Od
katastrofy smoleńskiej uśmiercano go już kilka razy. Po raz pierwszy zobaczy to
wkrótce na ekranie. Premierę „Smoleńska" zapowiedziano na 9 września.
Sławomir Wiśniewski zwany Lolkiem,
montażysta Telewizji Polskiej, 10 kwietnia 2010 r. ustawił w oknie pokoju nr
201 hotelu Nowyj niedaleko smoleńskiego lotniska Sewiernyj prywatną kamerę.
Chciał nagrać lądowanie prezydenckiego samolotu we mgle. Ciekawiło go, jak uda
się to małemu tupolewowi, skoro dwa dni wcześniej duży Ił 76 ledwie sobie
poradził. W sąsiednich pokojach spali koledzy z innych ekip telewizyjnych i
prasowych. Odpoczywali po wczorajszych zakrapianych urodzinach kierownika
produkcji.
Około godziny ósmej Lolek musiał wyłączyć
sprzęt, bo za jego oknem robotnicy zaczęli remonty. Usłyszał nienaturalny huk,
aż ziemia lekko zadrżała, zobaczył 30-metrowy słup ognia, oniemiał, nerwowo
zaczął szukać baterii, karty pamięci do aparatu. Pobiec w stronę lotniska czy
nie pobiec? Na rosyjskim wojskowym terenie nie można swobodnie się przemieszczać.
Pobiegł, po około 5-6 minutach był już na miejscu. Nadal nie wiedział, co się
stało, oprócz tego, że to katastrofa jakiegoś polskiego samolotu. Krzyknął
nieparlamentarnie: „Japierd..., to nasz!”, i nagrywał. Jeszcze nie wiedział, że
to tupolew prezydencki.
Śmierć
medialna
Kiedy Lolek filmował wrak samolotu, został
zatrzymany przez rosyjskich funkcjonariuszy. - Tłumaczyłem, że mieszkam w hotelu, mam akredytację, jestem
z polskiej telewizji, to moja robota, ale słabo działało - dzisiaj dziwi się, że nie chcieli go wykorzystać do dokumentacji miejsca,
ale rozumie względy bezpieczeństwa. Rosyjscy funkcjonariusze zabrali mu kasetę
(oddał inne nagranie), zatrzymali go na godzinę w samochodzie przy bramie
lotniska. Potem pilnującemu go wojskowemu pokazał, że nic nie nagrał także na
pozostałych kasetach (tymczasem sprytnie przewinął taśmę).
- Najbardziej
obawiałem się, że stamtąd nie wrócę. Nikt nie wiedział, gdzie jestem. 80 proc.
członków innych ekip pojechało do Katynia, a tylko część ludzi została w
hotelu. Miałem ze sobą dwa telefony, ale w jednym skończyły mi się środki na
koncie - opowiada.
Gdy dostał esemesa z wiadomością o prezydenckim samolocie, odpisał, że jest w
Smoleńsku, zatrzymany. Przyjaciółka podniosła alarm w telewizji. Dzwoniono do
niego do hotelu, ale go nie zastano. Część ludzi pomyślała, że Rosjanie Lolka
aresztowali na dobre. - W tym czasie
zdążyła przyjechać ekipa TVP- opowiada Sławomir Wiśniewski.
- Zapytałem mojego kolegę operatora
Radka Sępa, czy chcą materiały stamtąd. Na gorąco zaproponowałem, bez żadnych
praw autorskich, żadnego wynagrodzenia. A mogłem dla Russia Today sprzedać na wyłączność za 30 tys. dolarów, miałem
taką propozycję. Tylko czy po tym ktokolwiek chciałby ze mną jeszcze rozmawiać? Jego filmik, opublikowany w telewizji, poszedł w świat transmisją
satelitarną. Na YouTubie zgromadził miliony wyświetleń. - Jedni robią dzieci, inni piszą książki, a jeszcze inni podpalili
Rzym. W ten sposób utrwalają się w pamięci świata. Ja byłem pierwszy w
Smoleńsku - mówi Wiśniewski.
W kilka tygodni po katastrofie zaczęto
utożsamiać Sławka Wiśniewskiego z innym pracownikiem telewizji, operatorem TVN Krzysztofem Knyżem, który od lat
pracował w Rosji, w tym na Dubrowce podczas dramatycznego ataku w teatrze.
Prawicowe media i błogi podawały, że to Knyż pierwszy sfilmował podchodzenie
do lądowania polskiego samolotu prezydenckiego na lotnisku w Smoleńsku, zanim
rosyjskie siły specjalne zmusiły go do jego opuszczenia. Podawano, że
materiały telewizyjne z pierwszych chwil katastrofy zniknęły.
W czasie katastrofy smoleńskiej Krzysztof
Knyż leżał już jednak w moskiewskim szpitalu, chory na sepsę, która była powikłaniem
po zapaleniu płuc. A to - efektem zaziębienia w trakcie relacjonowania wydarzeń
na Ukrainie. Knyż nie mógł więc nagrywać materiałów w Smoleńsku, prawdopodobnie
nie był nawet świadomy tego, co się stało. Po kilku tygodniach spędzonych w
moskiewskim szpitalu przewieziono go do Warszawy, do szpitala na Banacha,
gdzie zmarł.
O tym, że operator, który był w Smoleńsku,
został uśmiercony, zasugerował internetowy serwis Bibuła: „Czy materiał, który
sfilmował, był prawdziwą przyczyną śmierci Knyża? Na to pytanie media nie
szukały odpowiedzi. TVN, dla którego zmarły operator pracował, podał jedynie krótką informację o
jego śmierci”. Tak nazwisko zmarłego operatora wskoczyło na „listę dziwnych
zgonów smoleńskich”, kolportowaną w internecie. Rozpoczyna ją śmierć jeszcze sprzed katastrofy,
z 23 grudnia 2009 r. „Po ustaleniu wizyt w Smoleńsku przez Tuska.
- Putina ginie Grzegorz M., dyrektor generalny Kancelarii Premiera Tuska” - pisze
jeden z prawicowych portali. „Z oficjalnej informacji wynika, że powiesił się
na kablu od odkurzacza. M. podlegał Tomaszowi Arabskiemu. Zginął w dniu, kiedy
do Polski po remoncie z szeregiem usterek powrócił Tu-154M. Ten sam, który
kilka miesięcy później rozbił się pod Smoleńskiem”.
Śmierć filmowa
Tymczasem informacja o „zabitym operatorze”
idzie w świat; w kilka lat po katastrofie wyświetlała się już na dziesiątkach
portali, a prawicowi publicyści przywoływali jego śmierć jako oczywistość. W
trzy lata po katastrofie, 10 sierpnia 2013 r., wspomniana zostaje podczas
homilii w archikatedrze warszawskiej. O. Aleksander Jacyniak, jezuita związany
z Telewizją Trwam, mówiąc o „obfitości zgonów”, wymienia m.in. operatora telewizji
TVN, dodając,
że: „zachodnia prasa pisała,
że został zamordowany w moskiewskim mieszkaniu. Informacji tej nigdy nie
zdementowano”.
W 2012 r. rozpoczęły się przygotowania
produkcyjne do filmu. Zajęła się nimi Fundacja Smoleńsk 2010. Scenariusz
napisali dziennikarze Marcin Wolski (znany bardziej jako satyryk), Tomasz
Łysiak (też aktor i rysownik), producent telewizyjny i filmowy Maciej
Pawlicki (również publicysta i polityk, bez powodzenia startował z list PiS w ostatnich wyborach do
Sejmu) oraz Antoni Krauze. Ten ostatni, reklamowany przez producenta jako
„autor m.in. wstrząsającej w swojej oszczędności i skromności relacji z
masakry robotników w grudniu 1970 roku, pt.»Czarny czwartek, Janek Wiśniewski
padł«”, miał film wyreżyserować.
Zdjęcia ruszyły w 3. rocznicę katastrofy, 10
kwietnia 2013 r. w Warszawie przed Pałacem Prezydenckim. Kolejne terminy premier
przesuwały się, bo ciągle brakowało środków na realizację filmu (od sponsorów
i ze składek społecznych,
bo oficjalnych dofinansowań produkcja nie otrzymała), pojawiały się kłopoty
techniczne z efektami specjalnymi, montażem i muzyką. Mówiło się o
niezadowoleniu czynnika decyzyjnego, czyli Pierwszego Widza, drewnianej grze
aktorskiej Beaty Fido (grającej dziennikarkę Ninę robiącą swoje prywatne
śledztwo smoleńskie, niezależnie od instytucji państwowych), a także o
konflikcie pomiędzy reżyserem a producentem.
10 marca 2016 r. Kinoświat, dystrybutor
filmu, pokazał zwiastun. Jedna z postaci mówi głównej bohaterce, że „operator
polskiej telewizji, który jako pierwszy nagrał materiał na miejscu katastrofy,
zmarł w Moskwie, a materiał nigdy nie został pokazany”. Wtedy do Sławka Wiśniewskiego zaczęły płynąć -
utrzymane w tonie żartobliwym - kondolencje. Na serwisach społecznościowych
znajomi dociekali, czy nie jest aby rosyjskim sobowtórem, pracownikiem tajnych
służb.
Sławek
Wiśniewski raz na zawsze postanowił ustalić z produkcją filmu „Smoleńsk”, co
zamierzają zrobić z jego trupem. W tym celu udał się do Wytwórni Filmów
Fabularnych i Dokumentalnych na Chełmskiej. Usłyszał, że przecież nie chodzi o
niego, a film ma teraz poważniejsze problemy.
- Jak to? Jeśli jest
powiedziane: operator polskiej telewizji państwowej, który jako pierwszy był na
miejscu katastrofy, umarł czy zginął śmiercią tragiczną w Moskwie, musi chodzić
o mnie. Jedynym operatorem telewizji polskiej, który był na miejscu katastrofy,
jestem ja. Uśmiercać mnie bez mojej wiedzy, to tak trochę głupio - tłumaczył kierownikowi produkcji. I przypomniał, że nielegalnie, bo bez
jego zgody, planują wykorzystać w filmie materiał nagrany przez niego tuż po
katastrofie.
Zmartwychwstanie w napisach
Rozmawiali, negocjowali, lecz nic nie
wskazywało, że dojdą do porozumienia. Ostatecznie Wiśniewski zgodził się na
informację podaną dużymi, czytelnymi literami na końcu lub na początku filmu,
że „z uwagi na dobro osób do tej pory żyjących, a będących świadkami lub
uczestnikami tych zdarzeń pewne fakty zostały dopasowane do potrzeb fabuły”. Bo
co jeszcze mógł zrobić, skoro producenci nie widzieli problemu? Za prawa
autorskie do kilkuminutowego filmu dokumentalnego ze Smoleńska zaproponowali
mu na umowie 4 tys. zł, na co przystał. - Gdybym
się nie upomniał, puściliby film z nielegalnie zdobytymi materiałami
- mówi.
Na swojej stronie producenci informują, że
„Smoleńsk” to film „dla tych widzów, dla których opowieść o tym, co naprawdę
wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r., jest ważna dla kształtu polskiej
tożsamości, losów indywidualnych i przyszłości wspólnoty narodowej”. Przekonują:
„Kultura polska bez tego filmu byłaby kulturą kaleką, uciekającą od
podstawowych powinności”. W zwiastunie pojawiają się wątki „seryjnego
samobójcy”, „międzynarodowego spisku” i „obcych służb”. Eksponowany jest wątek
zaangażowania polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego w konflikt w Gruzji (a
co za tym idzie narażenie się Putinowi), o ustaleniach komisji Millera mówi się
w filmie: „brednie”. - Kiedyś nie
wolno było pytać, kto zabił w Katyniu, a dzisiaj boimy się pytać, co tak naprawdę
wydarzyło się w Smoleńsku - podkreśla bohaterka grana przez
Annę Samusionek.
Indywidualny los Sławka Wiśniewskiego nie
okazuje się istotny Maciej Pawlicki, producent filmu, obstaje wręcz: - To jest kontrowersyjne, który operator był pierwszy na
miejscu w Smoleńsku i chyba to był Wiśniewski, ale z kolei mówi się też o operatorze
TVN, który prawdopodobnie zginął w Indiach czy w innym miejscu.
W naszym filmie jest postać operatora niewymieniona z imienia i nazwiska,
stanowi margines tej historii. „Smoleńsk” to film fabularny oparty na
wydarzeniach autentycznych, ale niektóre postaci są zsyntetyzowane. Nie jest to
wierne odtworzenie losów każdego z nich.
Tymczasem wszystko wskazuje, że film uda się
skończyć. Reżyser podał nową datę premiery: 9 września. Sławomir Wiśniewski
ostrożnie przygotowuje się więc na „konieczne dopasowania do potrzeb fabuły”. W
poprawionym zwiastunie, który trafił do internetu 2 sierpnia, znów ginie
operator - w tajemniczych okolicznościach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz