Bez odbudowy
publicznej edukacji i liberalnych mediów nasza demokracja nie ma szans na
przeżycie
Ojcowie założyciele współczesnej demokracji
zgadzali się od samego początku, że jej fundamentem jest edukacja obywateli,
a najważniejszymi narzędziami edukacji są szkoła, uniwersytet i media. Cytując
młodego Hegla (bardzo jeszcze optymistycznego i liberalnego), istnienie
nowoczesnego państwa i społeczeństwa możliwe jest tylko wówczas, „kiedy lud
stanie się rozumny”. Dzisiejszy i wszystkie poprzednie sukcesy antyliberalnego
populizmu są konsekwencją głębokiego kryzysu formowania obywateli.
NAUCZYCIELE LUDU
„Artes Liberales” - pierwsze pojęcie, w którym
pojawia się przymiotnik „liberalny” - pochodzi z V wieku naszej ery.
Oznacza sztuki wyzwolone, czyli ten rodzaj edukacji, jaki powinien przejść
człowiek, aby stać się podmiotowym. Także wolną prasę od samego początku
traktowano nie tylko jako dostarczyciela rozrywki czy źródło zysku, lecz także
jako instytucję formującą obywateli. Alexis de Tocqueville w dziele „O
demokracji w Ameryce” przedstawił rolę tamtejszych gazet w sposób, który przez
długie lata budował dumę zawodu dziennikarza w całym demokratycznym świecie.
Pisał: „Wolność prasy ma wpływ nie tylko na poglądy polityczne, ale na
wszystkie poglądy ludzi. Kształtuje nie tylko prawa, ale i obyczaje. To jej
czujne oko potrafi wyśledzić tajemne sprężyny polityki. Ona stawia publiczne
osobistości przed trybunałem opinii. Każde pismo wzięte z osobna ma w Ameryce niewielką
władzę, lecz prasa pozostaje tam jednak - obok ludu - jedną z pierwszych
potęg”.
Jednocześnie de
Tocqueville ostrzegał, że te funkcje wolnej prasy mogą łatwo przekreślić jej
nadmierna centralizacja oraz oportunistyczne poddanie się jednej modzie i
jednemu trendowi, choćby wyznawanemu przez lud. Zwracał też uwagę na nadmierną
komercjalizację mediów. Zachwalał sytuację, w której „gazeta nie może liczyć
na wielkie zyski, dlatego też potęgi przemysłowe nie mieszają się do tego
rodzaju przedsięwzięć”.
„ON WRÓCIŁ”
Kiedy liberalne media są silne, potrafią zarówno
kontrolować władzę, jak i edukować lud. Kiedy stają się słabe, nie są w
stanie obronić demokracji przed autorytarnym liderem, który umie wykorzystać
wszystkie patologie mediów. W 2012 roku ukazała się w Niemczech wizjonerska,
dowcipna, ale i przerażająca powieść „On wrócił”. Timur Vermes, który
notabene nie tylko zajmował się pisarstwem i dziennikarstwem (również
tabloidowym), lecz także był ghostwriterem polityków i biznesmenów, opisuje
Adolfa Hitlera, który wraca do życia we współczesnych Niemczech. I choć RFN
jest przeciwieństwem Republiki Weimarskiej, rozwija się gospodarczo, zajmuje
kluczową pozycję w Europie, Hitlerowi (który symbolizuje każdego utalentowanego
populistycznego lidera) udaje się zdobyć popularność i stanąć na progu
politycznego sukcesu dzięki naturze liberalnych mediów w ich obecnym
kształcie.
- Wiadomo, co
myśleć o naszych gazetach. Oto niedosłyszący notuje to, co mu opowiedział
ślepy, wioskowy półgłówek to poprawia, a koledzy w innych wydawnictwach
prasowych odpisują od nich - mówi zmartwychwstały Fuhrer w książce Vermesa.
Hitler prezentuje się w mediach jako człowiek wrażliwy (szczerze kocha psy) i
mający za sobą liczne traumy, dzięki którym lepiej niż inni rozumie
„wykluczonych”. W dodatku jako charyzmatyczny i agresywny mówca, którego kocha
kamera, bez trudu rozprawia się z nudnymi politykami broniącymi
demokratycznego status quo. W jednej z najbardziej przerażającej scen Hitler
ściera się w formule otwartego studia z żydowskim ocaleńcem z obozu
koncentracyjnego i - jak twierdzą redaktorzy programu - wygrywa, bo „widzowie
bardziej go lubią”.
To pamfletowe
przejaskrawienie mówi wiele o patologiach liberalnych mediów, które uczyniły je
bezbronnymi wobec Kaczyńskiego, Trumpa, Salviniego czy pomysłodawców brexitu.
Zacznijmy od tego, że fake newsy nie są wynalazkiem prawicowych populistów ani
nawet Putina próbującego dyrygować komunikacyjnym chaosem przy pomocy swoich
syberyjskich i bałkańskich fabryk trolli. Pewnie wielu dziennikarzy
liberalnych mediów pamięta kolegia redakcyjne, w czasie których namawiano do
podkręcania tematu czy wzmocnienia cytatu. Aż do granic prawdy czy za cenę
wyrwania słów polityka z kontekstu. Sprzedanie emocjonalnego fake newsa, a
nawet równie wyrazistego sprostowania gwarantowało większą cytowalność,
klikalność i zysk niż opublikowanie niepodkręconej prawdy.
To właśnie w takiej
cynicznej atmosferze rozchwianych kryteriów tego, co jest informacją, pojawiły
się fake newsy prawicowych zwolenników teorii spiskowych, a później
brexiterow, Putina i Trumpa. Do manipulacji z powodów czysto komercyjnych
doszły kłamstwa ideologiczne lub polityczne. Internet i media
społecznościowe, które nie wytworzyły jeszcze własnych form samoregulacji,
dodatkowo ułatwiły upowszechnianie informacji niepełnych lub podkręconych.
Do tego doszedł
rynkowy oportunizm podążania za emocjami oraz żeby „broń Boże nie pouczać”,
który bardzo łatwo przerodził się w uległość części dziennikarzy wobec
populistycznej władzy i nastrojów tłumu przez tę władzę manipulowanego.
O tym, jak wygląda
dzisiejsza codzienność liberalnych mediów, wiele mówi pierwszy z brzegu
nagłówek na jednym z najbardziej mainstreamowych portali. „Liroy kandyduje do
europarlamentu. Peja: to jedna z trzeźwiej myślących osób w polityce”. W całym
tekście nie sposób znaleźć informacji, że trzeźwo myślący o polityce Liroy jest
jednym z liderów ruchu antyszczepionkowego, a realizując polityczne ambicje,
stosunkowo szybko przeszedł z list Palikota (proeuropejskiego, antyklerykalnego),
poprzez listę Kukiza, na listę Grzegorza Brauna i Kai Godek (skrajnie antyeuropejskich,
nacjonalistycznych i domagających się totalnego zakazu aborcji).
W tekstach nowego typu oportunistów medialnych nie ma nie
tylko żadnych ocen, ale nawet zupełnie podstawowego backgroundu, który robiłby
wrażenie pouczania. Podobnie symetrystycznie przedstawiane są poglądy i
działania skrajnych narodowców, agresywnych homofobów, religijnych fanatyków, a
nawet ewidentnych rasistów.
Te wszystkie
procesy zachodzą w mediach liberalnych nazywanych przez prawicę pogardliwie
mainstreamowymi. Po drugiej stronie barykady mamy media przejęte już przez
populistów - w Polsce są to media państwowe, znaczna część mediów katolickich
oraz media „tożsamościowe” prawicy, będące mediami prywatnymi utrzymywanymi
przez PiS za pomocą transferów publicznych pieniędzy, prezentujące wyrazistą
wizję ideologiczną połączoną z agresywnym językiem nienawiści skierowanym
przeciwko liberalnym instytucjom i środowiskom. Ten układ sił działa
zdecydowanie na korzyść antyliberalnej prawicy. Nawet jeśli dla Jarosława
Kaczyńskiego „równowaga medialna” zapanuje w Polsce dopiero w drugiej kadencji
rządów PiS, po zniszczeniu „Gazety Wyborczej”, „Polityki”, „Newsweeka” i TVN -
definiowanych przez niego jako ostatnie media jednoznacznie krytyczne wobec
„narodowej rewolucji”.
UPADEK PAŃSTWOWEJ
EDUKACJI
Populistyczny atak na instytucje liberalnej
demokracji nie mógłby się udać bez osłabienia edukacji. Powszechna szkoła
państwowa (zazwyczaj świecka) została na całym Zachodzie uderzona z dwóch
stron - przez pauperyzację nauczycieli i samej instytucji oraz ideologizację
programów nauczania. Nawet w tych krajach, gdzie zarobki nauczycieli szkół
prywatnych nie są wcale wyższe niż pensje w oświacie publicznej, to szkoły
prywatne są bardziej doinwestowane, mają mniej uczniów w klasach, a pieniądze
inwestowane tam w wykształcenie jednego ucznia są od dwóch do trzech razy
wyższe niż w szkole państwowej (jak w Wielkiej Brytanii). Trudno się zatem dziwić,
że najlepsi nauczyciele uciekają do szkół prywatnych.
Jednocześnie ta
spauperyzowana szkoła państwowa stała się w USA, Wielkiej Brytanii i we Francji
ostatnim ideologicznym poligonem dla skrajnej lewicy kulturowej wypędzonej już
dawno z obszaru realnej polityki. Polityczna poprawność była początkowo
pomyślana jako sensowny sposób na łagodzenie konfliktów rasowych. Dziś
jednak, w swojej agresywnej zideologizowanej odmianie, służy cenzurowaniu
historii (większość wybitnych intelektualistów czy twórców z przeszłości
Zachodu nie spełniało dzisiejszych poprawnościowych kryteriów, więc ich twórczość
jest usuwana z programów nauczania szkół państwowych trochę na takiej samej
zasadzie, na jakiej piosenki Michaela Jacksona zostały usunięte z playlisty
BBC) i uniemożliwia stawianie diagnoz na temat teraźniejszości.
Do tego dochodzi
postkolonializm, czyli doktryna głosząca, że nawet najbardziej brutalne
fundamentalizmy i dyktatury Afryki, Azji czy Ameryki Łacińskiej są lepsze od
hegemonii liberalnego Zachodu. We Francji mieliśmy szkoły państwowe, w których
radykalni islamiści - przy pełnym wsparciu kulturowych marksistów - eliminowali
„demoralizujące zachodnie lektury” (np. „Madame Bovary” Flauberta). Trudno się
zatem dziwić, że wyborem rodziców (tych, którzy mieli pieniądze) stały się
szkoły prywatne.
Coraz wyraźniejsze
rozwarstwienie systemu edukacji prowadzi do coraz silniejszego rozwarstwienia
społecznego, które w momencie kolejnych kryzysów ułatwia pracę populistom
mobilizującym coraz gorzej wykształcone masy przeciwko korzystającym z prywatnego
szkolnictwa elitom. Podobne rozwarstwienie dotyka zachodnie uniwersytety
dzielące się na najbogatsze i stosunkowo wolne od ideologicznej presji oraz
biedniejsze, które jednocześnie stały się areną najdziwaczniejszych
ideologicznych eksperymentów. Na wydziale teologii i religioznawstwa uniwersytetu
Birmingham (jednego z tych biedniejszych) lewicowi profesorowie, żeby nie
urazić islamskich fundamentalistów, wprowadzili w tym roku ścisły rozdział płci
na zajęciach z historii islamu. Kiedy zaprotestowały bardziej liberalne
muzułmańskie studentki, dowiedziały się od profesorów, że próbując się
asymilować do świeckiej liberalnej kultury, „przestały być wierne swojej
obcości”.
W Polsce „marksizm kulturowy jako dominująca ideologia
szkoły III RP” istnieje tylko w wyobraźni Jarosława Kaczyńskiego i Tadeusza
Rydzyka. Szkoła państwowa, bardziej spauperyzowana niż w USA, Wielkiej Brytanii
czy we Francji, jest wystawiona na totalny ideologiczny nacisk prawicy i najbardziej
fundamentalistycznej wersji katolicyzmu. Strajk nauczycieli może być ostatnią
próbą podjęcia walki w obronie polskiej szkoły państwowej zarówno jako
bardziej doinwestowanej, jak też wolnej od ideologii.
Kryzys publicznej
edukacji i liberalnych mediów osłabił demokratyczny Zachód i otworzył
populistom drogę do władzy. Bez odbudowy tych instytucji, będących fundamentem
liberalnego społeczeństwa i jego najważniejszą linią obrony, nasza demokracja
nie ma szans na przeżycie.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz