Rozmawia Aleksandra Pawlicka
Kazimierz Kutz: Znowu przyszła pani męczyć mnie Polską? Czego pani od niej
chce?
Aleksandra Pawlicka: A panu się ta Polska podoba?
- Coraz mniej. Gdybym był młodszy,
to dałbym dyla. Nigdy nie przypuszczałem, że dożyję czasów, w których trudno
się będzie Polską podniecać. To mój kraj, ale nie ma go dziś za co kochać.
Władza doszła do wniosku, że lepiej uprawiać pokrzywy niż kartofle, i
przymusza do tego wszystkich. Polska stała się krajem destrukcyjnym i ten, kto
się na to nie godzi, może się albo przeciwko temu buntować, albo spierdalać.
Nie jest łatwo wyemigrować,
zwłaszcza gdy ma się rodzinę, dom, pracę.
- Takim jak my nie jest łatwo, ale
naszym dzieciom? „Mamusiu, jak chcesz się męczyć, to się męcz, ale życie tu to
strata czasu, jałowy bieg” - powie niejeden młody człowiek. Poza tym nie zapominajmy,
że jest coś takiego jak emigracja wewnętrzna. W Polsce powstaje nowa rasa
osadników wewnętrznych, dla których bardziej naturalnym wyborem jest izolacja
niż czubaty patriotyzm.
Czubaty?
- Oparty na ekscytacji ględźbą
cierpiętnictwa. Na nieustannym grzebaniu się w grobach. Przyznam szczerze, że
taka zaśmierdła w cmentarnym patriotyzmie Polska jest mi obca. Po prostu -
nieprzyjemnie w niej żyć.
Zastanawiał się pan, dlaczego
do tego doszło?
- Jestem starym człowiekiem, który
siedzi i korzysta z tego, że ma dom, dużo czasu i nic już nie musi. Życie
zawodowe, tak zwana kariera, to pośpiech, zapieprzanie i brak czasu na
refleksję. A ja mogę już analizować z dystansu swoje życie, życie swojego
pokolenia i swojego kraju. I próbować zrozumieć, dlaczego znaleźliśmy się w
Polsce PiS.
Dlaczego?
- Moje pokolenie, które rodziło
się w latach 20. ubiegłego wieku, powoli wymiera. To jest pokolenie, które
przeżyło wojnę. Wychowane w ideach Polski przedwojennej i tego olśnienia, że
odzyskaliśmy państwowość. Najstarsi z nas liznęli przed wybuchem wojny szkoły
średniej. I właśnie to pokolenie tworzyło w PRL siłę polskiej państwowości.
Komuna stosunkowo łagodnie nas traktowała, liczyła się z artystami i szalenie
jej zależało, aby mieć z nami dobry kontakt. Miała dla nas pieniądze.
Oczywiście zespoły filmowe były zakładane z intencją wychowania janczarów na
wzór moskiewski, w literaturze mieliśmy uwiedzione komuną pokolenie
„pryszczatych”, którzy uznali, że trzeba wspierać twórczością władzę. Ale
dzięki temu, że komuna inwestowała w kulturę, w humanistykę, mieliśmy erupcję
niebywałych talentów we wszystkich dziedzinach. Na europejskim poziomie
kompozytorów, świetną szkołę filmową, znakomity teatr, literaturę pełną
pierwszoligowych czempionów. To dotyczyło także Kościoła: prymas Wyszyński,
zmarły niedawno kardynał Macharski, późniejszy papież Jan Paweł II. To byli ludzie
tej generacji. Flirt z komunizmem był tylko asekuracją dla twórczości z
najwyższej półki.
W ten sposób kultura budowała
patriotyzm?
- Gdyby dzięki państwowym pieniądzom
nie stworzono szansy dla rocznika lat 20., to kilka dekad później nie doszłoby
do wielkich przemian w Polsce. Artyści w PRL zagospodarowali nadbudowę, sferę
duchową, tworząc intelektualne podglebie dla KOR, dla Solidarności. To, że dziś
w Polsce jest patriotyczna miazga, wynika z faktu, że nasi wybitni ludzie KOR,
którzy zawierając układ z robotnikami, doprowadzili do obalenia komunizmu,
zapomnieli w swoich wielkich dokonaniach o roli kultury. Nowy ustrój całkowicie
poniechał troski o tę sferę życia społecznego. Nie przeprowadzono łatwej w
gruncie rzeczy analizy intelektualnej, nie kontynuowano tradycji dowartościowywania
sfery duchowej. Postawiono wyłącznie na ekonomię.
Zabrakło Balcerowicza kultury?
- Tacy Balcerowicze nawet byli,
tylko nie było przyzwolenia, aby kultura znalazła się wśród priorytetów nowej
Polski. Nowa klasa polityczna zapomniała o ambicji poszerzania ludziom
horyzontów, popychania ich na wyższy poziom świadomości. W efekcie nastąpił
zalew tandety i obrzydliwej komercji. Wychowaliśmy pokolenie ćwoków
nierozumiejących własnej historii i procesów toczących się w ich kraju. Tę
duchową pustkę natychmiast zagospodarowały polskie diabły. Na piedestał wyniosły
złą pamięć.
Co pan rozumie przez złą
pamięć?
- Jeśli spojrzy się na historię
Polski, to składa się ona głównie ze złych doświadczeń; mówię o powstaniach,
rozbiorach, klęskach. Rozbicie między mocarstwa sprawiło, że w każdej części
Polska doświadczyła innej lekcji historii, dlatego nie mamy jako naród
ciągłości pamięci. Na nasze nieszczęście najbardziej dynamiczne okazało się
doświadczenie wyniesione z Rosji, co oznaczało zakażenie polskiej polityki bolszewizmem.
Partia, która dziś rządzi Polską, jest tej złej pamięci destylatem, czyniącym z
Polski kraj praktyk postbolszewickich i przeżerającym Polskę kultem nieszczęść.
Proszę o przykłady.
- Obchody rocznicowe Powstania
Warszawskiego. 99-letniemu powstańcowi, generałowi Ściborowi-Rylskiemu władza
chce wytoczyć proces, bo rzekomo współpracował ze służbami specjalnymi PRL.
Atak naprawdę tej władzy chodzi o to, że generał i garstka powstańców, którzy
jeszcze się ostali, nie godzą się na zawłaszczanie pamięci o powstaniu przez
PiS. Na wtykanie w każdą uroczystość tragedii smoleńskiej.
Chodzi o działania Antoniego
Macierewicza?
- Ministra wymachującego
paralizatorem naładowanym energią smoleńską, którego uczyniono odpowiedzialnym
za tworzenie ideologii martyrologicznej, mającej na celu wymianę autorytetów w
polskiej historii. To jest bolszewizm w czystej postaci, a Macierewicz jest
bolszewikiem pełną gębą. Tortury serwowane przez niego biednym powstańcom
uświadamiają żałosny poziom państwa. Co gorsza, Macierewicz nie jest w tym
rządzie jedynym, który uważa, że mając władzę, można robić wszystko, nie licząc
się z prawem. Historia z powstańcami to nie jedyny przykład bolszewizmu obecnej
władzy. Mogę podać inny, mniej spektakularny, ale dobitnie świadczący o
determinizmie działań PiS.
Proszę.
- Na Opolszczyźnie likwiduje się
mniejszość niemiecką w niezwykle perfidny sposób. Wokół Opola są cztery wsie,
w których mniejszość niemiecka stanowi 20 proc., co zgodnie z ustawą zapewnia
jej prawo do nazewnictwa, języka i kultywowania tradycji. PiS wpadło na
pomysł, żeby poszerzyć granice miasta o te wsie, co oznacza, że w wielkim Opolu
mniejszość niemiecka nie będzie stanowić już 20 procent i automatycznie straci
swoje prawa. Polska staje się krajem rewanżu i genetycznej nienawiści. Na nich
główny ideolog naszego patriotyzmu buduje świadomość narodową. Ten nasz paskudny
polski nacjonalizm.
Mówi pan o Kaczyńskim?
- A wcześniej o Dmowskim,
Bierucie... Ta wredna mentalność rozwija się z upływem czasu. Kaczyński jest
rośliną wyhodowaną na złej pamięci. Jego matka była wielbicielką powstań,
wychowała synów w łóżku dziadka powstańca styczniowego. Jarosław nie miał w
dzieciństwie przyjaciół, nie grał w piłkę, nie jeździł na hulajnodze, nie
wiedział, co to ulica, nie latał za dziewczynami. A ponieważ jest człowiekiem
niewątpliwie inteligentnym i zdolnym, ale niepotrafiącym nawiązać normalnego
kontaktu z rzeczywistością, wyrósł na nacjonalistycznego introwertyka.
Kaczyński jest nacjonalistą?
- A nie? Jego cel, z którym wcale
się nie kryje, to wykarczowanie wszystkiego, co w jego rozumieniu nie jest
polskie. Mniejszości, uchodźcy, Unia Europejska, laickość. Negatywny stosunek
Kaczyńskiego do Brukseli bierze się właśnie z chęci odrąbania Polsce tej
części, dzięki której Europa po rewolucji francuskiej stała się nowoczesna.
To wynika z silnych związków
PiS z Kościołem?
- Polski nacjonalizm, jak żaden
inny w Europie, jest zaszczepiony w parafiach. Parafia była przytuliskiem
polskości, kiedy nie mieliśmy państwa. Potem, w czasie komunizmu, Kościół zastąpił
państwo. Kościoły były miejscem spotkań Polaków, inkubatorem dumy narodowej i
patriotyzmu. Te procesy dojrzewały jak wino. Gdy doszło do przełomu 1989 roku,
biskupi stali się rozjemcami przy Okrągłym Stole. Konflikty rozładowywał biskup
Gocłowski. Nowa władza uznała więc, że Kościołowi należą się specjalne
nagrody. Pierwszą było wpuszczenie księży do szkół. Poważny błąd nowoczesnego
polskiego państwa. Obecna ekipa dorzuca do łapówek dla Kościoła ustawę o
ziemi, która daje duchownym przywilej dysponowania ziemią kosztem pozbawienia
praw do tego zwykłych obywateli.
Kaczyński zagwarantował sobie w
ten sposób wsparcie Kościoła w kolejnych wyborach?
- Nie od dziś wiadomo, że w Polsce
wszystko rozstrzyga się na ambonie. A ołtarz uświęca złą pamięć. Przykazanie:
„Kochaj bliźniego jak siebie samego” w ogóle nie ma w Polsce zastosowania.
Według obecnej władzy idącej pod rękę z biskupami mamy być krajem czystym,
katolickim, krajem prawdziwych Polaków żyjących wyłącznie własnymi problemami i
walką ze swoimi wrogami.
Gdy rozmawialiśmy rok temu, po
wyborze Andrzeja Dudy na prezydenta, powiedział pan, że triumf PiS, a
następnie jego klęska są szansą na ozdrowienie narodowe. Jak pan dziś ocenia tę
szansę na ozdrowienie?
- Niestety, to ozdrowienie odsuwa
się w czasie. PiS zdobyło władzę pozwalającą panować nad wszystkim, blokować
instytucje. I co najgorsze, niszczyć ludzi. Pan Ziobro aż się pali, żeby kogoś
opluć i wyrzucić poza nawias społeczny. A pan Kaczyński właśnie odbył „kurację
witaminową” u kolegi z Budapesztu i wraca wzmocniony do działania.
Przekonanie, że po wakacjach się zacznie, jest w Polsce powszechne.
Zacznie się?
- Tak sądzę. Walka o atrybuty
demokracji wkroczy w decydującą, a więc ostrą fazę. Pierwszą ofiarą będzie
prezes Trybunału Konstytucyjnego, któremu w grudniu kończy się kadencja.
Będzie sądzony natychmiast. Profesor Rzepliński jest skazany na pokazowy
proces. Sprawę samego Trybunału PiS próbuje rozwodnić i rozciągnąć w czasie.
Zmęczyć nią społeczeństwo, żeby nikt już nie wiedział, o co tak naprawdę
chodzi, i żeby nikomu nie chciało się już o Trybunał bić. Na celowniku jest też
Rzecznik Praw Obywatelskich zaskarżający PiS-owskie ustawy do Trybunału. Jednak
najważniejszym, głównym wrogiem najbliższych miesięcy będą wolne media. Lufy są
już wycelowane.
W kogo?
- W środowisko Adama Michnika,
Tomasza Lisa, tygodnika „Polityka” i prywatne telewizje. Na razie wciąż mamy w
Polsce wolność, możemy mówić i demonstrować na ulicy nasze niezadowolenie, ale
to się za chwilę skończy. Wojenne manewry już są przygotowywane. To zaś oznacza
pozaustrojowy i pozaprawny zamach na wolność, zwłaszcza na wolność słowa.
Polegać on będzie na likwidowaniu ognisk, które zagrażają ideologii.
Bo krytykują władzę?
- Obrażają, demaskują. Przecież
PiS najchętniej poćwiartowałoby Michnika i Lisa, a następnie rzuciło dzikim
stworom na pożarcie. Te dwa nazwiska są uosobieniem walki, którą ta władza jak
na razie przegrywa. Walki o świadomość społeczną. Sukcesem wolnych mediów, a
tym samym ich winą w rozumieniu PiS, jest to, że społeczeństwo jak na razie się
nie wystraszyło. Nigdy nie obśmiewano PiS i Kaczyńskiego tak jak dziś. Nigdy
też tak ostro nie mówiło się w mediach o tym, co robi władza. Wolne media
odgrywają – w pewnym stopniu - podobną rolę do tej, jaką w czasach PRL odgrywała
kultura, czyli detonatora reżimu. Dlatego ta władza mediom nie odpuści. Pracuje
nad tym cała armia ludzi. Aby osiągnąć cel, gotowi są iść po trupach.
Po trupach?
- Nie mówię, że będą zabijać, ale
będą niszczyć. Mieszkam na uboczu, mnie już rzucają czerwoną farbę przez płot i
rozklejają nekrologi. Tej władzy chodzi o działania, które mają wzbudzić w ludziach
strach. Mamy się zacząć bać.
Podobny cel mają terroryści.
- Bo to zmierza w kierunku
narodowego terroru. Kaczyński nie kryje, że działania mają być radykalne,
atak brutalny, a władza musi wreszcie odnieść sukces. Dlatego ludzi, którzy
mają zbyt duży wpływ na społeczeństwo, trzeba z niego katapultować.
Czego możemy się więc
spodziewać?
- Teczki mają na każdego, kogo
uznają za niewygodnego. Wiedzą, z kim się spotyka, z kim i o czym rozmawia. I w
stosunku do takich osób zacznie się wyciąganie haków i karmienie nimi
społeczeństwa kupionego za „500+” i „13 zł za godzinę”. Do tego Polacy nie
lubią tych, którzy odnieśli sukces, więc tym chętniej popatrzą na opluwanie.
Populizm polega między innymi na nasyłaniu biednych na bogatych, na powszechnej
nienawiści do elit. Nasze prawicowe doły są naszpikowane nienawiścią. Widać ją
gołym okiem na każdym pochodzie PiS.
Będziemy mieć więźniów
politycznych?
- Zacznie się od demonstracji
przed domami niewygodnych dziennikarzy. Potem będą im wytaczać procesy. Mogą
być sfingowane, grunt, żeby kompromitowały. Eliminowały z życia publicznego. A
przecież to nie są tylko dziennikarze, także ich rodziny, dzieci. Chodzi o to,
żeby odpuścili ze strachu. Natomiast dla tych, którzy nie dadzą się złamać,
powstaną współczesne formy izolacji. Dawniej nazywało się to miejscami
odosobnienia czy internowania. Dziś będzie to banicja zawodowa. Człowieka nie
trzeba wysłać na cmentarz, żeby pozbawić go życia.
Gdy zaczną się prześladowania,
na ulice może wyjść milion Polaków.
- Oby. W tym cała nadzieja.
Jesień będzie należała do KOD?
- Jesień będzie należeć do
obywateli. Tych, którzy już się obudzili z letargu, i tych, którzy dotychczas
nie brali udziału w życiu społeczno-politycznym. Na razie na demonstracje
chodzi starsze pokolenie, bo ono już przeżyło reżim i się go nie boi, wie, czym
to pachnie i co ma do stracenia. Młodzież natomiast na to, co się dzieje w
Polsce, patrzy jak na zabawę małp. To skutek braku wychowania ideologicznego.
Gdy lukę po kulturze zapełnia zła pamięć, zdewaluowany patriotyzm przybiera
formę teatralizacji. W każdej mieścinie rekonstruuje się wydarzenia
historyczne. Hordy pseudobojów, żołnierzy wyklętych jeżdżą po kraju. Pod
kuratelą ministra kultury rekonstruuje się ślub rotmistrza Pileckiego.
Przecież to jest jakiś nacjonalistyczny obłęd, trywializowanie historii,
militaryzacja patriotyzmu.
Kaczyński boi się ulicy?
- Każdy polityk boi się ulicy. A
teraz, gdy mamy ustawę antyterrorystyczną i władza może zakazać demonstracji, groźba
konfrontacji siłowej staje się całkiem realna.
Polski Majdan jest możliwy?
- Wszystko jest możliwe. Na tym to
polega, że bardzo trudno jest przewidzieć, co się będzie działo w Polsce.
Pewne jest tylko jedno - będzie się działo źle. Bo siły są nierówne. Władza
PiS jest niemalże nieograniczona.
Smutna perspektywa.
- Pocieszam się tym, że Polska nie
jest krajem baranów, które dadzą się prowadzić na rzeź. Poza tym wbrew pragnieniom
prezesa nie jesteśmy narodem w izolacji. Żyjemy w Europie, która będzie nas
pilnie obserwować i nie pozwoli polskiemu rządowi zamiatać problemów pod dywan.
W Brukseli wszyscy zdają sobie sprawę, że Polacy nie zasłużyli na bycie
najbardziej skundlonym narodem wspólnoty, do czego prowadzą działania PiS.
Ile potrwa władza Kaczyńskiego?
- Niestety, myślę, że długo.
Dlatego uważam, że trzeba się nauczyć na nowo dobrego śpiewania naszego hymnu.
Wers „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy” jest bardzo dramatyczny i
proroczy. Trzeba przywrócić jego rozumienie i przeżywanie. Bo Polska naprawdę
się rozpada. Gliwieje jak ser. Poprzez obniżenie poziomu intelektualnego i
duchowego, poprzez zdewaluowanie autorytetów nadziej a, że Polska się z tego
stanu podniesie, jest słabsza niż kiedykolwiek. Brakuje silnej i konstruktywnej
elity. A ta, która rządzi, jest śmiertelnie chora na złą pamięć i tą złą
pamięcią infekuje społeczeństwo. Tak naprawdę tej Polski nikt nie chce dziś
kochać tak, jak by na to zasługiwała.
Ten człowiek jest już od dawna chory, zżera go od środka własnoręcznie wyhodowana nienawiść. Robicie mu wprawdzie niedźwiedzią przysługę publikując te starcze bredzenia, ale z punktu widzenia sympatyka obecnej władzy robicie świetną robotę gdyż znakomicie ilustrują one stan popierdolenia umysłowego w jakie nieuchronnie musi popaść każdy nazbyt gorliwy wyznawca bożka Antypisa. Zabawne będzie obserwować, jak w miarę upływu czasu coraz bardziej rozmijać się będą z rzeczywistością proroctwa biednego Kazia. Tylko Broń Boże nie usuwajcie tego wywiadu, niech tu tkwi na wieki i daje świadectwo obłędu antypisowskiego fanatyka ;).
OdpowiedzUsuń