Strony

niedziela, 28 kwietnia 2019

Prezes ruszył w pole



PiS nie łagodzi przekazu i nie maszeruje do centrum, bo nic tam nie znajdzie.
W tej kampanii liczy się mobilizacja własnych zwolenników, a nikt nie zrobi tego lepiej niż prezes. Dlatego Jarosław Kaczyński wyszedł z cienia.

Ci, którym przez ostatnie lata brakowało Kaczyńskie­go na pierwszej linii frontu, spokojnie mogą odetchnąć, bo na kampanię europejską prezes PiS wrócił z całą mocą. Tym razem za nikim się już nie chowa; to on nadaje kierunek, kreśli linie podziału, rozdaje razy, obiecuje i straszy. Różnica w po­równaniu z wyborami z 2015 r. czy nawet zeszłoroczną potyczką o samorządy jest przepastna; wiele to mówi o strategii partii rządzącej, o tym, jak odczytuje ona nastro­je społeczne i jakie wnioski z tego wyciąga. Wyjście Kaczyńskiego zza biurka przy No­wogrodzkiej pokazuje również, jak zmie­nia się układ sił w Zjednoczonej Prawicy.
   Jeszcze 15 grudnia na konwencji PiS w Szeligach Kaczyński wystąpił w roli dru­goplanowej, a główne wystąpienie należa­ło do Mateusza Morawieckiego, któremu
sekundowali Zbigniew Ziobro, Jarosław Gowin i Beata Szydło. Politycy prawicy głośno zapowiadali wówczas zwrot ku klasie średniej i rywalizację z Platformą o przychylność wyborców w miastach. Ciszej dodawali, że z badań wychodzi im, że ich zamożniejszy niż na początku ka­dencji elektorat nie pragnie już kolejnych transferów socjalnych, lecz modernizacji państwa, większych pieniędzy na naukę i kulturę czy choćby skutecznej walki ze smogiem.

Wstrzymani i urwani
Ale nic z tych rzeczy. Na ostatniej prostej Kaczyński przesiadł się z tylnego siedzenia na fotel kierowcy. Na pierwszy plan znów weszło rozdawnictwo. Najpierw, 23 lutego na konwencji w Warszawie, szef PiS ogłosił obietnice na finisz kadencji, składające się na tzw. nową piątkę PiS (m.in. rozszerzenie programu 500+ na pierwsze dziecko czy jednorazowa premia dla emerytów i ren­cistów). Wystąpił w roli lidera obozu, ale po trosze zastąpił też premiera, w którego gestii teoretycznie leży wytyczanie i przed­stawianie takich celów. Zaskoczenie z tru­dem ukryła minister finansów Teresa Czer­wińska, która nie bardzo chyba wiedziała, co się święci w strzeżonym przez nią bu­dżecie. Jej dymisja wisiała na włosku.
   Następnie Kaczyński udał się w tour po Polsce i swoimi wystąpieniami zdomi­nował weekendowe konwencje wyborcze. 9 marca w Rzeszowie ogłosił kampanię wymierzoną w środowiska LGBT, strasząc szykowaną jakoby przez PO seksualizacją dzieci. 30 marca w Gdańsku szef PiS przed­stawił obietnicę „wolnościową” swojej partii, dotyczącą wdrożenia dyrektywy o ochronie praw autorskich (tzw. ACTA 2). Na zjeździe PiS we Wrocławiu był jedynym mówcą, a w Kadzidle na Mazowszu przed­stawił program wsparcia rolników z gło­śnymi obietnicami 500 zł na krowę i 100 zł na tucznika. 13 kwietnia w Lublinie sprze­ciwił się przyjęciu przez Polskę wspólnej waluty, bo - jak tłumaczył - trzeba powie­dzieć „nie” europejskim cenom.
   Bez dwóch zdań to Kaczyński jest teraz twarzą PiS, inaczej niż w wyborach parla­mentarnych z 2015 r., gdy w roli głównej występowała Beata Szydło, czy w wybo­rach samorządowych, gdy frontmanem był Morawiecki. Dzieje się tak co najmniej z kilku powodów. Pierwszy i najważniejszy to wnioski z badań, zarówno ilościowych, jak i jakościowych (tzw. fokusów). Wynika z nich, że marsz do centrum byłby w tej kampanii marszem donikąd.
   Sondaże, zarówno te zamawiane przez Platformę, jak i te pisowskie, pokazują, że dwie największe partie nie mają czego szukać na terytorium przeciwnika. Jest cał­kiem inaczej niż w 2015 r., gdy PiS schował Antoniego Macierewicza, Zbigniewa Ziobrę i samego Kaczyńskiego oraz ukrył się za parawanem socjalnych obietnic i uśmie­chem Szydło. Wówczas, gdy PO była w cięż­kim kryzysie, ta strategia przyniosła owoce - z badania exit poll wynikało, że kilkaset tysięcy byłych wyborców Platformy prze­szło na stronę PiS. Dziś, w dobie szalejącej polaryzacji, szanse na takie transfery spa­dły niemal do zera.
   Głównym celem PiS stało się zatem zachęcenie do głosowania w eurowyborach własnych zwolenników, ewentualnie uszczknięcie wyborców prawicowej kon­kurencji - Kukiz’15 czy Konfederacji. Dla prawicowego elektoratu to Kaczyński jest zaś największym autorytetem. Tę dość oczywistą intuicję potwierdziły zresztą zamówione przez PiS badania - wyborcy tej partii chcą, by to on - a nie Szydło czy Morawiecki - dowodził kampanią. Jak sły­szymy, była premier zajęła w tej klasyfikacji drugie miejsce.
   Dodać wypada, że lustrzaną strategię przyjął Grzegorz Schetyna, który porzu­cił rojenia o „konserwatywnej kotwicy” i zamiast bić się o wyborców prawico­wych, próbuje zdusić Wiosnę Roberta Biedronia. Obaj główni rywale skupiają się na pilnowaniu i porządkowaniu wła­snych podwórek, nawet jeśli w kampanij­nej retoryce najwięcej uwagi poświęcają sobie nawzajem.

Partia chce prezesa
Kaczyński - i to wydaje się drugim po­wodem jego wzmożonej aktywności - od­powiada też na zapotrzebowanie własnej partii. Zarówno kandydaci na europosłów, jak i szeregowi działacze chcą, by to prezes prowadził ich do wyborów, żeby potwier­dził, że jest jedynym przywódcą obozu. Kolejne wystąpienia Kaczyńskiego nie tylko ich ucieszyły, ale i wywołały lawinę pochlebstw, które dodatkowo podkreśla­ją jego aktywność. Mamy zatem „piąt­kę Kaczyńskiego” (gdy w zeszłym roku była „piątka Morawieckiego”), a emeryci nie dostaną w maju „mateuszowego”, lecz, jak z dumą ogłosiły „Wiadomości” - „jarkowe”.
   Rację być może ma też rozmówca POLITYKI z rządu, który przekonuje, że Kaczyńskiego zaczęła trochę uwierać rola demiurga na zapleczu. Już pod koniec 2017 r. prezes PiS w TVP ogłosił, że to on - a nie Szydło czy Elżbieta Rafalska - wy­myślił program 500+.
   Równolegle sondaże zdają się dowo­dzić, że mniej jest powodów, dla których
Kaczyński musiał się chować w trakcie kampanii czy - wcześniej - wystawiać Piotra Glińskiego na „technicznego pre­miera”. Minęły czasy, gdy prezes PiS był wraz z Macierewiczem na szarym końcu rankingu zaufania do polityków. Jeszcze w pierwszym półroczu 2015 r. Kaczyń­skiemu ufało od 31 do 34 proc. Polaków, nie ufało - od 46 do 50 proc. Dziś jego notowania są wyraźnie lepsze - w cią­gu ostatniego półrocza odsetek bada­nych ufających prezesowi PiS wahał się od 39 do 43 proc., a nieufnych wobec niego - od 42 do 47 proc. Zdarzył się nawet son­daż, w którym więcej osób darzyło szefa PiS zaufaniem niż nieufnością.
   Kaczyński wypada obecnie wyraźnie lepiej niż Schetyna (23 proc. zaufanie, 45 proc. nieufność). Awans szefa PiS w ran­kingu zaufania do polityków ośmiela go do aktywniejszej roli w kampanii i zmniej­sza ryzyko, że będzie mobilizował zwolen­ników opozycji. Nawet sławne wystąpienie sejmowe, w którym Kaczyński stracił pa­nowanie nad sobą, „bez żadnego trybu” nazwał polityków PO „kanaliami” i oskar­żył ich o to, że zamordowali jego brata, nie pomogło opozycji i nie zaszkodziło osobi­stym notowaniom prezesa.

Czarny Mateusz
Aktywizacja Kaczyńskiego prowo­kuje pytania o rolę obecnego premie­ra. Morawiecki nie zniknął rzecz jasna z kampanii, na konwencjach jest zwykle drugim mówcą, ale stał się wykonawcą woli politycznej prezesa (skądinąd było tak zawsze, teraz po prostu nikt się z tym już nie kryje). Sympatycy premiera tłu­maczą, że jest tak dlatego, że szefa rządu pochłaniają obowiązki służbowe, ale to tylko część prawdy.
   W obozie rządzącym dominuje prze­konanie, że nie powiodła się misja, jaką miał zrealizować Morawiecki - próba się­gnięcia po wyborców umiarkowanych, z wyższym wykształceniem, miesz­kańców miast. Spektakularnym świa­dectwem tej porażki były zeszłoroczne wybory samorządowe w miastach. Kan­dydaci PiS, mimo dużego zaangażowa­nia Morawieckiego, seryjnie przegrywali z reprezentantami opozycji, nierzadko osiągając wyniki gorsze niż w 2014 r.
   Premier pozostaje w dobrych relacjach z Kaczyńskim, ale w partii czy szerzej - w obozie rządzącym - atmosfera wokół Morawieckiego się zagęściła.
   Ktoś rozpowiada nawet stary dowcip z nową pointą: „Amerykanie przez kilka lat szkolili superszpiega, żeby go wysłać do Rosji. Nauczyli języka, obyczajów i wreszcie zrzucili na spadochronie gdzieś na Syberii. Miejscowi zapraszają go do sie­bie, dają jeść, dają pić, gadają. Po godzinie jeden z nich przygląda się Amerykanino­wi i mówi: Ty nie nasz. - Czemu nie wasz? - pyta szpieg. - Ty mówisz jak my, pijesz jak my, no ale ty nie nasz. - Ale dlacze­go? - Bo ty czarny. I z Morawieckim w PiS jest podobnie”.
   Takich sygnałów i sygnalików jest wię­cej. „Fakt” napisał, że brak wystąpienia Morawieckiego na konwencji we Wro­cławiu oznaczał wypadnięcie z łask Ka­czyńskiego (z tego, co mówią politycy PiS, to nieprawda). Gazeta.pl opisała wizytę Morawieckiego na urodzinach Dominika Tarczyńskiego, jednego z najbardziej rady­kalnych i nielubianych przez liderów partii posłów. Portal Onet.pl napisał, że Mora­wiecki włączy się w rozmowy z nauczy­cielami (otoczenie premiera dementowa­ło te zapowiedzi). Także w Onecie ukazał się tekst, że w pewnych okolicznościach Morawiecki mógłby zostać kandydatem na polskiego komisarza w przyszłej Ko­misji Europejskiej. Takie teksty w oczywi­sty sposób podkopują pozycję premiera (i tak też są czytane na Nowogrodzkiej oraz w siedzibie rządu), ale dziennikarze ich nie wymyślają - to ktoś z obozu władzy snuje opowieść niekorzystną dla szefa rządu.
   Media spekulują o „rozejmie” Mora­wieckiego z Ziobrą, trudno wszak uwierzyć w pokój między tymi politykami, zwłasz­cza gdy sympatyzujący z ziobrystami tygo­dnik „Sieci” regularnie podszczypuje pre­miera. Obietnice socjalne pogorszyły zaś relacje premiera z Jarosławem Gowinem, Jadwigą Emilewicz, Teresą Czerwińską, a ponoć i Glińskim.
   Nie oznacza to bynajmniej rewolucji wewnątrz obozu rządzącego, to raczej przesunięcie akcentów. PiS w swojej ma­sie, nawet jeśli nie uznał premiera za „swo­jaka”, to i tak go toleruje jako aktualnego faworyta prezesa. Wyjazd Joachima Bru­dzińskiego do Brukseli i perspektywa ope­racji kolana Kaczyńskiego sprawiają zaś, że to wciąż Morawiecki pozostaje fawo­rytem do fotela premiera, gdyby PiS miał tworzyć rząd po jesiennych wyborach.
Na razie jednak przed PiS wybory eu­ropejskie. Sondaże są zmienne, wynik - niepewny. Zagadką jest frekwencja; PiS wyraźnie obawia się, że będzie wyższa po stronie opozycyjnej, „miejskiej”; sta­wia więc na Kaczyńskiego jako polityka, który w największym stopniu może mo­bilizować elektorat po stronie prawicy. Ubocznym efektem tej strategii jest ry­zyko zwiększenia frekwencji w elekto­racie opozycji, w tym zwłaszcza Koalicji Europejskiej, oraz dalsze wzmocnienie polaryzacji sceny politycznej. A jeśli PiS - mimo zaangażowania prezesa - przegra w eurowyborach, to powstanie dręczące pytanie, na czym budować kampanię wy­borów do Sejmu i Senatu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz