Odwołanie Krzysztofa
Jurgiela z funkcji ministra rolnictwa ma przekonać wieś, że wszystko, co złe,
to on. Może się nie udać, ponieważ najważniejszym źródłem wściekłości rolników
jest polityka partii rządzącej, czego bardziej energiczny Jan Krzysztof
Ardanowski i tak nie zmieni.
Tymczasem
opozycja punktuje, liczy popełnione przez PiS grzechy, które zeźliły wieś
najbardziej. Ponad 4 tys. rolników już w minionym roku miało dostać rolnicze
emerytury, a teraz - po zmianach w ustawie emerytalnej - muszą na nie czekać
pięć lat dłużej. Do ich kieszeni trafiłoby ze świadczeń 500 min zł, które KRUS
oddała do budżetu. W tym roku podobne rozczarowanie spotka kolejnych kilka
tysięcy osób. I w następnych latach. I to jest pierwszy z grzechów, o które
rolnicy - w większości politycznie popierający PiS - oskarżają dziś partię
rządzącą.
Za Grzech pierwszy (wyższy wiek emerytalny)
byłego ministra winić jednak nie sposób. Nie można też wydłużenia wieku
emerytalnego dla rolników uznać za przeoczenie, wypadek przy pracy. PiS
wiedział, co robi. Głośno o tym mówił w Sejmie Władysław Kosiniak-Kamysz, który
- w ramach licytacji PSL z PiS - złożył nawet stosowną poprawkę do ustawy
przywracającą wcześniejszy wiek emerytalny. Została głosami posłów partii
rządzącej odrzucona. W rezultacie
Polakom pracującym poza rolnictwem skróciła staż pracy wymagany do osiągnięcia
emerytury, ale rolnikom, cieszącym się przywilejem wieku 55 lat dla kobiet i
60 dla mężczyzn, ten przywilej odebrała. Uderzając po kieszeni ponad milion
osób ubezpieczonych w KRUS, które na świadczenie muszą teraz czekać pięć lat
dłużej. Takiego grzechu chłopi nie odpuszczą PiS, zwłaszcza że motywy
(budżet?) nie zostały ani ujawnione, ani wyjaśnione.
Grzech drugi to nieszczęsna
ustawa o ziemi. Na początku chłopi byli „za”.
Także Wiktor Szmulewicz, członek PSL oraz szef izb rolniczych, który i dziś
upiera się, że była potrzebna. Miała bowiem uniemożliwić wykup polskiej ziemi
przez obcych. Rolnicy, którzy liczyli, że teraz kupią ziemię łatwiej i powiększą
swoje gospodarstwa, mocno się jednak przeliczyli. Szczególnie ci, którym marzyło
się kupno gruntów popegeerowskich, do tej pory uprawianych przez dużych
dzierżawców. PiS dzierżawcom ziemię wprawdzie odbiera, ale chłopom jej nie
sprzedaje. Ziemia pozostaje państwowa. Karłowate gospodarstwa nie rosną. Obrót
gruntami rolnymi praktycznie został zamrożony.
Tyle że nie do końca, co zauważa Marek Sawicki, minister rolnictwa w
rządzie PO-PSL. - Z danych MSWiA wynika, że w ostatnich dwóch latach cudzoziemcom
sprzedano o wiele więcej polskiej ziemi niż wcześniej - zapewnia. Do
danych MSWiA zajrzeli też posłowie PO. I potwierdzają: „w 2017 r. cudzoziemcy
nabyli o 86 proc. więcej gruntów rolnych i lasów niż rok wcześniej”. Wychodzi
na to, że polskiej ziemi tylko polski rolnik dokupić nie może. Sporo w tym
demagogii, bo ziemi w obcych rękach nadal tyle co nic, ale „nie tak miało być”.
Grzech trzeci: pazerność. Kiedy
pisowskie miotły wymiatały z agencji rolnych ludowców, wieś zacierała ręce.
Następców miało być mniej, a ich apanaże skromniejsze. W tym celu, jak
zapewniał PiS, agencje rolne trzeba było zlikwidować, a na ich miejsce powołać
nowe. Ze skromności jednak nic nie zostało. Platforma doliczyła się, że w
agencjach rolnych oraz instytucjach i przedsiębiorstwach podległych ministrowi
rolnictwa liczba stanowisk uległa cudownemu rozmnożeniu już do 28 tys. Zarobki
ich szefów i zastępców są zaś przynajmniej o 20 proc. wyższe niż poprzedników.
No i te nagrody. W 2017 r. ludzie Jurgiela otrzymali aż 170 mln zł. Wyborcy
takich rzeczy nie lubią.
Grzech czwarty: pustosłowie. Teraz,
kiedy susza zniszczyła plony wielu wyborcom Prawa i Sprawiedliwości, pazerność
rządzących na państwową kasę kłuje w oczy jeszcze bardziej. Susza, obejmująca
większą część kraju, mocno przyczyniła się do spadku popularności PiS na wsi.
Jurgiela, który z powodu długiego partyjnego stażu, jeszcze w PC, wydawał się
nie do ruszenia, trzeba było więc rzucić na pożarcie. Popłoch w PiS wzbudził
sondaż IBRiS dla „ Super Expressu”. Na pytanie, która partia
najlepiej reprezentuje interesy rolników, na PiS wskazało zaledwie 27,6 proc.
mieszkańców wsi. Aż 36,7 proc. uznało, że jednak znów PSL. Po sondażu wyrok na
Jurgielu, w zawiasach od kilku miesięcy, szybko został wykonany.
Jeśli jednak premier Morawiecki myślał, że uratuje wizerunek rządu zapewnieniem,
że nie będzie namawiał rolników do ubezpieczania zbiorów, to osiągnął tylko
skutek połowiczny. Rzeczywiście, rolnicy nie ubezpieczają się od klęsk takich
jak susza czy huragany. Na 1,3 mln pobierających dopłaty bezpośrednie, polisy
wykupiło zaledwie 163 tys. gospodarstw. Reszta liczy, że rząd, jak zawsze,
pomoże, i zamierza obietnice wyegzekwować. Szacowaniem strat, za którym nie
pójdą państwowe odszkodowania, już się nie zadowolą. Zwłaszcza przed
nadchodzącymi wyborami samorządowymi.
Po ubiegłorocznych huraganach i gradobiciach rolnicy się jednak
przeliczyli.
- Według szacunków wojewodów
poszkodowanych było aż 60 tys. gospodarstw - mówi Dorota Niedziela, posłanka PO. Straty, na powierzchni 700 ha, oszacowali na 3 mld
zł. Rząd dużo mówił o pomocy, ale okazała się znikoma. Teraz susza, też
według wojewodów, zniszczyła plony na 4 min ha, więc producenci boją się, że
pomoc państwa może okazać się podobna jak po huraganach. - PiS zapowiadał,
że utworzy fundusz klęskowy, no i gdzie on jest? - pyta Dariusz
Suszyński, właściciel 12-hektarowego gospodarstwa we wsi Chodywańce w
lubelskim. Jurgiel był taki nieudolny, że nie załatwił, czy Morawiecki taki
skąpy, że nie dał pieniędzy?
Z tym funduszem, gdyby nawet znalazły się pieniądze, też byłby kłopot.
Bo komu miałby wypłacić odszkodowania za suszę? Marek Sawicki szacuje, że co
najmniej 60 proc. rolników pobierających dopłaty bezpośrednie własnej ziemi
nie uprawia. Biorą tylko dopłaty, a ziemię dzierżawią sąsiedzi. Najczęściej
nieformalnie. Kto więc miałby dostać odszkodowanie za suszę? Właściciel
gruntu, którego klęska nie dotknęła, czy faktyczny
dzierżawca niemający do ziemi żadnego tytułu? Grzechów pustosłowia rząd PiS
popełnił zresztą więcej, choćby łudzenie chłopów przed wyborami, że załatwi,
iż dopłaty unijne będą o wiele wyższe, a
zanosi Się na niższe.
Grzech piąty: nieróbstwo. Zanosi
się, że na inwestycje na wsi możemy dostać z UE aż o 26 proc. środków mniej.
Czyli 5 mld euro w plecy. Przy lepszej dyplomacji tak się stać nie musiało.
Ale Jurgiel interes wsi zawalił, tak jak w poprzednim rządzie PiS nie zadbał o
interesy polskich cukrowni.
Teraz poseł Jan Krzysztof Ardanowski, następca Jurgiela, próbuje sprawę
dopłat bagatelizować. Wycofuje się rakiem z pisowskich obietnic, mówiąc, że
rolnicy powinni uzyskiwać dochody z rynku, z tego, co sprzedadzą, a nie z
transferów socjalnych, jakimi są dopłaty. Na wsi takie stwierdzenia poklasku
nie znajdą. Z rynku żyje bowiem zaledwie 200-300 tys. gospodarstw, reszta,
czyli ponad milion, z transferów. Program 500 plus, przyjęty na wsi z wielkim
entuzjazmem, tylko tę sytuację utrwalił. Więc deklaracji Ardanowskiego raczej
nie można traktować serio, liderzy partii szybko przywołają go do porządku.
Na polskiej wsi z rolnictwa żyje tylko 10 proc. rolników, czyli posiadaczy co najmniej
jednego hektara ziemi. Żeby wygrać kolejne wybory, trzeba myśleć raczej o
pozostałych 90 proc. Te 90 proc., choć z 500 plus ucieszyło się bardzo, już się
nimi nie zadowala, wyciąga ręce po więcej.
Grzech szósty: pogarda dla rynku.
PiS, który deklaruje taką troskę o rozwój narodowego rolnictwa, w
rzeczywistości prowadzi politykę, która uniemożliwia jego rozwój. Wsi socjalnej
nie podobają się bogaci właściciele nowoczesnych gospodarstw towarowych, więc
onina pomoc rządu liczyć nie mogą. Tym bardziej że wielu z nich to ludowcy.
Brakiem poparcia wśród dużych gospodarstw, od których zależy rynek żywnościowy
w kraju, PiS do tej pory się nie przejmował. Przejął się dopiero, gdy wkurzać
zaczęli się mniejsi. Choćby plantatorzy malin czy porzeczek.
Owoce gniją na krzakach, bo nie ma ich kto zbierać. Wdrożone przez rząd
bariery biurokratyczne utrudniają oficjalne
zatrudnianie Ukraińców, którzy w poprzednich latach ratowali sytuację, czy
sprowadzanych ostatnio Azjatów (patrz s. 33). W dodatku plantatorzy dostają w
skupie grosze, podczas gdy w sklepie cena bywa dziesięciokrotnie wyższa. To
kolejny powód złości rolników. Kto winien? Zagraniczne sieci handlowe i duzi
przetwórcy, którzy na pewno popełniają grzech zmowy cenowej - podpowiadają liderzy PiS. Sugerując, że gdyby przemysł
przetwórczy był państwowy, to problem zostałby rozwiązany.
Komisja Europejska, która problem dostrzega, zaleca, by rozwiązywać go w
sposób rynkowy: za pomocą umów kontraktacyjnych. Żeby nie zdarzały się
sytuacje, że plantator oddaje maliny do skupu, bo z każdą godziną tracą na
wartości, a dopiero po kilku godzinach dowiaduje się, że mu za nie zapłacą
tragicznie mało. Plantatorzy złoszczą się, że rząd PiS sprawę kontraktacji zaniedbał.
Skazując ich na ceny, które nie gwarantują choćby minimalnego zarobku. Łudzą
się i są łudzeni, że gdyby przemysł był państwowy, kłopotu by nie było, Ale
problem jest głębszy.
Rozdrobnieni plantatorzy dla sieci handlowych ani przemysłu nie są partnerem,
z którym musieliby się liczyć. To dlatego od lat płyną z Brukseli ogromne
pieniądze, żeby rolnicy skrzykiwali się w grupy producenckie. Dzięki tym
pieniądzom powstały w Polsce wielkie przechowalnie jabłek, a także chłodnie
dla owoców miękkich. - Plantatorzy z grupy nie są skazani na niskie ceny
w skupie, owoce, Nawet maliny, mogą czekać w chłodni na lepsze ceny -
twierdzi Mirosław Maliszewski, szef Związku Sadowników Rzeczpospolitej
Polskiej, ale także poseł PSL. Jest producentem jabłek i jagód, ale własnymi owocami mógłby zaopatrzyć co najwyżej
pięć Biedronek. W grupie razem są mocniejsi - odbiorcy muszą się z nimi liczyć.
PiS po dojściu do władzy postanowił się jednak tym grupom dokładnie
przyjrzeć. Chęć przyjrzenia się (w rzeczywistości sabotowanie) wynika z przekonania,
że twórcy grup są powiązani z PSL. Najwyraźniej w oczach liderów PiS ludowcy są
większym wrogiem niż zagraniczne sieci handlowe.
Rolnicy, którzy plantatorami nie są albo do „kołchozu” nie przystąpili,
zacierają ręce. Sporo wiejskich wyborców PiS uznaje, że grupy zarabiają dużo,
a drobni rolnicy mało, i to jest niesprawiedliwe. Zamiast więc wspierać grupy,
trzeba pieniądze unijne podzielić dla wszystkich. Sławomir Izdebski, szef OPZZ
Rolników i Organizacji Rolniczych, jest nawet przekonany, że grupy robiły
przekręty. Brały z Unii na przykład 10 min, a naprawdę inwestowały tylko 5.
Rozpędzenie grup, z których tak dumny był minister Sawicki, zdaje się kwestią
czasu, chociaż do sądu żadna sprawa nie dotarła. Drobnym plantatorom zostanie
już tylko wiara, że ich problemy rozwiąże budowa państwowego przetwórstwa.
Grzech siódmy, najcięższy: porażka z pomorem.
W walce z afrykańskim pomorem świń (ASP) Jurgiel wykazał się kompletnym
niedołęstwem. Jedyne, co zdołał wymyślić po ponad dwóch latach ministrowania,
to budowa płotu na wschodniej granicy, gdy zarażone dziki od dawna roznoszą
chorobę po kraju. Pomysł został zablokowany, Ardanowski płotu budował nie
będzie.
W sprawie kompletnej nieskuteczności Jurgiela w walce z ASF identyczne
zdanie mają zarówno wielcy
producenci trzody chlewnej, jak i właściciele kilku świń. Różnią się tym, że
każda ze stron co innego byłemu ministrowi ma za złe. Wielcy hodowcy od
początku mówili, że aby zwalczyć pomór, minister musi się narazić drobnym
hodowcom. Takim, co nie są w stanie w małych chlewikach zapewnić właściwych
warunków bio- asekuracjii Czyli odciąć dostęp do świń innym domowym zwierzętom,
rozłożyć przed chlewikiem maty nasączone środkiem dezynfekcyjnym i przestrzegać
wielu innych procedur, które chłopi lekceważyli. Weterynarze postulowali, by
ukrócić pokątny handel prosiakami, a najlepiej wprowadzić obowiązkowe znakowanie
zwierząt.
Minister narażać się elektoratowi nie zamierzał, a w dodatku skłócił się
z myśliwymi, bo komuchy. Zarażone dziki przenoszą więc chorobę na zachód. Zbliża
się dzień, w którym Niemcy, w obawie przed przywleczeniem pomoru do własnych ferm,
otoczą Polskę kordonem sanitarnym i odbiorcy unijni zamkną rynek przed naszą
wieprzowiną. Tak jak zrobiła to Rosja i odbiorcy azjatyccy. Wielcy producenci
trzody w kraju splajtują, sami nie zjemy wszystkiego. Ale ci wielcy producenci
o wyniku przyszłych
wyborów nie zdecydują. To, czy PiS
odzyska samorządy, zależy od małych, którym Jurgiel konsekwentnie próbował
się nie narażać.
A jednak się naraził. Nowe ogniska ASF najczęściej wybuchają w małych
gospodarstwach. Minister przymykał wprawdzie oko na nieprzestrzeganie przez nie
procedur sanitarnych, ale nie był władny sprawić, by - mimo tego
nieprzestrzegania - dostały odszkodowanie za świnie, które trzeba było
zlikwidować. Więc teraz opozycja punktuje: „80 proc, rolników spośród 12 tys.
gospodarstw, którym wybito świnie z powodu ASF, nie otrzymało odszkodowań”.
Jeśli PiS w trosce o wynik zbliżających się wyborów zmieni przepisy i zacznie
wypłacać odszkodowania także tym rolnikom, którzy procedur chroniących przed
pomorem nie przestrzegali, wkrótce po pieniądze wyciągną ręce wszyscy.
Krzysztof Jurgiel solidnie zasłużył na swoją dymisję. Jego następca
polityki PiS wobec wsi także nie zmieni. Ale będzie przekonywał, że grzechy
Jurgiela nie były grzechami Prawa i Sprawiedliwości i partia ich już nie
powtórzy. Byle do wyborów.
Joanna Solska
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz