Radykalny
antyklerykalizm nie prowadzi do realnej zmiany, tylko otwiera kolejny wojenny
front w polskiej polityce. Daje PiS szansę na kreowanie się na obrońcę Kościoła
mówi Włodzimierz Cimoszewicz, były premier i kandydat Koalicji Europejskiej do
europarlamentu
NEWSWEEK: Jak dowiedział się pan, że jest chory na
raka?
WŁODZIMIERZ CIMOSZEWICZ: Parę lat temu przeszedłem
operację serca i od tego czasu muszę regularnie wykonywać badania. Ostatnie
wykazały, że z sercem w porządku, ale urolodzy i onkolodzy stwierdzili nowotwór
prostaty. Dalsze badania mają ustalić sposób leczenia.
Poinformował pan o
chorobie przy okazji oświadczenia dotyczącego potracenia rowerzystki. Niektórzy
uważają, że to gra na współczucie.
- O diagnozie dowiedziałem się dwa dni przed wypadkiem.
Wciąż pozostaję pod wrażeniem wiadomości o nowotworze. To nie jest informacja
z gatunku tych, o których łatwo się zapomina. Do pytania, co dalej z moim
życiem, doszło to, jak poinformować ludzi, skoro startuję w wyborach do
Parlamentu Europejskiego jako warszawska jedynka. Gdy wydarzył się
nieszczęśliwy wypadek z rowerzystką, uznałem, że muszę publicznie się do tego
odnieść – opowiedzieć o wszystkim uczciwie i przeprosić. Wydawało mi się, nie
wiem, czy słusznie, czy nie, że diagnoza mogła mieć wpływ na wypadek, więc
poinformowałem jednocześnie o wypadku i chorobie.
Nie zauważył pan tej
rowerzystki na pasach?
Mimo że jechałem wyjątkowo ostrożnie, zobaczyłem ją dopiero
tuż przed maską samochodu. Była sobota, tydzień po prawosławnej Wielkanocy,
ludzie w Hajnówce tłumnie szli na groby swoich bliskich. Na okolicznym bazarze
kupowali kwiaty. Co 20
metrów jest tam przejście dla pieszych, skrzyżowanie,
światła. Tam nie sposób się rozpędzić, jechałem naprawdę bardzo wolno. Do dziś
się zastanawiam, jak mogło do tego dojść. Gdy tylko ją zobaczyłem, hamowałem.
Potem udzieliłem pomocy. Na szczęście nie odniosła poważnych obrażeń.
Dlaczego zdecydował się pan na
powrót do polityki?
- Z ręką na sercu przyznam, że nie
odczuwam wielkiej ochoty powrotu do polityki, ale jestem jednym z surowszych
krytyków tego, co dzieje się w kraju. I nie jest to tylko kwestia dyskomfortu
czy niezgody z poglądami rządzących, lecz fundamentalnego sprzeciwu wobec
wyrządzanej przez tę władzę krzywdy społeczeństwu i państwu: dzielenia ludzi,
psucia atmosfery życia publicznego, niebywałego wprost niszczenia reputacji
Polski w świecie. Nie mam cienia wątpliwości, że zmiany prawno-polityczne
wprowadzane przez PiS zmierzają ku autorytaryzmowi. Nazywanie tego
eufemistycznie nieliberalną demokracją jest fałszem. To tak, jakby mówić, że
istnieje wielbłąd o trzech głowach. No, nie istnieje.
Od krytyki przechodzi pan do
działania?
- Jest dla mnie jasne, że jeśli
nie zatrzymamy szybko destrukcyjnych procesów, to zdegradują nam kraj na
długie lata. Żeby skutecznie się na to nie zgodzić, trzeba zjednoczyć
wszystkie siły prodemokratyczne. To jedyny sposób przeciwstawienia się rządom
prawicy pod wodzą PiS. Taką koncepcję przedstawiłem w grudniu w tekście
„Europa i Konstytucja”. Najkrócej mówiąc: politycy nienawykli do partyjnych
kompromisów muszą stworzyć koalicję, aby dać obywatelom szansę na uwierzenie w
zwycięstwo.
Z sondaży jednak to zwycięstwo
nie wynika.
- To prawda, ale jeśli nie
spróbuje się i nie zrobi wszystkiego, co możliwe, to na pewno nie będzie
dobrze. Sukces w wyborach - tych w maju i tych na jesieni - zależy od dwóch
rzeczy: szerokiej koalicji i wysokiej frekwencji. Ta pierwsza zależy od
polityków, ta druga od obywateli. których politycy zdołają lub nie zdołają
przekonać. Myśląc w ten sposób, nie potrafię siedzieć w domu i pozostawać
jedynie konsumentem napływających informacji
Dla wielu mandat
eurodeputowanego to przede wszystkim źródło profitów finansowych.
- Mandat eurodeputowanego to życie
poza domem, w ciągłych rozjazdach, co nie jest czymś, czego pragnę, zwłaszcza w
obecnej sytuacji. Ale decyzję o starcie podjąłem odpowiedzialnie i na serio,
nie jak jeden z kandydatów, który mówi, że jeśli uzyska mandat, to i tak nie będzie
euro deputowanym.
Mówi pan o Robercie Biedroniu.
Czy pojawienie się jego partii osłabiło Koalicję Europejską?
- Oczywiście. Twierdzenie, że
inicjatywa Biedronia zaktywizuje ludzi, którzy nie poszliby do wyborów, nie
potwierdza się w sondażach. Te wyraźnie pokazują, że jego partia ma dokładnie
tyle poparcia, ile tracą środowiska Koalicji Europejskiej. Przypomina się
stara prawda, że od mieszania herbaty w szklance cukru nie przybędzie. Nie
neguję prawa, a może nawet ; sensu tego typu inicjatywy, bo pewne
hasła głoszone przez Biedronia zmuszają do refleksji ludzi o konserwatywnych przekonaniach.
Naprawdę zmuszają?
- Gdy patrzy się na wzrastający
antyklerykalizm społeczeństwa, to politycy, którzy nie potrafili zrobić w
przeszłości tego, co należało, na przykład zalegalizować związków
partnerskich, mają powód do przemyśleń. Jest jednak i druga strona medalu -
radykalizm i naiwność Biedronia czy wręcz nietrafność jego recept wielu
zniechęca. Gdy mówi o renegocjacji konkordatu, to jakby zapominał, że wymaga
to zgody obu stron, a trudno liczyć w tej kwestii na zgodę Watykanu. Oczywiście
można wypowiedzieć konkordat, ale to z kolei wymaga zmiany konstytucji.
Radykalny antyklerykalizm nie prowadzi do realnej zmiany, tylko otwiera
kolejny wojenny front w polskiej polityce.
Kto na tej wojnie najbardziej
zyskuje?
- Ten, kto mówi, że ręka
podniesiona na Kościół jest ręką podniesioną na Polskę. Kaczyński w postulatach
Biedronia czy Jażdżewskiego od razu wyczuł okazję do wysłania sygnału o
konflikcie, konfrontacji, o konieczności obrony przed atakiem. To najprostszy
sposób mobilizowania wyborców. Ta wojna daje PiS szansę na kreowanie się na
obrońcę Kościoła i wartości chrześcijańskich.
Nie ma pan wrażenia, że Kościół
stał się jedynym tematem kampanii?
- Nikt już nie pamięta, że PiS,
zaczynając tę kampanię, przyjęło deklarację złożoną z kilkunastu punktów
precyzujących, o co zamierzają walczyć w Europie. Czy któryś z kandydatów PiS
wypowiada się na ten temat? Nikt. Głucha cisza. Temat Unii Europejskiej, jeśli
w ogóle pojawia się w PiS, to jest oderwaną od rzeczywistości gadką o Europie
ojczyzn. Wystarczy spojrzeć na prognozy Banku Światowego, które przewidują, że
w ciągu najbliższego ćwierćwiecza żadne państwo europejskie nie znajdzie się
w pierwszej dziesiątce gospodarek. Unia Europejska jako całość, i owszem.
Separowanie kraju jest skazywaniem go na peryferie.
W Europie mamy być skuteczni, a
nie ulegli - głosi Karol Karski, kandydujący do europarlamentu. W spocie
wyborczym odziany jest w zbroję rycerza spod Grunwaldu.
- To straszna szmira i w sensie
estetycznym, i politycznym. Szkoda, że na koniec nie wsiada do meleksa i nie
odjeżdża w siną dal. Jak pomyślę, że pracuje na wydziale uczelni, na którym
kiedyś ja pracowałem... Ech, szkoda gadać.
Wracając do antyklerykalizmu,
jak ocenia pan wystąpienia Leszka Jażdżewskiego przed wykładem Donalda Truska na
Uniwersytecie Warszawskim?
- Jażdżewski ma prawo do własnych
poglądów, ale całkowicie nie zrozumiał sytuacji, w której jako organizator się
znalazł, Ludzie przyszli, żeby wysłuchać Tuska, a nie Jażdżewskiego. Poza tym
jako gospodarz powinien się zastanowić, czy wygłaszając bardzo radykalne
wystąpienie, nie stawia swojego gościa w kłopotliwej sytuacji. To było ewidentne
niedopatrzenie współpracowników Tuska, którzy powinni uzgodnić precyzyjny
scenariusz wydarzenia.
A samo przemówienie Tuska -
usłyszał w nim pan zapowiedź powrotu do krajowej polityki?
- Zadawałem sobie to pytanie,
słuchając fragmentu, w którym zabawiał się w znawcę gramatyki i mówił o wyższości
używania „i” nad „albo”. „My i oni” zamiast „my albo oni”. Zgadzam się, że rolą
przywódcy jest łączenie, a nie dzielenie ludzi, ale w świecie realnej polityki
„ja i ty” nie zawsze oznacza, że jesteśmy tacy sami. Bo gdy jeden robi rzeczy
dobre dla społeczeństwa i państwa, a drugi destrukcyjne, to nie ma innego
wyjścia jak „albo”. Niemniej, ten właśnie fragment przemówienia Tuska brzmiał
jak wypowiedź polityka, który chciałby przekonywać do siebie bardzo szerokie
rzesze społeczeństwa.
Prezydenta wszystkich Polaków?
- Właśnie. Rozumiem jednak, że
Tusk, który osiągnął wiele i może do końca życia żyć w splendorze byłego
przewodniczącego Rady Europejskiej, może nie mieć ochoty na kłopoty związane z
powrotem na polskie podwórko, gdzie na dodatek wielu go nie chce. Myślę, że decyzję
podejmie jesienią, gdy będzie znany ostateczny krajobraz po wyborach
parlamentarnych.
Nie za późno? Nie uważa pan, że
jeśli ma pomóc wygrać koalicji antypisowskiej, to powinien zadeklarować swoją
obecność przed jesiennymi wyborami?
- Wierzę w możliwość zwycięstwa koalicji
w eurowyborach i nie jest to zaklinanie rzeczywistości. A jeśli tak się
stanie, to będzie miało potężny efekt psychologiczny. Koalicja dostanie wiatru
w żagle. Jeśli jednak PiS zdobędzie więcej mandatów, co pozwoli Kaczyńskiemu
ogłosić zwycięstwo, to odpowiedzialność polityczną będzie musiał wziąć na
siebie Robert Biedroń. Także w wyborach krajowych - jeśli Wiosna nie
zdecyduje się na zjednoczenie i w ten sposób ułatwił PiS wygraną, to nie
chciałbym być w skórze Biedronia.
Co oznaczałyby kolejne cztery
lata rządów PiS?
- Skuteczne pozbywanie się kamyków
z buta, które uwierają dziś władzę. Czyli przede wszystkim niezależnych mediów
i stawiającego opór sądownictwa. I wcale nie trzeba do tego krwawej rewolucji.
Finanse - jak już się przekonaliśmy - nie są ograniczeniem dla decyzji
politycznych PiS. W przypadku mediów można złożyć bardzo atrakcyjne finansowo
oferty i przekonać ich właścicieli do sprzedaży telewizji, radia czy gazety.
Pieniądze zamiast kłopotów. To metoda doskonale przetestowana przez Putina. W Rosji jest w tej chwili jedna niezależna telewizja o
maleńkim zasięgu nadająca w internecie.
A co z wymiarem
sprawiedliwości?
- Tu także nie potrzeba do
pacyfikacji wielkich, systemowych reform. Wystarczy kontynuacja zmian
personalnych, wyłuskiwanie tych, którzy stawiają opór i zastępowanie ich tymi,
którzy w służbie władzy widzą jedyną drogę robienia kariery.
Dlaczego PiS mimo codziennych
niemalże doniesień o szastaniu publicznym pieniędzmi, nepotyzmie, łamaniu prawa
czy wręcz kłamstwach tak silnie trzyma się w sondażach?
- Każdy dzień dostarcza tylu informacji,
że tracą na znaczeniu. Nikt nie pamięta, co działo się tydzień temu. Rozmawiam
z ludźmi i duża część w ogóle nie słyszała o tzw. sprawie Srebrnej. Z tych,
którzy słyszeli, wielu nie wie dokładnie, o co chodziło, a część w ogóle uważa,
że był to wyłącznie atak na Kaczyńskiego. To zdumiewające, ale tak jest.
Bombardowanie umysłów zbyt dużą liczbą meteorytów ze świata polityki prowadzi
do zobojętnienia i braku reakcji.
I to tłumaczy zabetonowanie
sondaży?
- Dochodzę do wniosku, że ćwierć
wieku, kiedy konsekwentnie realizowaliśmy zmiany umacniające demokrację i
praworządność, racjonalizujące nasze zachowania międzynarodowe i politykę
ekonomiczną, to był cud. I ten cud się skończył. Nie zapomnę wystąpienia Waszczykowskiego
w Sejmie, który mówił o strategicznym sojuszu z Wielką Brytanią na kilka
miesięcy przed brexitem.
I bajdurzył o polskim przywództwie w
regionie, twierdząc, że pozyskamy Europę Środkowo-Wschodnią do batalii z
Niemcami czy Francją, podczas gdy dla każdego z krajów tego regionu
ważniejszymi partnerami niż Polska są właśnie Niemcy czy Francuzi, Absurdalnych
celów polityki nie da się po prostu realizować.
Tym bardziej dziwi poparcie dla
PiS.
- Dla dużego odsetka zwolenników
PiS relacja z partią jest relacją wiary. Poparcie dla PiS jest rodzajem
wyznania. Zalążkiem tej religii był mit smoleński, aktywność wpompowująca
milionom ludzi do głowy historię o zamachu.
Ale przez cztery lata rządów
nie udało się PiS udowodnić teorii o zamachu. Czy to oznacza, że Kaczyńskiemu udało się przekuć wiarę w
zamach smoleński w wiarę w zamach na Polskę?
- Na Polskę, na prawdziwych
katolików, na prawdziwych patriotów, na polską rodzinę, polski Kościół, polską
tradycję. Jarosław Kaczyński powiedział ludziom, którzy w niego wierzą, że są
solą tej ziemi. Są najlepsi. I mają rację w sprawie imigrantów, Żydów, księży,
tęczy, Brukseli... Że lepszy łysy kibol kopiący tak zwanego KOD-ziarza niż,
jak to powiedział Joachim Brudziński, „bajanie o wolności i tolerancji”.
Kaczyński czyni zło. Czyni Polaków złymi.
Można temu przeciwdziałać?
- Prawdziwa polityka nie powinna
być rewanżem. Kłamstwem za kłamstwo. Wyścigiem, kto okaże się bardziej przekonujący
w tworzeniu kłamstw. Mam nadzieję, że także to jest stawką w tegorocznych
wyborach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz