Minister edukacji nie
wie, kto spalił Żydów w Jedwabnem. Wie za to, jak powinna wyglądać polska
szkoła, którą właśnie wywraca do góry nogami. Niektórzy mówią, że jej
największym atutem jest perfekcyjnie opanowany wrzask
Renata Kim, Rafał Gębura
Zażenowanie.
Tak duże, że trudno mi było publicznie zareagować - była minister edukacji
Joanna Kluzik-Rostkowska tłumaczy, co czuła, kiedy słuchała, co minister edukacji
Anna Zalewska mówi o Jedwabnem i o pogromie kieleckim. W „Kropce nad i” szefowa
MEN tłumaczyła, że za te tragiczne wydarzenia odpowiadają nie Polacy,
ale antysemici.
- Czułem wstyd i dyskomfort - mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa
Polskiego. Jest przekonany, że pani minister doskonale wie, jaka jest prawda
historyczna; nie wie tylko, co o tej prawdzie myśli prezes Kaczyński.
Była pracownica MEN: - Podlizywała się Kaczorowi, to oczywiste. Wahała
się, odpowiadając na pytania, bo kalkulowała, co powinna powiedzieć, żeby mu
się spodobało.
NIEBYWAŁA ZMIANA POGLĄDÓW
Radny powiatu Ryszard Kuc zna Zalewską od 1998 r.,
kiedy oboje dostali się do rady powiatu świdnickiego. - Była wtedy członkiem Unii Wolności,
popierała premiera Mazowieckiego i grubą kreskę. Była liberalną, tolerancyjną
i rozsądną kobietą - opowiada. Trudno mu uwierzyć, że dziś Zalewska naprawdę
myśli to, co mówi o mordzie w Jedwabnem.
Już raz go zaskoczyła: kiedy ogłosiła, że będzie likwidować gimnazja. -
Pamiętam, jak łączono u nas dwa licea w jedno, Zalewska zwołała uczniów, nauczycieli
i stanęła na czele protestu. W liście otwartym do starosty pisała, że nie
można tłumaczyć likwidacji liceum pogłębiającym się niżem demograficznym; zarzucała
mu, że próbuje ratować budżet powiatu kosztem oświaty. Minęło kilka miesięcy, a
ona likwiduje wszystkie gimnazja w Polsce. Niebywała zmiana, prawda? -
uśmiecha się Kuc.
Urszula Kruczek, szefowa Związku Nauczycielstwa Polskiego w Świebodzicach,
zna Zalewską od ponad 20 lat. Obie uczyły w szkołach, ona w podstawówce,
Zalewska w liceum. Razem organizowały imprezy dla uczniów. Ona była związana
z SLD, Zalewska jeszcze wtedy z UW.
- Politycznie dwa różne światy,
ale potrafiłyśmy się dogadać. Anka nosiła zielone rajstopy, była zwariowana,
wyluzowana, otwarta na nowości, taka wolno myślicielka. Z dzieciakami jeździła
do teatru do Wrocławia na różne spektakle, broń Boże nie jakiś tam Fredro,
tylko raczej awangardowe - wspomina. Martwi ją, że dawna koleżanka stała się
taka konserwatywna.
Dawna znajoma ze Świebodzic też się zdziwiła, gdy w 2007 r. Anna Zalewska
przeszła z UW do PiS. - Bardziej pasowała do PO. Ale zawsze chciała zrobić
karierę, a w tutejszych strukturach Platformy
było dużo znanych facetów, którzy nie pozwoliliby jej pójść wyżej. Więc wybrała
PiS.
A NUŻ PREZES SPOJRZY?
Nawet dla niektórych polityków PiS nominacja na
ministra edukacji Anny Zalewskiej, polonistki
ze Świebodzic, była zaskoczeniem.
- W partii jest bardzo wielu
kompetentnych ludzi, nie wiem, czemu wybrali akurat ją - mówi dolnośląski
polityk Prawa i Sprawiedliwości.
- Zalewska jest blisko związana z Beatą Szydło. To dzięki niej weszła
do rządu. Ona, rzeczniczka Ela Witek i Ela Rafalska z resortu pracy mają
opinię najbliższych współpracownic szefowej - tłumaczy kulisy nominacji znany
poseł PiS.
Poseł Prawa i Sprawiedliwości zeszłej kadencji: - Przełomowym momentem w
jej karierze była debata nad expose Ewy Kopacz w październiku 2014
roku. Jarosław niespodziewanie wystawił ją do tej debaty w imieniu klubu.
Dlaczego akurat ją? Bo wpadła mu w oko wcześniej,
podczas debaty nad odwołaniem ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, gdy
prezentowała wniosek klubu PiS. Pokazała wtedy, że ma cięty język.
Inny poseł dodaje, że pozycja szefowej MEN w rządzie jest słaba: -
Jeśli Jarosław straci cierpliwość do Szydło, to Zalewska pewnie wyleci z rządu
razem z nią.
- Ona desperacko walczy o pozycję w partii. Na ogół ministrowie siadają
w ławie rządowej tylko wtedy, gdy rozpatrywany jest ich projekt. A ona jest na
prawie każdym posiedzeniu Sejmu. Bo a nuż pojawi się premier Szydło? A nuż Kaczyński
spojrzy? W ten sposób próbuje budować swoją pozycję w partii. Tym bardziej że
ma słabe prowincjonalne zaplecze. Część jej gabinetu politycznego to ludzie
ściągnięci z Powiatowego Centrum Zdrowia w Otwocku - opowiada była pracownica
MEN.
TO SĄ STRASZNE RZECZY
Pamięta, że gdy w listopadzie Zalewska przyszła do MEN, sprawiała wrażenie bardzo niepewnej. - Kiedyś jej się
wymsknęło, że szykowała się bardziej na ministra ochrony środowiska - mówi.
- Od początku kariery politycznej walczyła z energią odnawialną. Jeździła
po Polsce i krzyczała, że wiatraki stanowią zagrożenie dla zdrowia i życia.
Zajmowała się też lecznictwem, była w komisji zdrowia. Nie była kojarzona z
oświatą - opowiada znajomy ze starostwa świdnickiego, w którym oboje
pracowali.
Rzeczywiście, w poprzedniej kadencji Sejmu Zalewska niespecjalnie
interesowała się edukacją. Spośród 34 interpelacji, jakie złożyła, tylko trzy
dotyczyły oświaty. W jednej z nich, napisanej w 2013 roku wspólnie z grupą
posłów PiS, pytała m.in., dlaczego resort edukacji zniósł obowiązek czytania
i omawiania w gimnazjum „Pana Tadeusza”. „Czy Polacy mogą liczyć na
natychmiastowe anulowanie (...) tych nieodpowiedzialnych i prowokacyjnych oraz
skrajnie szkodliwych i niebezpiecznych dla polskiej tożsamości narodowej i
polskiej racji stanu rozporządzeń?” - pytała. W odpowiedzi usłyszała, że dzieło
Adama Mickiewicza jest lekturą obowiązkową, tyle że w szkołach ponad-
gimnazjalnych.
W resorcie Anna Zalewska przeprowadziła gruntowne zwolnienia. - Dyrektorów
i wicedyrektorów poleciało chyba z 16, nawet tacy, którzy pracowali tam po 20
lat. To była masakra. Minister nie zwalniała sama, zleciła to szefowi swojego
gabinetu politycznego - opowiada była pracownica MEN.
Zapamiętała taką sytuację: grudzień ubiegłego roku, zbliżał się finał
Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i ktoś zapytał, czy ministerstwo da coś
na licytację. - Powiedziała, że absolutnie nie. Nie chce mieć z tą fundacją
nic do czynienia, nie wolno z nią współpracować - opowiada była urzędniczka. Jeszcze w czasie poprzedniej
kadencji Sejmu w wywiadzie, jakiego udzieliła uczniom zespołu szkół
integracyjnych w Świebodzicach, Zalewska krytykowała szefa WOŚP za to, że
utrzymuje się z datków na Orkiestrę i publicznie opowiedział się za eutanazją.
W tym samym wywiadzie tłumaczyła, dlaczego walczy z farmami wiatrowymi:
„bo energia odnawialna się nie opłaca na świecie, bo do niej trzeba dołożyć
pieniądze, ponieważ nie jest samoistna (...). Przekręt na większą skalę” -
wykładała uczniom.
Kiedy pytali o jej stosunek do aborcji, poradziła im, by obejrzeli film
„Niemy krzyk”. „Jest tam taka scena, jak na USG widać, jak wyrywa się nóżki,
rączki i jak miażdży się główkę i jak dziecko krzyczy w brzuchu. To są
straszne rzeczy, ale chcę wam uzmysłowić, jak to wygląda” - przekonywała.
Wyznawała też, że zawsze ciągnęło ją do polityki, ale „uczniowie nie
głosowali na nią z premedytacją, żeby została w szkole”. Do Sejmu dostała się
za trzecim razem, teraz rzadko ma wolny czas, „stąd cienie pod oczami”. Ale
jak już znajdzie chwilę, to najchętniej sprząta. A raz w roku ma fantastyczne
przeżycie: z całą rodziną jedzie na Open’era do
Gdańska (w rzeczywistości festiwal odbywa się w Gdyni), Na koncerty nie chodzi,
dlatego że trwają wiele godzin, a ona nie lubi
korzystać z toi-toia. Odpoczywa w tym czasie na piasku.
Na koniec Zalewska wykłada swoje
credo: zamierza coś po sobie pozostawić. „Oczywiście nie chcę być jak Neron
i podpalić Rzym. Raczej chcę zdobywać zaufanie ludzi
i z nimi pracować, bo to lubię najbardziej”.
KRZYCZĄCY CHARAKTER
W swoim własnym regionie Zalewska nie jest lubiana. Jesienią zeszłego roku działacze PiS z okręgu wałbrzyskiego
napisali do władz partii petycję, by nie wpisywać jej na listy wyborcze.
Zarzucali Zalewskiej m.in. nepotyzm, bo w wyborach
samorządowych umieściła swojego męża na pierwszym miejscu listy do rady
powiatu w Świebodzicach. Podobny donos, adresowany do samego prezesa
Kaczyńskiego, działacze z Wałbrzycha wysłali już w 2011 roku. Skarżyli się, że
Zalewska łamie statut partii, uprawia politykę w celu osiągania osobistych korzyści
i dopuszcza się nieprawidłowości w partyjnych finansach.
- Jest bezwzględna, idzie po trupach do celu - mówi samorządowiec, który
był razem z Zalewską w radzie powiatu świdnickiego. - Kiedyś uparła się, żeby
zmienić dyrektora pogotowia. Zebrała radę społeczną, ale okazało się, że nie
miała kworum, bo jeden z członków rady był chory. Pojechała więc do szpitala i
wzięła od niego brakujący podpis.
Wieloletnia znajoma szefowej MEN uważa, że Zalewskiej po prostu zależy
na karierze. - A w PiS można coś osiągnąć tylko arogancją i butą. Gdyby była w
partii, gdzie się wymaga kultury i ogłady, toby taka była. Teraz jej się
wydaje, że w tej sztuce tak trzeba grać. Jak się sztuka zmieni, ona też może
się zmienić.
Poseł PO: - Zalewska to bulterierka Kaczyńskiego. Prezes wie, że jeśli
wypuści ją na front, zakrzyczy i zagryzie każdego.
Sam ma z nią nieprzyjemne doświadczenia: - Widzimy się na sejmowym
korytarzu - milusia. Innym razem spotykamy się w telewizyjnym studiu i jedzie
po bandzie: atakuje, oskarża, wali prosto w oczy. Jest bezwzględna. Nagranie
się kończy, Zalewska znowu uśmiech od ucha do ucha. Rzuca: sorry, musiałam to
powiedzieć. I znika - opowiada z irytacją.
- Największy sukces pani minister? Opanowała wrzask do perfekcji. To nie
jest mocny charakter, to jest krzyczący charakter. Mocna jest tylko w gębie - śmieje
się były dolnośląski polityk PiS. Opisuje sposób działania Anny Zalewskiej: chaos
totalny, zero planowania. Coś ustala, a nazajutrz zmienia zdanie. A jak już coś
wymyśli, to do swoich racji przekonuje krzykiem. - Kiedy ktoś się z nią nie zgadza
albo ma inny pomysł, to wpada w histerię i rzuca: po moim trupie. Niektórzy
ulegają dla świętego spokoju - opowiada.
Inny polityk PiS dodaje, że Zalewska najpierw mówi, potem myśli. - Kiedy
była wicestarostą, pojawił się problem ze szkołą dla niepełnosprawnych. To była
piękna willa z lat 20. ubiegłego wieku, ale zupełnie niedostosowana do potrzeb
uczniów. Zalewska zaczęła obiecywać rodzicom, że dobuduje do szkoły pawilon,
ale nie sprawdziła, że dobudować się nie da, bo obiekt jest zabytkowy i
konserwator nie wyda zgody. Potem zapowiedziała, że przeniesie szkołę w inne
miejsce, nie patrząc, że powiat nie ma na to pieniędzy. Mnóstwo obietnic i
planów niemożliwych do wykonania - opowiada.
- Uwielbia sytuacje konfliktowe. Ściąga wtedy prasę i jest gwiazdą.
Kiedy wypowiadała się na temat likwidacji szkół w Wałbrzychu, tak naprawdę nie
przejmowała się, co będzie dalej z placówkami, z rodzicami, z nauczycielami.
Były flesze, krzyki, potem znikała, a problem pozostawał nierozwiązany -
opowiada wieloletnia znajoma szefowej MEN. Nazwiska nie poda, bo - jak mówi -
„Anka jest pamiętliwa, może zaszkodzić”.
Inna znajoma też prosi o anonimowość: - Chce sprawiać wrażenie, że każdego
wysłucha. Kiedy widzi nauczyciela z gimnazjum, zapewnia go: nie martwcie się,
nic wam nie będzie. Potem spotka nauczyciela z liceum i mówi mu: super,
będziecie mieć pracę, bo liceum będzie trwało cztery lata. Rasowy polityk.
Przypomina sobie jedną historię: jak Zalewska uwzięła się na dyrektorkę
podstawówki, bo jej córka nie dostała nagrody na koniec roku. - Była
histeria, były pisma do kuratorium, nasyłanie kontroli. W końcu dopięła swego,
tamta pani przestała być dyrektorem szkoły.
DEFORMAALBO DEKOMPOZYCJA
Pod koniec czerwca szefowa MEN ujawniła, jak będzie wyglądała reforma szkolnictwa: likwidacja
gimnazjów, 8-letnia podstawówka i 4-letnie liceum.
- Przyszła do MEN z hasłami kampanii wyborczej PiS i wciela hasła w
czyn, nie licząc się ze skutkami, jakie te zmiany generują. To albo brak wyobraźni
i nieodpowiedzialność, albo skrajny cynizm - krytykuje Joanna Kluzik-Rostkowska.
Uważa, że te plany są skandaliczne, nieprzemyślane. - Oznaczają wielki
wysiłek, pieniądze, stres i niepewność kilku roczników dzieci, a także totalne
lekceważenie nauczycieli. Minister Zalewska funduje nam sentymentalny i
bardzo kosztowny powrót do przeszłości.
- Wielu nauczycieli straci pracę, a masa publicznych pieniędzy zostanie
wyrzucona w błoto. Nawet tak banalna rzecz jak zmiana pieczątek to olbrzymi
wydatek w skali kraju - zauważa Krystyna Starczewska, prezeska Krajowego Forum
Oświaty Niepublicznej. Najbardziej martwi ją jednak to, że skróci się ogólne
kształcenie - z dziewięciu lat (sześć klas podstawówki i trzy gimnazjum) do
ośmiu. - Młodzież, która nie zdecyduje uczyć się dalej, będzie po prostu
słabiej wykształcona - mówi.
Starczewską niepokoi również to, jak teraz będą wyglądały lekcje historii.
- W polskiej szkole znowu zacznie obowiązywać jedyna słuszna ideologia. Będzie
nią patriotyzm w PiS-owskim wydaniu - prognozuje.
Prof. Antoni Jeżowski, twórca Instytutu Badań w Oświacie,
reformę minister Zalewskiej nazywa wręcz „deformą”.
- Słowniki języka polskiego, na
które lubi powoływać się pani minister, mówią, że reformowanie polega na poprawianiu
czegoś. W tym przypadku mamy do czynienia z destrukcją - przekonuje.
Szkoda mu, że polski system edukacji znowu będzie inny od pozostałych
europejskich. - W zeszłym stuleciu Polacy, wyjeżdżając do Niemiec, mieli
problem, żeby zapisać swoje dziecko do tamtejszej szkoły. Syn skończył osiem
klas i nie bardzo było wiadomo, co on właściwie skończył? Podstawówkę czy może
szkołę średnią niższego stopnia? - mówi. Teraz będzie podobnie. - W całej
Europie będą szkoły średnie niższego stopnia, tylko nie w Polsce - wzdycha.
No i jeszcze te fikcyjne konsultacje społeczne. Na zaproszenie pani minister
pojechał na konferencję. Owszem, były wystąpienia, ale nie było dyskusji.
- Działanie pozorowane - ocenia. -
Nic z tego nie wynikło, ale narodowi można powiedzieć, że były konsultacje
społeczne, w których uczestniczyło kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Prezes ZNP Sławomir Broniarz jest przekonany, że efektem reformy będą
zwolnienia. - Wbrew temu, co mówi pani minister, wiele tysięcy nauczycieli,
dyrektorów i pracowników administracji straci pracę. Cudownym wkładem do
makroekonomii Polski byłoby to, że likwidujemy 7,5 tysiąca zakładów i nikt nie
traci pracy - ironizuje.
Czego można się spodziewać we wrześniu 2017 roku, kiedy ma wejść wżycie
reforma? Artur Sierawski, historyk, szef Młodego KOD, nie ma wątpliwości: - Chaosu,
dezorganizacji, dezinformacji.
ZALEWSKA MUSI ODEJŚĆ
Sławomir Broniarz też nie ma wątpliwości: - Szefowa MEN powinna odejść.
Jonny Daniels, izraelski społecznik, założyciel fundacji From the Depths, działającej na rzecz poprawy stosunków polsko-żydowskich:
- Jej wypowiedź o Jedwabnem niszczy opinię Polski na świecie. A najgorsze jest
to, że nikt z rządu na to szkodliwe głupstwo nie zareagował. Politycy PiS
przyczaili się w nadziei, że świat wkrótce zapomni o wpadce pani minister.
Problem w tym, że nie zapomni.
Profesor Wojciech Browarny, historyk literatury z Uniwersytetu
Wrocławskiego, działacz Partii Razem, opublikował na Facebooku apel: „Odebrać
tytuł magistra filologii polskiej!!! Pani Anna Zalewska, minister edukacji
narodowej w rządzie PiS, kłamie i oszukuje, a w dodatku jest niekompetentna”.
- W statucie uczelni nie ma takiego punktu, który by pozwalał rozpocząć
procedurę odebrania tytułu. Ten apel był symboliczny. Skoro nic nie możemy
zrobić, to możemy chociaż zaprotestować. Symbolicznie wymierzyć sprawiedliwość
- wyjaśnia prof. Browarny. - Na pewno nie mieliśmy wobec pani Zalewskiej
zbyt wielkich oczekiwań. Tylko takie podstawowe: będzie się zachowywać
przyzwoicie, dochowywać prawdy historycznej, dobrze pełnić swoją funkcję.
Okazało się, że nie sprostała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz