Strony

środa, 15 maja 2019

Nie wystarczy drobna zmiana



Opozycja staje przed trudnym zadaniem - pokonanie rządzącego dzisiaj obozu to niejeden wyborczy akt, ale dłuższy proces. Z wieloma niewiadomymi.

Stawką dzisiejszych zmagań politycznych jest nie tylko władza, ale także w jakimś stopniu ustrój państwa polskiego, w tym kwestie ładu medialnego, realnego zakresu samorządności terytorialnej, gwarancji praworządności i swo­bód obywatelskich czy praw opozycji.
   Wybory rozstrzygną jednak tylko część tych spraw, ponieważ - jak pokazały minione lata - nawet bezwzględna większość parlamen­tarna i wybrany z jej poparciem prezydent nie gwarantują pełnej realizacji planów. Także dlatego, że psuje się znacznie łatwiej, niż naprawia. Wreszcie ze względu na to, że żadna możliwa z dzisiej­szego punktu widzenia większość sejmowa nie będzie dość silna, by ustanowić nowe, w miarę stabilne reguły.

Dziś PiS ma przewagę
Dlatego myśląc o bilansie sił, warto badać go w dwóch per­spektywach - doraźnej, mierzonej najbliższymi 3-4 latami, i od­leglejszej, długofalowej. Takiej, w której można myśleć o jakichś nowych porządkach. W tym pierwszym wymiarze możliwe są trzy scenariusze: utrzymanie dominacji PiS, równowaga sił pod rząda­mi obecnej opozycji oraz polityczny chaos. Pierwszy scenariusz wymaga zachowania samodzielnej większości PiS w Sejmie. Drugi - większości w rękach dzisiejszej Koalicji Europejskiej i Wiosny. Trzeci  braku większości i rozstrzygającej roli ugrupowań, takich jak Kukiz’15 czy Konfederacja, na prawo od partii Jarosława Ka­czyńskiego. Dziś - obserwując wyniki sondaży - można myśleć o wszystkich trzech wariantach jako o równie prawdopodobnych.
   O realnej przewadze politycznej świadczy zdolność wygrywa­nia wyborów i „zagospodarowania” odniesionego zwycięstwa. To, co zrobił PiS w latach 2015-16, sprawia, że ten drugi wymiar nie bę­dzie miał charakteru rutynowego przejęcia władzy, jak w latach po - przednich. Jeżeli nadal będzie rządził PiS, możemy się spodziewać kolejnego „blitzkriegu” przeciwko mediom, samorządom, sądom czy innym instytucjom. Jeżeli wygra opozycja, będzie się starała usunąć skutki rewolucyjnych zmian 2015 i 2016 r., przynajmniej w TK i sądownictwie, a być może także w mediach publicznych, służbie cywilnej, prokuraturze. Wszystkie te zmiany będą zapew­ne blokowane przez prezydenta, przynajmniej do sierpnia 2020 r.
   Istnieje zatem sześć powodów, dla których sytuację opo­zycji nadal możemy uważać za mniej korzystną od Prawa i Sprawiedliwości.
   Pierwszy jest oczywisty i banalny. Dopóki PiS rządzi, dopóty dysponuje ważnymi instrumentami, takimi jak możliwość gene­rowania „faktów medialnych” przy pomocy prokuratury, służb specjalnych i telewizji publicznej. Po drugie: wiosną tego roku rząd Morawieckiego zdecydował się na wsparcie kampanii wyborczej PiS dodatkowymi transferami środków publicznych. To coś więcej niż standardowe operacje w budżetach lat wyborczych, umoż­liwiające niewielkie podwyżki płac i emerytur. To operacja nieujęta w ustawie budżetowej i koncentrująca wypłatę obiecanych środków w sposób optymalny dla wyborczych interesów rządzą­cej partii.
   Trzeci powód jest związany ze skutkami zwycięstwa każdej ze stron: PiS wygrywając, utrzymuje pełnię władzy na poziomie centralnym, funkcjonując w całkowicie spacyfikowanym w po­przednich czterech latach otoczeniu. Sytuacja opozycji jest inna: wspomnienie 2015 r., w którym doszło do zwycięstwa partii Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich i do zdo­bycia bezwzględniej większości w parlamentarnych, może tworzyć złudzenie, że i tym razem „zwycięzcą bierze wszystko”. Część zwolenników opozycji myśli o przyszłości tak, jak gdyby warunkiem wystarczającym było jesienne zwycięstwo nad obecną władzą. Tymcza­sem nawet możliwość stworzenia większościowej ko­alicji i rządu nie oznacza jeszcze osiągnięcia tej samej zdolności, którą posiadało PiS w 2015 r. Opozycja bę­dzie mogła odwrócić niektóre skutki obecnych rządów dopiero, gdy wygra wybory prezydenckie.
   Czwarty powód dotyczy stopnia scentralizowania decyzji i reakcji na wydarzenia. Po stronie PiS do dzi­siejszej „milczącej dyscypliny”, która dawała tej partii wygraną we wszystkich niemal głosowaniach sejmo­wych, dojdzie jeszcze element silniejszej niż dotych­czas lojalności prezydenta. Andrzej Duda będzie zabiegał o po­parcie PiS w walce o reelekcję, a zatem będzie się starał uniknąć poważniejszych zadrażnień. Z kolei po stronie opozycji trudne bę­dzie - jak pokazują ostatnie miesiące - choćby osiągnięcie jednolitości przekazu. Co więcej - tę nierównowagę będzie można złago­dzić, ale nie przełamać. Opozycja nigdy nie osiągnie - ze względów strukturalnych i kulturowych - poziomu spójności PiS. Nie tylko dlatego, że nie zgodzą się na to politycy SLD, PSL, Nowoczesnej czy nawet samej Platformy. Przede wszystkim nie zaakceptuje tego ani elektorat, ani żadna struktura instytucjonalnego zaplecza opozycji.
   Piąty element nierówności dotyczy kwestii finansowych. Poważ­nymi - porównywalnymi do PiS środkami - dysponuje tak napraw­dę tylko Platforma Obywatelska. Ale nawet ona nie będzie mogła wykorzystać do swoich celów środków publicznych, takich jakie wykorzysta połączona machina propagandowa rządu i mediów pozostających pod kontrolą obozu władzy.
   Szósty powód dotyczy realnego wsparcia strukturalnego. Po stro­nie opozycji będzie najwyżej część związków zawodowych, część mediów prywatnych. Po stronie PiS - Solidarność (słabnąca, ale ciągle jeszcze dostatecznie liczna) oraz spora część duchowieństwa i struktur laikatu katolickiego. Nawet wbrew własnym długofalo­wym interesom. Reakcja większości tych środowisk na pojawienie się Wiosny Roberta Biedronia była wystarczająco jednoznaczna, by nie mieć złudzeń, że „w obronie cywilizacji” zagłosują nawet na bardziej radykalną wersję prawicowego populizmu niż ten, który prezentuje PiS.
   Warto też podkreślić, że wybory parlamentarne będą dla opo­zycji trudniejsze niż samorządowe i europejskie. W tych pierw­szych po jej stronie stały zasoby lokalne pozostające w dyspozycji związanych z nią samorządowców i niechęć części wyborców PiS (głosujących na tę partię w wyborach do sejmików) do popierania słabych kandydatów tego ugrupowania, których głównym - a cza­sami jedynym - atutem była partyjna nominacja. W tych drugich szansą może być większa mobilizacja wyborców opozycji i niższa motywacja struktur partyjnych obozu władzy, które dopiero jesienią będą walczyć o polityczne „życie”.

Długofalowa niewiadoma
Zmiany uruchomione przez rząd PiS, polegają na wyznaczeniu odmiennych niż dotychczasowe pól sporu politycznego, zaryso­waniu nieco innych linii podziału: zarówno tych przez PiS pożąda­nych, jaki tych niezamierzonych. Istotną rolę odgrywa też kryzys systemów politycznych całego świata zachodniego, związany m.in. z upowszechnieniem się nowych kanałów komunikacji, rosnącym krytycyzmem wobec dotychczasowych elit i ich sposobu myślenia i mówienia o świecie.
   Nawet ta oś podziału, którą prof. Maciej Gdula nazwał stosun­kiem do nowego autorytaryzmu, postawą akceptacji silnej wła­dzy w sporze z dotychczasowymi elitami, nie jest żadną polską specyfiką. Satysfakcję z działań, w których populistyczny rząd „uciera nosa” liberalnym mądralom, mają dziś niektórzy Włosi, Amerykanie czy Węgrzy, do pewnego stopnia także Czesi. Apetyt na taką politykę mogą mieć jeszcze kolejne europejskie narody. Co więcej - dziś widać już, że podjęty we Francji eksperyment po­wstrzymania fali antyestablishmentowej polityki przy pomocy przejmującego część tych haseł lidera nie jest żadnym trwałym rozwiązaniem. Zaakceptowana przez sporą część politycznych i pozapolitycznych elit strate­gia „na przeczekanie” może okazać się - np. w warun­kach kolejnego kryzysu ekonomicznego - samobójcza.
   Oczywiście prawdziwa jest również teza mówiąca, że konkurenci dotychczasowych elit także nie mają re­cepty na rozwiązanie problemów migracji, dystrybucji efektów wzrostu gospodarczego, poczucia pewności zatrudnienia - że nadrabiają radykalną retoryką, kwestionującą zasady politycznej poprawności i neoliberalny kanon myślenia o ekonomii. Ale być może części wyborców wystarczy satysfakcja płynąca właśnie z tej retoryki, z faktu, że ktoś u władzy podziela ich emocje, że podejmuje gesty świadczące o empatii z ich światem wartości. PiS dobrze te potrzeby zrozumiało, dostosowało do nich swoje polityczne i budżetowe priorytety, swoją socjotechnikę i spo­sób argumentacji.
   Jednak wyzwanie rzucone przez nowy styl rządzenia nie zostało podjęte przez zaatakowany establishment. Nie sformułowano do­tąd - poza Francją - politycznej alternatywy, innej niż ideowo-in­stytucjonalna kontynuacja poprzednich porządków. To dziś naj­poważniejsze źródło siły ruchów antysystemowych. Pierwsze hasła odświeżenia apelu, podjęcia wysiłku sformułowania alternatywy na nowo - nie zostały przyjęte entuzjastycznie. Nadchodzące wy­bory europejskie mogą nie naruszyć przewagi starych umiarkowa­nych politycznie ugrupowań, tym samym przynieść samouspokojenie. Obowiązujące do czasu, gdy jakieś kolejne państwo pójdzie śladem Włoch, Polski czy Węgier. Co ciekawe, nawet w Polsce, we Włoszech czy na Węgrzech główne ugrupowania opozycji nie formułują nowej politycznej alternatywy. A te kręgi, które próbują mówić nowym językiem, są instytucjonalnie i kadrowo za słabe, by w oczach opinii publicznej uchodzić za naturalnych następców elit minionych dekad. Nowy autorytaryzm ma szczęście walczyć ciągle ze starymi błędami, czerpać swoją siłę ze sprawdzonych już w boju argumentów. I nie musi konfrontować się z pomysłami od niego samego świeższymi.
   Ale polski konflikt jest bardziej skomplikowany. Naszą specyfiką jest silne powiązanie ruchu antyestablishmentowego - szerszego niż sam „obóz dobrej zmiany” - z katolicyzmem, a raczej jego bar­dzo specyficzną, upolitycznioną wersją. Nie sposób wskazać euro­pejskiego kraju, w którym miałyby miejsce manifestacje religijne podobne do tych, jakie urządza obóz władzy w Toruniu. To nie jest wizyta u prymasa Polski, to nie udział w jakichś tradycyjnych uroczystościach religijnych, to zupełnie nowe reguły gry - dla obu stron. W konsekwencji bowiem ukształtowała się niezwykła sytuacja, w której na czele opinii katolickiej w Polsce nie stoi dziś żaden z biskupów, ale Tadeusz Rydzyk, a PiS jest powszechnie - także przez duchowieństwo - uznawane za jedyną partię katolicką.
   W konsekwencji antyklerykalizm będzie nie tylko w naturalny sposób jednym z komponentów politycznej alternatywy dla PiS, ale jedną z rosnących sił w naszym życiu publicznym. Hierarchia kościelna nie będzie w długiej perspektywie postrzegana jako potencjalny arbiter czy mediator, ale jako jedna ze stron sporu. A osłabienie jej wpływu na życie społeczne - jako jeden z celów szerszego ruchu wspierającego w naturalny sposób przeciwników obozu władzy.
   Trzecia oś będzie dotyczyć światopoglądu w szerszym sen­sie. Bardzo dobrze tę kwestię postawił przed kilkoma laty w „Poruszonej mapie” Przemysław Czapliński. „Polska nie leży tam, gdzie dotąd leżała. Zmiana naszego położenia wynika z poluzowania więzi z większymi - takimi jak Unia Europejska czy Europa Środkowa - całościami. Znajdujemy się w fazie wyprowadzki z dotychczasowej mapy, a ruch ten odbywa się w niewiadomym kierunku i niewiadomym celu”. Uchwycił w ten sposób pewną cechę rządów PiS, która - wbrew tezom części oponentów - nie prowadzi ani ścieżką putinowskiej Rosji, ani ścieżką Orbana. Choć ustawia część polskiej opinii w wyraźnej opozycji do Zachodu.
W jego opisie miesza się prymitywna wersja katolickiej myśli spo­łecznej z jakimś postpeerelowskim bełkotem antyniemieckim.
   Ten spór będzie dotyczył sposobu postrzegania swoich i obcych, stosunku do historii, zaufania do różnych źródeł wiedzy o świecie (medycynie, prawie, ekologii, ekonomii), wyobrażenia o pozycji kobiety w rodzinie i społeczeństwie. Dziś to jest konflikt, który w Polsce przebiega między tradycjonalistycznym w większości społeczeństwem a progresywistycznymi projektami. Z każdym rokiem jednak proporcje te będą się zmieniać. To tradycjonalizm stanie się projektem, zbiorem życzeń, na które modernizujące się społeczeństwo będzie miało coraz mniejszą ochotę.

Dwa starcia
Dziś oś sporu przebiega między dwiema formacjami o słabną­cych centroprawicowych korzeniach, między PiS a stanowiącymi rdzeń Koalicji Europejskiej PO i PSL. Sporu, w którym ton nadaje radykalizujący się obóz władzy. W którym opozycji jest bardzo trudno przejąć inicjatywę i odwrócić logikę politycznych prze­mian. Przez minione lata prowadziła ona politykę trzymania się dawnych diagnoz i recept. Być może w tej doraźnej perspektywie - jaką stanowią wybory europejskie i parlamentarne 2019 r. - okaże się ona wystarczająca.
   Jednak aby skutecznie rywalizować z PiS, przejąć inicjatywę, opozycja musiałaby wyjść poza dzisiejszy horyzont ideowo-polityczny i sformułować ofertę zawierającą wyraźniejsze komponenty kojarzone dotąd z lewicą. Choćby w taki sposób, w jaki wplotła je do swojego programu Wiosna Roberta Biedronia czy nawet po czę­ści tak jak to zrobiła Partia Razem. Dzisiejszy format tego posze­rzenia programowego jest bowiem zaledwie korektą kadrową, do­konaną tylko pozornie w podobnym kierunku - dawnych liderów SLD. Po drugie - opozycja powinna znaleźć sposób na otworzenie kanałów rekrutacji do polityki ciekawych, młodych liderów przed czterdziestką. Stworzyć mechanizm innego niż klientelistyczne reprezentowanie interesów różnych grup społecznych, regionów i miast czy nawet poszczególnych instytucji. Po trzecie wreszcie - stworzyć mechanizm godzenia naturalnego pluralizmu we wła­snych szeregach ze względnie sprawnym kierownictwem, zdolnym do codziennej rywalizacji ze scentralizowanym i zdyscyplinowa­nym obozem władzy.
   Ta zmiana w wymiarze ideowym i generacyjnym może dokonać się - w zależności od majowego werdyktu wyborców - zarówno poprzez koalicję KE z Wiosną Biedronia (w przypadku dobrego wyniku tej drugiej), jak i poprzez wspólne listy w jesiennych wy­borach. Samo pojawienie się tej oferty wzmocniło szanse opozy­cji - sprawiło bowiem, że lekceważeni przez PO wyborcy, którzy nie chcą rządów PiS, ale oczekują wyraźnej korekty programowej i personalnej po stronie opozycji, mogą skutecznie przyczynić się do zmiany u steru władzy, a nie poprzestawać na kontestacji układu PO-PiS.
   Wybory samorządowe pokazały, że PiS jest formacją, którą moż­na pokonać. Pierwszym istotnym testem nowego układu instytu­cjonalnego opozycji - obejmującego KE i Wiosnę - będą wybory europejskie. To one pozwolą na zweryfikowanie wyborczej strategii przed kluczowymi wyborami jesiennymi, pierwszymi od lat z tak wysoką stawką polityczną i ustrojową.
Rafał Matyja
politolog, publicysta, wykładowca Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz