Jacek Kurski ostatnio
nieco spokorniał. Skończył z kąsaniem Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Teraz się
umizguje i czeka na zaproszenie do partii. - Biegacz musi biegać. Słońce
wschodzi i zachodzi. Polityk musi kandydować - zdradza swoją filozofię
Agnieszka Niewińska
Byłem
na urlopie, załatwiam zaległe sprawy, zrobiłem remont domu, urządziłem synowi
piękny pokoik - Jacek Kurski w rozmowie z „Do Rzeczy" wylicza, co robi po
tym, jak najpierw zadeklarował odejście z polityki, a potem został wyrzucony z
Solidarnej Polski i znalazł się na politycznym aucie. Sam twierdzi jednak, że
to nie aut, że jest w grze. - Jestem politykiem zjednoczonego obozu prawicy in spe, chwilowo bez przynależności, ale w oczekiwaniu na
zagospodarowanie - deklaruje z fantazją.
- Nie przebieram jednak nogami,
nie pocę się, nie staję na palcach - zapewnia, choć nie brzmi to specjalnie
przekonująco. - Zobaczymy, co rzeka życia przyniesie.
Nie chce zdradzić, czy jest już po
słowie z PiS - wróble ćwierkają, że zabiega o miejsce na warszawskiej liście
PiS w wyborach do Sejmu. Mówi tylko enigmatycznie, że pozostaje z dawną partią
w kontakcie. Partią, którą jeszcze niedawno nazywał „kolonią karną połączoną z
przedszkolem". Dzisiaj
bagatelizuje tamte słowa.
- Osoba o pani horyzontach
myślowych nie powinna zwracać uwagi na pewien rytuał polityczny - czaruje, choć
w ogóle się nie znamy. - Trzy lata poza PiS pozwoliło mi spojrzeć na tę partię
z dystansu mówi. Już nie chce kąsać prezesa, jakoś stracił kły.
HEROLD OBLAŁ SIĘ KAWĄ
Po porażce w wyborach do
europarlamentu miał zniknąć z polityki na rok. Nawet Monika Olejnik podczas
niedzielnej audycji w Radiu Zet połączyła się z nim na pożegnanie - przez lata
Kurski był częstym gościem jej programu.
- Moje odejście to nie był żaden blef.
Przewidywałem roczne przepychanki na prawicy: rozwiązywanie, wyjścia, wejścia.
Myślałem, że to potrwa parę ładnych miesięcy, że w tym czasie zostaną
przegrane wybory samorządowe i że w okolicach marca, kwietnia zostanie zawarty
jakiś konsensus i wtedy wrócę - tłumaczy dziś. - Mile mnie
zaskoczyło, że Jarosław Kaczyński podjął tak poważną inicjatywę zjednoczeniową
dosłownie cztery tygodnie po moim wycofaniu się z polityki, a ponieważ
chciałem być heroldem tego zjednoczenia, postanowiłem przekroczyć Rubikon i
pojawić się na kongresie PiS.
Misja herolda nie spodobała się
jednak dotychczasowej partii Kurskiego. Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry nie
miała jeszcze wówczas dogadanego zjednoczenia z PiS. Ziobryści uznali, że
rozmowy i występ Kurskiego na kongresie PiS za plecami partyjnych kolegów
osłabił ich pozycję negocjacyjną, i wyrzucili go z partii. „Oblałem się kawą ze
śmiechu" - skomentował to po swojemu
Kurski na Twitterze. I jeszcze zdążył publicznie naubliżać szefowi partii
Zbigniewowi Ziobrze. Nazwał go „leszczykiem, któremu trzeba było zmieniać
pieluchę". - Cóż, ostry język to taka moja cecha osobnicza - przyznaje Kurski.
Fakt, kąśliwe uwagi to jego znak
firmowy. Podobnie jak partyjne rozstania i powroty, z naciskiem na rozstania.
Nawet ci bardziej życzliwi Kurskiemu żartują, że za chwilę zabraknie palców u
rąk, by policzyć partie, z którymi współpracował. W latach 90. dowodził
kampanią Porozumienia Centrum braci Kaczyńskich, których poznał podczas
strajku w Stoczni Gdańskiej w 1988 r. Wtedy stali się jego idolami. Potem
działał w Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego, był jego rzecznikiem. Po
klęsce wyborczej ROP chciał pozbawić Olszewskiego przywództwa, po rokoszu i
założeniu własnej frakcji odszedł jednak do ZChN, i to na stanowisko wiceszefa
partii (później go usunięto). ZChN wchodziło w skład AWS, z ramienia którego
Kurski został wicemarszałkiem województwa pomorskiego. Po przegranych przez tę
koalicję wyborach parlamentarnych poszedł do PiS, ale nie dostał od razu
miejsca na liście w wyborach samorządowych, więc od Kaczyńskich się odwrócił i
poszedł do LPR.
- Biegacz musi biegać. Słońce
wschodzi i zachodzi. Polityk musi kandydować - tłumaczy tamten wybór Kurski.
Wybrali go do pomorskiego sejmiku, zasiadł w jego prezydium i naprzykrzał się
politycznej konkurencji. Zapunktował tym u Giertycha i dostał poważniejsze
zadania w LPR - przygotowanie kampanii do europarlamentu.
Okazał się niezwykle skuteczny.
LPR zdobyła ponad 15 proc. głosów, a Kurski, który znał partię na wylot,
odwrócił się na pięcie i poszedł do PiS. W 2011 r. został z niego wykluczony z
grupą innych PiS-owców, z którymi założył Solidarną Polskę. Teraz jednak znów
chce do Kaczyńskiego. - Ideowo jestem w tym samym miejscu. U nas robi się
cynika z tego, kto wiele razy zmieniał partię. Tymczasem cynikiem jest ten, kto
przechodzi z PiS do PO, zwłaszcza po Smoleńsku - uważa.
- Wszystkie partie, które mnie
wyrzucały, kończyły w makabrycznych męczarniach - dodaje buńczucznie.
Przypominam, że PiS też go wyrzucił, a jakoś przędzie. - Zaraz, zaraz. Nie
skończyłem. Wygrała ta partia, która Kurskiego wyrzuciła i przyjęła. Liczę na
powtórzenie się tej historii.
UŁAŃSKA FANTAZJA CZY POLITYCZNA GANGSTERKA
Dawni współpracownicy i koledzy
partyjni nie szczędzą ostrych słów na określenie politycznych manewrów Kurskiego.
Wielu, z którymi współpracował, mówi, że jest na wskroś cyniczny i nie
przebiera w środkach. Wie, kogo i jak podejść, by osiągnąć swój cel.
A zapowiadał się doskonale.
Jeszcze w gdańskim III LO zwanym Topolówką po ogłoszeniu stanu wojennego był
współorganizatorem protestów. Uczniowie zakładali żałobne stroje, wpinali
oporniki, śpiewali hymn. Kurski był jednym ze współzałożycieli i drukarzy
podziemnego pisma Topolówki. Wzorem był dla niego starszy brat Jarosław,
zaangażowany w opozycję. Po transformacji ideowo się poróżnili. Jarosław został
wicenaczelnym „Gazety Wyborczej". Rodzinne spotkania stawały się okazją do
słownego fechtunku.
Już jako student Kurski nie tylko
kręcił korbą powielacza, ale także redagował opozycyjne pisma. W 1985 r. na
stadionie Lechii Gdańsk współorganizował wywieszenie ogromnego transparentu
nawołującego do bojkotu wyborów do Sejmu PRL. W 1988 r. wdarł się do
strajkującej Stoczni Gdańskiej. Świadkowie tamtych wydarzeń wspominają go jako
przebojowego, pomysłowego, odważnego. - Wciąż uważam go za człowieka ideowego.
Problem w tym, że w polityce stosuje brutalne metody - mówi o Kurskim znajomy z
dawnych lat.
On uznaje, że cel uświęca środki,
a skoro sam był brutalnie atakowany, zwłaszcza przez PO, to ma prawo brutalnie
odpowiedzieć - ocenia nasz rozmówca.
I - Czy w latach 90. był ideowym
politykiem? - dziwi się pytaniem Andrzej Kieryłło, projektant i specjalista w
zakresie wizerunku, który Kurskiego zna z czasów działalności politycznej w
ROP. Wówczas ostro konkurowali.
- O tak, dostrzegłem to raz na
spotkaniu w ROP - ironizuje Kieryłło. - Brał też w nim udział Henryk Lewczuk
„Młot", żołnierz AK i WiN, dowódca antykomunistycznego oddziału. Kurski
się nie krępował jego obecnością i proponował, by miejsca na listach
wyborczych sprzedawać po 20 tys. zł każde. Henryk Lewczuk, człowiek starej
daty i honoru, długo nie mógł potem dojść do siebie.
Kurski zaprzecza: - Kompletna
bzdura, ordynarna prowokacja. Z kimś mnie pomylono. Jeśli ktoś to powie pod
nazwiskiem, to kieruję sprawę do sądu.
CHŁOPAK Z „REFLEKSEM”
Łukasz Perzyna, w latach 90.
dziennikarz polityczny TVP i „Życia", uważa, że było i
jest wiele wcieleń Jacka Kurskiego.
- Jedno to bezkrytyczny wielbiciel
Lecha Wałęsy, drugie to równie gorliwy jego krytyk. Podobnie było z Janem
Olszewskim. Kurski upatrywał w nim szansę na naprawę nie tylko prawicy w
Polsce, ale także polityki. Później wespół z Antonim Macierewiczem rozbił
Olszewskiemu partię. Myślę, że podobnie ewoluował jego stosunek do Jarosława Kaczyńskiego.
Perzyna wspomina, jak poprosił
Kurskiego o wywiad na krótko przed rozłamem w ROP. - Kurski konsekwentnie
powtarzał, że nie jest przeciwnikiem Olszewskiego, wie, jakim jest on kapitałem.
Niedługo potem rozłożył mu partię.
Kieryłło zaznacza, że ze
współpracy z Kurskim ma same złe wspomnienia.
- Jest pozbawiony wszelkich
skrupułów i zasad moralnych - uważa. - Z kampanii w 1997 r. pamiętam niejeden
jego głupi numer. Chociażby aferę z zakonnicą, która znalazła się na ulotkach
Kurskiego bez swojej wiedzy, czy z cytowaną przez niego wypowiedzią Jana
Olszewskiego, której zainteresowany nie mógł sobie przypomnieć - wspomina
Kieryłło i dodaje, że jako szef kampanii
telewizyjnej ROP Kurski wykorzystał cały jej budżet, nie przygotowując
niczego, co nadawałoby się do emisji. - Zostaliśmy bez materiałów i bez
pieniędzy. Kurski od kampanii został odsunięty, co nie przeszkodziło mu w
podmienieniu kasety emisyjnej dla TVP na taką z materiałem, którego
wypuszczenie doprowadziłoby i Jana Olszewskiego do procesu sądowego.
Zrobił to w swoim stylu, wmówił
kurierowi ze sztabu wyborczego, że wiezie niewłaściwą kasetę, a młody chłopak
znający go z telewizji dał się oszukać.
Pół dnia walczyłem z nieprzychylną
nam wtedy telewizją, żeby tę kasetę wydobyć, bo miała ogromną ochotę na jej emisję.
- To śmieszne, absurd. ROP był 18
lat temu. Pierwszy raz spotykam się z takimi zarzutami. Kieryłło pani to pewnie
powiedział - denerwuje się Kurski. - Mnie wtedy odsunięto od kampanii z powodu
ambicjonalnych przepychanek, choć miałem do tego dryg. Przejął to Kieryłło, w
efekcie czego w telewizji szły denne materiały, które były gwoździem do trumny
ROP. Niczego nie podmieniałem. Wysyłałem po prostu spot, już nawet nie wiem na
czyją prośbę. Nie mogłem niczego podmienić, bo nie miałem takich pełnomocnictw
- ocenia.
Spośród wielu jego wybryków często
wspominany jest też ten z wyborów parlamentarnych w 2001 r. W okręgu toruńskim,
z którego startował, na liście wyborczej był
minister rolnictwa w rządzie Jerzego Buzka - Jacek Janiszewski. By mu utrzeć
nosa i odebrać głosy w ostatniej chwili przed złożeniem listy Kurski dopisał
na nią znajomego o nazwisku... Janiszewski. Jedni nazwali to politycznym
gangsterstwem, inni ułańską fantazją, ale Kurski wyleciał z ZChN. - To nie było
żadne sfałszowanie listy. Wyraziłem swoją dezaprobatę. Podrzucono mi kukułcze
jajo - faceta, którego wyrzucono z Platformy
Obywatelskiej. Dopisałem innego o takim nazwisku, bo miałem do tego prawo.
Miało to szlachetną wymowę i na miejscu się bardzo podobało - wspomina Kurski.
Zresztą fantazją popisywał się
także wtedy, gdy w latach 90. pracował jeszcze jako dziennikarz. Razem z
Piotrem Semką, dziś publicystą „Do Rzeczy", tworzyli słynny program
„Refleks", w którym między innymi pokazali nagranie Adama Michnika i
Moniki Olejnik wsiadających do samochodu Jerzego Urbana. Wówczas taśmy te
wywołały burzę. Potem obaj panowie wydali razem książkę „Lewy czerwcowy" o
kulisach odwołania rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992 r.
O tym wydarzeniu Kurski z
materiału filmowego na taśmach VHS zrobił film „Nocna zmiana". -
Film ten pokazywał różnym ludziom - opowiada dziennikarz, który wówczas
pracował w TVP i miał wziąć udział w kolaudacji filmu. - Pamiętam, że pokazał
mi taśmę z ujęciem, na którym akurat widać, jak stoję na korytarzu sejmowym.
Może chciał w ten sposób zyskać moją przychylność, a może to był przypadek.
Potem kilka razy oglądałem ostateczną wersję filmu, ale siebie tam nie znalazłem - śmieje się nasz rozmówca. I
dodaje: - Zawsze go lubiłem, choć nie da się zaprzeczyć, że jest typem łobuza.
Elżbieta Jaworowicz, autorka
„Sprawy dla reportera" w TVP, wspomina czasy, kiedy Kurski występował w
jej programie jako komentator. - To były lata 90., początek przemian
ustrojowych w Polsce. Wiele osób nie potrafiło się odnaleźć w nowej rzeczywistości,
czuło się oszukanych. Bardzo dużo programów poświęcałam kwestiom
prywatyzacji. Jacek miał umiejętność jasnego formułowania swoich myśli i robił
to z ideowym zaangażowaniem. W swoich komentarzach był bezkompromisowy i
odważny. Nie bał się ostro recenzować rządzących - wspomina Jaworowicz i
zaznacza, że w tamtym okresie ministrowie uważali, iż mogą wpływać na program,
więc nieraz dzwonili do dyrektorów i prezesów. - Do mnie po występach Jacka
oczywiście nikt nie dzwonił, ale podobno politycy interweniowali po jego
wypowiedziach u szefostwa TVP.
Kurskiego uważała za człowieka
obdarzonego sporym temperamentem. - Wydawało mi się, że z wiekiem
złagodnieje. Wielu osobom czas, życiowe doświadczenie tępi młodzieńcze rogi,
innym one jeszcze rosną. Jacek Kurski należy do tych drugich. Jest błyskotliwy,
inteligentny i sprytny. Popularność mojego programu wykorzystał perfekcyjnie,
budując zaufanie widzów do samego siebie. Jego wadą jest to, że zawsze ostro postrzega rzeczywistość, losy kraju. W
czerni lub bieli. I niestety nie zawsze posługuje się czystymi metodami -
pewnie dlatego jest
teraz tam, gdzie jest.
„KURA” NA KSIĘŻYCU
Wielu rozmówców zaznacza, że
pewność siebie, arogancja i brak lojalności Kurskiego wynikają z tego, że
uważa się za nieomylnego spin doktora, autora zwycięskich kampanii, udanych
spotów wyborczych, więc zawsze znajdzie się dla niego miejsce. Nie można mu
odmówić talentu w dziedzinie PR. To w końcu on wpadł na pomysł organizowania
niedzielnych konferencji Jana Olszewskiego, gdy ten był premierem. W inne dni dziennikarze nie chcieli w ogóle w nich
uczestniczyć, bo Olszewski uchodził za nudziarza. W niedziele przychodzili z
braku innych wydarzeń politycznych.
- Jacek potrafi doskonale
dyskutować. Jeśli jest jakiś problem, to jego wysyła się do telewizji. Potrafi
dosłownie roznieść przeciwnika. Szefowie stacji powinni się o niego bić.
On poprowadziłby świetny talk-show
- ocenia nasz rozmówca z Solidarnej Polski.
Zaraz jednak dodaje, że w swojej
sprawie nie ma tak dobrej oceny sytuacji. - Jako spin doktor trochę się już
zestarzał. Nie rozumie mediów społecznościowych. Wystarczy przypomnieć jego
selfie z Majdanu.
Chodzi o zdjęcie, jakie Kurski
zrobił sobie na tle zgliszcz w Kijowie i wrzucił do sieci. Internauci go
obśmiali i zaraz zaczęli tworzyć memy, doklejając głowę Kurskiego do różnych
fotografii. Był na Księżycu, obok Roosevelta, Stalina i Churchilla na
konferencji w Jałcie, a nawet pod Grunwaldem. - Środek kampanii, a cały Internet śmiał się z Kurskiego - wspomina
nasz rozmówca.
W Solidarnej Polsce wytykają
„Kurze", że nie rozumie, iż tabloidy mogą zabić nawet jego.
A te szczególnie chętnie obserwują
zachowanie Kurskiego na drodze: szaleńczą jazdę samochodem, z której słynie, i
lekceważenie przepisów. - Gdy kampania dobrze idzie, przyjeżdża Kurski i
parkuje na trawniku albo ścieżce rowerowej i już wszyscy interesują się tylko
tym - załamuje ręce Patryk Jaki, rzecznik SP. Przyznaje, że dwa razy jechał z
Kurskim samochodem jako pasażer. - Z wielkim strachem. Nie chciałbym tego powtarzać.
Sam nie jestem w tej sprawie święty - każdy w życiu płacił jakiś mandat - ale
kiedy ktoś wie, że go śledzą, a i tak jedzie za szybko, wygląda to na
premedytację - mówi.
Kurski deklaruje, że walczy ze
swoim piractwem. - Przejechałem 1,5 mln km i nie spowodowałem żadnego wypadku,
w którym ktoś by ucierpiał - zaznacza. Patryk
Jaki mówi, że w partii Kurskiego brakować mu nie będzie. - Przez te trzy lata
pokazał, że nie jest przydatny. Myślałem, że będę pracował z wirtuozem PR, ale szybko wylądowałem na ziemi. Przychodził na jedno na
10 spotkań zespołu medialnego, i to zawsze dwie godziny spóźniony. Znikał, nie odbierał
telefonów. Oglądaliśmy go głównie w telewizji, chociażby w programach Moniki
Olejnik, gdzie był często zapraszany. Grał na siebie - mówi Jaki.
Ciepłe słowo o Kurskim prędzej
usłyszy się dziś w PiS.
- To niezwykle sympatyczny
człowiek, świetny kompan i nie najgorszy polityk. Jest zdolny i myślę, że
jeszcze niejedno w polityce osiągnie - mówi „Do Rzeczy" Zbigniew
Girzyński, poseł PiS.
JEDNOOKI KRÓL
Andrzej Kieryłło nie zmartwiłby
się, gdyby Kurski dożywotnio został na politycznym aucie. - Nie znam jego
osiągnięć w dziedzinie marketingu politycznego, za to wiem, że ma ogromne
zasługi w obniżeniu poziomu debaty politycznej w Polsce i w politycznych prowokacjach,
takich jak „dziadek z Wehrmachtu". Kurski może się wypierać tego, że
szukał haka na Donalda Tuska, może mówić, że tylko powtórzył plotki, które
krążyły. Znam jego sposób działania na tyle, że mogę powiedzieć: to było w jego
stylu. On najpierw kopie po kostkach, a potem myśli, jak się z tego wytłumaczyć
- mówi.
Politolog dr Wojciech Jabłoński
nie sądzi, by Kurski długo został poza polityką.
- Dziś PiS to kraina medialnych
ślepców, więc jednooki Jacek Kurski byłby tam królem. Partia Kaczyńskiego go
potrzebuje, bo nie ma żadnych medialnych twarzy. Mariusz Błaszczak to kompletny
sztywniak, Adam Hofman jest skompromitowany, nie budzi sympatii - ocenia dr
Jabłoński i dodaje, że rozwód Kurskiego, o którym rozpisują się tabloidy, nie
będzie szczególnym obciążeniem dla polityka.
- Przed wyborami w 2015 r. PiS
potrzebuje sprawnych propagandzistów. Kurski może się nie przyznawać do
wyciągnięcia Tuskowi dziadka z Wehrmachtu, ale to dla niego, jako spin doktora,
duży plus - ocenia. - Kaczyński doczekał się tego, że Bulterier sam do niego
wrócił. I to jeszcze z łańcuchem.
współpraca
Zuzanna Chylińska
Świetnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń