Wiedząc o
pedofilskich skłonnościach księdza, kurie wrocławska i bydgoska przenosiły go z
parafii do parafii i kierowały do pracy z dziećmi. Gdyby nie milczenie
biskupów, Arek i wielu chłopców takich jak on nie przeszliby przez piekło.
W 2006
r. Arek miał 10 lat. Drobny, szczupły blondynek, uprzejmy, dobrze wychowany i
trochę nieśmiały. Zakochany w sporcie. Nie mógł wiedzieć, że decyzja podjęta
właśnie przez dwóch biskupów zrujnuje mu życie i psychikę.
To był rok, gdy we Wrocławiu rozpoczął się proces przeciwko księdzu
Pawłowi Kani za posiadanie dziecięcej pornografii i stręczenie nieletnich.
Wpadł w 2005 r. na gorącym uczynku, gdy proponował chłopcom pieniądze za seks.
Już wcześniej jego przełożony, proboszcz parafii Ducha Świętego we Wrocławiu,
alarmował kurię, że znalazł u księdza Kani filmy pedofilskie. Abp Marian
Gołębiewski, metropolita wrocławski, wtedy nie zareagował. Po wpadce
natychmiast urlopował ks. Kanię. O sprawie zrobiło się głośno, pisały o niej
media. Gdy sprawa trafiła do sądu, abp Gołębiewski ustalił z biskupem
bydgoskim Janem Tyrawą, że trzeba go przenieść. Decyzją bp. Tyrawy został
skierowany jako katecheta do gimnazjum. Miał także opiekować się ministrantami
w parafii.
Ksiądz Słoniu
Po tym, jak nazwisko bp. Tyrawy
znalazło się w raporcie o biskupach kryjących pedofilów, wręczonym papieżowi
przez Fundację Nie lękajcie się, kuria bydgoska wydała oświadczenie. Pisze w
nim, że ks. Kania nigdy nie był księdzem diecezji bydgoskiej. Rzeczywiście
pracował czasowo w jednej z parafii diecezji, ale nigdy nie był przenoszony z
parafii do parafii za zgodą bp. Tyrawy. Ksiądz został skazany za czyny, które
popełnił, nie pracując już w Bydgoszczy. Sugestie, że biskup wiedział o skłonnościach
i czynach pedofilskich księdza, jest „nadużyciem i pomówieniem”.
Naprawdę mógł nie wiedzieć? Bp Tyrawa był przez lata związany ze
środowiskiem wrocławskiego Kościoła. Pracował jako proboszcz, wykładał w
tamtejszym seminarium. Zresztą ks. Kania był przez lata jego studentem. Studia
magisterskie zakończył pracą pt.: „Homoseksualizm i jego aspekt moralny”. W
czasie, gdy zapadała decyzja o przeniesieniu Kani do Bydgoszczy, media
donosiły tylko o jednym przypadku księdza pedofila - o przypadku Pawła K. z
wrocławskiej parafii św. Ducha. Trudno by było przeoczyć. Zwłaszcza że to w tej
właśnie parafii bp Tyrawa był kiedyś proboszczem.
Arek był ministrantem. Polubił księdza Kanię. Wydawał się fajny -
bezpośredni, wesoły, wśród uczniów i ministrantów miał ksywkę ksiądz Słoniu.
Typ kumpla. Zabierał chłopców na wycieczki do zoo czy aquaparku, pamiętał o
urodzinach, kupował drobne prezenty. I o wszystko wypytywał; nawet o wykształcenie rodziców. Z rodziną Arka bardzo się
zaprzyjaźnił, bywał u niego w domu, często rozmawiał z mamą. Ministranci
czasem na wzmiankę o nim nerwowo chichoczą, bo ksiądz Słoniu trochę za bardzo
lubi ich dotykać, ocierać się, przytulać i opowiadać dowcipy o „trąbie”.
Wiadomo, że jak zaprosi do kina, to ten, który usiądzie obok księdza, będzie
przez cały film trzymany za kolano czy udo. Ale w sumie nic strasznego się nie
dzieje. Ksiądz ma specyficzną metodę polowania - typuje ofiarę, oswaja ją i jej
otoczenie, przyzwyczaja do siebie, uzależnia emocjonalnie, ale nie „konsumuje”
na miejscu. Gdy ksiądz Kania był oddelegowany do Bydgoszczy, często odwiedzał
go „kuzyn” z Wrocławia i nocował na plebanii. Parę lat starszy od Arka, nawet
się poznali. Trochę żal, że ten chłopak w żaden sposób go nie ostrzegł, ale
rozumie, jak bardzo był zastraszony i przerażony.
Dyrektorkę gimnazjum coś jednak w księdzu Kani niepokoiło. Uczniowie
skarżyli się, że na katechezie mówi dziwne rzeczy o seksie i spermie. Z
jednym z uczniów, osieroconym przez ojca, wszedł w zdecydowanie zbyt bliskie
kontakty. Dyrektorka interweniowała w końcu u proboszcza, który był
bezpośrednim przełożonym katechety. Napisała do niego list, w którym skarży
się oględnie, że „relacje kapłana z uczniami są zbyt swobodne, wręcz poufałe”.
Ten poradził jej, żeby poskarżyła się kurii. Wysłała więc kolejny list do biskupa
Tyrawy, w którym informuje o nagannych zachowaniach księdza wobec chłopców.
Nie było ani odpowiedzi, ani reakcji. Ks. Kania tłumaczył Arkowi, że dyrektorka
i proboszcz go nie lubią, bo mu zazdroszczą dobrego kontaktu z dziećmi i młodzieżą.
Bp Tyrawa odwołał ks. Kanię dopiero w 2009 r. W skierowanym do niego piśmie, w
którym dziękuje mu za pracę duszpasterską i życzy błogosławieństwa Bożego,
wyjaśnia: „Z informacji, jakie do mnie dotarły, wynika, że zakończone zostały
sprawy, będące powodem czasowego opuszczenia Archidiecezji Wrocławskiej i
pobytu w Bydgoszczy”.
Gwałt
Co takiego stało się w2009 r.? Po
tym, jak wrocławski Sąd Rejonowy skazał ks. Kanię na rok więzienia w
zawieszeniu za posiadanie dziecięcej pornografii, sąd okręgowy go od tych
zarzutów uwolnił. Co prawda ten sam sąd, po kasacji w Sądzie Najwyższym, wydał
wyrok skazujący, ale wtedy ks. Kania opiekował się już ministrantami w parafii
pw. św. Andrzeja Boboli w Miliczu, gdzie został przeniesiony. I znów uczył
religii w szkole. Tamtejszego wikarego ks. Radosława Bariasza od razu coś w
zachowaniu ks. Kani zaniepokoiło. Zaczepiał dzieci, zapraszał je na plebanię, obłapiał, opowiadał sprośne
dowcipy. Wikary poszedł na skargę do proboszcza. Bez efektu. Poszedł więc do
wrocławskiego biskupa pomocniczego Edwarda Janiaka. Tym razem efekt był. Ks.
Bariasz został przeniesiony, a ks. Kania został w Miliczu. Odwołano go, gdy już
nie było wyjścia - po ostatecznym wyroku skazującym za posiadanie pornografii
dziecięcej. Dostał zakaz pracy z dziećmi i młodzieżą. Umieszczono go w
Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym dla Dorosłych, prowadzonym przez Zgromadzenie
Sióstr Boromeuszek. A potem w Domu dla Księży Emerytów.
Wtedy wrócił do Bydgoszczy po swoją ofiarę. Arek jak przez mgłę pamięta,
że gdy przyszedł nowy wikary opiekować się ministrantami, na pierwszym
spotkaniu ostrzegał ich i ich rodziców: żadnych kontaktów z ks. Kanią, bo nogi
powyrywam. Nie bardzo wtedy wiedzieli, o co chodzi. Bydgoska parafia tkwiła w
błogiej nieświadomości co do tego, kim naprawdę jest ks. Kania.
Kiedy zaproponował rodzicom Arka, że zabierze go na weekend do Wrocławia, ucieszyli
się. Ich by nie było stać. Arek też się ucieszył. Dopiero wieczorem ksiądz Słoniu
zmienił się w drapieżnika. W wyroku sądowym zostanie to potem określone jako
„inne czynności seksualne”, ale to był ordynarny gwałt oralny. I tak przez
dwie noce. Potem ksiądz powiedział: to twoja wina. Arek ma 14 lat, niewiele wie
o seksie, o molestowaniu - nic. Więc pomyślał, że może to naprawdę jego wina.
Było mu wstyd.
Na pocieszenie dostał od księdza
komórkę.
Wakacje
Kania wydzwaniał potem do Arka i
pytał: nie chcesz tego powtórzyć? Arek powtarzał tylko: nie, nie chcę. Ksiądz
nie słuchał. Zaprosił chłopca na długi majowy weekend do Warszawy. Młodszy
brat Arka nie mógł zrozumieć, dlaczego się wykręca. - Ale ci zazdroszczę -
powtarzał.
Ksiądz naciskał: - Bo powiem rodzicom, kim naprawdę
jesteś, co robiliśmy, że mnie sprowokowałeś. A gdy chłopak dalej się opierał,
usłyszał: - Dobra, jak ty nie chcesz, to wezmę braciszka. Więc Arek spuścił
głowę i pojechał. W Warszawie powtórzyło się to samo co we Wrocławiu. Tym
razem w hotelu Hilton.
W sierpniu zadzwonił do Bydgoszczy z prawdziwą bombą: zabiera Arka na tydzień
do Bułgarii. Starsza siostra Arka błagała, żeby to ją wziął, bo od dawna jest
zafascynowana Bułgarią. Wtedy szybko okazało się, że z Bułgarii nici, ale jest
okazja - ostatnie dwa miejsca na Wyspy Kanaryjskie. Arek znów się wykręcał:
nie może, ma ważne treningi. Rodzice przekonywali, że przecież to tylko
tydzień. Taka okazja! Ksiądz obiecał, że płaci za wszystko.
Fuerteventura
- piękna wyspa, wulkaniczna, piaszczyste
plaże, palmy, stado lemurów w ogrodzie zoologicznym. Tylko ten hotelowy
pokój... Gdy przyjechali i okazało się, że ksiądz wynajął pokój z łożem
małżeńskim, Arek się zaparł: nie będzie tu nocował. Żeby uniknąć głośnej
awantury, ksiądz wytłumaczył, że to pomyłka recepcji i zamienił na taki z dwoma
łóżkami. Ale to i tak nie miało znaczenia. Dopadał chłopca w każdej wolnej
chwili. Któregoś dnia rozmawiał przez telefon z przyjacielem, misjonarzem w
Ameryce Płd. Opowiadał, jak to fajnie wziąć na wakacje chłopca, który zrobi
loda. Dał nawet Arkowi słuchawkę, żeby sobie pogadali, ale chłopak nie bardzo
wiedział, co ma mówić.
Aresztowanie
Kiedy kilka miesięcy później
ksiądz znowu chce zabrać Arka na weekend, ten mówi: dosyć, nie pojadę. Ksiądz
się nie upiera, bo ma już kolejną ofiarę - Marcela z bardzo biednej rodziny.
Teraz jego wozi na wycieczki, a prezentami usypia czujność rodziców. Ale sam
chyba czujność traci, bo osiem razy zabiera chłopca do hotelu Orbis we Wrocławiu.
Za dziewiątym personel, świeżo po szkoleniu „Stop przemocy wobec dzieci”,
zaczyna coś podejrzewać i upewniwszy się, że to nie ojciec z synem, wzywa
policję.
Prokuratura wrocławska, która prowadzi śledztwo, analizuje zdjęcia i
korespondencję znalezione u ks. Kani i na tej podstawie typuje w Bydgoszczy
kilkunastu chłopców, którzy mogli być jego ofiarami. Arek jako jedyny
potwierdził, że ksiądz go krzywdził. Nie miał wątpliwości, czy powiedzieć
prawdę. Właściwie to czekał, aż ktoś zapyta.
Po aresztowaniu ks. Kani abp Gołębiewski pisze do watykańskiej
Kongregacji Nauki Wiary, informując o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia
przestępstwa pedofilii przez duchownego. Od 2001 r. biskupi mają obowiązek
zgłaszania Kongregacji każdego przypadku pedofilii wśród duchownych. Pierwszy
alarm w sprawie ks. Kani to 2005 r. Pismo abp. Gołębiewskiego pochodzi z 2012
r.
Mimo że oprócz Arka tylko dwóch chłopców zdecydowało się zeznawać
podczas procesu (inni się wstydzili), ks. Kania został skazany na siedem lat
pozbawienia wolności. W części wyroku dotyczącej Arka sąd wyraźnie podkreślił,
że ks. Kania „nadużył zaufania udzielonego mu z racji zawodu nauczyciela oraz
funkcji społecznej duchownego Ko ścioła Rzymskokatolickiego ”. Arek próbował
radzić sobie sam. Poutykać wspomnienia jak najgłębiej, ale po procesie
wszystko wróciło. Spotkał ks. Kanię na sądowym korytarzu. Mimo że sąd zgodził
się, by zeznawał pod jego nieobecność i tak się kompletnie rozsypał.
Mieszkająca po sąsiedzku matka jego koleżanki,
pani Maria, widziała, że z chłopakiem dzieje się coś złego. Któregoś dnia
wszystko jej opowiedział. Jak najszybciej, przez znajomego księdza z Gniezna,
załatwiła Arkowi psychoterapię, którą sfinansowała wrocławska kuria; to na
razie jedyny wkład finansowy Kościoła w tej sprawie.
Adwokat i diabeł
Ponad rok później dzwoni ksiądz z
Gniezna: co się dzieje z Arkiem, bo nie odbiera telefonów, a próbuje się z nim
skontaktować adwokat, który ma świetną ofertę. Arek miał akurat jeden z tych
gorszych okresów, kiedy wypisywał się z życia, zamykał w domu i snuł plany
samobójcze. Zdecydował się jednak na spotkanie z adwokatem. Mec. Michał Kelm
wyraził współczucie i zaczął opowiadać, że kuria wrocławska znalazła sponsora,
który ufunduje Arkowi stypendium w wysokości 40 tys. zł płacone w miesięcznych
ratach (wychodziło po 1,5 tys. zł przez półtora roku); że on chętnie
poprowadzi pro bono sprawę przeciwko księdzu, który go skrzywdził, o 250 tys.
zł odszkodowania, byleby nie słuchał złych doradców, którzy będą mu wmawiać, że
zawinili też biskupi. Stypendium, odszkodowanie, adwokat za darmo - brzmiało
dobrze, więc Arek podpisał. Niedługo potem mec. Kelm przysłał Arkowi do podpisu
porozumienie między nim a kurią wrocławską. Zaczyna się górnolotnie, słowami,
że Archidiecezja Wrocławska „zobligowana ewangelicznym nakazem troski o
skrzywdzonych i słabych postanowiła ufundować stypendium”, a kończy deklaracją,
że podpisanie tego porozumienia nie oznacza przyjęcia przez Kościół
odpowiedzialności za przestępstwa ks. Kani i że Arek zrzeka się wszelkich
roszczeń wobec archidiecezji wrocławskiej i diecezji bydgoskiej. Pani Marii
zaczęło coś tu nie pasować: skąd siedzący w więzieniu ks. Kania miałby wziąć
250 tys. zł, dlaczego pełnomocnik Arka namawia go do niekorzystnych działań i
jak to możliwe, że jednocześnie jest pełnomocnikiem archidiecezji
wrocławskiej. Sprawdziła - nazwisko mec. Kelma pojawia się w kilku głośnych
procesach - bronił duchownych oskarżonych o pedofilię. Ofiary mówią o nim
„adwokat diabła”. Gdy pani Maria poszła z tą historią do zaprzyjaźnionego
prawnika mec. Janusza Mazura, ten złapał się za głowę. Natychmiast w imieniu
Arka wycofał Kelmowi wszelkie pełnomocnictwa, zażądał zwrotu dokumentów i
zakazu kontaktów z chłopcem. Teraz to on prowadzi sprawę. Mec. Kelm odmawia
komentarza, bo postępowanie objęte jest klauzulą nie- jawności. Nie pozwala mu
na to tajemnica adwokacka. Obiecuje, że gdy postępowanie się skończy, zabierze
głos.
Arek wcześniej nie myślał o procesie i zadośćuczynieniu. Nie chciał
wracać do traumy, tylko jak najszybciej o wszystkim zapomnieć. Ale po wizycie mec. Kelma poczuł, że Kościół chce go oszukać,
skrzywdzić po raz drugi. Do bydgoskiego sądu pozew wpłynął na jesieni 2016 r.
Arek chce 300 tys. zł zadośćuczynienia od kurii wrocławskiej i bydgoskiej. Jak
do tej pory sąd przesłuchał już dwóch biskupów: Mariana Gołębiewskiego i
Edwarda Janiaka. W konfrontacji z dokumentami udzielali wymijających i
oględnych odpowiedzi. Mec. Mazur chce, by sąd przesłuchał także
bp. Tyrawę; w końcu to on skierował ks. Kanię do bydgoskiego gimnazjum i zlecił
opiekę nad ministrantami. Podczas jednej z rozpraw Arek spotkał na sądowym
korytarzu swojego proboszcza Macieja Gutmajera. Ksiądz potraktował go jak powietrze,
udał, że nie widzi. Arek przez dziewięć lat był ministrantem, nie mógł go nie
poznać. Przykro.
Bp Tyrawa nie komentuje sprawy. W kazaniach opowiada o atakach na
Kościół, którego wpływy chce się marginalizować, o próbach wyrzucenia religii
ze szkół, by zamienić ją na radykalny genderyzm, o planach zerwania konkordatu.
A o ofiarach pedofilii ani jednego słowa.
Dobry kapłan i człowiek
Radny Jakub Mikołajczak z Koalicji
Obywatelskiej oglądał transmisję z Watykanu razem z klubowym kolegą Szymonem
Wiślickim, wiceprzewodniczącym Rady Miasta. O tym, że bp Tyrawa krył księdza
pedofila, mówiło się w Bydgoszczy od dawna. W końcu był proces, wyrok, kara.
Liczyli jednak, że teraz, gdy po przekazaniu papieżowi raportu sprawa stanęła
na ostrzu noża, biskup jakoś się wytłumaczy: zaprzeczy, przeprosi, powie
cokolwiek. Nie wyobrażali sobie, by na miejskich uroczystościach mszę
celebrował ktoś, kto krył pedofila. Odczekali tydzień i wysłali do biskupa list
z apelem, by do czasu wyjaśnienia sprawy wycofał się z życia publicznego
miasta i żeby Kościół delegował na jego miejsce kogoś innego. Nie dostali
odpowiedzi.
Paweł Kania odsiedział już ponad połowę kary. W każdej chwili może
zostać zwolniony za dobre sprawowanie. Kilkakrotnie prosił prezydenta Andrzeja
Dudę o ułaskawienie. List poparcia wystawił mu proboszcz parafii Bożego
Miłosierdzia w Oławie, pisząc, że skazany dał się poznać jako bardzo dobry
kapłan i człowiek, który pomagał finansowo i wspierał potrzebujących. Ks.
Kania formalnie nadal jest katolickim księdzem. Arkowi trudno sobie to wyobrazić.
Dawno temu też chciał być księdzem. Ale już nie chce.
Joanna
Podgórska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz