Strony

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Sprzedawcy godności



Kiedy polityk obiecuje swoim wyborcom odzyskanie godności, należy liczyć się z tym, iż zamierza odebrać ją innym.

Utarło się mniemanie, że Prawo i Sprawiedliwość przywróciło poczucie godności wielu do­tąd wykluczonym. Do pewne­go stopnia jest ono podzielane również w kręgu przeciwników obecnej władzy. W przestrzeni publicznej od daw­na krążą więc takie pojęcia, jak „rewolucja godnościowa”, „przywracanie szacunku”, „redystrybucja społecznego prestiżu”.
   Najczęściej słyszymy, że dzięki trans­ferom budżetowym godność odzyskali najubożsi. To zresztą teza stosunkowo niekontrowersyjna, gdyż zastrzyk gotówki bez wątpienia pomógł pewnym grupom zaspokoić część elementarnych potrzeb, składających się na standard życia potocz­nie określany jako godny. Szkoda że nie wszystkie potrzebujące grupy zostały po­traktowane jednakowo. Ci, których wyklu­czono, pewnie mogą wręcz mówić o poczu­ciu upokorzenia.
   Natura premiującego rodziny wielodziet­ne programu 500 plus otworzyła możliwość poszerzenia narracji godnościowej o treści ideologiczne i symboliczne. Słyszymy prze­to, że godność odzyskały polskie rodziny. W domyśle - hołdujące tradycyjnemu mo­delowi, podporządkowane normom kato­lickim. Kryje się za tym czytelna sugestia, iż - niezależnie od deficytów materialnych - były one dotąd dyskryminowane kultu­rowo. Przez kogo? Oczywiście piewców „lewackiej” nowoczesności, sławiących alternatywne formaty rodziny (związki partnerskie, jednopłciowe, patchworki itd.) i wszystko, co obce bogobojnym schematom.
   A ponieważ nowoczesność częściej bywa praktykowana w wielkich aglomeracjach, siłą rzeczy do grona beneficjentów rewo­lucji godności musieli trafić mieszkań­cy małych miasteczek, w szczególności położonych w regionach zapóźnionych rozwojowo. Wcześniej podobno upodle­ni za sprawą osławionego „modelu polaryzująco-dyfuzyjnego” Platformy Oby­watelskiej, o którym prezes Kaczyński mówi często i ze szczególną lubością. Nie
po to wszakże, aby poddać ją krytyce, lecz zdemaskować jako niecną intrygę mającą zniszczyć prowincję.
   Rewolucja godnościowa musiała wreszcie sięgnąć najwyższego piętra organizacji wspólnoty, czyli narodu. Do­stajemy więc frazes o wielkim wstawaniu z kolan. Bo wcześniej, jak wiadomo, na­ród pokornie płaszczył się przed możny­mi tego świata. Ci, którzy po 2015 r. nie powstali, nie są już godni swego narodu. Trzeba ich wszelako nieustannie wska­zywać, gdyż wtedy lepiej widać godność własną („idź wyprostowany wśród tych co na kolanach”). Praktycznie wstawanie z kolan polega na tym, że polskie pań­stwo eksponuje na zewnątrz swą wy­jątkowość, chroni dobre imię i twardo reaguje na wszelkie potwarze. Realnych efektów tak skalibrowanej polskiej po­lityki zagranicznej oczywiście nie ma, ale z założenia jest ona nakierowana na wewnętrzny rynek polityczny. Tym istotniejsze staje się zadośćuczynie­nie godnościowe.
   Niewyczerpane pokłady godności znajdują się także na polu historycznym. Władza kocha rocznice, celebracje, rekon­strukcje, sztandary, defilady. Odwołując się do chwalebnej przeszłości, pragnie wypeł­nić godnością współczesnych patriotów.
I znów przeciwnikami są ci, którzy lubu­ją się w celebrowaniu klęsk i upokorzeń; uprawiający tzw. pedagogikę wstydu. Klu­czowym obszarem tych godnościowych zmagań są rzecz jasna stosunki polsko-ży­dowskie. Nic tak bowiem nie uwłacza pol­skiej godności, jak nowo odkrywane fakty o postawach Polaków wobec Zagłady. Toteż trzeba nieustannie dawać odpór i bronić godności narodu, który „pomagał Żydom”.

Retoryka godnościowa od początku pomagała PiS cementować cały ten niespójny wyborczy zasób w jeden polityczny projekt. Wpisuje się przy tym idealnie w logikę polaryzacji. Gdyż rewersem godności zawsze jest poniżenie.
Nie może być zatem mowy o etycznej symetrii w polskim konflikcie. Po jed­nej stronie stoją upokorzeni. Po drugiej - ci, którzy upokarzali. A godność jest tu wartością deficytową. Nie ma więc spo­sobu tak po prostu uwierzyć we własne możliwości i poczuć się godnie. Trzeba sobie to poczucie wywalczyć, odwojować, wyszarpać. Jak na wojnie, upoka­rzając wroga.
    „Przywracanie godności” jest przy tym procesem, którego kres znajduje się poza horyzontem. Kaczyński w niemal każdym wystąpieniu mówi o pokonywaniu wspól­nej drogi. Zaszliśmy bardzo daleko - stwier­dza - ale jeszcze więcej przed nami. I na­wet te skrawki godności, które już udało się odzyskać, nieustannie są zagrożone. Przy­pomina więc prezes dotychczas obdarowa­nym, iż „trwa zaciekła obrona przywilejów różnych grup, różnych kast”. Pozostajemy w logice godnościowego karnawału. Po któ­rym - jeśli zatracimy czujność - nastąpi bo­lesny post skutkujący nową porcją upoko­rzeń ze strony „onych”.
   W jednym z niedawnych wystąpień Ka­czyński połączył postulat godnościowy (wskazując go jako główny cel polityczny) z porządkami wolności i równości. To wiele wyjaśnia co do politycznych intencji preze­sa PiS. Każda rewolucja, kiedy przeradzała się w taką czy inną dyktaturę, ograniczała wolność w imię równości i godności.
   Rewolucję francuską zrodziło pragnienie wyzwolenia ludu spod despotycznej wła­dzy. Ale w miarę jej postępów rosła presja na zaspokojenie elementarnych mate­rialnych potrzeb szerokich mas. Podjęcie kwestii socjalnej zmieniło relację dykta­torów rewolucji z ludem. Dotąd stanowili jedność, teraz - mogąc rozdzielać dobra - stanęli ponad. Wspólnota pękła, otwo­rzyła się za to przestrzeń wielkiej manipu­lacji masami.
   Podobnie było w rewolucyjnej Rosji. Lenin również deklarował połączenie wol­ności z równością. Pierwsze symbolizowa­ły rady robotnicze, drugie - powszechna elektryfikacja. Rychło jednak okazało się, że demokracja nie podoła wielkiemu zada­niu modernizacji cywilizacyjnie zapóźnionego mocarstwa. Miejsce rad zajęła więc partyjna dyktatura.
   A polska rewolucja Solidarności? Ow­szem, na krótki czas umiała harmonijnie połączyć postulaty wolności i równości. W tysiącach relacji z tamtego czasu będą potem powracać słowa o odzyskanej god­ności. Trudno jednak wskazać choć jed­no wspomnienie, w którym to poczucie zostałoby skojarzone z dwoma tysiącami złotych podwyżki (czyli ósmym postulatem porozumień gdańskich), gwarancją przy­działu mięsa w reglamentowanym systemie kartkowym (nr 11) bądź wolnymi sobotami (nr 21). Nie ulegało wątpliwości, że godność była skutkiem obywatelskiego upodmioto­wienia i odzyskanej zdolności panowania nad własnym losem. Krótko mówiąc, raczej pozostała w porządku wolności.

Zachowajmy więc ostrożność, zanim w pełni przyjmiemy obowiązujący pogląd o godnościowym wymia­rze transferów socjalnych w rodzaju 500 plus. Oczywiście niektórym benefi­cjentom, tym realnie niezdolnym wiązać koniec z końcem, podniesienie poziomu minimalnego dochodu pomogło wydobyć się ze stanu głębokiej zapaści cywilizacyj­nej i związanego z tym upokorzenia. Nie­mniej adresowany do milionów Polaków program przede wszystkim odpowiadał na rosnące (i uzasadnione) aspiracje całego polskiego społeczeństwa. Aby wreszcie nie tylko symbolicznie, lecz także w wymiarze materialnym, zbliżyć się do europejskiego standardu zaspokajania życiowych potrzeb. Trudno więc brać serio słowa rządzących o moralnej gratyfikacji za transformację. Po prostu transformacja weszła w fazę dojrzałości, Polska ma dziś nieporów­nanie większe zasoby niż kiedykolwiek i może praktykować państwo opiekuńcze, które pragmatycznie określa cele i dobiera stosowne narzędzia. Wielkie egzaltacje nie są tu do niczego potrzebne.
   Zarazem trzeba mieć świadomość ko­rzyści i kosztów redystrybucji. Pisał o tym sprzyjający opiekuńczości państwa Zyg­munt Bauman. „Przychodzenie z pomocą staje się odpowiedzialnością organów pań­stwowych, a wraz z tym państwo przejmu­je prawo decydowania o względnej wadze potrzeb i tych, którym potrzeby te doskwie­rają. Raz jeszcze układa się jaźń moralną do snu. Uwalnia się ją od wyrzutów moral­nych, ale wraz z nimi i od czujności moral­nej, z dnia na dzień rdzewiejącej od nieużywania. Nie na wiele ta czujność się przyda, jeśli państwo postanowi pewnego dnia użyć scedowanego nań autorytetu moral­nego do celów głęboko niemoralnych”.
   Zdaniem Baumana państwo opiekuńcze staje się swoistym „agentem etycznym” obywateli. I naiwnością byłoby oczekiwać, że sugerować im będzie wyłącznie rozwią­zania szlachetne. Polityka przeważnie jest na bakier z moralnością, skuteczniejsze są odwołania do niskich pobudek. Taka już ludzka natura. Powszechna międzyludzka solidarność może objawiać się co najwyżej w szczególnych momentach historycznych; jako projekt społeczny jest niestety utopią. Wszelkie ruchy protestu w naszych cza­sach, jak zauważał Bauman, żądają tylko redystrybucji zysku. „Przegrani domagają się nowego rozdania kart, a nie nowej gry”.
   Stąd triumf polityki populistycznej, skła­dającej wyłącznie przyjemne obietnice. Obiecując równość, PiS w istocie zapowiada odwrócenie hierarchii społecznej, a nie jej spłaszczenie, „władzę ludu” sprawowaną przez partię. Stymulacja godnościowa jest tu dogodnym narzędziem, bo odwołując się do wartości wzniosłej, komunikuje się z tym, co w człowieku niskie. Paliwem jest zawiść, żądza rewanżu, upokorzenia elit, kreowanego dla politycznych potrzeb klasowego wroga. A w tych warunkach nie ma też oczywiście przestrzeni do realizacji obiecanej przez Kaczyńskiego wolności.

Czym zatem jest godność? To nic in­nego, jak szacunek do samego siebie.
Oferta dostarczenia godności z zewnątrz ułatwia obniżenie wymagań wobec sa­mego siebie. Tak pisała Maria Ossowska w kanonicznej refleksji na temat godności, zawartej w „Normach moralnych” (1969 r.). Wskazując przy tym najczęściej spotykane w codziennym życiu przykłady uchybienia własnej godności.
   A więc nieszczere schlebianie komuś i podlizywanie się w nadziei na osiągnię­cie osobistych korzyści. Dalej narzucanie się komuś, kto nie życzy sobie naszego towarzystwa. Okazywanie ślepego posłu­szeństwa i rezygnacja z własnego zdania. Oportunizm (czyli poświęcenie moralno­ści na rzecz życiowej wygody), przeliczanie wartości etycznych na materialne, brak powściągliwości i samochwalstwo. Także uprzedmiotowienie i pogarda wobec ko­biet. Traktowanie człowieka jak towaru, odbieranie mu należnych praw.
   Warto zwrócić uwagę, jak zatarta jest w tych przykładach granica pomiędzy naruszeniem godności własnej i drugiego człowieka. Zdawałoby się, że lizus upoka­rza sam siebie, podczas gdy manipulant odziera z godności manipulowanego. Nic bardziej mylnego. Jeżeli nie szanujemy siebie, tym samym odmawiamy szacunku innym. Tak samo jak nie da się odbić komuś jego własnej godności.
   Wszystkie te uchybienia bez trudu od­najdziemy w naszym życiu publicznym. Władza, która tyle mówi o godności, sama sobie jej przecież odmawia. Podli­zując się „zwykłym Polkom i Polakom”, budując wewnętrzne relacje na regule ślepego i upokarzającego posłuszeństwa, uprawiając propagandowe samochwal­stwo, wykazując bezwstydną zachłanność na przywileje władzy. I tak samo odziera z godności innych. Czyli konkretne gru­py, które zadarły z władzą i trafiły pod jej pręgierz (ostatnio LGBT i nauczyciele). Funkcjonariuszy publicznych, maso­wo kneblowanych i zwalnianych z pra­cy za głoszenie poglądów. Powoływane są nawet specjalne instytucje do łamania niezależnych kręgosłupów (np. postę­powania dyscyplinarne w sądach). Stąd paradoks, że można godność odzyskać (wydobywając się z biedy dzięki nowemu świadczeniu), a zarazem ją stracić (będąc instrumentalnie potraktowanym).
   Czy polityka w ogóle powinna intere­sować się godnościowymi aspiracjami obywateli? Chyba wystarczy, jeśli usza­nuje ich autonomię. Błędne jest oczeki­wanie, że ktokolwiek - a już zwłaszcza walczący o władzę polityk - sprezentuje nam godność. Już pokolenie Solidarno­ści przekonało się, że można ją wyłącznie zdobyć samemu.
   Psycholog i etyk Józef Kozielecki opi­sywał mechanizm emancypacji niedługo przed sierpniową eksplozją: „Współczesny człowiek osiąga godność osobistą w dzia­łaniu, w trakcie rozwiązywania konfliktów, w które jest uwikłany. Obrona swojego ja, walka o uznawane wartości i ideały, zacho­wanie wierności wobec siebie w wielkich instytucjonalnych sieciach, opór przeciwko behawiorystycznej manipulacji - to przy­kłady poczynań, które kształtują przeko­nanie człowieka o jego autentycznej war­tości moralnej”.

Inaczej mówiąc, godność nigdy nie będzie towarem, w tym sensie nie da się jej przydzielić ani redystrybuować. Trzeba samemu być aktywnym. Oriento­wać się przy tym na współdziałanie, gdyż rywalizacja prowokuje zachowania dra­pieżne i egoistyczne. Jak również twardo trzymać się teraźniejszości. Bo zanu­rzenie w przeszłości, obsesja pamięci o dawnej chwale, wielkości własnego narodu, stanowi jedynie iluzję godno­ści, formułę zastępczą. Ochoczo podsu­waną przez rządy wrogie obywatelskiej podmiotowości. Podobnie zresztą należy traktować zapatrzenie się w przyszłość, skutkujące biernością. Jak również ple­mienne afiliacje, moralne absolutyzmy i w ogóle wszystko, co pęta wolną wolę.
   Czy to oznacza, że rząd nie jest w stanie wspierać godności? Bynajmniej, sprzyjają temu inwestycje w kapitał społeczny, po­szerzanie obszaru realnej wolności, uczest­nictwa, redukowanie wykluczeń i wyrów­nywanie potencjałów.
   Trzeba jednak - to już sugestia na przy­szłość - pragmatycznie określać cele, unika­jąc wzniosłych słów i moralnych roszczeń. Z reguły towarzyszy im bowiem pokusa się­gania po niegodziwe środki. Raz wchodząc na tę drogę, trudno potem zawrócić.
Rafał Kalukin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz