Strony

niedziela, 2 czerwca 2019

Grób



Na domu księdza Franciszka Cybuli w Gowidlinie, jeszcze gdy żył, ktoś regularnie malował czerwoną farbą słowo: PEDOFIL. Hierarchowie kościelni wiedzieli dlaczego, ale pochowali księdza z honorami, przy kościele. Teraz coraz więcej tu głosów, żeby grób przenieść

Małgorzata Swięchowicz

Przemysław Łagosz, jak tyko zobaczył zapo­wiedź filmu braci Sekielskich, nie mógł za­snąć. A gdy już zaczął oglądać, dotrwał do wątku z księdzem Cybulą i musiał przerwać, żeby dojść do siebie. On, niezwykłej wytrzy­małości facet, który pokonuje na rowerze kra­je i zdobywa góry, tego filmu nie mógł wziąć za jednym podejściem.
   Jest dyrektorem niepublicznej szkoły w Szopie, ale mieszka w Gowidlinie, blisko kościoła. Ksiądz Cybula pochowany został w lutym na dziedzińcu świątyni. Celebrował abp. Sławoj Głódź.
   - Poza biskupami było 60 księży - Lagosz wspomina pogrzeb z niesmakiem, bo już wtedy metropolita Głódź wiedział, a miesz­kańcy mogli coś przeczuwać. Na domu prałata Cybuli, na wiele miesięcy przed jego śmiercią, ktoś regularnie malował czerwoną farbą słowo: PEDOFIL. A jednak położono go na najbardziej prestiżowym miejscu - z drogi na Kartuzy skręca się przy ogromnym krzyżu w uli - cę Prymasa Wyszyńskiego, mija szkołę imienia Jana Pawła II i już się jest przy Kościelnej, gdzie - poza neogotyckim kościołem - jest pięknie wyremontowana plebania i specjalnie zbudo­wana papieska ściana w kształcie fali, z mozaiką ułożoną tak, by każdy, kto podejdzie do ściany, miał wrażenie, że patrzy na niego sam Ojciec Święty. I teraz, przy tym wszystkim, grób księ­dza Cybuli. Jeszcze nieubrany w pomnik, tylko krzyż, wypalone znicze, kilka zeschłych wiąza­nek, doniczka bratków.
   - On tu nie może leżeć - mówi Łagosz. Jest za przeniesieniem grobu. Rozmawiamy piąte­go dnia od premiery filmu Sekielskich. - Trudno się pozbierać. Zresztą innym też. Rozmawia się o tym w pracy, w domu, i kogokolwiek spotka się na wsi, to pierwsze pytanie brzmi: „oglądałeś”?
   Łagosz od małego był bardzo blisko Kościoła. - Zostałem mini­strantem w 1985 roku i byłem przez 13 lat. Na Kaszubach zawsze rodzice i dziadkowie byli niezwykle dumni z chłopca, który służył do mszy, był przy księdzu. Uznanie dla kapłanów było tu ogrom­ne, ksiądz to najwyższy autorytet.
   W filmie „Tylko nie mów nikomu” wątek księdza Cybuli odnosi się do czasów, gdy Łagosz był ministrantem, a Cybula, wychowany w Gowidlinie, wpadał tu na weekendy albo w wakacje.
   - Pamiętam, że przytulał nas, głaskał po głowie, ale tak robi­ła większość księży. Od innych wyróżniało go to, że przychodził nad jezioro, rozbierał się i kąpał z nami - mówi Łagosz. Patrzył na księdza Franciszka bez żadnych podejrzeń, wręcz z wielkim uznaniem. Imponowało mu, że ktoś tak ważny, wręcz namiestnik Chrystusa, nie izoluje się i chce być wśród takich zwykłych chło­paków jak oni.
   - To tragiczne, że myśmy nic nie zauważyli. On tu przyjeżdżał, uśmiechał się do nas, a później w domu... Teraz już wiemy, co robił. Pamiętam, że przyjeżdżało razem z nim dwóch chłopców, czasa­mi trzech. Byłem przekonany, że to synowie jakiejś pani, która mu
pomaga, może kucharki, może sprzątaczki. Odnowił dom, a przy nim jeszcze wybudował zaplecze i gdy był młodszy, to przyjeżdża­ły też do niego całe grupy rekolekcyjne. Myśmy wszyscy widzieli najpierw grupy dzieci, a później młodzieńców. To trwało latami.

CHODŹ, ZOBACZ!
Jedna ze scen filmu (ofiara księdza Cybuli wspomina swój pierwszy pobyt w Gowidlinie, ma wtedy 12 lat, ksiądz - 56):
   - Pojechaliśmy na weekend sam na sam. Ja chyba odpoczywa­łem wtedy bodajże w jednym pokoju. No i... zawołał mnie. Do tej pory pamiętam. „Chodź, zobacz, coś się stało”. Ja zaniepokojo­ny biegnę. „Co się dzieje”. A on stoi ze spuszczonymi spodniami.
I mówi: „Zobacz, nie chce mi opaść. Co mam zrobić?”. I ma pe­nisa sterczącego na wierzchu. Śmierdzącego. No i ściągnął mi też spodnie... Powiedział, że dopóki nie ma wytrysku, to nie ma grze­chu. Kazał mi wziąć do ręki swojego penisa. On mojego... I uklęknął jeszcze przede mną i wziął mojego penisa do swojej, powiem tak, gęby... Wmawiałem sobie, że to jeden raz i na pewno więcej nic takiego się nie stanie.
   - Ale zdarzyły się kolejne razy? - pyta Tomasz Sekielski.
   - Tak, kolejne razy. I to dosyć często.
   Następna scena: konfrontacja. 2018 rok,
ksiądz Cybula ma 78 lat, schorowany, przygię­ty do ziemi. Od dawna mieszka w Gowidlinie na stałe, w tym samym piętrowym domu, do któ­rego przyjeżdżał z chłopcami. Przed wejściem kolumny podpierające balkon, nad balkonem kapliczka z figurą Matki Boskiej. Ludzie do księ­dza Cybuli przychodzili się modlić, odprawiał w domu msze w różnych intencjach.
   Mężczyzna, który był jako dwunastolatek mo­lestowany, puka do drzwi, Cybula wpuszcza.
   - Tutaj, przy tej łazience. Pamięta ksiądz? Za­wołał mnie ksiądz: „Coś mi sterczy”.
Starzec zgarbiony, poruszający się o kulach, prowadzi dawną ofiarę do kuchni - na ścianie nad drzwiami krzyż. Mówi: - No było trochę dla humoru. Trochę dowcipu, trochę, ale... Ty zresztą też, śmiejąc się, podjąłeś tak jakby... to nie szło w jakimś złym kierun­ku. To nie było coś, że cię przywiązałem, i teraz to jesteś niewol­nik. Nie, to nie w tym kierunku szło.
Ofiara: - Chodzi mi o ten kontakt fizyczny. Bo ja mówię, to mi ze­psuło... to, co żeśmy tu na łóżku robili, czy całowanie się po genita­liach, no to naprawdę to... ja chciałbym, by ksiądz wiedział, że to... - szuka słów, które by mogły oddać całe zło, którego tu doświadczył.
   A ksiądz szuka słów, by zrzucić winę na tamtego dwunastolet­niego chłopca: - No bo byłeś męski...i... Za przeproszeniem... mia­łeś apetyt... myślę, że równorzędnie żeśmy się tym darzyli... A co ty, ja mówię, chcesz? „Żeby mnie ksiądz trochę popieścił”. Była chwilka pieszczenia i... wracaliśmy do swoich spraw.
   Na koniec ksiądz proponuje: - To ja ci dam trochę pieniędzy, że­byś se schował.
   Ofiara: - Ja nie chcę pieniędzy. Nie chcę, dziękuję.

0 JEZU, ON?
Ludzie są w szoku. Jeszcze chyba nie wiedzą, jak poukładać so­bie to, co zobaczyli. Iść na mszę czy już przestać chodzić? Dzie­cko nadal ma być ministrantem czy już go nie posyłać? To tu, na Kaszubach, naprawdę straszne dylematy, bo to region bardzo re­ligijny - mówi Wojciech Drewka, redaktor naczelny „Expressu Kaszubskiego”. Gdy dzwonię, żeby się z nim umówić na rozmo­wę o reakcji ludzi na film Sekielsldch, jest akurat we wsi niedaleko Gowidlina, na uroczystości nadania szkole patrona. Kto nim zo­stał? Dawny proboszcz. - To nie przypadek - mówi Drewka. - Tak tu zawsze było. Patronów szukało się wśród duchowieństwa, z tego klucza nadawano też nazwy ulicom.
   Tym właśnie sposobem w Gowidlinie, gdy chce się dotrzeć do domu, w którym mieszkał ksiądz Cybula, wystarczy z Wyszyń­skiego wejść w ulicę, która biegnie do Jana Pawła II.
   - Kiedyś, gdy wracałyśmy z mamą z kościoła, ksiądz Cybula zaprosił nas na kawę - wspomina Danuta Stenka, która pocho­dzi z Gowidlina. Była u niego tylko ten jeden raz, on już był wte­dy schorowany. Z dzieciństwa w ogóle go nie pamięta, miała kilka lat, gdy wyjechał do seminarium, a później do dużych gdańskich parafii. - Po podstawówce wybyłam z domu i wpadałam już tylko od czasu do czasu, najczęściej w wakacje, wtedy słyszałam: „dziś mszę odprawiał ksiądz Cybula”, stąd wiem, że przyjeżdżał. Jed­nak z kim i czy ktoś we wsi miał jakieś podejrzenia, nie wiem. Do mnie żadne głosy nie docierały - mówi aktorka. Dlatego, gdy - tuż przed premierą filmu Sekielskich - usłyszała, że ksiądz Cybula bę­dzie w nim jednym z antybohaterów, zareagowała: O Jezu.. Jak to? On?
   - Wydawało się: ksiądz z piękną kartą. Wzór. Wiedzieliśmy, że miał ciężkie dzieciństwo, rodzice zginęli w czasie wojny, był adop­towany. Tak wiele doświadczył, a tak daleko zaszedł, patrzyliśmy na jego karierę jak na godną podziwu, uczciwą - mówi Łagosz. Cy­bula był najpierw katechetą i rekolekcjonistą, od 1980 spowiedni­kiem Lecha Wałęsy, później kapelanem prezydenta RP.
   Teraz Wałęsa mówi, że gdyby wiedział o nim to, co wie w tej chwili, zrzuciłby go ze schodów. Ale wtedy zaledwie coś prze­czuwał: „Widziałem, że mimo jego dobroci kapłańskiej nie robił wszystkiego, jak należy. Nie uporządkował spraw kapelana prezy­denta, za dużo gdzieś wychodził. Do końca nie wiem, co to było, wyczuwałem to podświadomie”. - A my tu nic - mówi Łagosz.
- Nic nie wyczuliśmy. I teraz, gdy wychodzą te wszystkie straszne rzeczy które widać na filmie, ale i to, co zostało nagłośnione przy okazji, czyli że ksiądz współpracował z SB, to jest dla wielu takim ciosem, że trudno się po nim nie zachwiać.

UTARŁO SIĘ
Wieś jest duża, 1300 mieszkańców. Domy zadbane, kobiety pie­lą w ogródkach. Każda, do której podchodzę, najpierw mówi, że rozmawiać nie ma o czym. - Film? - mówią - Nie miałam oka­zji. A później od słowa do słowa: - To znaczy trochę widziałam. No dobrze, powiem: widziałam cały. Straszny. Myśmy co praw­da zdawali sobie sprawę, że on tu kogoś przywozi, ale mówiło się, że studentów. Teraz, jak zobaczyłam, co on tam, to... no... jestem w szoku.
   Druga: - Ksiądz Cybula to była nasza duma, jak od jakiegoś gospodarza przyjął zaproszenie na obiad, to się później ten go­spodarz wszystkim chwalił, że go sam ksiądz prałat zaszczycił. A teraz, gdy zobaczyłam go, jak w tym filmie mówi o apetycie, było mi niedobrze.
   Trzecia: - Niektórzy myślą, że to zmontowane, zmanipulowane.
   - A pani co myśli?
   - Że może ksiądz proboszcz powie, jak ten film odebrać. Cieka­wa byłam, czy będzie coś o tym na mszy. Ale cisza.
   Rodziców, którzy odbierają dzieci ze szkoły, pytam: czy widzie­li film? I czy rozmawia się o tym w domu? A może na lekcjach religii czy wychowawczych? Patrzą przestraszeni i popędzają dzieci, żeby szybciej wsiadały do samochodu.
   Gdy pytam sołtyskę, co się teraz dzieje we wsi, bagatelizuje: - A co miałoby się dziać? I ciągnie zdziwionym tonem: - A tak w ogóle to o jaki film chodzi? Jaka pedofilia? Nie zamierzam oglądać. Teraz z każdego można zrobić pedofila. Wszystko idzie zmontować.
   Z proboszczem nie udaje się nawet słowa zamienić - na pleba­nię nie można ani się dodzwonić, ani dostać - na domofonie są trzy przyciski, ale nikt nie odzywa się ani po wciśnięciu tego z na­pisem „proboszcz ani „kuchnia”, ani „gospodyni”.
   - No tak - słyszę później w piekarni, w centrum wsi. - Co miał­by powiedzieć?
Wielu tu jeszcze robi uniki, mówi: nie oglądałem. Albo: to manipulacja. Albo mó­wią: mnie ksiądz Cybula nic złego nie zrobił.
   - Tak to widzą: skoro im nie, to o co chodzi - mówi sprzedawczyni. - Jednak jakaś zmiana chyba w ludziach się zaczyna. Jest maj, a u nas dużo kapliczek, tak pięknie od­nowionych, że grzech przejść i się nie po­modlić. A jednak coraz mniej się modli.
Takich, co wychodzą z domu pod kaplicz­kę, garstka w porównaniu z tym co kie­dyś. - Nawet w tych, którzy jeszcze mówią o manipulacji i przybierają szaty obrońców księdza Cybuli, już kiełkuje bunt - mówi Przemysław Łagosz.
   Ludzie zaczynają sobie różne rzeczy przypominać. Łagoszowi przypomniało się, że do Cybuli często przyjeżdżał ksiądz Eugeniusz Makulski, twórca licheńskiej potęgi, teraz podejrzewany i o nadużycia fi­nansowe, i seksualne. Ten, który jest w Li­chemu na pomniku razem z Janem Pawłem II, i obydwaj teraz zasłonięci przed ocza­mi wiernych białą płachtą. - Pamiętam go z czasów, gdy byłem ministrantem, ale póź­niej też tu bywał. Nie wiem: przypadek czy nie. Teraz to mi się zaczyna układać w jakąś dziwaczną historię - mówi Łagosz.
   Z kolei w piekarni słyszę: - Już się tu nie mówi tylko o księ­dzu Cybuli, ale też o tym, co się działo tu niedaleko, w parafii w S., a także w M. - Przypominam sobie - mówi jedna z kobiet, która w dzieciństwie mieszkała kilka wsi dalej - że u nas żadne dziecko nie chciało zostać z księdzem sam na sam. Lubił wsadzać do swo­jego samochodu, mówił, że podwiezie. Nikt, za nic w świecie, nie chciał być przez niego podwożony.
   Sięga się teraz pamięcią do takich historii i z ludzi zaczynają wy­lewać się pretensje, wściekłość. Jeśli nie w rozmowach, między sobą, to w sieci. W komentarzach na portalu „Expressu Kaszub­skiego” wrzenie. Ksiądz, to już dla części nie ksiądz, tylko zwyrol, brudna szmata, gnój. O prałacie Cybuli zaczyna się pisać „Cebula”, bo jak się zobaczyło, co robił, to oczy szczypały. Czasami znajdzie się ktoś, kto stanie w jego obronie, że przecież już nie żyje, trzeba dać zmarłemu spokój. Albo napisze, że film Sekielskich powstał dla kasy, i że to kampania wyborcza, dzieło szatana oraz ciemnych ateistycznych mocy. Ale w większości są głosy ostro oceniają­ce i księdza, i Kościół. Żąda się, żeby przenieść jego grób, „nie ca­ckać się, wykopać i pod płot jako NX!”, „usunąć z terenu parafii”, „uhonorować napisem. »Tu spoczywa pedofil«”. A jeśli nie ruszać, to „powiadomić parafian, że od teraz obok kościoła będą chowa­ni tylko wyjątkowi, zboczeńcy, krzywdziciele innych oraz przebie­rańcy, którzy przez całe życie udawali księży”.
   - To wrzenie - jak przypuszcza Wojciech Drewka, naczelny „Ex­pressu” - jest tak duże, bo film Sekielskich obnażył nie tylko to, co robili tacy księża jak Cybula, i że Kościół ukrywa przestępstwa pe­dofilii. Ludzie zdali sobie sprawę z tego, jak różną miarą mierzy się w Kościele grzech. Ksiądz, choćby popełnił największy, to mu się podaruje. A wierny ma się bać, że będzie ukarany za wszystko. - W ubiegłym roku pi­sałem o niezwykłym pogrzebie w Gowidlinie. Zmarł człowiek, który pod koniec życia był tak schorowany, że nie był w stanie cho­dzić na msze. W dzień pogrzebu proboszcz - za karę - nie pozwolił wnieść trumny do kaplicy. Rodzina żegnała się ze zmarłym pod bramą cmentarza - mówi Drewka. To był wstrząsający widok: bliscy stojący w bramie nad otwartą trumną. Innym ra­zem, gdy młody chłopak odebrał sobie ży­cie, ksiądz odmówił mszy. - Ludzie, mając to w pamięci, widzą później, z jakimi hono­rami chowany jest ksiądz Cybula, o którym przecież hierarchowie kościelni już wtedy wszystko wiedzieli.

CHCIAŁ PRZY KOŚCIELE
Na domu, w którym mieszkał ksiądz Cybu­la, wciąż odcinają się jasne kwadraty farby - wyraźne ślady po zamalowywaniu napisów PEDOFIL.Ludzie kierują mnie do tego, któ­ry zamalowywał. On - mówią - opiekował się księdzem.
   - Przychodziłem codziennie wieczorem, żeby trochę ogarnąć, pomóc. Gdy pojawiły się te napisy, wziąłem farbę, bo co było ro­bić? Oczywiście widział je. Duże, czerwone litery, wszędzie - na każdej ścianie domu, na budynku gospodarczym. Powiem szcze­rze, te napisy go przygniotły. Zgarbił się jeszcze bardziej. Przygasł.
   - Zgłosił to policji? - pytam.
   - Nie chciał nagłaśniać.
   - Są teraz żądania, żeby przenieść jego grób i takie plotki, że pod koniec życia prosił, aby go nie chować przy kościele. Jakby chciał zniknąć ludziom z oczu.
   - Bzdury. Zawsze chciał właśnie przy kościele. Uważał, że tam jego miejsce. Wśród zasłużonych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz