Pomiędzy rocznicami
wybuchu Powstania Warszawskiego, „cudu nad Wisłą” i początku II wojny światowej
warto spojrzeć, jak wygląda praktyka polityki historycznej PiS. Jej funkcją nie
jest budowanie wspólnoty, ale umacnianie partyjnego monopolu na patriotyzm
Jarosław Kaczyński lubi się porównywać do Piłsudskiego, jednak ani on, ani jego
środowisko nie mają porównywalnych ze środowiskiem piłsudczykowskim dokonań w
odzyskiwaniu niepodległości. Z faktycznego dorobku Marszałka kopiują jedynie
jego zdolność do stworzenia własnej polityki historycznej i przejęcia
niepodległościowego dorobku wszystkich środowisk walczących o suwerenność
Polski (poza samym Piłsudskim także socjalistów, ludowców, endeków,
Dmowskiego, Witosa, Daszyńskiego). Akurat ten „sukces” Piłsudskiego miał
negatywne konsekwencje zarówno dla życia politycznego II RP, jak też dla
świadomości politycznej pokolenia Kolumbów wychowanego w mitach
piłsudczykowskiej polityki historycznej (Polska jako mocarstwo odbudowane ex
nihil o wolą jednego człowieka i jego środowiska, bez kontekstu
geopolitycznego).
To właśnie wychowankowie polityki historycznej Marszałka podjęli decyzję
o wybuchu Powstania Warszawskiego, które przy całym
heroizmie jego żołnierzy, przy całym męczeństwie cywilnych mieszkańców
Warszawy było katastrofą.
Dla Jarosława Kaczyńskiego kluczem do świadomości historycznej Polaków
jest polityczna siła, mająca zastraszyć opornych, i państwowe pieniądze po
zwalające skorumpować nieprzekonanych.
Państwowa spółka Orlen pod nowym PiS-owskim zarządem wykupiła dla szkolnych
bibliotek w całej Polsce tysiące prenumerat „wSieci Historii” i „Historia Do Rzeczy” (pluralizm ogranicza się tu wyłącznie
do wspierającej Kaczyńskiego prawicy). Zarówno Orlen, jak i inne spółki skarbu
państwa mają ten program wkrótce rozszerzyć. Przejęte przez PiS spółki skarbu
państwa, Energia i Lotos, organizują 15
sierpnia w Gdańsku gigantyczną inscenizację „cudu nad Wisłą”. Przy tej okazji
nowy wiceprezes Energi Grzegorz Ksepko informuje Polaków, że „przez
kilkadziesiąt ostatnich lat patriotyzm był postawą naganną. Teraz, dzięki
Bogu, będzie inaczej”.
PiS świadomie eskaluje kłamstwo, jakoby upamiętnianie Powstania Warszawskiego,
zwycięstwa w 1920 r. czy cierpienia Polaków podczas II wojny światowej było
dotąd zakazane i dopiero obecna władza uczy Polaków ich historii. W
rzeczywistości Powstanie Warszawskie i II wojna światowa (przedstawiane tak
samo wybiórczo, jak dziś robią to prawicowi publicyści i politycy) były
fundamentem polityki historycznej Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego. Komunistyczna
władza legalizowała się w ten sposób w oczach Polaków, a w dodatku te karty
polskiej historii miały w intencjach rządzących przekierować antyrosyjskie
emocje obywateli PRL przeciw Niemcom, NATO i Zachodowi.
Z kolei „cud nad Wisłą” jest upamiętniany przez polskie państwo i
władze samorządowe zarówno w Warszawie, jak i w
Radzyminie czy Ostrołęce od roku 1989. Jednak pamięć PiS jest partyjna, a nie
patriotyczna. Polska zaczyna się od Kaczyńskiego, a niepodległość od wygranych
przez PiS wyborów i istnieje, póki ta partia rządzi, bo gdy PiS traci władzę,
zapada ciemna noc kondominium.
Traktowana cynicznie polityka historyczna jest też dla Kaczyńskiego
narzędziem negocjowania z potencjalnymi lub faktycznymi koalicjantami - czyli
z konserwatywną częścią Kościoła i narodowcami. Firmowany przez prezydenta
Dudę, premier Szydło i ministra Waszczykowskiego, wydany na Światowe Dni
Młodzieży informator o Polsce „Ambasador polskości” zawarł w pigułce tę nową
wersję polityki historycznej. To ciekawy dokument, w swych wezwaniach („nie
skarż się!”, „nie narzekaj!”, „nie bądź malkontentem!”) przypominający do
złudzenia propagandowe broszurki z czasów stalinizmu.
Jednak najciekawszy jest w nim krótki kurs najnowszej historii Polski:
„Po rozpadzie systemu komunistycznego Polska odzyskała niepodległość, ale nie
ustrzegła się przed nowymi zagrożeniami. Nowym zagrożeniem była liberalna
propaganda wspierająca konsumpcyjny styl życia, nazywająca mordowanie dzieci
nienarodzonych »zabiegiem«, wspierająca niszczącą dla rodziny i społeczeństwa swobodę seksualną... Wśród tych, którzy na
wezwanie papieża przeciwstawili się cywilizacji śmierci, były m.in.: Ruch
Światło-Życie, Rodzina Radia Maryja, Droga Neokatechumenalna, Akcja Katolicka,
Ruch Obrońców Życia Nienarodzonego”.
SMOLEŃSKA SZULERKA
Powstanie Warszawskie powinno być upamiętnieniem
realnych ofiar i weteranów, a jednocześnie refleksją nad błędem politycznym
i militarnym, który kosztował zagładę polskiej stolicy i 200 tys. ofiar (w
większości cywilnych). Ta refleksja jest konieczna, by takich błędów w
przyszłości nie powtarzać.
Prawo i Sprawiedliwość wybrało odwrotną strategię upamiętniania Powstania.
W narracji tej partii decyzja o jego rozpoczęciu jest pozytywnym przykładem
działania „ponad potencjał” (ulubione sformułowanie braci Kaczyńskich, które
pozwalało im odrzucać zarzuty, że ich polityka europejska czy wschodnia nie są
realistyczne). Decyzja o rozpoczęciu Powstania jest zresztą ostatnią decyzją
AK i Państwa Podziemnego, którą prawicowi twórcy polityki historycznej w ogóle
akceptują. Później następuje „zdrada”, gdy kierownictwo polskiego państwa
podziemnego wzywa po zakończeniu wojny do zaprzestania walki zbrojnej.
Zatem kolejnym wzorem do naśladowania stają się żołnierze wyklęci, którzy
tego rozkazu nie posłuchali. To swoją drogą groteskowe, że obóz partyjnego
sędziego Kryże, który skazywał opozycjonistów wiatach 70., partyjnego
prokuratora Piotrowicza, który ścigał i wsadzał
do więzień dzieciaki rozlepiające ulotki w latach 80., ze wszystkich polskich
tradycji wybrał tę najbardziej radykalną i antykomunistyczną. Podobnie jak
premier Beata Szydło, która jako studentka UJ w latach 80. była skrajną
oportunistką ostrożnie „przycupniętą pod kamieniem” w mieście, gdzie jej
rówieśnicy masowo spiskowali i wychodzili na ulice. Jak widać, radykalizm w
polityce historycznej nic nie kosztuje; może świetnie maskować realny biograficzny
oportunizm.
Weterani AK i Powstania Warszawskiego są realnym środowiskiem
społecznym, podczas gdy żołnierze wyklęci to dziś już tylko społeczna fikcja
wykreowana na użytek polityki historycznej prawicy. Przy okazji konfliktu
prawicowej władzy z tym środowiskiem po raz kolejny zobaczyliśmy że smoleński
zamach jest przez Jarosława Kaczyńskiego i jego obóz używany jak fałszywy as
wyciągany z rękawa szulera. Jeśli się uda, rzucamy go na stół i jest apel poległych w Smoleńsku (jak w Poznaniu i Radomiu).
Kiedy się jednak szulera na oszustwie przyłapie - a oporu weteranów Powstania
Warszawskiego wobec kłamstwa o zamachu i poległych nie można było całkowicie
zbagatelizować - Kaczyński i Macierewicz chowają fałszywego asa do rękawa i
przepychają apel pamięci z ostrożniejszym określeniem „zginęli”. W taki
sposób można używać wyłącznie argumentów, w które sami nie wierzymy, traktujemy
zupełnie cynicznie. Przez cały okres tych negocjacji Macierewicz szantażował
weteranów Powstania wycofaniem asysty wojskowej, a politycy PiS i PiS-owskie
media zastraszały ich sugestiami, że środowisko weteranów, które „stało się
przeciwnikiem politycznym PiS-u”, może zostać zohydzone przez ujawnienie
lustracyjnych tajemnic.
WAŁĘSA JAK PUTIN
W miarę nakręcania się radykalizmu prawicowej polityki historycznej jej ofiarą padają już
nie Niemcy, Rosjanie, nawet nie komuniści, ale aktualni lub historyczni
konkurenci Kaczyńskiego. Kiedy Jacek Kurski i jego drużyna zostali zaatakowani
przez drużynę Czabańskiego, Sakiewicza i Targalskiego, Kurski postanowił się w
oczach Kaczyńskiego zasłużyć dociśnięciem do dechy partyjnej polityki historycznej.
W TVP zobaczyliśmy pełną transmisję z PiS-owskiej mszy, upamiętniającej
miesięcznicę smoleńską, gdzie po raz kolejny kłamano o ofiarach tej tragicznej
katastrofy jako „poległych”. Apogeum partyjnej pracy nad historią stał się
jednak kuriozalny materiał „Wiadomości” o krwawym zamachu (chodziło o wybuch z 1995 r. w jednym z gdańskich wieżowców, kiedy to
zginęły 22 osoby),
który miał być dokonany na rozkaz
Lecha Wałęsy, aby zniszczyć lub przejąć papiery „Bolka”. Takie insynuacje
pojawiają się w głównym programie informacyjnym telewizji publicznej, gdzie
Wałęsa staje się polskim Putinem (także oskarżanym o wysadzenie bloku mieszkalnego, by zyskać pretekst do wojny
czeczeńskiej).
Kurski tym sposobem chce się przypodobać Kaczyńskiemu, który dotąd nie
wybaczył Wałęsie, że po zdobyciu prezydentury w 1991 r. nie uczynił jego i
jego brata swoimi namiestnikami, lecz próbował odesłać ich w polityczny
niebyt.
Zarządzana w taki sposób historia najnowsza staje się partyjnym
ściekiem. A prawicowy internetowy hejt staje się oficjalną polityką historyczną
PiS-owskiego państwa i przejętych mediów publicznych.
JAK TO NA WOJENCE ŁADNIE
Ciekawą odsłoną prawicowej wojny o
pamięć jest atak na Pawła Machcewicza, twórcę i dyrektora Muzeum II Wojny
Światowej. Recenzujący jego pracę dla wicepremiera Glińskiego Piotr Semka, Jan
Żaryn i Piotr Niwiński prześcigali się w zarzutach, że „muzeum niesie głównie
przesłanie o wyjątkowym nieszczęściu, jakim jest wojna”, zamiast służyć
promocji heroicznych cnót i zwracać uwagę na
to, że wojna „kształtuje ludzkie charaktery”. W Polsce, która w wojennej
hekatombie straciła 6 milionów zamordowanych i zamęczonych obywateli, jedną
trzecią terytorium oraz na 45 lat przestała istnieć jako państwo niepodległe,
czynienie z niej okazji do propagowania heroicznych cnót jest równie
absurdalne, jak próba użycia muzeum w Hiroszimie do propagowania cnót
wojennych Japończyków.
Ta fascynacja wojną wskazuje na podstawowy błąd polityki historycznej
Prawa i Sprawiedliwości, który daleko wykracza poza jej partyjną instrumentalizację.
Otóż mądrość polskich politycznych elit pomiędzy 1918 i 1921 rokiem, a
następnie w roku 1989 polegała na tym, że umiały wykorzystać geopolityczną
koniunkturę. Bez wysiłków dyplomatycznych Dmowskiego w Wersalu i Piłsudskiego
wykorzystującego rewolucję w Berlinie do oswobodzenia Warszawy, bez patriotycznej
mobilizacji podczas powstań śląskich i wojny 1920 roku nie byłoby Polski. Ale
niepodległe państwo udało się po roku 1918 odbudować także dlatego, że
rozpadły się wówczas wszystkie trzy mocarstwa zaborcze. Polacy walczyli z
Niemcami pokonanymi już w I wojnie światowej i tylko dlatego mogli z nimi
wygrać. A w 1920 roku walczyli z Rosją pogrążoną w wojnie domowej i tylko
dlatego mogli ocalić swoją niepodległość.
Także w 1989 roku wybijaliśmy się politycznie na niepodległość wobec
ZSRR pokonanego już przez Amerykę i Zachód w zimnej wojnie. Kluczem do sukcesu
było zawsze mądre powiązanie społecznej mobilizacji i pracy elit z geopolityczną
koniunkturą. Tymczasem katastrofy XIX-wiecznych powstań, niepotrzebna masakra
Warszawy czy tragedia żołnierzy wyklętych - wszystko to było konsekwencją
braku realizmu, abstrahowania od historycznych i geopolitycznych koniunktur.
Polityka historyczna PiS jest zbrodnią na polskiej pamięci, bo zakłamuje tę
mądrość politycznego realizmu, za której zgromadzenie Polacy drogo zapłacili.
Na podstawie zafałszowanej wizji polskiej historii promuje - szczególnie w
umysłach najmłodszych, którzy o tym, jak było naprawdę, nie mają pojęcia -
model polityki głupiej i śmiertelnie niebezpiecznej.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz