niedziela, 7 sierpnia 2016

Idziemy po was!



Kończy się pierwsza, a nadchodzi druga faza pisowskiej rewolucji. Wszystkie przygotowane dotąd narzędzia, także propagandowe, właśnie od teraz mają zacząć działać na pełnych obrotach. Przegapienie tego momentu przez opozycję może ją drogo kosztować.

Od wielu miesięcy mówiło się, że po szczycie NATO i po Światowych Dniach Młodzieży rządzący PiS przyspieszy i zacznie realizować jeszcze ostrzejszą politykę, zwłaszcza wobec instytucji demokratycznych i opozycji. Te dwie newralgiczne imprezy właśnie minęły. Wiele wskazuje na to, że rzeczywiście otwiera się nowy polityczny etap. Kończy się przegrupowanie sił w prokuraturze, planowana jest znacząca podwyżka pensji w służbach specjalnych, wdrażana jest akcja dyscyplinowania sędziów za pomocą ustawowych zmian. Nałożono ostatecznie polityczną czapę na publiczne ra­dio i telewizję, powołując tzw. Radę Mediów Narodowych z po­słami PiS w rolach głównych, zmieniono skład KRRiT. Jeśli nowa ustawa o TK nie zostanie skutecznie zaskarżona, praktycznie zli­kwiduje w Polsce konstytucyjną kontrolę. A sympatycy władzy na prawicowych forach odliczają dni do końca kadencji prezesa Rzeplińskiego. Ruszy komisja w sprawie Amber Gold, która pod pretekstem rozliczania afery ma pokazać wszystkie przewiny i przestępstwa poprzedniej ekipy rządzącej. Można spodziewać się nękania politycznych wrogów, wzmożenia lustracji i agresyw­nej polityki historycznej, medialnego ostrzału, zapewne także w końcu aresztowań i głośnych procesów. Czystki i szykany się­gną zapewne jeszcze głębiej, do poziomu szkół, uczelni, instytucji samorządowych, może mediów prywatnych.
   Ostre odpowiedzi rządowych polityków na zalecenia Komisji Europejskiej pokazują, że PiS czuje się coraz pewniej; w rządzą­ cym ugrupowaniu panuje poczucie siły i przekonanie, iż teraz już wolno wszystko, że wyborcy zostali wynagrodzeni, opozy­cja pokonana, przyszedł zatem czas na zaostrzenie kursu. Prze­śledźmy zatem sygnały, które mogą uzasadniać ten manewr.
   Od dwóch miesięcy badania opinii publicznej pokazują, że wyraźnie spada zaufanie do Trybunału Konstytucyjnego. W tym czasie nie nastąpiło nic takiego w sprawie TK, co racjo­nalnie uzasadniałoby tę obniżkę, ale to dokładnie czas, od kie­dy zaczął działać program 500 plus. Według szacunków blisko 3 min rodzin może wziąć pieniądze z programu 500 plus, wśród nich zarówno zwolennicy PiS, jego bardziej lub mniej zagorzali przeciwnicy i ci wahający się. Można przypuszczać, że zwłasz­cza wśród tych dwóch ostatnich grup zachodzi psychospo­łeczny proces racjonalizacji: nie bierze się pieniędzy od wro­gów, wzięliśmy jednak pieniądze, to sytuacja etycznie trudna do zniesienia. Jeżeli zatem nie rezygnujemy z 500 zł, a zrezy­gnować niełatwo, pozostaje przychylniej spojrzeć na dawcę - może PiS nie jest taki zły, może jego przeciwnicy przesadzają.
   Nazywa się to redukcją dysonansu poznawczego. A ponieważ głównym powodem krytyki PiS jest to, co ta władza robi z zasa­dami demokracji, a w szczególności z Trybunałem Konstytucyjnym, niechęć dosięgła właśnie Trybunał. To nie jest paradoks, ale dość prosta zasada psychologii społecznej: jeżeli PiS nie jest taki zły, a walczy z Trybunałem, to znaczy, że zły może być Trybunał. Stąd spadek zaufania do tej instytucji. Tak zapewne wielu ludzi poradziło sobie z problemem, że biorą pieniądze od rządu, któremu świat zarzuca naruszanie demokracji. Za­działanie tego mechanizmu dowodzi, że nadzieje PiS związane z 500 plus się spełniły.

   Udany podział ról
   Drugi powód dobrego samopoczucia też widać w badaniach opinii. Na szczycie ostatniego rankingu zaufania do polityków znaleźli się prezydent Andrzej Duda i premier Beata Szydło. Wśród tych, do których społeczeństwo ma najmniejsze zaufanie, znaj­dują się Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz. Lepszy wynik niż ci dwaj, de facto najważniejsi politycy PiS, ma nawet lider PO Grzegorz Schetyna. I znowu tyleż to paradoks, co dowód, że wiel­ka akcja marketingowa PiS, rozpoczęta w kampanii przed wybo­rami w 2015 r., powiodła się. Chociaż wydaje się to dziwaczne, ludzie ufają posłusznym wykonawcom polityki projektowanej w całości przez człowieka, któremu nie ufają. Kaczyński już daw­no zrozumiał, że sam jest niewybieralny, że jest guru dla maksi­mum 30 proc. polskich wyborców, którzy pójdą za nim w ogień. Świadomość tego faktu potwierdził zresztą niedawno w przemó­wieniu na kongresie swojej partii, kiedy przyznał, że ten „myk” z prezydentem i panią premier był konieczny. I na tyle wydajny, że teraz wręcz każdy atak na Kaczyńskiego jest w istocie niesku­teczny-już bardziej niepopularny nie będzie, bo i tak jest na dole tabeli, ważne, że jego projekty wygrywają. Kiedy Grzegorz Sche­tyna i inni wciąż walczą z Kaczyńskim, trafiają w próżnię, bo on jest „zaplanowanym przegranym”, nic mu nie może zaszkodzić. Widać, że już bardziej efektywne politycznie jest podkopywanie Szydło i Dudy, którzy mają co tracić. Chyba że lider PiS zdecyduje się zostać premierem, z którą to pokusą, sądząc z jego ostatnich wypowiedzi, wyraźnie walczy. I ma rację, bo to mogłoby wiele zmienić, jak w 2006 r. Do kiedy premierem był Marcinkiewicz, wszystko szło jak z płatka.
   Kaczyński nie popełnił błędu Platformy i nie przecenił wy­borców. Zdawał sobie sprawę, że patrzenie na rozmaite dzie­dziny życia zupełnie oddzielnie jest cechą szerokiego elektora­tu, który nie dostrzega tu związków, zależności, prawdziwych hierarchii. Nie mając złudzeń co do ludzi w swojej masie, mierzył nisko, dlatego wygrał wysoko. Elektorat w Polsce stał się irracjonalny i nieobliczalny (ostatnio to nie tylko polska specyfika), w jego reakcjach pełno jest nielogiczności. Niby PiS ma wciąż wielką grupę negatywnych wyborców, ale co z tego, skoro zasadniczo nie ufają oni liderom opozycji, a nie chcą też -jak pokazał niedawny sondaż zlecony przez „Rzeczpospolitą” - powrotu Tuska do krajowej polityki. Komu zatem najchętniej zleciliby zadanie pokonania PiS, na razie nie wiadomo. Na ta­kim umysłowym rozgardiaszu zawsze korzystał PiS, bo w tej formacji nie ma wielu wątpliwości i wahań.
   Trzecia przyczyna, dla której PiS może rozpocząć drugi etap swojej konkwisty, leży w złej sytuacji opozycji. Platforma prze­chodzi organizacyjne konwulsje i nie widać, aby zapowiadanym na wrzesień nowym otwarciem programowym mogła zagrozić rządzącym, chyba że odpali jakąś bombę, fascynujący, wpły­wający na społeczną wyobraźnię pomysł. Ryszard Petru i jego Nowoczesna z kolei stracili urok nowości, a nie zyskali powagi doświadczenia. KOD także przeżywa organizacyjne trudności, na wakacje zredukował aktywność, coraz mniej o nim słychać. Zapowiadany masowy nabór członków przebiega bez echa. Fiesta została wyraźnie przerwana, co może mieć związek z rozmyciem sporu o TK i wspomnianym spadkiem zaufania do Trybunału.
   Jeszcze kilka tygodni temu zwolennicy KOD wyraźnie przewa­żali w sondażach nad jego przeciwnikami; w ostatnich jest już remis. Jeżeli na jesieni nie nastąpi reanimacja, magia KOD może się rozwiać. Nie powiększa swoich realnych, czyli mierzalnych, wpływów partia Razem, która odebrała w wyborach kluczowe pół procent głosów lewicowej koalicji, co dało władzę PiS; niczym tego na scenie politycznej nie zrekompensowała. SLD i PSL na­tomiast błąkają się gdzieś na granicy wyborczego progu, bardzo rzadko w sondażach go przekraczając. Niemniej Razem, SLD i PSL mają łącznie około 10 proc., ale ten wynik praktycznie nie uczestniczy w politycznej układance, nie ma znaczenia w walce PiS z niePiS. To jeszcze jeden dowód na rozproszenie sił.

   Start ze szczytu
   Wiele wskazuje, że PiS jest teraz w najlepszej sytuacji w tej kadencji. Taką „górkę” miała w latach 1998-99 AWS, a gdzieś około 2002 r. SLD. Potem było już tylko gorzej. Górka PiS wcale nie jest taka wysoka. Platforma po wyborach w 2007 r. wzniosła się grubo ponad 50 proc. Ale PiS, dzięki bezceremonialności działań, brutalności metod i języka, potrafił zbudować psy­chologiczną przewagę, jakiej nie miało chyba dotąd żadne inne rządzące ugrupowanie. Dzisiejsza władza każdego dnia stara się stworzyć wrażenie omnipotencji, wyłącznego decydowania o losach ludzi i instytucji, nie tylko o przyszłości, ale i przeszło­ści kraju. Buduje obraz rządów, wobec których sprzeciw jest bezcelowy i nieopłacalny.
   Przez pierwsze miesiące sprawowania władzy Jarosław Kaczyński pokazał, że mimo różnych potknięć idzie konse­kwentnie swoją drogą i że nie będzie miał żadnych skrupułów w osiąganiu wyznaczonych celów. Zmuszony jest co prawda do jakiejś gry pozorów wobec Zachodu, ale jak się podsumu­je tę taktykę, to widać, że i tak na końcu jest to, co miało być od początku, choćby z Trybunałem Konstytucyjnym. Chyba jednak najbardziej widomym skutkiem tego pierwszego etapu było niezwykle ostentacyjne unieważnienie polityczne opozy­cji jak i tej części elektoratu, która demonstrowała swoje antypisowskie nastawienie. Symbolem stał się osławiony środkowy palec posła PiS, pokazany właśnie opozycji na sali sejmowej. Kilkumandatowa przewaga większości parlamentarnej wystar­cza, by z powodzeniem, krok po kroku, demontować nie tylko realną demokrację, ale też jej ducha i jej kulturę.
   Ma to taki skutek, że skłania do buntu (KOD), ale i do konfor­mizmu. Politykom i publicystom PiS zdarza się wręcz czasami szczere przekonanie, że „wygra zwyczajna, pragmatyczna strategia życiowa”. Tej mentalnej przewagi nie zmieniają okresowe niewielkie spadki sondażowe, bo i tak partia Kaczyń­skiego góruje nad drugim w kolejności ugrupowaniem o kilka­naście punktów procentowych i to robi największe wrażenie.
   Kaczyński zapewne wie, że ta specyficzna hipnoza nie będzie trwała wiecznie. Dlatego właśnie w nadchodzącym czasie moż­na się spodziewać uruchomienia przygotowanych wcześniej mechanizmów i procedur: w gospodarce, wymiarze sprawiedli­wości, w edukacji, kulturze, nauce, polityce historycznej, wobec prywatnego biznesu, mediów, samorządów i organizacji poza­rządowych. Bo teraz strach i skłonność do poddania się „suwerenowi” są największe. PiS rozdał pierwsze prezenty szeroko, dla ogólnego znieczulenia, a kolejne będą dostępne dla tych, którzy-jak się mówi na Węgrzech Orbana - „zechcą się włączyć do budowania wspólnoty”. Będzie to specyficzny sprawdzian: już pokazaliśmy, jacy jesteśmy, co możemy, jakie są nasze za­miary. Teraz trzeba okazać poziom lojalności wobec władzy, po­datności na tę perswazję siły. PiS sprawia wrażenie, jakby robił właśnie ostatni nabór na kwalifikowanych zwolenników i poputczyków, i że ta bramka się wkrótce zamknie. Z tak wyselekcjo­nowaną drużyną władza przystąpi do wdrażania zasadniczego programu. Już widać, że ambicją Kaczyń­skiego jest przeprowadzenie głębokich, nieodwracalnych zmian zarówno w sferze instytucjonalnej, jak i świadomościowej.
   To jest ta druga polityczna faza, którą coraz bardziej widać. PiS czekał na wyga­śnięcie pierwszego okresu powyborczej żałoby swoich przeciwników, czyli gniewu, niezgody i zaprzeczania. Kaczyński liczy teraz na spokojną rezygnację i pogodzenie z losem. Chodzi o to, aby nie było masowego protestu wobec robienia porządku z dotych­czasową elitą. Lider PiS zakłada, że w takiej rozprawie będzie miał prowincję za sobą.
Ten antyelitarny mechanizm sprawdził się na Węgrzech, w Anglii w sprawie Brexitu czy ostatnio w Turcji, gdzie interior poparł Erdogana przeciwko dwóm wielkim metropoliom. Ale Kaczyński chce mieć względny spo­kój także w dużych miastach. Nieprzypadkowo mówił niedawno - kluczowej kwestii „odzyskania” Warszawy. Wyraźnie oczekuje sytuacji, kiedy część elit się jednak ugnie, zlęknie. Jeśli nawet nie przejdzie na jego stronę, co nie jest mu niezbędne, to przynaj­mniej pozostanie bierna wobec szykowanych zmian i czystek. Kaczyński powiedział kiedyś, że jest mu wszystko jedno, czyje ręce podnoszą się za jego projektami. Analogicznie zapewne wszystko mu jedno, z jakich powodów ktoś mu nie będzie przeszkadzał.

   Nadzieje i flirty
   Drugi etap „dobrej zmiany” może nie trwać długo, ale będzie miał dalekosiężne konsekwencje. Wiele osób, środowisk, branż - instytucji wyjdzie z tego rozbitych i złachmanionych. Tu znowu może zadziałać mechanizm racjonalizacji: nieprawda, że dałem się złamać, po prostu okazało się, że PiS ma rację, będę go nadal bronił i na niego właśnie zagłosuję. „Elektorat złamanych” jest znany politologii jako swoisty przejaw syndromu sztokholmskie­go. Często złamani głosują na tych, którzy ich złamali.
   Ta sytuacja jest wyzwaniem dla opozycji. Wielu komentatorów, od Marka Migalskiego po Pawła Śpiewaka, twierdzi, że jedyny istotny konflikt polityczny w Polsce przebiega dzisiaj pomiędzy PiS a niePiS. Wszystkie szczegóły programowe, ekonomiczne, społeczne są drugo i trzeciorzędne. Że to spór o istotę demo­kracji. Ta świadomość nie jest powszechna. Szeroka formacja Pis i znaczna większość jego wyborców raczej wie, jaką wojnę toczą, z kim i o co. Niepisowski elektorat w dużej mierze nie zdaje sobie
sprawy z fundamentalnego charakteru toczącego się konfliktu. Jaskrawym przykładem jest choćby publicznie demonstrowana skłonność lewicy do oddzielania ustrojowych, demokratycznych pryncypiów od socjalnych prezentów i zachwycanie się tymi dru­gimi. To jeszcze jeden sukces Kaczyńskiego.

   Elektorat nie poczeka
   Zbliża się zatem sprawdzian dla realnej, ustrojowej opozycji. We wspomnianej drugiej fazie pisowskiej rewolucji wiele osób bę­dzie szukało motywów i przesłanek dla swoich życiowych decyzji. Kluczowa będzie świadomość, czy PiS jest na długo czy na krótko, bo od tego może zależeć rozstrzygnięcie, czy uruchamiać ratunko­wy konformizm czy trwać w sprzeciwie. Opozycja, zwłaszcza prze­grana w wyborach Platforma, domaga się czasu na pozbieranie, przegrupowanie, przepracowanie traumy. Jest to psychologicznie zrozumiałe, ale politycznie ryzykowne. Żadna opozycyjna partia nie powinna przegapić momentu podejmowania ważnych decyzji przez duże grupy wyborców. Nie jest tak, że kiedy opozycja się wreszcie ogarnie, otrzepie i odzyska wyraźny głos, to powie elek­toratowi: teraz już jesteśmy gotowi, czego państwo sobie życzą? Procesy społeczne mogą pójść już za daleko.
   Wiele wskazuje na to, że opozycja nie ma czasu, że już teraz musi robić przekonujące wrażenie jednej formacji, która ma szansę przejąć władzę w 2019 r. i twardo rozliczyć PiS i jego ludzi. W sondażach Platforma i Nowoczesna łącznie mają tyle samo albo nawet więcej niż PiS; czynnik KOD jest trud­ny do oszacowania. W każdym razie te Pol­ski się co najmniej równoważą, a zapewne PiS jest w mniejszości. W polityce czynnik psychologiczny jest jednak równie ważny jak twarda materia. Teraz, kiedy rewolucja wrzuca drugi bieg, przewaga psychologicz­na jest po stronie PiS. Widać, że opozycja liczy przede wszystkim na naturalne pro­cesy zmęczenia władzy i władzą, że się ona w końcu potknie o własne nogi i przewróci. Że przyjdą po swoje, bo tak było dotąd. Ale nie zawsze jest jak zawsze. Trwa wrastanie PiS w twardy grunt. Wtedy trudniej się przewrócić.
   Poza tym druga faza polityki PiS będzie, wszystko na to wska­zuje, jeszcze bardziej energetyczna niż pierwsza. Być może w tym celu zostanie przeformatowany rząd. W każdym razie opozycji grozi, że zanim coś sama wymyśli, przedstawi jakiś program, będzie musiała bez przerwy odnosić się do konkretnej polityki PiS, ustawowej i wykonawczej. Tego może być lawina. Drama­tyczne przemówienia w Sejmie i w telewizji polityków opozy­cji będą coraz bardziej jałowe, bo nie dadzą żadnych skutków Środkowy palec będzie jedyną odpowiedzią władzy Antypisowy elektorat musi jakoś znaleźć dla siebie miejsce w nowej Polsce, czego mu opozycja nie ułatwia. Jest reaktywna, zrutynizowana w gestach i słowach, nie ma pomysłów, a najbardziej wciąż zajęta jest sama sobą.
   Jeśli opozycja nie pokaże właśnie teraz swoich talentów, pew­ności siebie, twarzy tych, którzy będą surowo rozliczać dzisiejsze ekscesy władzy, potem może być za późno. Wymaga to od niej być może przełomowych i niestandardowych decyzji, także o zjedno­czeniu, nowej konfiguracji, wyciągnięciu wszystkich rąk na pokład, użycia wszystkich dostępnych instrumentów oporu. Na drugi bieg władzy musi odpowiedzieć własnym drugim biegiem. To oczywi­ste, że PiS w końcu straci władzę, ale resztką sił mogą się zahaczyć o drugą kadencję, a wtedy zmiany będą jeszcze trudniejsze do od­wrócenia. Gra toczy się właśnie o to. Jeśli ludzie uwierzą, że PiS będzie rządził przez osiem lat albo dłużej, to tak się stanie.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz