Kaczyński
wykorzystuje demokrację do jej wykończenia. I to jest przerażające - mówi prof.
Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Czy mamy już IV RP?
ROF.
JERZY STĘPIEŃ: Nie. Niedoczekanie pana Kaczyńskiego, To, co obserwujemy,
jest okresem przeciągania liny, rozpychania się łokciami, kopania po kostkach.
Rozhuśtanie quasi-rewolucyjnego nastroju ma tak naprawdę tylko jeden cel: obsadzić
wszelkie możliwe stanowiska swoimi ludźmi, żeby odkuli się finansowo. To
potrwa jeszcze rok, może trzy, ale nie ma w tym strategicznego planu na lata.
Jest tylko proste założenie, TKM, a potem niech inni martwią się o Polskę. Jak
w starym powiedzeniu: „po nas choćby potop”.
Uważa pan, że to tylko kwestia
odkucia się, nie rewanżu?
- Absolutnie. Przeczytałem
ostatnio najnowszą autobiografię pana Kaczyńskiego „Porozumienie przeciw mono-
władzy. Z dziejów PC” i opierając się na tym, co sam mówi o sobie i swojej drodze
politycznej oraz życiowej, można wyciągnąć jeden wniosek. Kaczyńskiemu zawsze
i wyłącznie chodziło o dorwanie się do władzy. Tak było w latach 80.,
wlatach90. i tak jest teraz. Ta książka jest kuriozalnym przykładem samo-
oskarżenia się.
Samooskarżenia?
- W tej biografii jest wyłącznie
opis gry politycznej. Nie ma słowa na temat ważnych problemów, którymi żyje państwo:
gospodarki, samorządu, systemu emerytalnego, systemu ubezpieczeń społecznych,
edukacji. Te problemy po prostu nie istnieją. To jest wyłącznie zapis tego, co Jarosław
Kaczyński robił, aby mieć władzę i być w centrum zarządzania. Na tym polega
filozofia prezesa PiS. Nie ma w tym żadnej głębszej myśli, żadnego planu. Po
prostu nic.
Wie pan jednak, że władzy raz
zdobytej...
- Nie oddamy nigdy. Tak mówił towarzysz
Wiesław, jednak i on władzę utracił. I to bezpowrotnie. Oczywiście Kaczyński
będzie próbował jak Gomułka przedłużać okres swego panowania wszelkimi
możliwymi sposobami, ale to jest bardzo krótkowzroczne myślenie. On w gruncie
rzeczy wie, że ma 67 lat i to, co może, to nawtykać swoich wszędzie, gdzie się
da. W zamian za ich lojalność do grobowej deski. Tak naprawdę to jest
zapewnianie sobie politycznej emerytury.
Wielki strateg, za jakiego
uchodzi Kaczyński, nie ma pomysłu na państwo?
- Żadnego. Gdyby miał, ten plan
dałoby się jakoś zarysować. Prezes PiS powołuje się na Ryszarda Reiffa, szefa PAX i jedynego członka Rady Państwa, który sprzeciwił się
zatwierdzeniu uchwały o wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 r. W gruncie
rzeczy Jarosław Kaczyński przejmuje myśl Reiffa, który miał mu powiedzieć, że
w państwie powinna istnieć grupa ludzi mających niezależnie od zajmowanych
stanowisk
kompetencje do podejmowania najważniejszych
decyzji. Rodzaj nieformalnego politbiura, którego polecenia będą wykonywać
urzędnicy piastujący państwowe funkcje.
Kaczyński sam jest takim
politbiurem. Nie pełni żadnych funkcji, nie ponosi żadnej odpowiedzialności, a
rządzi wszystkim.
- I mówi przy tym ciągle: „my”. A
kto to jest „my”? Wydaje się, że grupa trzymająca władzę jest dziś w Polsce
jednoosobowa i pozbawiona jakiejkolwiek kontroli. Chyba że poza Kaczyńskim
jest ktoś jeszcze. Chciałbym poznać te nazwiska. A przy okazji warto przypomnieć,
że tajne struktury są w naszym kraju zabronione, o czym mówi nawet przepis w
konstytucji.
Której prezes PiS raczej nie
szanuje.
- To prawda. Kaczyński parę razy w
życiu składał przysięgę na konstytucję, ślubował przestrzegać państwa prawa.
Dziś mówi, że w 1989 r. nie było warunków, aby powstało państwo prawa. Ani
nigdy potem, więc nie ma się czym przejmować. To się nazywa nihilizm prawny.
PiS jest partią nihilizmu
prawnego?
- To, co robi z Trybunałem
Konstytucyjnym, jest tego najlepszym dowodem. Wojna o Trybunał jest potrzebna
przede wszystkim panu Kaczyńskiemu, ponieważ pozwala traktować konstytucję
wybiórczo.
Albo wręcz czynić z niej martwy
zapis, jak uważa prof. Marek Safjan.
- To prawda, de facto nie mamy
konstytucji. Bez sądu konstytucyjnego nie ma konstytucji, tak jak nie ma
Kodeksu karnego bez sądu karnego. Paraliż Trybunału Konstytucyjnego jest
tylko po to, aby PiS bezkarnie dokonało swojej rewolucji kadrowej. Wiem, że
się powtarzam, ale czynię to świadomie: tej władzy nie chodzi o
przekształcanie państwa, chodzi wyłącznie o wymianę kadr.
Czyli o nachapanie się?
- Najpierw dorwać się do władzy,
potem zapewnić sobie brak kontroli, aby wreszcie do woli się nachapać. W przypadku
Kaczyńskiego dochodzi do tego jeszcze odrobina próżności: podziwiajcie mnie,
Polacy. Podziwiajcie, jakim jestem wspaniałym graczem, jak skutecznie ograłem
różnych ludzi. W takich rewirach intelektualnych błąka się myśl pana
Kaczyńskiego.
To dość małostkowe.
- Małostkowe, ale Kaczyński nawet
przeciwników politycznych zdołał uwieść fałszywym nimbem swojej wielkości. A
przecież wszystkie zmiany dokonywane przez PiS, te dotyczące prokuratury,
sądownictwa, służby cywilnej, spółek skarbu państwa, mediów publicznych,
wszystko zmierzało i zmierza do jednego - stworzenia takiego chaosu, takiego
zawirowania, aby można było pozbywać się ludzi pełniących funkcje publiczne i
zastępować ich swoimi, niezależnie od tego, czy
mają kwalifikacje, czy nie. Cyrk z Radą Mediów Narodowych jest tego najlepszym
przykładem. Urządzono go tylko po to, aby obsadzić media publiczne po swojemu.
Co gorsza, ci nieudacznicy plączący się o własne nogi robią to bezkarnie,
śmiejąc się wszystkim, a zwłaszcza państwu prawa, w nos.
Jeśli nie państwo prawa, to co?
- Odpowiem po szekspirowsku: „Oto
jest pytanie!”. Jeśli nie państwo prawa, to droga donikąd. To, co robi PiS, nie
jest demokracją. To przechwytywanie władzy za pomocą mechanizmów demokratycznych
stworzonych w dobrej wierze przez ludzi, którzy uważali, że prawa należy
przestrzegać. Kaczyński wykorzystuje demokrację do jej wykończenia. I to jest
przerażające. Trudno wyobrazić sobie skuteczniejszy akt oskarżenia przeciwko
prezesowi PiS niż jego własne poglądy i codzienna praktyka.
Co jest największą siłą
Kaczyńskiego?
- Jego wyborcy. Wierzący, że da im
wreszcie to, co im się należy. Co sprzątnęli im sprzed nosa ci, którzy przez
25 lat budowali III RP. Tyle że łaska pańska, czyli wyborców, na pstrym koniu
jeździ. Wystarczy, że parę rzeczy, które obiecano, okaże się mrzonką.
Siłą Kaczyńskiego jest także brak
odpowiedzialności za słowo. On wie, że powiedzieć można wszystko, byle tylko
trafić w gusta słuchaczy i stworzyć więź polegającą na zapewnieniu, że ja
jestem z tobą, a ty ze mną. Stąd obrażanie ludzi manifestujących na demonstracjach
KOD. Przecież to ustawianie debaty publicznej w płaszczyźnie my i nasi przeciwnicy. Ba, nasi wrogowie, a wroga można
oszukiwać, poniżać, wprowadzać w błąd. Nie trzeba się trzymać żadnych reguł.
To jest wojna, a na wojnie liczą się tylko te metody, które są skuteczne.
Kaczyński boi się KOD?
- Kaczyński boi się ruchów
oddolnych, które potrafią zmobilizować społeczeństwo. Opozycja nie jest dla
niego żadną przeciwwagą. Może być nią KOD. Mam nadzieję, że wcześniej czy
później to właśnie KOD powie rządzącym: siadajmy do okrągłego stołu i
zastanówmy się, jak naprawić państwo.
Wielu jest przekonanych, że po
wakacjach PiS zacznie jazdę na ostro. Czego się pan spodziewa?
- Wbrew pozorom najbardziej boję
się nie naskórkowych działań PiS. Tych podrygów i straszenia. Kaczyński w
gruncie rzeczy jest dość asekuracyjny. Najpierw wypuszcza balon, robiąc przy
tym dużo szumu, a potem spuszcza z niego powietrze, jeśli widzi, że ten balon
mógłby go sprowadzić na manowce, jak w 2007 r. Prawdę powiedziawszy, boję się
zupełnie czegoś innego.
Czego?
- Kiedyś znajomy Amerykanin zapytał
mnie wprost: „Co będzie, jeśli ktoś w Polsce będzie chciał odwojować Lwów?”.
Dziś to pytanie wydaje mi się bardzo niebezpieczne. Czeka nas gorąca jesień.
Na ekrany wejdzie film „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego i jestem przekonany, że
przy tej dawce napompowanego sztucznie patriotyzmu i fałszywie definiowanej
dumy narodowej mogą się znaleźć ludzie, którzy uznają, że dla sprawiedliwości
dziejowej trzeba wykorzystać sytuację. Teraz albo nigdy. Rosjanie chcą
dzielić Ukrainę, więc skorzystajmy z okazji. Odbijmy to, co zawsze należało do
Polski. To byłaby największa tragedia.
Uważa pan, że to jest realne
niebezpieczeństwo?
- Powoływanie różnego rodzaju formacji
paramilitarnych, do szpiku kości nacjonalistycznych, tworzy żyzne podglebie
dla wygenerowania tego typu działań. Przecież ludzie angażujący się w takie
działania nie mają pojęcia o tym, co dzieje się w Polsce, na świecie, nie znają
historii, są podatni na proste hasła, proste obrazki i łatwo nimi manipulować.
Gdyby coś takiego się wydarzyło, jesteśmy natychmiast wykluczeni ze
społeczności międzynarodowej i żegnaj, Rzeczpospolita, na kolejne sto lat.
Kaczyński byłby do tego zdolny?
- Nie mówię, że on. To jest raczej
pytanie o to, czy w sytuacji takiego zagrożenia Kaczyński byłby wstanie dać
odpór jakiemuś nowemu wodzowi, który postanowi w radykalny sposób ozdrowić
sytuację. Gdy wywołuje się chaos, jak czyni to PiS, sytuacja może się łatwo
wymknąć spod kontroli. Wszystkie rewolucje zaczynają się od chaosu, a kończą
krzykiem o rządy silnej ręki. Te rządy potem rozczarowują i może je uratować
tylko atak na zewnątrz mobilizujący społeczeństwo poczuciem zagrożenia.
W Polsce może się polać krew?
- Gdy ktoś mnie pyta, czy w Polsce
możliwy jest Majdan, odpowiadam: nie. W Polsce możliwe są konfederacje, których
ostatnim przykładem była Solidarność, a dziś KOD, ale nie możemy zapominać, że
mamy także silną tradycję rokoszy wymykających się spod kontroli. I tego
naprawdę się boję. Jedyna nadzieja w tym, że pan Kaczyński tak bezpardonowo
wykłada karty na stół, tak bardzo nie pozostawia złudzeń co do swoich
intencji, że Polacy przejrzą na oczy, zanim dojdzie do dramatu. I zdołają
wycofać się ze ślepego zaułka, w który prowadzi Polskę prezes PiS.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz