważnie wydrenowało lewicowy rynek polityczny w
Polsce.
Przynajmniej tę tzw. lewicę
socjalną. Owszem, nie mówię o
wolnościowych, liberalnych hasłach, to zostawiam, bo światopoglądowo jesteśmy
mimo wszystko liberalni. Jednak trochę inaczej niż wszyscy patrzę na Czarny
Protest. To nie zwykli ludzie buczeli tam na Joasię Muchę i krzyczeli: „osiem
lat, osiem lat”, tylko 20 aktywistów z partii Razem. Zresztą wypominanie nam
tych ośmiu lat, kiedy to my wprowadziliśmy ustawę o in vitro oraz jego finansowanie, także konwencję antyprzemocową,
roczny urlop rodzicielski, w tym urlop tacierzyński, żłobki, przedszkola na
wsi, by więcej nie wymieniać, jest nie w porządku. Ale zostawiam to, bo w
gruncie rzeczy było to zachowanie marginalne. Czarne Protesty nie tyle były za
tym, aby liberalizować ustawę, ile był to przede wszystkim niezwykle głośny
protest przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej.
To się jednak chyba trochę
wymieszało i w tym kontekście pana deklaracja o wpisaniu tzw. kompromisu
aborcyjnego do konstytucji była spóźniona, bo emocja była już gdzie indziej.
To emocja wśród ludzi w Warszawie.
Proszę zwrócić uwagę, jaka była emocja w Siedlcach i w Biłgoraju, pomyśleć o
kobietach, którym będą zaraz zabraniać dostępu do antykoncepcji. Nie myślmy
tylko w kategoriach wielkich miast. Protest nie miał miejsca w 5-6 wielkich
miastach, tylko w 138 - w mniejszych miastach, także powiatowych.
Czyli niejako wyciągał pan
ideową średnią z protestów?
Na tym polega polityka i
odpowiedzialność polityczna. Nawet najbardziej radykalne hasła na
transparentach w demonstracji pod pomnikiem koło Sejmu nie mówią wszystkiego o
protestującej Polsce. Protest był zorganizowany przeciwko zaostrzaniu ustawy zmuszaniu kobiet w ten sposób do
turystyki aborcyjnej, przeciwko ograniczaniu antykoncepcji i edukacji
seksualnej. Mówię o całej wielkiej grupie protestujących, bo było tam ponad 100
tys. osób. I te demonstracje będą się powtarzać. O naszej przyszłości w dużym
stopniu rozstrzygną nie tylko wielkie miasta, ale także polska powiatowa. To
tam się rozstrzygnie bitwa.
Ale czy nie obawia się pan, że
i tak sympatii małych miast Platforma nie pozyska, a swoim kunktatorstwem
straci poparcie wielkomiejskiego elektoratu? Petru po Czarnym Proteście zyskał
w sondażach.
My w tym czasie straciliśmy przede
wszystkim przez aferę reprywatyzacyjną w Warszawie. Petru ma korporacyjny
elektorat i dobrze sytuowani ludzie z dużych
miast, raczej młodzi, 30-45. Tylko, jak oni teraz ocenią to, że partia, na
którą chcą głosować, traci 21 min zł dotacji w trakcie kadencji? Jak ocenią
człowieka, który z takimi ludźmi robi politykę, którzy wyrzucają mu do
śmietnika miliony złotych potrzebnych do walki z PiS? Przez błąd w bankowym
przelewie...
Socjolog Paweł Śpiewak uważa,
że problemem PO jest oportunizm, że „zachowuje się jak wędkarz, który ciągle
sobie zadaje pytanie, czy wybrał właściwy fragment rzeki na połowy". Wie
pan, gdzie jest teraz wasz naturalny elektorat, czy po prostu zarzucacie tę
wędkę na chybił trafił?
Mamy badania, rozmawiamy z
socjologami. Teraz elektorat PO jest inny niż w 2001 r. i to jest klucz do
zrozumienia dzisiejszej sytuacji. To w znacznej części wyborcy ze średnich
miast, z Polski powiatowej, z miast stutysięczników, choć oczywiście także i z
dużych. Elektorat, który ma wykształcenie średnie lub licencjat. To są inni ludzie
niż ci, z którymi zakładaliśmy Platformę - i muszę z tego wyciągać wnioski.
Wiem, że Paweł Śpiewak chciałby, żebym to jego próbował przekonać do
Platformy - i czasami to robię, rozmawiamy o polityce. Ale nasza rozmowa nie
wpłynie na wybory polityczne Polaków. Dlatego skupiam się głównie na ludziach,
którzy głosują lojalnie na PO, trochę się krzywią, martwią, że oddaliśmy Polskę
w ręce Kaczyńskiego, są na nas o to źli, ale wierzą, że jesteśmy w stanie
pokonać PiS.
PiS ma wyrazisty program, a w przypadku
PO trzeba się go domyślać.
Mamy deklarację ideową, deklarację
programową z Gdańska, warto się z nią zapoznać. Mamy dwa lata, żeby zbudować
program samorządowy i trzy lata na wybory parlamentarne. Wszystko jest, tylko
Platforma często była oskarżana o to, że jest „bezprogramowa”, „nijaka”, „bez
pomysłu politycznego”. Donald Tusk zawsze mówił: myto centrum, czasami
niezborne, często zbyt szerokie, ale centrum. Po tych 8 latach musimy jednak
znaleźć nową Platformę.
Czy nagle odkrył pan, że
polskie społeczeństwo nie jest tak liberalne jak się wydawało? Z tego, co pan
mówi, wynika, że jest bardziej konserwatywne, centroprawicowe, socjalne, więc
chcąc odebrać PiS elektorat, trzeba się do niego bliżej przysunąć. Nigdy nie powiem: być lepszym PiS, bo to absurd. PiS jest
partią narodowo-socjalistyczną, przy odrzuceniu wszystkich prostych analogii.
To ten typ partii - historycznie sprawdzony, nawet w sposobie dochodzenia do
władzy, dojrzewania. Nie chcę takiej partii. I nie grozi nam pójście do
skrajnej prawicy. Tak jak nie grozi nam skręt w lewo. Musimy być oparci na tych
dwóch filarach: liberalnym i konserwatywnym. Ale jednocześnie powinniśmy
zachować w przyszłości możliwość rozmowy z normalną, demokratyczną, otwartą
lewicą, jeżeli chodzi o koalicję. I z nienacjonalistyczną, umiarkowaną prawicą,
jeśli taka kiedyś będzie. Ale powtarzam, PO to ciągle będzie partia centrum.
Tylko taka może być antytezą dla PiS. Można się z tego śmiać, ale ci wyborcy
centroprawicowi, te 10-12 proc., którzy są socjalni, to klucz do sukcesu.
Żal panu tych 10 proc., które
PiS niejako dokupił sobie do swojego stałego elektoratu programem 500+?
Tak, bo oni zdecydowali o
wszystkim. Także kiedyś o naszym zwycięstwie w 2011 r.
Wspomniał pan o otwartej,
demokratycznej lewicy, z którą chciałby pan rozmawiać. Grzegorz Napieralski,
który wszedł do Senatu z listy PO, próbuje budować lewicowe zaplecze. Podobnie
Barbara Nowacka, którą wielu pana partyjnych kolegów widziałoby w szeregach PO.
Czy to o taki wariant współpracy i koalicji chodzi?
O umowach koalicyjnych będzie
można mówić, kiedy będą strony zdolne do rozmowy. Tu nie o to chodzi, czy
Polska będzie bardziej liberalna czy bardziej lewicowa, ale o to, czy będzie
krajem demokratycznym czy niedemokratycznym. Albo będzie Polska PiS, albo
wszyscy normalni ludzie zbiorą się, żeby ich odsunąć. Największym złem jest
państwo PiS: oszukujące ludzi, zadłużające nas, doprowadzające do ruiny nasz
wizerunek na zewnątrz i do ruiny budżetowej. Każdy, kto chce być czynny w
polityce, powinien wiedzieć, że to PiS jest wrogiem i trzeba go zatrzymać.
Każdy, kto nie wykorzystuje czasu aktywności politycznej, żeby to zrobić, nie
pomaga projektowi „Polska”. Jeżeli ludzie się obrażają, wyrzucają coś sobie,
donoszą na siebie, to pomagają PiS jak użyteczni idioci i nie ma co z nimi rozmawiać.
Z Napieralskim rozmawiam, i jest w porządku. Ale są na lewicy ludzie, którzy
utrudniają budowę frontu anty-PiS - choćby Miller i Czarzasty wypowiadając
się, jakby byli zdeklarowanymi sojusznikami PiS.
A czy rozważa pan scenariusz, w
którym po ewentualnym zwycięstwie to nie pan staje na czele rządu?
Nie mam z tym problemu - w
przeciwieństwie do innych polityków.
Widać, że rozwija się akcja
przeciwko PO: komisja ds. Amber Gold, komisja weryfikacyjna ds.
reprywatyzacji, ataki na Tuska. Czy Platforma ma na to jakąś strategię? Staje
pan przy okazji przed wyborami politycznymi, ale też etycznymi: na przykład,
pozbyć się tracącej popularność Hanny Gronkiewicz-Waltz?
To jest poważny sprawdzian, trudny
czas, szczególnie w Warszawie. Trzeba minimalizować straty, dlatego byłem
zwolennikiem audytu i komisji, którą miała powołać rada miasta. Audyt jest
przygotowany. W sprawie komisji nie udało się, ku zdziwieniu chyba wszystkich,
przekonać opozycji. To kwestia wiedzy, jaka jest skala sprawy, i wyjaśnienia
tego, co się wydarzyło. Nikt tego jeszcze nie wie, i obawiam się, że, niestety,
nie wie tego też pani prezydent. To będzie test dla partii.
Czyli bierze pan pod uwagę
wariant dymisji Hanny Gronkiewicz-Waltz i przedterminowych wyborów?
Wszystkie scenariusze są możliwe.
Trzeba być przygotowanym także na przyspieszone wybory, bo PiS jak widać nie
chce komisarza w Warszawie, boi się, nie chce brać odpowiedzialności na dwa
lata.
I to Rafał Trzaskowski miałby
być kandydatem na następcę prezydent Waltz?
PO musi mieć dobry pomysł na
Warszawę, który będzie kontynuacją wszystkiego co najlepsze, a jednocześnie
będzie odświeżeniem, nowym początkiem. Trzaskowski jest tak właśnie oceniany,
wydaje się, że jest najmocniejszym z potencjalnych kandydatów. Razem z Borysem
Budką są nowymi twarzami Platformy.
Teraz Smoleńsk. Czy PO ma jakąś
odpowiedź na działania władzy zmierzające do wbudowania w świadomość społeczną
smoleńskiego mitu?
Powołaliśmy zespół, w którym będą
zasiadać eksperci - to ma być poważne, chcemy wykorzystać doświadczenie i
wiedzę zespołu Laska, bo uważamy, że tam są autorytety, które mogą dać świadectwo
prawdzie.
Właściwie dlaczego tylko jeden
taki zespół? Dlaczego nie powstał choćby zespół ds. SKOK, ds. monitorowania
działań PiS w innych sferach życia?
W obecnym Sejmie utrudnione jest
powoływanie takich klasycznych zespołów parlamentarnych. Dlatego ten smoleński
konstruujemy w zupełnie inny sposób - żeby nie zdominowała go większość
sejmowa. Przecież jeżeli my powołamy do czegokolwiek otwarty zespół
parlamentarny to przyjdzie 200 posłów PiS, zapiszą się do niego i go przejmą.
Taka jest teraz niepisana reguła. Marszałek im na to pozwoli i żaden zespół nie
będzie funkcjonował, bo zostanie sparaliżowany.
Jednak cała Platforma nie
zapisała się kiedyś do zespołu Macierewicza, co też mogła zrobić.
Przecież to absurd. Na swobodzie
tworzenia zespołów polega koegzystencja i zasada współpracy parlamentarnej.
Można tak było postąpić, ale tak nie zrobiliśmy. Mogliśmy przecież prowadzić obrady
tak jak marszałek Kuchciński teraz: nie dopuszczać do pytań i zamykać debatę
przed jej rozpoczęciem, ale byłoby to łamanie wszelkich zasad. To obrazuje
jedną z wielu różnic między Polską Platformy a Polską PiS.
Polska PiS chce się teraz
zemścić na Polsce Platformy, szczególnie na Tusku. Czy PO będzie go bronić
przed atakami PiS, także zarzutami karnymi?
Donald Tusk jest wyrzutem sumienia
Jarosława Kaczyńskiego, bo jest poza zasięgiem jego wpływów. Jest od niego
niezależny. Dlatego tym mocniej będziemy go bronić przed każdym politycznym
atakiem PiS.
Jak pan sobie wyobraża
rozliczenie rządów PiS, skoro poprzednim razem to się nie udało?
Taka była wtedy decyzja. Choć
można było powołać komisję ds. SKOK, postawić Ziobrę i Kaczyńskiego przed
Trybunałem Stanu. Dlatego jak mówię o likwidacji CBA i IPN, to nie robię tego
przypadkowo, tylko wyraźnie informuję, że już tak nie będzie. Ludzie muszą
wiedzieć, że nie będzie tak jak wtedy - „hulaj dusza, piekła nie ma”, bo potem
nikt za to mnie nie rozliczy. Właśnie, że rozliczy. Nie będzie tak jak po 2007
r., kiedy mówiliśmy: OK, co było, to było, nie traćmy czasu, najważniejsza jest
modernizacja Polski. Spieraliśmy się o tę decyzję, ale taka zapadła.
Najsmutniejszym finałem tej filozofii było głosowanie w sprawie postawienia
Ziobry przed Trybunałem Stanu, kiedy zabrakło pięciu głosów. I za to
zapłaciliśmy straszną cenę, bo to było dopełnienie całego obrazu pokazującego,
że nie jesteśmy elementarnie skuteczni w takiej oczywistej kwestii. Przed nami
jeszcze trzy lata, będzie wiele takich spraw, za które tę władzę trzeba będzie
rozliczyć - politycznie i prawnie. I tak będzie.
Czy ogarnął pan już sytuację
partyjną? W klubie jest grupa kilkunastu osób, które mogłyby opuścić szeregi
PO. Wymieniane są m.in.: Bożena Bukiewicz, Henryka Krzywonos, Agnieszka
Pomaska, Teresa Piotrowska czy Sławomir Nitras. Jest pan przygotowany na
kolejne odejścia?
Za każdym razem mówię: jeśli komuś
nie pasuje nasza wizja, ma swoją, rozejdźmy się, nie ma problemu. Nie ma
przecież u nas ludzi, którzy pójdą do PiS i będą wzmacniać Kaczyńskiego. Może
pójdą do Nowoczesnej, może gdzieś indziej, ale nadal będą we froncie anty-PiS.
Czasami niektórym muszę w tym pomagać, bo utrudniają i życzą nam źle. Ale to
skalpel, nie młot. Będę namawiał wszystkich do pełnego zaangażowania,
aktywności. Mamy teraz nowy początek obecności w okręgach wyborczych w Polsce
powiatowej. Będą wyjazdy, trudne rozmowy z ludźmi. Musimy teraz przejść przez
czyściec - wysłuchać paru rzeczy o sobie. Dlatego muszę wiedzieć, kogo mam z
prawej, z lewej strony, a przede wszystkim z tyłu.
Czy zdaje sobie pan sprawę, że
jak się panu ten plan nie uda, to może być koniec Platformy?
Czytam o tym często, że pójdziemy
drogą SLD. Ale nie ma takiej możliwości. PO to bardzo dobry pomysł polityczny.
To partia wielopokoleniowa, jak tradycyjne partie brytyjskie czy niemieckie.
Robię wszystko, aby PO była wciąż wartościowym projektem na wzór europejskiej,
otwartej, centrowej partii konserwatywno-liberalnej, nowoczesnej antytezy PiS.
Czy błędem PO nie jest także
to, że w przeciwieństwie do PiS nie stworzyliście takiego wachlarza wartości,
mitów scalających wyborców we wspólnotę? Bo te, do których się odwołujecie, są
dość abstrakcyjne, a przez to mniej atrakcyjne.
W tekście o Czarnym Proteście
POLITYKA napisała, że dla młodych liczą się konkrety, a nie jakaś abstrakcyjna
wolność. Że ludzie nie czuli tego, pytali: co to jest wolność? Jakieś
kombatanckie wspomnienie. Ale dopiero teraz zobaczyli, czym grozi brak wolności
w konkretnym wymiarze. Autostrada Wolności niczego nie przypomina, ale
możliwość przyzwolenia na łamanie prawa przez władzę już coś mówi, i pokazuje,
czym jest brak wolności. Widzę tych polityków grających Smoleńskiem, to
cyniczne wykorzystywanie ludzkiej tragedii i emocji, robienie z nas
komunistów, zdeptanie etosu Armii Krajowej, Państwa Podziemnego, robienie z
kilku tysięcy żołnierzy wyklętych jedynego symbolu walki o wolną Polskę, a nie
z 360 tys. żołnierzy AK.
Jest dla mnie fenomenem, że
ogromna masa ludzi w to uwierzyła. Uwierzyli, że zrujnowaliśmy Polskę. Czy nie
powinniśmy mieć własnych mitów? Może i tak, ale jest problem, jak je
konstruować, a zwłaszcza przekazywać, bo wolne media to największa wartość. A
my nie powinniśmy planować budowania mediów anty-PiS. Na to się nie zgadzam.
A jeśli na jakimś spotkaniu w
terenie ktoś wstanie i zapyta, czy zagwarantuje mu pan, że za trzy lata PiS
zostanie odsunięty od władzy, to co pan powie?
Na 100 proc. Mocno w to wierzę.
Jeżeli ich nie odsuniemy od władzy, to będzie tylko nasza wina - moja i ludzi,
którzy dziś biorą za to odpowiedzialność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz