Opozycja staje przed
trudnym zadaniem - pokonanie rządzącego dzisiaj obozu to niejeden wyborczy akt,
ale dłuższy proces. Z wieloma niewiadomymi.
Stawką dzisiejszych zmagań
politycznych jest nie tylko władza, ale także w jakimś stopniu ustrój państwa
polskiego, w tym kwestie ładu medialnego, realnego zakresu samorządności
terytorialnej, gwarancji praworządności i swobód obywatelskich czy praw
opozycji.
Wybory rozstrzygną jednak tylko część tych spraw, ponieważ
- jak pokazały minione lata - nawet
bezwzględna większość parlamentarna i wybrany z jej poparciem prezydent nie
gwarantują pełnej realizacji planów. Także dlatego, że psuje się znacznie
łatwiej, niż naprawia. Wreszcie ze względu na to, że żadna możliwa z dzisiejszego
punktu widzenia większość sejmowa nie będzie dość silna, by ustanowić nowe, w
miarę stabilne reguły.
Dziś PiS ma przewagę
Dlatego myśląc o bilansie sił,
warto badać go w dwóch perspektywach - doraźnej, mierzonej najbliższymi 3-4
latami, i odleglejszej, długofalowej. Takiej, w której można myśleć o jakichś
nowych porządkach. W tym pierwszym wymiarze możliwe są trzy scenariusze:
utrzymanie dominacji PiS, równowaga sił pod rządami obecnej opozycji oraz
polityczny chaos. Pierwszy scenariusz wymaga zachowania samodzielnej większości
PiS w Sejmie. Drugi - większości w rękach
dzisiejszej Koalicji Europejskiej i Wiosny. Trzeci braku większości i rozstrzygającej roli
ugrupowań, takich jak Kukiz’15 czy Konfederacja, na prawo od partii Jarosława
Kaczyńskiego. Dziś - obserwując wyniki sondaży - można myśleć o wszystkich trzech wariantach jako o równie prawdopodobnych.
O realnej przewadze politycznej świadczy zdolność wygrywania
wyborów i „zagospodarowania” odniesionego zwycięstwa. To, co zrobił PiS w
latach 2015-16, sprawia, że ten drugi wymiar nie będzie miał charakteru
rutynowego przejęcia władzy, jak w latach po - przednich. Jeżeli nadal będzie
rządził PiS, możemy się spodziewać kolejnego „blitzkriegu” przeciwko mediom,
samorządom, sądom czy innym instytucjom. Jeżeli wygra opozycja, będzie się
starała usunąć skutki rewolucyjnych zmian 2015 i 2016 r., przynajmniej w TK i
sądownictwie, a być może także w mediach publicznych, służbie cywilnej,
prokuraturze. Wszystkie te zmiany będą zapewne blokowane przez prezydenta,
przynajmniej do sierpnia 2020 r.
Istnieje zatem sześć powodów, dla których sytuację opozycji
nadal możemy uważać za mniej korzystną od Prawa i Sprawiedliwości.
Pierwszy jest oczywisty i banalny. Dopóki PiS rządzi,
dopóty dysponuje ważnymi instrumentami, takimi jak możliwość generowania
„faktów medialnych” przy pomocy prokuratury, służb specjalnych i telewizji
publicznej. Po drugie: wiosną tego roku rząd Morawieckiego zdecydował się na
wsparcie kampanii wyborczej PiS dodatkowymi transferami środków publicznych. To
coś więcej niż standardowe operacje w budżetach lat wyborczych, umożliwiające
niewielkie podwyżki płac i emerytur. To operacja nieujęta w ustawie budżetowej
i koncentrująca wypłatę obiecanych środków w sposób optymalny dla wyborczych
interesów rządzącej partii.
Trzeci powód jest związany ze skutkami zwycięstwa każdej ze
stron: PiS wygrywając, utrzymuje pełnię władzy na poziomie centralnym,
funkcjonując w całkowicie spacyfikowanym w poprzednich czterech latach
otoczeniu. Sytuacja opozycji jest inna: wspomnienie 2015 r., w którym doszło do
zwycięstwa partii Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich i do zdobycia
bezwzględniej większości w parlamentarnych, może tworzyć złudzenie, że i tym
razem „zwycięzcą bierze wszystko”. Część zwolenników opozycji myśli o przyszłości tak, jak gdyby warunkiem wystarczającym było
jesienne zwycięstwo nad obecną władzą. Tymczasem nawet możliwość stworzenia
większościowej koalicji i rządu nie oznacza jeszcze osiągnięcia tej samej
zdolności, którą posiadało PiS w 2015 r. Opozycja będzie mogła odwrócić
niektóre skutki obecnych rządów dopiero, gdy wygra wybory prezydenckie.
Czwarty powód dotyczy stopnia scentralizowania decyzji i
reakcji na wydarzenia. Po stronie PiS do dzisiejszej „milczącej dyscypliny”,
która dawała tej partii wygraną we wszystkich niemal głosowaniach sejmowych,
dojdzie jeszcze element silniejszej niż dotychczas lojalności prezydenta.
Andrzej Duda będzie zabiegał o poparcie PiS w walce o reelekcję, a zatem
będzie się starał uniknąć poważniejszych zadrażnień. Z kolei po stronie opozycji
trudne będzie - jak pokazują ostatnie miesiące - choćby osiągnięcie jednolitości
przekazu. Co więcej - tę nierównowagę będzie można złagodzić, ale nie
przełamać. Opozycja nigdy nie osiągnie - ze względów strukturalnych i
kulturowych - poziomu spójności PiS. Nie tylko dlatego, że nie zgodzą się na to
politycy SLD, PSL, Nowoczesnej czy nawet samej Platformy. Przede wszystkim nie
zaakceptuje tego ani elektorat, ani żadna struktura instytucjonalnego zaplecza
opozycji.
Piąty element nierówności dotyczy kwestii finansowych.
Poważnymi - porównywalnymi do PiS środkami - dysponuje tak naprawdę tylko
Platforma Obywatelska. Ale nawet ona nie będzie mogła wykorzystać do swoich
celów środków publicznych, takich jakie wykorzysta połączona machina
propagandowa rządu i mediów pozostających pod kontrolą obozu władzy.
Szósty powód dotyczy realnego wsparcia strukturalnego. Po
stronie opozycji będzie najwyżej część związków zawodowych, część mediów
prywatnych. Po stronie PiS - Solidarność (słabnąca, ale ciągle jeszcze
dostatecznie liczna) oraz spora część duchowieństwa i struktur laikatu katolickiego. Nawet wbrew własnym długofalowym
interesom. Reakcja większości tych środowisk na pojawienie się Wiosny Roberta
Biedronia była wystarczająco jednoznaczna, by nie mieć złudzeń, że „w obronie
cywilizacji” zagłosują nawet na bardziej radykalną wersję prawicowego populizmu
niż ten, który prezentuje PiS.
Warto też podkreślić, że wybory parlamentarne będą dla opozycji
trudniejsze niż samorządowe i europejskie. W tych pierwszych po jej stronie
stały zasoby lokalne pozostające w dyspozycji związanych z nią samorządowców i
niechęć części wyborców PiS (głosujących na tę partię w wyborach do sejmików)
do popierania słabych kandydatów tego ugrupowania, których głównym - a czasami
jedynym - atutem była partyjna nominacja. W tych drugich szansą może być
większa mobilizacja wyborców opozycji i niższa motywacja struktur partyjnych
obozu władzy, które dopiero jesienią będą walczyć o polityczne „życie”.
Długofalowa niewiadoma
Zmiany uruchomione przez rząd PiS,
polegają na wyznaczeniu odmiennych niż dotychczasowe pól sporu politycznego,
zarysowaniu nieco innych linii podziału: zarówno tych przez PiS pożądanych,
jaki tych niezamierzonych. Istotną rolę odgrywa też kryzys systemów politycznych
całego świata zachodniego, związany m.in. z upowszechnieniem się nowych kanałów
komunikacji, rosnącym krytycyzmem wobec dotychczasowych elit i ich sposobu
myślenia i mówienia o świecie.
Nawet ta oś podziału, którą prof. Maciej Gdula
nazwał stosunkiem do nowego autorytaryzmu, postawą akceptacji silnej władzy w
sporze z dotychczasowymi elitami, nie jest żadną polską specyfiką. Satysfakcję z działań, w których populistyczny rząd
„uciera nosa” liberalnym mądralom, mają dziś niektórzy Włosi, Amerykanie czy
Węgrzy, do pewnego stopnia także Czesi. Apetyt na taką politykę mogą mieć
jeszcze kolejne europejskie narody. Co więcej - dziś widać już, że podjęty we
Francji eksperyment powstrzymania fali antyestablishmentowej polityki przy
pomocy przejmującego część tych haseł lidera nie jest żadnym trwałym
rozwiązaniem. Zaakceptowana przez sporą część politycznych i pozapolitycznych
elit strategia „na przeczekanie” może okazać się - np. w warunkach kolejnego
kryzysu ekonomicznego - samobójcza.
Oczywiście prawdziwa jest również teza mówiąca, że
konkurenci dotychczasowych elit także nie mają recepty na rozwiązanie problemów
migracji, dystrybucji efektów wzrostu gospodarczego, poczucia pewności
zatrudnienia - że nadrabiają radykalną retoryką, kwestionującą zasady
politycznej poprawności i neoliberalny kanon myślenia o ekonomii. Ale być może części wyborców wystarczy satysfakcja
płynąca właśnie z tej retoryki, z faktu, że ktoś u władzy podziela ich emocje,
że podejmuje gesty świadczące o empatii z ich światem wartości. PiS dobrze te
potrzeby zrozumiało, dostosowało do nich swoje polityczne i budżetowe
priorytety, swoją socjotechnikę i sposób argumentacji.
Jednak wyzwanie rzucone przez nowy styl rządzenia nie
zostało podjęte przez zaatakowany establishment. Nie sformułowano dotąd - poza
Francją - politycznej alternatywy, innej niż ideowo-instytucjonalna
kontynuacja poprzednich porządków. To dziś najpoważniejsze źródło siły ruchów
antysystemowych. Pierwsze hasła odświeżenia apelu, podjęcia wysiłku
sformułowania alternatywy na nowo - nie zostały przyjęte entuzjastycznie.
Nadchodzące wybory europejskie mogą nie naruszyć przewagi starych umiarkowanych
politycznie ugrupowań, tym samym przynieść samouspokojenie. Obowiązujące do
czasu, gdy jakieś kolejne państwo pójdzie śladem Włoch, Polski czy Węgier. Co
ciekawe, nawet w Polsce, we Włoszech czy na Węgrzech główne ugrupowania
opozycji nie formułują nowej politycznej alternatywy. A te kręgi, które próbują
mówić nowym językiem, są instytucjonalnie i kadrowo za słabe, by w oczach
opinii publicznej uchodzić za naturalnych następców elit minionych dekad. Nowy
autorytaryzm ma szczęście walczyć ciągle ze starymi błędami, czerpać swoją siłę
ze sprawdzonych już w boju argumentów. I nie musi konfrontować się z pomysłami
od niego samego świeższymi.
Ale polski konflikt jest bardziej skomplikowany. Naszą
specyfiką jest silne powiązanie ruchu antyestablishmentowego - szerszego niż
sam „obóz dobrej zmiany” - z katolicyzmem, a raczej jego bardzo specyficzną,
upolitycznioną wersją. Nie sposób wskazać europejskiego kraju, w którym
miałyby miejsce manifestacje religijne podobne do tych, jakie urządza obóz
władzy w Toruniu. To nie jest wizyta u prymasa Polski, to nie udział w jakichś
tradycyjnych uroczystościach religijnych, to zupełnie nowe reguły gry - dla obu
stron. W konsekwencji bowiem ukształtowała się niezwykła sytuacja, w której na
czele opinii katolickiej w Polsce nie stoi dziś żaden z biskupów, ale Tadeusz
Rydzyk, a PiS jest powszechnie - także przez duchowieństwo - uznawane za jedyną
partię katolicką.
W konsekwencji antyklerykalizm będzie nie tylko w naturalny
sposób jednym z komponentów politycznej alternatywy dla PiS, ale jedną z
rosnących sił w naszym życiu publicznym. Hierarchia kościelna nie będzie w długiej perspektywie postrzegana
jako potencjalny arbiter czy mediator, ale jako jedna ze stron sporu. A
osłabienie jej wpływu na życie społeczne - jako jeden z celów szerszego ruchu
wspierającego w naturalny sposób przeciwników obozu władzy.
Trzecia oś będzie dotyczyć światopoglądu w szerszym sensie.
Bardzo dobrze tę kwestię postawił przed kilkoma laty w „Poruszonej mapie”
Przemysław Czapliński. „Polska nie leży tam, gdzie dotąd leżała. Zmiana naszego
położenia wynika z poluzowania więzi z większymi - takimi jak Unia Europejska
czy Europa Środkowa - całościami. Znajdujemy się w fazie wyprowadzki z
dotychczasowej mapy, a ruch ten odbywa się w niewiadomym kierunku i niewiadomym
celu”. Uchwycił w ten sposób pewną cechę rządów PiS, która - wbrew tezom części
oponentów - nie prowadzi ani ścieżką putinowskiej Rosji, ani ścieżką Orbana.
Choć ustawia część polskiej opinii w wyraźnej opozycji do Zachodu.
W jego opisie miesza się
prymitywna wersja katolickiej myśli społecznej z jakimś postpeerelowskim
bełkotem antyniemieckim.
Ten spór będzie dotyczył sposobu postrzegania swoich i
obcych, stosunku do historii, zaufania do różnych źródeł wiedzy o świecie
(medycynie, prawie, ekologii, ekonomii), wyobrażenia o pozycji kobiety w
rodzinie i społeczeństwie. Dziś to jest konflikt, który w Polsce przebiega
między tradycjonalistycznym w większości społeczeństwem a progresywistycznymi
projektami. Z każdym rokiem jednak proporcje te będą się zmieniać. To
tradycjonalizm stanie się projektem, zbiorem życzeń, na które modernizujące się
społeczeństwo będzie miało coraz mniejszą ochotę.
Dwa starcia
Dziś oś sporu przebiega między
dwiema formacjami o słabnących centroprawicowych korzeniach, między PiS a
stanowiącymi rdzeń Koalicji Europejskiej PO i PSL. Sporu, w którym ton nadaje
radykalizujący się obóz władzy. W którym opozycji jest bardzo trudno przejąć
inicjatywę i odwrócić logikę politycznych przemian. Przez minione lata
prowadziła ona politykę trzymania się dawnych diagnoz i recept. Być może w tej
doraźnej perspektywie - jaką stanowią wybory europejskie i parlamentarne 2019
r. - okaże się ona wystarczająca.
Jednak aby skutecznie rywalizować z PiS, przejąć
inicjatywę, opozycja musiałaby wyjść poza dzisiejszy horyzont ideowo-polityczny
i sformułować ofertę zawierającą wyraźniejsze komponenty kojarzone dotąd z
lewicą. Choćby w taki sposób, w jaki wplotła je do swojego programu Wiosna
Roberta Biedronia czy nawet po części tak jak to zrobiła Partia Razem.
Dzisiejszy format tego poszerzenia programowego jest bowiem zaledwie korektą
kadrową, dokonaną tylko pozornie w podobnym kierunku - dawnych liderów SLD. Po
drugie - opozycja powinna znaleźć sposób na otworzenie kanałów rekrutacji do
polityki ciekawych, młodych liderów przed czterdziestką. Stworzyć mechanizm
innego niż klientelistyczne reprezentowanie interesów różnych grup społecznych,
regionów i miast czy nawet poszczególnych
instytucji. Po trzecie wreszcie - stworzyć
mechanizm godzenia naturalnego pluralizmu we własnych szeregach ze względnie
sprawnym kierownictwem, zdolnym do codziennej rywalizacji ze scentralizowanym i
zdyscyplinowanym obozem władzy.
Ta zmiana w wymiarze ideowym i generacyjnym może dokonać
się - w zależności od majowego werdyktu wyborców - zarówno poprzez koalicję KE
z Wiosną Biedronia (w przypadku dobrego wyniku tej drugiej), jak i poprzez
wspólne listy w jesiennych wyborach. Samo pojawienie się tej oferty wzmocniło
szanse opozycji - sprawiło bowiem, że lekceważeni przez PO wyborcy, którzy nie
chcą rządów PiS, ale oczekują wyraźnej korekty programowej i personalnej po stronie opozycji, mogą skutecznie przyczynić
się do zmiany u steru władzy, a nie poprzestawać na kontestacji układu PO-PiS.
Wybory samorządowe pokazały, że PiS jest formacją, którą
można pokonać. Pierwszym istotnym testem nowego układu instytucjonalnego
opozycji - obejmującego KE i Wiosnę - będą wybory europejskie. To one pozwolą na
zweryfikowanie wyborczej strategii przed kluczowymi wyborami jesiennymi,
pierwszymi od lat z tak wysoką stawką polityczną i ustrojową.
Rafał Matyja
politolog, publicysta, wykładowca Wyższej Szkoły
Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz