czwartek, 23 maja 2019

Generał z oblężonej twierdzy



Abp Sławoj Leszek Głódź powoli staje się ikoną Kościoła - tego oderwanego od współczesnego świata, społecznych emocji, z monopolem na rację.

Metropolita gdański spieszył na modły, gdy padło py­tanie dziennikarki o film braci Sekielskich. Słowa „nie oglądam byle czego” zabrzmiały arogancko, butnie, w starym stylu. Niedługo potem Gdańsk przecierał oczy ze zdumienia. Na stronie kurii uka­zały się przeprosiny.
   - Wśród księży szok - relacjonowała POLITYCE osoba obracająca się w kręgach kościelnych i nieźle znająca arcybiskupa.
- Głódź nie jest człowiekiem, który zwykł się przyznawać do błędu. Na pewno nie była to autonomiczna decyzja. Na 90 proc. wpływ nuncjatury.
   To sporo mówi o pozycji arcybiskupa, który uważany jest za silnego człowieka Kościoła. Jeśli jakaś instancja może go do czegoś zmusić, to tylko najwyższa. Metropolita wie to doskonale. Sporo lat spędził w Watykanie. Zna tamtejsze realia. Ma kontakty. Dotychczas pomagały mu w karierze. Ale teraz, za czasów Francisz­ka, mogą się one okazać zbyt wątłe. Czy dlatego arcybiskup się cofnął?

Korzenie Sławoj Leszek Głódź uro­dził się w 1945 r. w Bobrówce, w archi­diecezji białostockiej. W Białymstoku skończył seminarium duchowne, prze­rwane służbą wojskową. Odsłużył pełne dwa lata na drugim końcu Polski - w puł­ku zmechanizowanym w Kołobrzegu i w brygadzie saperów w Szczecinie. Od dawna był na cenzurowanym - jako maturzysta siedział w areszcie za wywie­szenie antykomunistycznego plakatu na ulicy w Sokółce. W sumie seminarium było dla niego jedynym wyjściem, by stu­diować. Wyświęcony w 1970 r., wrócił w rodzinne strony. Trafił do niewielkiej wsi Szudziałowo, gdzie mieszkało ledwie kilkaset osób. Przez dwa lata był tam młodym wikarym.
   Znajomi arcybiskupa opowiadają, że mimo studiów i awansów Sławoj Le­szek Głódź to syn Podlasia. A tam wier­ni wciąż pokornie chylą czoło i całują księdza w rąbek sutanny. Dlatego dziś hierarcha może mieć problem nie tyle ze zrozumieniem (ma opinię człowieka inteligentnego) zmian, które następują w relacji społeczeństwo-Kościół, ile z ich akceptacją i dostosowaniem się do no­wych realiów.
   Wbrew wizerunkowi zażywnego sybaryty abp Głodź jest starannie wykształ­cony. Po dwóch latach w Szudziałowie został wysłany na studia do Paryża. Tam w Instytucie Katolickim studiował prawo kanoniczne. Potem dokończył ten kie­runek na KUL. Doktorat zrobił w Papie­skim Instytucie Orientalnym w Rzymie. Kariera imponująca - młody duchowny na krótko wrócił do kurii arcybiskupiej w Białymstoku. Potem przez 10 lat był w watykańskiej Kongregacji Kościołów Wschodnich. Miał więc dość czasu, by wy­robić sobie znajomości na wysokim szcze­blu i nauczyć się kościelnej dyplomacji.

Salony Wrócił do Polski w 1991 r. z konkretnym zadaniem. Jan Paweł II przywrócił ordynariat polowy i mianował Głódzia biskupem polowym Wojska Pol­skiego. Głódź został wyświęcony na bisku­pa na Jasnej Górze. Było to zaskoczenie, szeptano, że Lech Wałęsa wolałby kogoś innego - być może kapelana Solidarności Henryka Jankowskiego - ale Kościół stanął okoniem. Mimo wszystko Głódź szybko złapał kontakt z prezydentem. Z jego rąk dostał wielki awans na stopień generała brygady, a już w 1993 r. był generałem dy­wizji. Zresztą te awanse zagwarantowały po latach abp. Głódziowi sutą emerytu­rę, którą ekscytują się tabloidy - 10 tys. zł miesięcznie i jednorazowo ćwierć milio­na, kiedy odchodził z wojska.
   Wałęsa nie szczędził też biskupowi or­derów - w 1995 r. odznaczył go Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta. Przypadli sobie do gustu. Biskup-generał brał na­wet udział w słynnym obiedzie drawskim, na którym w obecności Wałęsy wojskowi dowódcy wymówili posłuszeństwo cywil­nemu ministrowi obrony. Choć wybuchł skandal, Głódź nie chciał niczego wyja­śniać i odmówił stawienia się przed ko­misją sejmową.
   Nawet dziś, gdy polityczne drogi du­chownego i prezydenta się rozeszły, Wa­łęsa przyznaje, że ciągle łączą ich przyja­cielskie relacje. „Jako kolega, jako kumpel, Głódź jest fajny facet. Można go tylko lubić” - mówił w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Gdy Wałęsa prze­grał wybory, Głódź szybko ułożył sobie stosunki z jego następcą Aleksandrem Kwaśniewskim i jego otoczeniem. Lubili się z Józefem Oleksym i Ryszardem Kali­szem, któremu hierarcha udzielał ślubu.
   Danuta Waniek zna Głódzia od lat 90. Gdy on był biskupem polowym, ona pod­sekretarzem stanu w MON, a potem sze­fową Kancelarii Prezydenta RP Kwaśniew­skiego. Wspomina, że biskupstwo polowe zostało powołane tylko dekretem papieża, choć towarzyszyło temu uzasadnienie, że to na prośbę episkopatu i władz pol­skich. Szukała w dokumentacji tej proś­by. Nie znalazła. - Nikt nie miał odwagi sprzeciwić się woli papieża, taki był klimat - mówi POLITYCE Waniek.
   Samego Sławoja Leszka Głódzia opisuje tak: - Duchowny o wielkim temperamen­cie politycznym, o poglądach niewątpliwie endeckich. Dodaje, że niezależnie od tych zapatrywań potrafił znaleźć wspólny język z politykami obcej sobie opcji - tam, gdzie w grę wchodził interes Kościoła.

Wolty W karierze na pewno poma­gało mu, że był skuteczny. Odbudował ordynariat polowy, stworzył sieć parafii wojskowych. Wojskowa wierchuszka rwa­ła się, by zmyć z siebie grzech służby dla poprzedniego systemu. A Głódź szedł jak taran. Powoływał się na wpływy politycz­ne albo zaskarbiał względy, odwiedzając polskich żołnierzy służących na misjach w Kosowie, Syrii, Libanie czy Iraku.
   Przydawały mu się talenty towarzy­skie, jowialność, bezpośredniość, także skłonność do biesiadowania. Tą ostatnią zapracował na przydomek Flaszka. Słynął z mocnej głowy. Toteż nie wszystkim te bie­siady wyszły na zdrowie. Wybuchł skandal, gdy prezydent Kwaśniewski w Charkowie (w 1999 r.) chwiał się nad grobami polskich oficerów. Później wyszło na jaw, że w sa­molocie wypił z Głódziem sporo whisky, tylko że po biskupie nie było tego widać.
   Sławoj Leszek Głódź ma skłonność do politycznych wolt - kiedy lewica prze­grywała, on żeglował coraz bardziej na pra­wo. W podziemiach jego rezydencji doszło w 2005 r. do brzemiennego w skutki spo­tkania Jarosław Kaczyński - Roman Gier­tych - Andrzej Lepper. Wśród obecnych był redemptorysta ojciec Tadeusz Rydzyk. Wte­dy urodziła się koalicja, dzięki której PiS pierwszy raz sięgnęło po władzę. „Jeśli ktoś był ojcem chrzestnym koalicji, to Głódź, a jego pomocnikiem Rydzyk” - mówił po la­tach „Super Expressowi” Andrzej Lepper.
   Sławoj Leszek Głódź był już wtedy arcy­biskupem, metropolitą warszawsko-praskim i, co ciekawe, przewodniczącym Ze­społu Biskupów ds. Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja. Na Pradze rządził twardą ręką, korzystając z tego, że potrafił załatwić wiele z politykami na szczeblu rządowym i samorządowym. Gdy wiosną 2008 r. Be­nedykt XVI mianował go metropolitą gdańskim, także tu Głódź chciał rządzić po wojskowemu. Jednak szybko skonflik­tował się z samorządowcami, sympatyzu­jącymi z opozycją i poprzednikiem Głódzia abp. Tadeuszem Gocłowskim. Trójmiasto nie chciało się pogodzić z dyktatorskimi zapędami metropolity i jego zamiłowa­niem do bogactwa i luksusu.

Posiadanie Styl życia abp. Głó­dzia jest daleki od tego, który propaguje papież Franciszek. Zatem kiedy nastał w Watykanie wraz ze swoją wizją Kościo­ła skromnego, rezygnującego z luksusów, media tym chętniej opisywały stan posia­dania metropolity gdańskiego. Zwłaszcza tzw. pałac z kolumnowym frontonem w rodzinnej wsi Bobrówka na Podlasiu: marmurowe podłogi, stylowe meble, ży­randole z poroży jeleni, a także portrety pana domu oprawne w bogate ramy, for­tepiany, porcelanowe figurki i inne detale.
Do tego są jeszcze grunty (20 ha). „Newsweek” wycenił ich wartość na około mi­lion złotych. A budynki na dwa, a nawet trzy razy tyle. Kilka bocznych sal pałacu zajmuje Centrum Charytatywno-Opie­kuńcze Caritas Bobrówka (finansowane przez PFRON warsztaty terapeutyczne, zabiegi dla niepełnosprawnych). Reszta to komnaty arcybiskupa.
   W Bobrówce spędza wakacje, oddając się pracom gospodarskim i życiu towarzy­skiemu. W niewielkiej wiosce jest kościół pomocniczy, zbudowany dzięki jego stara­niom ponad ćwierć wieku temu. W 2016 r. na 25-lecie świątyni zjechali tu ministro­wie Krzysztof Jurgiel, Jan Szyszko i Jarosław Zieliński, parlamentarzyści PiS oraz ojciec Tadeusz Rydzyk. A Radio Maryja i Telewi­zja Trwam nadawały z Bobrówki na żywo.
   Kiedy abp Głódź został metropolitą gdańskim, nie zadowolił się tzw. aparta­mentem papieskim w Oliwie (uświetnio­nym bytnością Jana Pawła II). Zabrał się za remont zabytkowego Kolegium Jezuic­kiego w Gdańsku Oruni z przeznaczeniem na swoją prywatną rezydencję. Przeprowa­dził się tam w styczniu 2011 r. Dla zabytku to korzystny bieg zdarzeń. Estetycznie też jest w porządku, bo remont był pod nad­zorem konserwatora.
   Pozostało pytanie o zasadność ponie­sionych wydatków na tle innych potrzeb kurii. Niektórzy uważają, że ta rezydencja jest po to, by metropolita Głódź nie musiał patrzeć na apartamenty, w których miesz­kał arcybiskup senior Gocłowski (zmarły w 2016 r.). Było tajemnicą poliszynela, że się nie lubili, choć zachowywali pozo­ry. Ale jest też inny argument. W Oliwie wszystko jest blisko siebie: katedra, kuria, seminarium duchowne. Widać, kto przy­jeżdża, kto wyjeżdża. Za to Orunia zapew­nia dyskrecję. Do opinii publicznej rzadko dociera, kogo gospodarz gościł. Rzadko coś wycieka. I nie za wiele - jak latem 2018 r., gdy gospodarz wyprawiał ogro­dowe party z grillem z okazji 73. urodzin. Ktoś strzelił foty zza płotu, stąd wiadomo, że wśród licznych gości byli ojciec Rydzyk i szef Solidarności Piotr Duda. A prócz jadła i napojów była orkiestra, piosenki, toasty.
   W sumie mieszkanie w rezydencji ozna­cza przyjemną izolację. Od wścibskich oczu i szarej codzienności. Jest przy niej spora działka (3300 m kw.). Prezydent Gdańska przekazał ją Kościołowi za 1 proc. wartości „na cele działalności sakralnej” w zamian za zrzeczenie się roszczeń do fragmentu parku Oliwskiego. Na tej działce arcybiskup ulokował swoje danie­le. W mediach były śmichy-chichy. Bo jak wpisać zwierzaki w funkcję sacrum wyzna­czoną gruntom? W końcu na działce stanę­ła figura Matki Boskiej. Mimo to gdańscy radni nabrali wątpliwości. Skutek? Ode­brali prezydentowi możliwość samodziel­nego decydowania o oddawaniu gruntów Kościołom za 1 proc. wartości.
   Nawet dziś, gdy abp Głódź znalazł się na cenzurowanym, nie brak osób, które uważają, że bardziej niż kwestia stosunku do pedofilii w Kościele obciąża metropoli­tę jego skłonność do blichtru. Nawet jeśli opisywane wspaniałości zafundował sobie, zanim nastał obecny papież. - Duch Fran­ciszka? My, prawnicy, mamy takie powie­dzenie: to się u nas nie przyjęło - żartuje człowiek z kręgów kurii.

Poruszenie Za sprawą „Tylko nie mów nikomu” pojawiła się społeczna pre­sja. Na bramie oruńskiej rezydencji metro­polity wyświetlono film braci Sekielskich. Organizatorką seansu była pomorska liderka partii Wiosna. Na nią i jej współ­pracowników czekała policja. Zostali wy­legitymowani. Oczywiście nikt z rezydencji nie odpowiedział na zachęty, by dołączyć do oglądających.
   Tego dnia, kiedy dziennikarka zastąpiła Głódziowi drogę, pytając o film Sekielskich, wygłosił homilię: „Przyszedł taki czas, że w naszej ojczyźnie rozbrzmiewa to sło­wo »nie«, hałaśliwe, buńczuczne, pewne siebie. Nie - Chrystusowi, Kościołowi, wspólnocie katolickiego narodu, normom chrześcijańskiej moralności, kulturze du­chowej, polskiej tożsamości, wartościom, w których Polska trwa”.
Jego Kościół to oblężona twierdza z mo­nopolem na rację. Hierarchowie utwierdza­ją w poczuciu racji rządzących, rządzący - hierarchów. Owszem, wśród jednych i drugich pojawiają się zdania odrębne. Ale to za mało, by przeważyć szalę. - Głódź uznaje, że ten proces rozliczeń z pedofilią jest atakiem na Kościół, nie procesem oczysz­czenia - mówi Piotr Szeląg, doktor prawa kanonicznego, konsultant filmu „Kler”.
   Tymczasem wiele osób jest autentycz­nie poruszonych nieprawościami, któ­re pokazał dokument Sekielskich. Widzi to Mieczysław Struk, marszałek pomorski (PO): - Uważam, że każdy katolik, każdy członek Kościoła zastanawia się dzisiaj,
co zrobić. Czy mamy milczeć? No nie. Czy mamy pisać pisma z żądaniem otwarcia kościelnych archiwów? Nie można przejść obojętnie wobec tego problemu.
   Struk jest za otwarciem archiwów, za ko­misją z udziałem osób świeckich. Wspo­mina, jak Paweł Adamowicz apelował do metropolity, żeby powołać komisję au­torytetów, która przejrzy archiwa w związ­ku ze sprawą nieżyjącego księdza Henryka Jankowskiego. Abp Głódź się nie zgodził.
   Mało tego. Podczas pasterki w 2018 r., gdy problem nabrzmiewał coraz bardziej, hierarcha dziękował ks. Jankowskiemu za „ofiarną posługę w służbie Chrystu­sa”. Doniesienia o nadużyciach seksu­alnych prałata określił a priori mianem „pomówień”. Rzecz jasna ze strony „śro­dowisk wrogich Kościołowi”. Więc trudno się dziwić, że potem z pompą pochował ks. Franciszka Cybulę, choć do kurii trafiło zawiadomienie. Duchowny jesienią 2018 r. podczas konfrontacji ze swoją ofiarą przy­znał się do molestowania dzieci.

Podejrzenie Ks. prof. Adam Świeżyński, filozof z UKSW, jest przekonany, że abp Głódź był szczery w wypowiedzi, która wywołała burzę. W przeprosinach niekoniecznie. Uważa, że nie tylko Głódź, ale 90 proc. biskupów żyje w swoim świecie, który niewiele ma wspólnego z rze­czywistym. - Trochę to ich wina, a trochę kwestia ludzi, którzy ich otaczają, którzy łagodzą, milczą, przytakują, że Kościół jest atakowany. Dla mnie nie sam abp Głódź jest problemem, ale polskie duchowień­stwo, które mu schlebia. Dla probostwa czy innego urzędu, żeby mieć święty spokój. Nie bronią prawdy.
   Ks. Świeżyński uczciwie zapracował so­bie na prawo do tych gorzkich słów. Jako jedyny kilka lat temu z otwartą przyłbicą wystąpił w obronie młodych księży, któ­rymi abp Głódź pomiatał. Pojechał z tym do nuncjusza. Ale rezultat był żaden.
   Ks. Świeżyński po poruszeniu, którego jesteśmy teraz świadkami, wiele się nie spodziewa. Na razie są to emocje, które trwają krótko. I opadają. Pojawiają się nowe informacje, a wraz z nimi nowe emocje na zupełnie inny temat. Nie przewiduje też zmian personalnych, które były w in­nych episkopatach. To jego intuicja. - Je­stem sceptyczny - konstatuje. - Na dłuższą metę poza mocno wymuszonymi gestami nic się nie stanie. Zostanie tylko ślad w lu­dziach - dystans, obawa, podejrzliwość w stosunku do Kościoła. To będzie głębokie i długofalowe.
   Kiedy abp Głódź ogłosił sławetne przeprosiny, w ich końcówce znalazła się informacja: „W każdym zgłoszonym przypadku nadużyć seksualnych wobec dzieci i młodzieży działa specjalna Komi­sja Archidiecezjalna. Komisja ta również prowadzi sprawy śp. ks. Franciszka Cybuli i śp. ks. Henryka Jankowskiego”. Wiado­mość ta zelektryzowała Marka Kuligow- skiego, partnera Barbary Borowieckiej. Opowieść pani Barbary o napastowaniu seksualnym, jakiego doświadczyła w la­tach 60. ze strony ks. Jankowskiego, wywo­łała silny rezonans społeczny. Kuria odpo­wiedziała na nią serią uników. No i teraz mamy komisję. Nareszcie. Tylko co z tego konkretnie wynika?
   Borowiecka i Kuligowski, na co dzień mieszkający w Australii, od ponad mie­siąca są w Gdańsku. I - jak twierdzą - nie mogą się dobić do kurii, by dopełnić for­malności związanych ze zgłoszeniem mo­lestowania. Ich zdaniem problem w komu­nikacji pojawił się, gdy Barbara zapytała, czy może przyjść z prawnikiem i osobą towarzyszącą (Kuligowskim). Kontakt się urwał. Telewizja TVN namówiła ich, by od­wiedzili kurię bez umawiania terminu. Nikt ich nie przyjął.
   Co na to ks. Rafał Dettlaff, kanclerz ku­rii? - Odpowiedzieliśmy na pisma, pani Bo­rowiecka ma wiedzę, na jakim etapie jest sprawa - zapewnia. - Jesteśmy w bezpo­średnim kontakcie. Wysłaliśmy odpowiedź 11 kwietnia, że może być z pełnomocnikiem prawnym. Postępujemy zgodnie z proce­durami. Jeżeli będą podejmowane kolejne działania, to ona będzie powiadamiana.
   Na pytanie, czy został ustalony termin spotkania, odpowiada wymijająco, że ku­ria nie zamierza kontaktować się z Boro­wiecką via media. - Kłamią - replikuje Kuligowski. I wylicza: na mail z 15 marca odpisują tylko, że muszą zasięgnąć opi­nii prawnej, nie dają odpowiedzi. Brak odpowiedzi także na maile z 11 kwietnia,
13 kwietnia, 11 maja. - Zaczynają mnie wkurzać te kłamstwa, to zamiatanie pod dywan, to nasze czekanie na darmo. Tam, w Australii, też mamy obowiązki.
   Prawdopodobnie pozostaną w Polsce nie dłużej niż do 7 czerwca. Czy komisja zdąży ich wysłuchać? Będzie to przy okazji jakiś wstępny sprawdzian szczerości arcybisku­pich przeprosin, w które mało kto uwierzył.
Ryszarda Socha

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz