Strony

środa, 15 maja 2019

Plan Tuska



Jeżeli Koalicja Europejska nie zdoła wygrać wyborów europejskich, do gry wejdzie Donald Tusk. Jaki jest jego plan na wielki powrót?

Od listopadowego wy­kładu Donalda Tuska na Igrzyskach Wol­ności w Łodzi wiele się zmieniło w obozie opozycji. Powstała Koalicja Europejska, zmaterializował się również projekt Ro­berta Biedronia. Szef Rady Europejskiej już nie jest aż tak wyraźnym kontra­punktem wobec bezradnych w walce z PiS krajowych liderów. Demokratycz­ne serca już nie były aż tak znękane jak wcześniej. Pojawiła się nadzieja na prze­rwanie fatalnej passy w najbliższych wy­borach europejskich.
   Przed ostatnią wizytą w kraju Tusk musiał więc zweryfikować swoje plany. Nawet słowem nie nawiązał do zapo­wiadanej pół roku temu idei powołania „komitetu 3 maja”. Miał on zapewne symbolicznie spajać skłócone, osobno startujące opozycyjne partie. Zinte­growane pod przywództwem Grzego­rza Schetyny już nie potrzebują takie­go wsparcia.
   W tej sytuacji Tusk przybywał do kraju bez wyraźnego przekazu. A miał do wy­głoszenia aż trzy oracje (na uniwersy­tetach w Warszawie i Poznaniu oraz w redakcji „Gazety Wyborczej”, gdzie odbierał nagrodę Człowieka Roku). De­ficyt politycznej treści zalał falą cytatów, dygresji, historycznych metafor. Ale niedosyt pozostał, jego wizerunek męża opatrznościowego opozycji chwilowo nieco wyblakł.
   Wywołał też sporo dezorientacji. Nie tylko za sprawą „supportu” Leszka Jażdżewskiego. Niektórzy pewnie spo­dziewali się bardziej zdecydowanego wezwania Tuska do głosowania na KE. Z racji funkcji rzecz jasna nie mógł uczynić tego wprost, ale tak wytrawny retor z pewnością potrafiłby obejść ograniczenia. Gdyby tylko chciał.
Innym źródłem konfuzji było wezwanie Tuska do ob­niżenia temperatury sporu politycznego.   Idea tak szla­chetna, że nie sposób z nią polemizować. Tyle że na fi­niszu kampanii wyborczej wszystkie partie zmuszone są podgrzewać konflikt. O wyniku wyborów zdecyduje w pierwszej kolejności mobilizacja własnych elektoratów.
   Tym razem szef Rady Europejskiej pozostawił po sobie głównie znaki zapytania. A bez znajomości jego dalszych planów trudno o wiarygodne interpretacje. Czy istnieje mityczny „plan Tuska”? Próbujemy rozwikłać tę kluczową dla polskiej polityki zagadkę.

Tusk czeka na wynik
Podstawową zmienną, od której zależy rozwój zdarzeń, jest rezultat wyborów do PE. Jeżeli Koalicja Europejska wyjdzie z nich zwycięsko, raczej na pewno nie otworzy się poważna przestrzeń politycznego działania dla Tuska. Przynajmniej do przyszłorocznych wyborów prezydenc­kich. Sukces KE potwierdzi za to skuteczność Schetyny oraz jego przywództwo na opozycji.
   Wynik trudno przewidzieć. W chwili ogłoszenia KE jej szanse wydawały się spore. Potem entuzjazm mocno opadł, ale w ostatnich dniach Koalicja znowu zaczęła na­bierać impetu. Sondaże niczego jeszcze nie przesądzają.
   Schetynę w pełni usatysfakcjonuje choćby minimalne zwycięstwo nad PiS. O ułamek procenta, o jeden mandat. Wówczas to na jego warunkach dokona się transforma­cja koalicji w blok na wybory parlamentarne (nie można np. wykluczyć dołączenia Wiosny). On też będzie kontro­lował proces układania list wyborczych. I - co oczywiste - ogłosi się kandydatem na premiera.
   Kiedy Tusk planował swoją ostatnią wizytę, kampania KE była w kryzysie. W prywatnych rozmowach prognozo­wał zwycięstwo PiS w nadchodzących wyborach. Z nie­wielką przewagą 2-3 proc. nad blokiem opozycyjnym. Brak jednoznacznego wsparcia z jego strony dał więc paliwo do spekulacji, że w istocie Tuska taki wynik urzą­dza. Dopiero przegrana Schetyny otwierała mu przecież pole możliwości.
   Prognozowane przez Tuska nieznaczne zwycięstwo PiS bez wątpienia wywołałoby w opozycji ferment. Otoczenie Schetyny będzie przekonywać, że w gruncie rzeczy wynik jest remisowy. Dystans do rządzących co wybory stale się zmniejsza. Wystarczy więc jeszcze jeden zryw, mo­bilizacja ostatnich nieprzekonanych, a jesień będzie na­sza. Spore znaczenie będą też miały wyniki pozostałych ugrupowań. Jeśli rywalizujące o tego samego wyborcę Kukiz'15 i Konfederacja wzajemnie się zepchną poniżej progu, za to do Parlamentu Europejskiego dostanie się Wiosna, szef KE użyje argumentu, iż zsumowany wy­nik obu prodemokratycznych list już teraz daje opozy­cji przewagę.
   Trudno jednak przewidzieć, czy opinię publiczną zado­woli taka interpretacja. Zwłaszcza że na początku kampa­nii Schetyna jasno stwierdził, iż jego celem jest wyłącznie zwycięstwo. Skądinąd wiadomo, że wybory europejskie to relatywnie najmniejsze wyzwanie dla liberalno-lewicowej opozycji. Przy obniżonej frekwencji na ogólnym wyniku mocno ważą głosy elektoratu wielkomiejskie­go. Ale jesienią w wyborach do Sejmu i Senatu ruszą już szeroką ławą wyborcy z prowincji, która jest naturalnym rezerwuarem poparcia dla PiS. Zapewne więc ujawnią się oponenci Schetyny, którzy oświadczą, że Koalicja Eu­ropejska w obecnym kształcie nie rokuje sukcesu jesienią.
   Jaka byłaby reakcja Platformy Obywatelskiej na prze­grane wybory europejskie? Trudno to przewidzieć. Jedni twierdzą, że Schetyna w pełni kontroluje partię, która bez względu na wszystko stanie za nim murem. Inni - że za­czną się spontanicznie organizować pielgrzymki zawie­dzionych działaczy do Tuska. Z apelem, aby siodłał białe­go konia. A ten oczywiście chętnie ich przyjmie, choć jego koncepcja może być trudna do przyjęcia dla partyjnego aktywu. Wiele bowiem wskazuje, że Tusk tym razem pro­jektuje zupełnie nową platformę, niezależną od dotych­czasowej. I to o wiele bardziej obywatelską. Pytanie, jak odpowie ta dotychczasowa.
   Chyba że zrealizuje się czarny scenariusz opozycji i PiS wyraźnie wygra majowe wybory. Z przewagą co najmniej 5 pkt proc. Niezbyt prawdopodobny, choć trudno całkiem go wykluczyć. Wówczas - jak obrazowo opisuje jeden z na­szych rozmówców - ziemia się rozstąpi i dotychczasowa opozycyjna konstrukcja z hukiem osunie się w nicość. Pośród dymiących zgliszcz nowy architekt uzyskuje nie­ograniczone pole do popisu.

Wiatr zawieje od morza
Miejsce nowej kreacji to Gdańsk. Data - 4 czerwca. Wiel­kie święto III RP, najważniejszy punkt w symbolicznym kalendarzu opozycji. Z dziedzictwem Solidarności w tle, świeżym testamentem Pawła Adamowicza, niezwykłą popularnością jego następczyni Aleksandry Dulkiewicz. Tydzień po wyborach europejskich wszystkie drogi będą prowadzić nad Motławę.
   Przez kilka dni miasto ma pulsować obywatelskim tęt­nem. Staną namioty organizacji i ruchów społecznych, toczyć się będą panelowe dyskusje, zostaną zaprezento­wane ważne projekty. Niezależnie od siebie uformowało się bowiem całkiem sporo oddolnych inicjatyw - z udzia­łem samorządów, organizacji pozarządowych, ekspertów - z ambicjami naprawy ładu publicznego zdewastowa­nego przez PiS. Będzie się zatem w Gdańsku wiele mówić o decentralizacji, samorządności, edukacji, przyszłym ładzie medialnym i paru innych ważnych sprawach. Cel jest taki, aby w Gdańsku zgromadziła się cała obywatel­ska Polska i wyraziła to, czego opozycyjne partie - mimo niezliczonych apeli - jakoś nie są wstanie zrobić. Ogłosić plan wielkiej zmiany.
   Toteż politycy nie będą mieli wiele do powiedzenia. Choć oczywiście zaproszono wszystkich dotychczaso­wych prezydentowi premierów. Łącznie z obecnymi, któ­rzy dotąd nie potwierdzili uczestnictwa. Dla obecnych liderów partyjnych przewidziano jedynie debatę w Dwo­rze Artusa, organizowaną przez reanimowany jakiś czas temu Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie. Podobno Schetyna nie był zadowolony. Chciał wystąpić na otwar­tym forum jako jeden z bohaterów święta demokracji. Sztab Dulkiewicz jednak uznał, że byłoby to sprzeczne z logiką wydarzenia.
   Choć z Gdańska oczywiście popłynie mocne polityczne przesłanie. Kulminacją obchodów będą wystąpienia spod Zielonej Bramy nieopodal Motławy prezydent Dulkie­wicz, Donalda Tuska oraz Lecha Wałęsy. I jeśli szef Rady Europejskiej zdecyduje się wejść do krajowej gry politycz­nej, uczyni to właśnie wtedy.
   Co takiego ogłosi? Że koalicja partyjna opozycji to zde­cydowanie za mało. Tę formułę należy poszerzyć o seg­ment obywatelski, dodać jej realnej treści, autentycznej oddolnej energii, obudować wreszcie programem i wy­chodzącymi w przyszłość rozwiązaniami. Następnie za­prosić wszystkich zgromadzonych w Gdańsku społecz­nych liderów zmiany. I zaoferować własny patronat nad nowym układem.
   Efekt ma być tak piorunujący, iż wymusi na liderach partyjnych ze Schetyną na czele ściśnięcie się i odda­nie miejsca na listach wyborczych do parlamentu no­wym środowiskom. Nie tylko aktywistom społecznym i ekspertom. Również samorządowcom; najgorętszym orędownikiem takiej koncepcji jest prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Plan polega na tym, aby w wyborach senackich bądź sejmowych wystartowała drużyna popu­larnych liderów lokalnych. Ryzykowny zamiar opuszcze­nia swoich miast uzasadniają testamentem Adamowicza oraz wyższą koniecznością. Rządząc kolejną kadencję, PiS zapewne dobierze się również do samorządu, ogoło­ci go z pieniędzy i kompetencji. A zatem wszystkie ręce na pokład, aby temu zapobiec.
   Tusk nieprzypadkowo mówił ostatnio o smogu, uza­leżnieniu od internetu, zagrożeniach związanych z nie­kontrolowanym rozwojem nowych technologii. Zapewne sygnalizował już poszerzenie tematycznej agendy na kolejne wybory. Komponuje się z tą logiką również jego apel o schłodzenie konfliktu i rezygnację z wendety po ewen­tualnym zwycięstwie nad PiS. Być może utopijne, zresztą po drugiej stronie trudno odnaleźć partnera do ułożenia na nowo relacji. Czego ciągany po prokuraturach i komi­sjach śledczych Tusk z pewnością ma świadomość.
   W poszerzonym i uspołecznionym bloku znajdzie się wreszcie miejsce dla rzeczników świeckiego państwa. W końcu sprzeciw wobec przywilejów Kościoła i oburze­nie ujawnianymi aferami pedofilskimi to najżywsze dziś emocje w antypisowskim elektoracie. Wypromowane te­raz środowisko Leszka Jażdżewskiego zapewne stanie się głównym nośnikiem tych nastrojów. Nie bez przyczy­ny liderzy „Liberte!” zarejestrowali niedawno wspólnie z Bartłomiejem Sienkiewiczem stowarzyszenie Wspólny Plan. Były szef MSW to jeden z najbliższych dziś współ­pracowników Tuska w kraju.
   Skądinąd jest to grono bardzo wąskie. Obecnie Tusk nie dysponuje w Polsce liczącym się zapleczem. Pomagają w realizacji jego planów pojedyncze osoby, dla których najczęściej nie było już miejsca w Platformie Schetyny. Tymczasem już zaraz może być potrzebny silny sztab, który w imieniu Tuska spajać będzie w sieć niezależne inicjatywy społeczne, a następnie wynegocjuje z par­tiami warunki startu ich przedstawicieli w jesiennych wyborach. Kto trafi do sztabu? Oczywiście najbliższy za­usznik Tuska, czyli Paweł Graś. Pewnie aktywny ostatnio Sienkiewicz. Mówi się też o Krzysztofie Kwiatkowskim, któremu za chwilę kończy się kadencja prezesa NIK.
   A może ów sztab stanie się również czymś w rodzaju rady regencyjnej? Bo Tusk nie stanie na czele żadnego układu politycznego. Jego patronat może być wyłącznie symboliczny. Owszem, swego czasu rozważał z Angelą Merkel i Jeanem-Claude'em Junckerem możliwość opusz­czenia we wrześniu brukselskiego stanowiska (co wią­załoby się z koniecznością powołania następcy na trzy miesiące). Na przeszkodzie stanął odłożony w czasie brexit. Oficjalne wejście Tuska do polskiej polityki nastąpi więc nie wcześniej niż pod koniec roku. A wtedy w grę wchodziłaby co najwyżej prezydentura.

A jeśli wojna na górze?
Jeśli oczywiście Tusk w ogóle się zdecyduje, co wcale nie jest przesądzone. Wątpliwości nie brakuje. Czy koncepcja nie jest aby zbyt idealistyczna? Polityka rządzi się twardymi regułami, interesy jej elit reprezentują partie. Być może wyborcy ich nie szanują, ale to jeszcze nie oznacza delegitymizacji. Są mocno osadzone w systemie, dysponują ludźmi i pieniędzmi. Soft power Tuska pewnie podziała na opozycyjny elektorat, ale czy to wystarczy do zapanowania nad hard power Schetyny?
   Ryzyko opozycyjnej wojny na górze jest zresztą spore. Zwłaszcza że obu liderów dzieli silny osobisty antago­nizm. Schetyna z pewnością nie odda pola bez walki. Swoje trzy grosze dołożą też jego partnerzy z KE. Akurat prezesa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza łączą z Tu­skiem bliskie więzy. Ale lider SLD Włodzimierz Czarzasty - jak słychać w kuluarach - wolałby pozostać w rozpo­znanym już układzie ze Schetyną. Tuska zna słabo i nie wie, czego się po nim spodziewać. Zresztą jako jedyny z liderów KE nie zachwycił się publicznie trzeciomajo­wym wykładem szefa Rady Europejskiej. Z dezynwolturą oświadczył, że nie usłyszał niczego nowego.
   Jak w każdym rozbudowanym planie, także i w tym zakodowane są również niewiadome. Wystarczy, że coś nie wyjdzie, i całość może zostać zakłócona. Niepewna jest choćby orientacja Lecha Wałęsy, który może wybrać lojalność wobec Schetyny. Toczy zresztą od lat osobistą wojnę z Kaczyńskim, Rydzykiem, Cenckiewiczem. Po­jednawcza retoryka Tuska raczej więc nie wzbudziła jego entuzjazmu. A bez symbolicznej autoryzacji przywódcy wielkiej Solidarności czerwcowy scenariusz nie zostanie dopełniony. Podobnie iluzoryczny może okazać się plan kandydowania samorządowców. Ilu z nich zdecyduje się opuścić wygodne urzędy dające realną władzę?
   Niewiadomych jest więc bez liku, poczynając od wy­niku najbliższych wyborów. Nic nie jest przesądzone. Może być i tak, że dla Tuska miejsca nie będzie i - jak w żarcie Macieja Stuhra z niedawnej gali „Gazety Wybor­czej” - wkrótce zostanie poproszony o przeparkowanie białego konia.
Rafał Kalukin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz