Leszek Jażdżewski i
Robert Biedroń próbują zaistnieć w polityce, kiedy liberalne centrum walczy o
przeżycie. Klęska centrum będzie oznaczać hegemonię coraz
brutalniejszej prawicy
Wielu
komentatorów - zachwyconej prawicy i
zaniepokojonego liberalnego centrum - zastanawia się, czy Leszek Jażdżewski
wygrał dla PiS wybory do Parlamentu Europejskiego. Czy może „tylko” zdemolował
szanse Donalda Tuska na prezydenturę. Sądzę, że to oceny mocno przesadzone, co
najwyżej karmią bezgraniczny narcyzm Jażdżewskiego. Jednak jego radykalny support, którym 3 maja przyćmił warszawski wykład Tuska wygłoszony
w apogeum kampanii do europarlamentu, pokazuje bardzo poważny dylemat. Czy
radykałowie i entuzjaści naprawdę bronią liberalnej modernizacji Polski, czy
też niechcący wspomagają jej wrogów. Szczególnie kiedy kierują nimi osobiste
ambicje.
SPECJALIŚCI OD TEMATÓW
ZASTĘPCZYCH
Kiedy ruszyła kampania wyborcza, okazało się, że
Jarosławowi Kaczyńskiemu zależy na wrzucaniu do niej każdego możliwego tematu
poza tymi związanymi z prawdziwą polityką europejską prowadzoną przez polskie
państwo w Unii Europejskiej. Jego uniki nie
budzą zdziwienia. Polityka
europejska PiS to pasmo totalnych porażek. Strata miliardów euro dla Polski w
przyszłym unijnym budżecie, porażki w polityce energetycznej, klimatycznej,
wspólnego rynku usług i pracy, polityki obronnej i w obszarze praworządności. Trudno się zatem dziwić, że dla
PR-owców Prawa i Sprawiedliwości wniosek był prosty: o konkretach mówimy jak
najmniej, UE zastępujemy Europą, której Polska jest sercem, a realny budżet
Unii, w którym Polska z naszej winy została pozbawiona kilkudziesięciu
miliardów euro, zastępujemy mitycznymi reparacjami wojennymi wobec Niemiec,
które mogą być gigantyczne, bo i tak pozostają fikcją.
Skoro nie można mówić o Unii, trzeba postawić na inne
tematy. Takie jak „geje za pomocą ideologii LGBT chcący zniszczyć polską
tożsamość”, „lewacy (szczególnie ci z PO i KE) chcący zniszczyć polski
Kościół”. Tematy zastępcze chwyciły. To, że natychmiast podjęły je opanowane
przez PiS media państwowe, utrzymywane z budżetowych pieniędzy prywatne media
prawicowe oraz złączone złotym łańcuchem kościelne media dyrektora Rydzyka, nie
może dziwić. Ale piłkę podaną przez Kaczyńskiego, Adama Bielana, Jacka Kurskiego zaczęli też kopać niektórzy lewicowi i
liberalni entuzjaści.
Kiedy Rafał Trzaskowski podjął bardzo ryzykowną i odważną
decyzję o podpisaniu karty LGBT+ - gwarantującej ochronę mniejszościom
seksualnym zagrożonym nie tylko przez prawicowy hejt, ale także przez
PiS-owskie ustawodawstwo - dostał cios w plecy od własnego wiceprezydenta
Pawła Rabieja, który zapowiedział dążenie do przyznania parom homoseksualnym
prawa do adopcji dzieci. „Dążenie” nie wiadomo przez kogo, bo ani Nowoczesna,
ani Koalicja, ani Trzaskowski nie upoważnili Rabieja do takich deklaracji. PiS
rzuciło się na słowa Rabieja natychmiast i temat LGBT stał się jednym z
głównych w kampanii do europarlamentu. O ile bowiem w kwestii związków
partnerskich czy ochrony homoseksualistów przed hejtem Polacy są przynajmniej
podzieleni, to adopcja dzieci przez pary homoseksualne nie ma dziś prawie
żadnego poparcia.
Podobną rolę odegrał Leszek Jażdżewski, podstawiając nogę
Donaldowi Tuskowi, Wykład przewodniczącego Rady Europejskiej na Uniwersytecie
Warszawskim nie był partyjny, ale wspierał liberalne centrum, czyli Koalicję
Europejską.
W wyważonym tonie Tusk apelował o
jak najszerszą współpracę, nie mnożył konfliktów. Nigdy nie włączyłby do swojego
wystąpienia motywów antyklerykalnych czy antykościelnych, bo wie doskonale, że
w obozie broniącym dziś Polski przed politycznym nihilizmem Kaczyńskiego są
także katolicy i konserwatyści. Będąc jeszcze premierem i liderem Platformy, umiał
grać zarówno liberalnym, jak i konserwatywnym skrzydłem swojej partii -
po to, by zachować jedność bardzo zróżnicowanego
elektoratu centrum.
Jażdżewski wszystko to rozpruł od góry do dołu swoją
płomienną deklaracją antykatolicką i antykościelną. Miał do jej wygłoszenia
absolutne prawo, jednak nie w tym momencie, nie w takim politycznym
kontekście. Grając na siebie, zniszczył polityczny wysiłek Donalda Tuska.
Pomógł Kaczyńskiemu uderzyć w Koalicję Europejską.
Wreszcie identyczną rolę jak Rabiej i Jażdżewski stara się w tej kampanii odgrywać Robert
Biedroń. Kiedy po wystąpieniu Jażdżewskiego rozszalał się PiS-owski hejt,
Biedroń publicznie zaatakował... Koalicję Europejską, bo nie jest
wystarczająco antyklerykalna, choć on także nie jest, szczególnie kiedy występuje
w mediach państwowych na zaproszenie PiS.
Kiedy policja Brudzińskiego wyciągnęła z domu o szóstej
rano Elżbietę Podleśną za „tęczową Madonnę”, a szef MSW cynicznie
zadeklarował, że będzie używać religii w politycznej walce, Robert Biedroń wystąpił
publicznie i zaatakował... Koalicję Europejską. Szef Wiosny nie rozumie, że
tematy zastępcze, które tak chętnie przejmuje od Kaczyńskiego, są wrzucane po
to, aby zniszczyć liberalne centrum? Klęska centrum będzie oznaczać hegemonię
coraz brutalniejszej prawicy, bo lewicy w Polsce prawdę dziś nie ma.
Jeśli Kaczyński zniszczy liberalne centrum, Biedroń
przestanie być mu potrzebny. Skończy się grzeczne podejmowanie szefa Wiosny
przez piewców „dobrej zmiany” w mediach państwowych i wróci klasyczna prawicowa nagonka na geja. Biedroń jest
narcyzem, a narcyzowi nie przychodzi na myśl, że jest używany przez sprytniejszego
od siebie.
W CO PANOWIE GRAJĄ
Dlaczego w kluczowym dla Polski momencie
lewicowi i liberalni entuzjaści wykonują gesty, które pomagają Kaczyńskiemu i
uderzają w szerokie liberalne centrum? Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać
w ich osobistych politycznych ambicjach i planach. Robert Biedroń atakuje
Schetynę, PO i KE bardziej niż Kaczyńskiego i PiS, ponieważ ma nadzieję na
przejęcie części elektoratu Koalicji Europejskiej przez Wiosnę.
Wcześniej Adrian Zandberg też atakował przede wszystkim PO
i koalicje wokół Platformy tworzone, bo miał nadzieję na stworzenie
radykalnie lewicowej partii. A dla takiej partii liberalne centrum zawsze
jest wrogiem priorytetowym, ważniejszym nawet od prawicowych populistów (ci
przynajmniej rozdają pieniądze, co dla dzisiejszej populistycznej lewicy jest
plusem).
W co jednak gra Leszek Jażdżewski, który przedstawia się
jako liberał? Pytany o polityczne plany, odpowiada: „w każdej plotce jest
ziarenko prawdy”. Jażdżewski od dawna wyrażał rozczarowanie, że w żadnej
liberalnej lub centrowej partii nie ma dla niego miejsca, na które by
zasługiwał - czyli lidera albo przynajmniej jednego z liderów. Coraz bardziej
kwaśno traktował PO, w 2015 roku przyłączył się do budowania Nowoczesnej,
jednak Ryszard Petru też go nie docenił. Albo dostrzegł przerost ambicji.
W 2010 roku na podobny gest zdecydował się Janusz Palikot.
Wystąpił z Platformy Obywatelskiej, zarzucił jej zbytnią ostrożność, zabrał
część jej wyborców, zaryzykował stworzenie ruchu bardziej przesuniętego w
kierunku lewicy i antyklerykalizmu, Jednak Palikot wybrał do realizowania
swoich osobistych ambicji moment, który wydawał się zdecydowanie
bezpieczniejszy dla Polski.
Premierem był Donald Tusk, prezydentem Bronisław
Komorowski (w jego kampanii Palikot brał zresztą udział), a Kaczyńskiego
opuszczali nawet jego najbliżsi współpracownicy. Jednocześnie przez cały ten
czas Palikot nie był wrogiem PO. W paru ważnych kwestiach zaproponował
Donaldowi Tuskowi bardzo potrzebne wsparcie (np. warunkowo poparł podniesienie
wieku emerytalnego i razem z posłami Platformy lojalnie pracował w sejmowej
komisji Przyjazne Państwo). A i tak z perspektywy czasu sądzi dziś, że nawet
zachowując te wszystkie środki ostrożności, popełnił błąd. Gdyby nie wszedł na
drogę totalnej radykalizacji i pozostał w PO, Platforma byłaby dziś
silniejsza, bo energia Palikota bardzo by się dzisiaj przydała.
Leszek Jażdżewski i Robert Biedroń wystartowali w momencie,
kiedy polityczne centrum walczy o przeżycie. Próbują zaistnieć na politycznym
trupie Donalda Tuska i Koalicji Europejskiej - czyli
tak naprawdę na trupie liberalnej Polski. Trudno powiedzieć, czy to rozumieją.
Na pewno rozumieją to poważni gracze: Kaczyński, Tusk i Schetyna. Właśnie
dlatego Kaczyński wystąpienie Jażdżewskiego przyjął jako dar niebios i już następnego dnia oskarżył całe liberalne centrum o chęć
zniszczenia polskiego Kościoła. Z kolei Tusk i Schetyna byli jednymi z
nielicznych na sali, którzy po wystąpieniu Jażdżewskiego nie klaskali. Oni już
dawno wiedzą, jak osobiste ambicje łączyć z wymaganiami realnej polskiej
polityki. Leszek Jażdżewski jeszcze tego nie umie. I nawet nie wiadomo, czy ma
ochotę się uczyć.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz