Polską rządzą cztery
osoby na literę P: prezes, premier, prezydent i przewodniczący Guzikiewicz.
Marcin Kołodziejczyk
Karol
Guzikiewicz (55 lat), dokładnie wiceprzewodniczący Organizacji
Międzyzakładowej NSZZ Solidarność w Stoczni Gdańskiej, podkreśla w rozmowie,
że jest blisko zwykłych Polaków i wyczuwa nastroje społeczne. Dlatego nie mógł
dopuścić do obchodów 30-lecia wyborów czerwcowych 1989 r. Miał być okrągły stół
wokół pomnika Poległych Stoczniowców na placu Solidarności koło stoczni i debata
o Polsce. Co będzie, Guzikiewicz jeszcze ostatecznie nie postanowił.
- Dla stoczniowców z „S" plac to miejsce święte - mówi. - Gdy ktoś zakłóci spokój placu, złamie prawo
i powiadomimy o tym prokuraturę.
Karol Guzikiewicz, realizując się przez większą część
życia w stoczniowej „S”, jest jednocześnie związany z tą samą partią, co inne
osoby na P rządzące krajem. Od 2009 r. członek PiS, od 2018 r. radny sejmiku
pomorskiego z partyjnego ramienia. Podziwia prezesa macierzystej partii.
- Gdyby w PiS nie było
Jarosława Kaczyńskiego, mnie też by tam nie było - mówi.
- Rozumiemy się z Jarkiem bez
słów. Mam zaufanie do niego i tylko do niego.
W walce
Od 20 lat przewodniczący
Guzikiewicz słynie na cały kraj mocnym czynem i słowem. Współpracownicy
zmarłego prezydenta Pawła Adamowicza nie pamiętają sytuacji, by poparł decyzję
magistratu. A od kiedy jest radnym PiS, wzmógł działania.
W lutym walczył o gdański pomnik księdza Henryka
Jankowskiego, podejrzewanego o pedofilię. Monument - nielegalnie obalony przez
aktywistów społecznych - równie nielegalnie
przywrócił na miejsce rękami związkowców ze stoczni. Rzecz odbywała się w
podniosłej oprawie mszy i wart. Ostatecznie
pomnik księdza kazał zdeponować - tajemnica, gdzie.
W marcu doprowadził do rezerwacji na trzy lata
historycznego placu przed stocznią - bo rocznicy 30-lecia wyborów 1989 r. on
osobiście nie poważa. Na plac, zapowiada, dopuści zaakceptowane przez siebie
akademie patriotyczne. Będzie czczone 40-lecie przyjazdu JP2 do Polski. Będzie
też można składać kwiaty - pod warunkiem że
w ciszy, bez przemówień.
Oficjalnie i od strony prawnej plac zarezerwował dla „S”
pisowski wojewoda Dariusz Drelich, który zrobił to samo także dwa lata
wcześniej przy okazji rocznicy Sierpnia ’80. O Drelichu mówi się w Gdańsku, że
nie podejmuje decyzji bez zgody prezesa PiS. Sam Guzikiewicz zaprzecza, że
uzgadniał blokadę z szefem swojej partii. Wolałby być odbierany jako „wierny
żołnierz Solidarności”. Ale stocznia wie swoje:
- Karol chodził dwa dni podkurwiony, że mu tu inni będą
decydować, co się odbywa na placu -
opowiada długoletni znajomy ze stoczniowej „S”. - To Karol „puścił zaczyn”
z blokadą, a władza to przeprowadziła.
W następnych tygodniach Guzikiewicz zamierza zabrać
Europejskiemu Centrum Solidarności prawo do słowa „solidarność” (już „S” o to
wystąpiła) oraz resztę obciętej dotacji rządowej - dlatego, że ECS nie spełnia
stawianych przez niego wymogów. Guzikiewicz uważa, że ECS nie czci tego, co
czci on, a jeśli czci, to niedokładnie lub nieszczerze. ECS powinno być
zwykłym muzeum „S”, a nie jest. Zbyt uwypukla
rolę Lecha Wałęsy w historii. Ponadto stawia LGBT nad JP2.
Po rozprawie z ECS Guzikiewicz przejdzie do walki z
pomnikiem Guntera Grassa, pisarza noblisty. Czy z ramienia „S”, czy PiS - nie
mówi dokładnie - usunie Grassa z Gdańska z przyczyn patriotycznych.
Niczego - podkreśla Guzikiewicz - nie robi dla pieniędzy,
wszystko dla ludzi. Jako radny PiS złożył zeznanie majątkowe: mają z żoną
działkę z dużym domem, trzy mieszkania, dwa samochody.
W stoczni
Publiczna wyrazistość Karola
Guzikiewicza powoduje, że nawet niektórzy pracownicy SG mają go nie za wice, a
za przewodniczącego tutejszej „S”. Mówią o nim Guzik. Guzik jest dzieckiem
stoczni, zna ją na wylot.
- To znaczy ludzi w stoczni zna - mówi były pracownik. - Bo fizycznie Karol wiele się w
stoczni nie napracował. Zawodowy związkowiec od wczesnej młodości.
Od 1998 r. stoczniowej „S” szefuje Roman Gałęzewski, 65
lat, ale to Guzikiewicz jest ten widoczny i rozkrzyczany. Gałęzewski spokojny,
gdy trzeba coś załatwić z załogą, po prostu otwiera drzwi gabinetu i woła:
Karol! Jeśli Guzik narozrabia, obrazi kogoś w nerwach, dopuści, żeby związkowcy
bili się z policją - Roman powie z przyganą: cały Karol, jakbym tam był, nie
dopuściłbym do tego.
Wśród starszych związkowców krążą o Guziku historie wspomnieniowe, opowiadane z humorem: na
spotkaniu z dyrektorem stoczni Karol słucha i twierdzi, że wszystko rozumie,
potem okazuje się, że nic nie zrozumiał, i robi dyrektorowi dziki dym. Przy
syndyku stoczni Karol zagotowuje się i krąży z krzykiem po sali (syndyk pyta,
czy już skończył, każe mu „spierdalać” i Karol wychodzi).
- Guzik jest nerwus i jak się
zagotuje, dostaje białej gorączki, ręce mu tak latają, że nie może sobie nalać
wody do szklanki - mówi członek
stoczniowej „S”. - Ale ma podejście do ludzi.
Jest tylko jedna zasada: gdy Guzik da sygnał do wyjazdu,
np. na palenie opon w stolicy, nie ma przebacz - trzeba rzucać pracę i rodzinę,
i jechać. Pod tym względem stoczniowa „S” to wojsko - tak sobie Guzik wychował
ludzi. Dużo krzyczy, ale publicznie. A prywatnie to bardzo miły człowiek.
- Krzyczę - mówi - bo
jestem trochę głuchy. To przez ten hałas na halach stoczni.
Antoni Pawlak, były doradca i
rzecznik prasowy prezydenta Adamowicza, pamięta spotkanie z Guzikiewiczem pod
pomnikiem Stoczniowców ponad 10 lat temu:
- Kulturalnie spytał, czy urząd miasta mógłby zwiększyć
liczbę toi toiów na placu. Gdy włączono kamerę, pan Karol, nagle bardzo
zdenerwowany, zaczął do niej krzyczeć.
W stoczni o legendarnych nerwach Guzika mówią ze
śmiechem. W kwietniu widzieli w TV, jak stał obok prezydent Gdańska
Aleksandry Dulkiewicz i ręce mu się trzęsły. Wiedzieli: Karolowi włącza się
zapalnik. Na szczęście uciekł z wizji.
- Czasem w nerwach Karol coś powie, a potem przychodzi i
pyta: a co ja mówiłem? - mówi Jerzy
Borowczak, były szef stoczniowej „S”, w związku od początku.
Jeśli powie w nerwach publicznie - przepadło. Kolegów
Guzik potrafi za złe słowa przeprosić. Starzy znajomi wybaczają, nowi się boją.
Bo jeśli wiceprzewodniczącemu ktoś w stoczni podpadnie, temu biada. Karol może
i przyjąć do pracy, i, jeśli zechce, spowodować zwolnienie - mówią.
- To, co robi Karol Guzikiewicz, to nie jest żadna
działalność związkowa, tylko kariera -
mówi pracownik SG z czasów pierwszej „S”. - Doszedł do władzy fuksem, bo
jako młody wilk gryzł starą związkową gwardię z 1980 r. Umawialiśmy się, że władzę
w związku sprawuje się najwyżej dwie kadencje. A mamy ludzi, którzy rządzą od
becika do trumny.
W początkach
To Jerzy Borowczak wynalazł
Guzikiewicza dla stoczniowej „S” pod koniec lat 80. W strajku sierpniowym 1988
r. cichy chłopaczek malował transparenty. Potem Karol opowiadał, że wychowywany był tylko przez matkę - miał z tego
powodu piekło w szkole. Szukał poczucia przynależności w Kościele, był ministrantem.
Skończył przystoczniową zawodówkę i technikum. Specjalność:
stolarz okrętowy.
Dla bohaterów pierwszej „S”
skoczyłby wtedy w ogień.
- Przez długi czas Wałęsa był moim idolem - przyznaje Guzikiewicz. - Bywało się u niego na
urodzinach i imieninach. Razem z chłopakami ze stoczniowego wydziału W5
prywatnie wykańczaliśmy Wałęsie dom.
Borowczak wrócił do stoczni w 1989 r. na prośbę Wałęsy -
„S” dramatycznie traciła tam członków. Miał naprawić tę sytuację. Dobrał sobie
ludzi do pomocy, wśród nich Guzika. Przemawiało za nim, że kawaler i ma dużo
czasu. „S” zaczynała prowadzić działalność gospodarczą, Guzik odpowiadał za
związkowe bary i wypożyczalnię kaset wideo. Organizował zaopatrzenie. Tak
dobrze liczył pieniądze, że mówili o nim kutwa.
W wypożyczalni wideo poznał swoją przyszłą żonę,
zatrudnioną przez związek jako sekretarka, dzisiaj nauczycielkę angielskiego
(żona nie popiera strajku nauczycieli - podkreśla mąż). Ślub dawał im ksiądz
Henryk Jankowski. Jednak w „S”, jak mówią związkowcy z tamtych lat, „Guzik
chodził na smyczy Borówy i ani pisnął”. Borówa mówią znajomi na Borowczaka.
- Jasna sytuacja: to ja byłem przewodniczącym, nie
tolerowałem watażków w związku - mówi
Jerzy Borowczak. - Pilnowałem, żeby nikt z moich ludzi nie należał do
żadnej partii. Uważam, że Karol zrobił błąd, zapisując się do partii.
Borowczak nie czuje się „wygryziony” ze stoczniowej „S”
przez młode wilki. Mówi, że nastąpiła wymiana pokoleń, honorowo odszedł po
dwóch przewidzianych statutem kadencjach przewodniczącego.
- Po odejściu Borówy Guzik nagle odpalił i wszędzie było
go mnóstwo - mówi stary członek
stoczniowej „S”. - Jako wiceprzewodniczący nie jest nawet wybierany przez
załogę, a dobierany przez przewodniczącego. Romek Gałęzowski mógłby go zwolnić
w każdej chwili. Na to Karol nie może pozwolić, czasy niepewne, związek
topnieje, stoczni właściwie już nie ma - dlatego Karol tak się mości
politycznie.
Guzikiewicz od dawna cicho
budował swoją pozycję w stoczniowej „S”.
Stał za nim wydział W5, malarsko-stolarski - zaprawieni
w bojach faceci, uchodzący za wojsko związku. Guzik zdobywał ich przez lata
drobnymi przysługami.
SG topniała, przechodziła z rąk do rąk, a ludzie Guzika
groźnie maszerowali ulicami miast, palili opony, bili się z policją, blokowali
gabinety i place, rzucali jajkami w sądzie. Każdego z kolejnych dyrektorów
stoczni Guzik oskarżał o działanie na jej szkodę. Rządy próbujące
restrukturyzować stocznię były dla niego ubeckie. Tylko jeden dyrektor się
spodobał: Andrzej Jaworski z PiS, etnolog (jeśli chodzi o statki, to - mówią
stoczniowcy - nie wiedział, gdzie dziób, gdzie
rufa). Ale był człowiekiem Kaczyńskiego i ojca Rydzyka. To za jego kadencji, w
2006 r., na stoczniowym wiecu poparcia dla PiS prezes Kaczyński z Guzikiem u
boku wypowiedział pod adresem opozycji słynne: my stoimy tu gdzie kiedyś, a
oni tam, gdzie stało ZOMO.
- Tak stoczniowa „S" stała się gwardią ludową przy
pisowskich uroczystościach - mówi
członek „S”, uczestnik strajków w 1980 r. - Dlaczego ciągle należę?
Bo uważam, że nie wolno oddać
związku politykom. Wierzę, że związek może się odbudować w zdrowej postaci.
Po zbliżeniu stoczniowej „S” i partii PiS zmieniła się
narracja historyczna - nagle, o czym mówił
także zmarły prezydent Adamowicz, na uroczystościach pod bramą nowi związkowcy
wygwizdali bohaterów „S”. Działacz „S” i radny PiS Guzikiewicz o wielu ze
swoich dawnych idoli mówi dziś: leń, zdrajca, sprzedawczyk.
W końcu
- Karol ma duży kompleks, że nie był w stoczni w 1980 r.,
bo był za młody - mówi dobry znajomy
Guzika. - Zawsze wyczuwa się jego ból, kiedy mu się powie: Karol, ty zaczynałeś,
jak już zęby były wybite w tym niedźwiedziu.
Jeden ze związkowców, znający Guzika od początku, mówi,
że Karol - gdy został radnym PiS - postanowił zerwać z etykietą oszołoma. - Gdy
nerwowo odpala - mówi kolega - Karol kładzie się na podłodze i oddycha.
Guzikiewicz to potwierdza: - Rzuciłem palenie opon. To znaczy ja nigdy nie
paliłem, ale moi ludzie tak.
Ale w sprawie obchodów 30-lecia wyborów nie zamierza
ustąpić. Magistrat wciąż wierzy w dogadanie się (z maila do POLITYKI): „Wszyscy
nasi rodacy zainteresowani wspólnym i zgodnym świętowaniem muszą znaleźć
swoje miejsce na Placu Solidarności”.
Guzikiewicz mówi, że może się dogadywać, ale rezerwacji
nie odwoła. Stoi za nim stoczniowa „S”. A raczej, jak mówią, starzy
solidarnościowcy, legenda, którą Karol odgrzewa, jakby wciąż był 1980 r. Jest
tylko kłopot z faktami.
- Jak mogą być związkowcy stoczniowi, jak nie ma stoczni?
- pyta dawny pracownik.
- Gdy byłem przewodniczącym „S", było 7 tys. członków
- mówi Jerzy Borowczak.
Obecnie we wszystkich firmach
działających na terenie SG związek ma ponad 200 członków. Borowczak rozmawia z
Lechem Wałęsą parę razy w tygodniu. Mówią też o „S” w stoczni, o
Guzikiewiczu. Relacjonuje słowa Wałęsy: takich sobie przewodniczących
wybraliśmy. To wersja eufemistyczna słów założyciela NSZZ Solidarność.
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz