Ostatni raz widziałem
ojca trzy dni przed śmiercią, nie wyglądał jak człowiek złamany. Obeszliśmy
gospodarstwo, jak zawsze, kiedy wracał z Warszawy. Był ze mną na łąkach, u
bydła - o szefie Samoobrony Andrzeju Lepperze opowiada jego syn Tomasz.
MAŁGORZATA SWIĘCHOWICZ
Zielnowo,
niedaleko Darłowa, zaledwie 72 mieszkańców. Do Lepperów skręca się przy krzyżu.
Dwa domy obok siebie - stary, postawiony przez ojca, i nowszy, należący do
syna. Duża obora, woliery z pawiami, bażantami, drzewa ozdobne, starannie
przystrzyżone. Do ogrodu Lepperów zjeżdżały kiedyś wycieczki, żeby robić sobie
zdjęcia, tak tu ładnie. A później chowali się tam paparazzi, którzy chcieli mieć gorący materiał. Tomasz Lepper, w
czarnej sportowej bluzie, prowadzi na górę domu, w małym pokoju dużo drobnych
przedmiotów, które Andrzej Lepper przywoził z podróży i spotkań: statuetki,
kalendarze, pamiątkowe tabliczki z wygrawerowanymi podziękowaniami.
NEWSWEEK: Mama nie mówi: po co
ci ta polityka, daj spokój? TOMASZ LEPPER: Powiedziała,
że jak chcę, to mam spróbować w wyborach samorządowych. Nie ma nic przeciwko
temu, żona też nie. Bez ich zgody raczej bym nie startował.
Już się słyszy: Lepper, czarny
koń tych wyborów!
- Nie jestem żadnym „czarnym
koniem”, Tylko normalnym człowiekiem.
Który nazywa się Lepper.
- Chciałbym, żeby ludzie nie
patrzyli na mnie wyłącznie jak na syna Andrzeja Leppera. Tato to tato, ja to
ja. Nie jestem jego kopią. On wiedział, jak poruszać się w polityce, jak się
wypowiedzieć.
Wyszczekany byt.
- Bardziej niż ja.
Wybrał pan tę samą drogę, którą
ojciec szedł 16 lat temu. On też zaczynał od wyborów do sejmiku
zachodniopomorskiego.
- Jednak nie ma porównania. Tato
miał swoją partię, ja nie mam i nie zamierzam zakładać. On tworzył struktury
partyjne, przewodził im, robił strajki. Zaczynał w innych czasach. Teraz nie
da się podejść do wagonu i wysypać zboża na tory. Trzeba by było mieć zgodę.
Było dużo procesów za wysypywanie
zboża. Przejmował się?
- Nie obarczał nas swoimi sprawami.
Przychodziły wezwania, tato zabierał je do Warszawy, tam wszystko załatwiał. W
ogóle w domu bardzo rzadko rozmawialiśmy o polityce.
Oglądał pan „Służby specjalne”
Patryka Vegi?
- Nie.
Jest tam scena morderstwa
Andrzeja Leppera.
- To niepotrzebne zadawanie nam
bólu. Od ustalenia tego, jak było naprawdę, jest prokuratura.
Wykluczyła udział osób trzecich
w śmierci pana ojca. Czytał pan uzasadnienie prokuratury o umorzeniu śledztwa?
- Nie.
Obraz pana ojca z ostatnich dni
życia jest przygnębiający: człowiek przybity utratą pozycji politycznej, w
depresji, z długami, opuszczony przez wszystkich.
- Nie przez rodzinę.
Czy kiedy widział go pan
ostatni raz, trzy dni przed śmiercią, wyglądał jak człowiek złamany?
- Nic na to nie wskazywało.
Obeszliśmy gospodarstwo, jak zawsze. Był ze mną na łąkach, u bydła.
Nie przyszło panu do głowy, że
przyjechał się z wami pożegnać?
- Był jak zawsze. Gdy przyjeżdżał,
ściągał garnitur, przebierał się w zwykłe ciuchy i szedł zobaczyć gospodarstwo.
Potrafił już jako polityk
zakasać rękawy, wziąć się do roboty?
- Gdy trafił do polityki, byłem w
podstawówce. Pamiętam, że wszystko spadło na mamę. Na początku jeszcze
przyjeżdżał z Warszawy często, a później, wiadomo, już mniej. I nawet nie wypadało,
żeby robił. Nie musiał, wszystko było zrobione.
Bał się podsłuchów? Był czas,
że miał aż pięć telefonów.
- My do taty mieliśmy jeden numer,
pod który zawsze dzwoniliśmy. Gdy nie mógł
odebrać, bo był na spotkaniu albo
miał akurat wywiad, oddzwaniał.
Był pan w domu, gdy z Warszawy
przyszła wiadomość, że nie żyje?
- Tak. Szok. Niedowierzanie.
Pierwsza myśl?
- O mamie.
Jak to zniosła?
- Jest bardzo dzielna.
-
Policjanci przyjechali do domu,
piekło?
- Przyjechali miejscowi, ze Sławna.
Byli taktowni.
Zabrali panu broń.
- Ja tylko zadzwoniłem do Samoobrony,
że nikogo z nich nie życzę sobie na pogrzebie taty, ale zaczęło się opowiadać,
że straszyłem, była nawet sprawa o groźby karalne. Po niemal dwóch latach
sprawa została umorzona, broń mi oddano.
Po co ona panu?
- Poluję, Poza tym do obrony osobistej.
Boi się pan czegoś?
- Kiedyś, gdy tato jeszcze był w
polityce, odbieraliśmy telefony z pogróżkami, żebyśmy uważali, bo on może
zginąć jak Papała. Wystąpiłem o pozwolenie, zdałem egzaminy i od tamtej pory
mam berettę.
Dlaczego nie życzył pan sobie,
żeby ludzie z Samoobrony przyjechali na pogrzeb?
- Nie chciałem ich widzieć. Nie
trawiłem ich. Ale później stwierdziłem, że jak chcą, mogą przyjechać. Nie będę
wszystkich krytykować, bo zapewne nie każdy na to zasłużył. Jednak Samoobrona
już dla mnie nie istnieje. Nie chcę ich znać.
Był jakiś zły duch w tej
partii?
- Tam większość to były złe duchy.
90 procent.
Po śmierci pana taty ktoś z
Samoobrony wam pomógł?
- Niech wystąpi choć jeden, który
przyjechał zapytać: w czym pomóc? Mijały miesiące od pogrzebu, a oni nie
przyjechali nawet, żeby mu znicz zapalić. Już szybciej zapalą zwykli ludzie,
przyjeżdża na grób wielu wczasowiczów znad morza. A ci z Samoobrony dopiero
teraz, gdy wybory idą, przywieźli jakiś wieniec z czerwonych kwiatów, zdjęcia
przy grobie sobie robili.
Ma pan żal?
- Do Samoobrony przede wszystkim.
Mówił pan ostatnio, że do
Jarosława Kaczyńskiego.
- Nie umiem się wypowiedzieć na
ten temat, jeszcze... Nie wierzę w te wszystkie afery.
Ktoś Andrzeja Leppera wkręcił?
Z jakiego powodu?
- Nie wiem. Może komuś
przeszkadzał? W domu o polityce nie rozmawialiśmy. Stara! się nas nie obciążać
swoimi politycznymi problemami.
Trudno było o tym nie rozmawiać,
przecież jak się włączyło telewizor, to albo seksafera, albo afera gruntowa.
- Starałem się mało oglądać, nie
przejmować się tym za bardzo. Była wiara, że tato jest... No nie wiem, że to
wszystko jest wymysłem po prostu. Ludzie tu, we wsi, też byli przekonani, że
to nieprawda, wierzyli tacie. To znaczy, wiadomo, że nie wszyscy. To byłoby
nierealne, żeby 100 procent myślało tak samo. Jakiś odsetek zawsze ma inne
zdanie.
Ojciec nigdy nie skarżył się,
że ma dość polityki?
- To było jego drugie życie, czuł
się w nim dobrze, cieszył się, gdy odnosił sukcesy, piął się. Nie bywałem w
Warszawie, ale gdy jechałem z tatą do Darłowa czy Sławna i ludzie na ulicy go
poznawali, byłem dumny. Podchodzili do nas, życzyli wszystkiego dobrego.
Wierzył we wróżby. Miał w
biurku wyliczenia co do faz Księżyca i zaklęcie na przypływ gotówki. Wiedział
pan?
- Kiedyś wspominał, że był u
jakiegoś jasnowidza. Ale nie wiem, co mu ten jasnowidz przepowiedział. Nie
wierzę w takie rzeczy.
O tym, że ojciec miał długi,
dowiedzieliście się już po jego śmierci?
- Jakie długi? Gdzie?
Prokuratura ustaliła, że
komornik wszedł na jego partyjną pensję, a nawet na zasiłek chorobowy. Były
zaległości za czynsz, nieopłacone rachunki telefoniczne. Nie miał na wpisy
sądowe, grzywny. Jednej firmie za maszynę rolniczą byt winien 40 tys. zł, trzem
firmom za nawozy i pasze ponad 20 tys. zł... Ojciec nie powiedział panu, że z
powodu długów obciążył hipotekę domu?
- Nie wiedzieliśmy, że są jakieś
długi za pasze, pierwsze słyszę. Wiem tylko o należnościach za paliwo -
chodziło o 24 tys. W żadnej innej kwestii nikt po śmierci taty nie zgłosił się
w sprawie spłaty, nie przyszły żadne pisma.
Śledczy w jego biurku znaleźli
wezwania do zapłaty.
- Nie
pamiętam
W zastaw za jedną z
niespłaconych pożyczek oddał złoty zegarek. Mówił w domu, co się z nim stało?
- Nie pamiętam. Może to były długi Samoobrony, nie wiem. Gdyby dotyczyły
gospodarstwa, to bym nie startował w wyborach, boby się zaraz pojawiły
komentarze, że robię to dla pieniędzy. Mam oczywiście kredyty, bo za gotówkę w
gospodarstwie wszystkiego się nie zrobi. Ale nie ma żadnych zaległości ze
spłatami. Hipoteka była i jest czysta.
Ojciec zostawił list?
- Nie.
A ta ostatnia wasza rozmowa...
- Nie było ostatniej rozmowy, bo
kto by się spodziewał, że stanie się to, co się stało. Rozmowa jak zawsze. Ilekroć
przyjeżdżał, zdejmował garnitur, przebierał się, szedł obejrzeć gospodarstwo.
Zwracał uwagę na porządki, czy bydło nakarmione. Nie robił uwag, to był tato
przyjaciel, ciepły, nie taki, który stale karci, pokazuje palcem, co zrobić.
Mógł doprowadzić do sytuacji,
że w końcu stracilibyście dom, gospodarstwo.
- Budował z nami wszystko, starał
się to zachować. To bajki, że zostawi ł nas z kolosalnymi długami.
Ogłaszano zbiórki, mówiono, że
trzeba was ratować.
- Ciekawe przed czym? Gospodarstwo
funkcjonowało i funkcjonuje. Nie było żadnych problemów.
A pożary? ile ich było?
- Pierwszy wybuchł, gdy tato był
jeszcze w rządzie, drugi, gdy już był po dymisji, trzeci - jakiś czas po
pogrzebie. Jak człowieka w nocy wyrywa telefon, że jest ogień, to wskakuje się
w ubranie, leci... Dwa razy spaliła się słoma, raz cała obora wypełniona
sianem. Dobrze, że zwierzęta nie ucierpiały.
Prawdopodobnie wszystkie pożary to
wybryki gówniarzerii.
Był pan oczkiem w głowie taty?
Tym, który przejmie schedę?
- Oczkiem w głowie? Nie. Wszystkie
dzieci traktował równo. Jedna siostra skończyła prawo, druga psychologię, ja
zostałem na gospodarstwie.
Bał się o pana. Kiedyś ponoć
dostał wiadomość, że pan już nie żyje.
- Przyjechał do szpitala w
momencie, gdy zapadałem w śpiączkę. To było trzy lata temu, w lutym. Jeszcze go
słyszałem, pocieszał mnie. Zawsze mówił, że będzie dobrze, trzeba być twardym.
Też tak uważam. Trzeba mieć silną psychikę i rodzinę przy sobie, to
najważniejsze.
Płakał?
- Nigdy. Może jak nie widziałem. Przy
mnie starał się być twardy, nie pokazywać, że jest załamany.
Długo byt pan w śpiączce?
- W szpitalu w Sławnie 10 dni, w
Gdańsku 5.
Nazwisko Lepper na coś się
przydało? Był pan specjalnym pacjentem?
- Nie miałem żadnych przywilejów.
Leżałem na ogólnej sali. Nazwisko właściwie tylko przeszkadzało. Dziennikarze
ubrani w fartuchy? próbowali zakradać się na oddział, żeby uzyskać jakieś
informacje o mnie, zrobić zdjęcie.
Chodziły słuchy, że gdy pana
stan był ciężki, w pomoc zaangażowali się Donald Tusk, Ewa Kopacz.
- Bajki. Nic nie było załatwiane
przez rząd. To, że żyję, zawdzięczam wyłącznie lekarzom, żadnym
politykom. Byłem leczony w Sławnie, Gdańsku, Szczecinie. Konieczny był
przeszczep całej wątroby, więc nie można było zrobić przeszczepu rodzinnego. Na
liście oczekujących byłem ponad rok. Dwa razy w stanie śpiączki. Gdy dostałem
wiadomość, że jest dawca, różne myśli przychodziły do głowy. Była radość i
strach równocześnie. Ale starałem się być dobrej myśli, nie zakładać, że coś
może pójść nie tak. Operacja trwała kilkanaście godzin, udało się, jest dobrze.
Teraz, żeby nie było odrzutu,
trzeba brać leki immunosupresyjne?
- Trudno, coś za coś. Ważne, że
mam drugie życie.
Czuje się pan na sitach wejść w
politykę?
- Prowadzę duże gospodarstwo: 350
hektarów, 420 sztuk bydła plus konie, owce. Spełniłem się, teraz chciałbym
spróbować czegoś innego, pomóc ludziom tu w regionie.
Mając 350 hektarów, można
dobrze żyć?
- W rolnictwie nic nie jest pewne,
ceny niestabilne. Kiedyś litr mleka kosztował 1,70 zł, teraz 1,10. Z trzodą to
samo. Kiedyś było ponad 5 zł za kilogram, teraz 4 złote.
To pana pomysł czy taty, żeby
mieć jeszcze bizony, gołębie, bażanty, pawie, strusie emu? Dużo przy tym
zachodu, a pieniędzy żadnych.
- Takie hobby. Ja je zacząłem hodować,
ale tacie też się to podobało.
Sprawa jego śmierci jest już
wyjaśniona raz na zawsze?
- Zakończyła się, jak się
zakończyła, nie chciałbym do tego wracać. Niech tato spoczywa w pokoju.
Mimo że tyle zapłacił za bycie
w polityce, ma pan odwagę w to wejść?
-Tak.
Dostał pan piąte miejsce na
liście lewicy.
- Można przejść i z piątego, i z
dziesiątego. Wielu mi tu, w regionie, mówi, że będzie na mnie głosować.
A później z sejmiku do Sejmu,
tak jak tata?
- Zobaczymy. Czas pokaże.
Jeszcze tylko zdjęcie. Włoży
pan marynarkę?
- Nie ma potrzeby. To nic, że w
marynarce wyglądałby bardziej jak polityk. Nie włoży, mowy nie ma. Może
najwyżej zdjąć sportową bluzę i włożyć koszulę w kratkę. Do zdjęć pozuje
niechętnie.
- No już, wystarczy? - dopytuje co
chwila.
Tomasz Lepper marynarki i
garnitury wkłada tylko na szczególne okazje. I nie ma takich drogich, szytych
na miarę, jak ojciec. W ogóle nie wyobraża sobie, żeby chciał kiedykolwiek
kupować ubrania po 10 tysięcy złotych, - Po co? - pyta.
Ledwie wytrzymuje to, że mu się
robi zdjęcia. - Już, wystarczy, koniec - zarządza.
Gdy dziwimy się, że niedługo wybory, a w okolicy nie widać żadnych plakatów z
jego podobizną, jest zdziwiony naszym zdziwieniem. Przecież ludzie wiedzą, jak
wygląda. Jeszcze nie miał spotkań z wyborcami, te dopiero przed nim. Obawia
się, że zamiast pytań: „Co pan chce osiągnąć, panie Tomaszu?”, na tych
spotkaniach będzie drążenie: „Jak to było z pana tatą?”. To może być jak
wkładanie noża w serce, ale twierdzi, że wytrzyma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz