Równać krok!
Politycy
PiS, podobnie jak cała nasza tzw. prawi- ca, z całych sił zwalczają polityczną
poprawność.
Tylko po to, by forsować jej
własną wersję, opartą na hipokryzji i emocjonalnym szantażu.
Wyniesienie Antoniego Macierewicza na pozycję de facto drugiej osoby w państwie
mówi wiele o tym państwie i o jego ideologii. Oto niebotyczny awans zanotował
człowiek, który jeszcze jakiś czas temu funkcjonował w PiS trochę na wariackich
papierach. To on znalazł jednak klucz do serca wodza. Najprostszy z
najprostszych. Został papieżem smoleńskiego kościoła, którego bogiem jest
prezes PiS, a świętym jego nieżyjący brat.
Oczywiście nie tylko Smoleńsk zapewnił Macierewiczowi takie fawory.
Także psychiczna konstrukcja Macierewicza, tak nieoceniona w czasach
rewolucyjnego pobudzenia. Zawsze na ostro, żadnych wątpliwości, żadnych
kompromisów, żadnych ukłonów w stronę oponentów, bez litości dla wrogów,
choćby wydumanych. Wróg jest jasno określony, jeńców nie bierzemy, interesuje
nas wyłącznie zwycięstwo totalne, przeciwnika degradujemy absolutnie.
Polityczna poprawność zakłada troskę o szacunek i godność wszystkich,
którzy złym słowem czy uczynkiem mogliby się poczuć dotknięci. Dziś prezes
Polski, wicenaczelnik państwa Macierewicz i ich akolici serwują Polakom nową
polityczną poprawność. Złe słowo jest jej narzędziem, a jej podstawą jest
Smoleńsk. Zamach to fakt. I tę wersję należy narzucić wszystkim. Jej
przeciwnicy nie są patriotami i trzeba ich pognębić.
Zamach był oczywistą oczywistością, ale tym bardziej oznacza to, że
ofiary nie są sobie równe. Bo przecież jeśli zamach był na konkretną osobę, to
inni zginęli tylko przy okazji. Mamy więc trójstopniowość smoleńskich ofiar.
Najpierw były prezydent, sam albo z małżonką, później ci, którzy byli związani
z PiS, dopiero potem cała mniej istotna reszta. Ludzie forsujący teorię
zamachową zdają się szydzić i z pamięci ofiar, i z faktów, ale biada temu, kto
z ich operetkowej operacji miałby czelność zakpić. Zostanie odsądzony od czci
i wiary jako anty-Polak. Taki sam los spotka tych, którzy podważają świętość
niektórych żołnierzy wyklętych. Tych, którzy wątpią w czystość intencji
wielkiego twórcy obrony terytorialnej. Tych, którym nie podoba się uzurpacja
przywdziewających powstańcze opaski. Tych, którzy mają czelność dostrzegać w
naszej historii także momenty wstydliwe, a nawet haniebne. Nawet tych, którzy
bezczelnie piętnują zachowanie części turystów w nadbałtyckich kurortach. Bo
nawet to w narracji władzy i jej propagandystów stanowi zamach na wielkość
Narodu Polskiego, tym większego, im większymi
pisany jest literami, tym dumniejszego, im bardziej jest ślepy na swe słabości
i wady.
Historia przedstawiana jest teraz w wersji totalniackiej. Naród zaś w
wersji absolutnie bezkrytycznej, bo wszelki krytycyzm nie jest już znakiem
dojrzałości, ale złej woli, pogardy dla ludu, a może i zaprzaństwa.
W zeszłym tygodniu pisałem tu o podobieństwach między Jarosławem
Kaczyńskim a Donaldem Trumpem. Ale ostatnie dni wniosły do tych rozważań
korektę. Oto Trump właśnie przeprosił za niektóre swe wypowiedzi, szczególnie
te, które osobiście mogły kogoś zranić. Czy ktokolwiek wyobraża sobie
Jarosława Kaczyńskiego albo Antoniego Macierewicza przepraszających za
cokolwiek? Totalniacka władza z założenia jest nieomylna.
Społeczeństwo tę naturę władzy i ducha czasów wyczuwa nieomylnie. Jego
część, nazwijmy ich contrasami, wobec tej natury władzy i jej poczynań wyraża
niezmiennie sprzeciw. Ale coraz więcej jest, powiedzmy, neutralsów. Ci,
szczególnie w sferze publicznej, korzystają z okazji, by dać do zrozumienia,
że może tej władzy nie popierają, ale jej wrażliwość i potrzeby rozumieją.
Neutralsi protestują więc a to przeciw niby kpinom ze Smoleńska, choć w istocie
kpi z niego władza, a to przeciw krytyce pseudopatriotycznej tromtadracji
i gadżeciarskiej uzurpacji, a to przeciw krytyce
plażowych ekscesów. Głosy neutralsów są dla tej władzy, w każdym razie na
obecnym etapie, bezcenne, jej propagandyści odnotowują je więc skwapliwie, co
neutralsom zapewnia choćby chwilowy immunitet od propagandowego pałowania.
Strategia przetrwania, jaką obrali neutralsi, jest jakoś tam zrozumiała.
Ale na dłuższą metę nie będzie skuteczna. Nie tylko dlatego, że siedzenie
okrakiem na barykadzie jest niewygodne. Głównie dlatego, że dla totalniackiej
władzy każdy, kto nie jest z nią, jest jej wrogiem. I będzie coraz bardziej,
bo za chwilę jednoznaczność będzie jeszcze bardziej jednoznaczna.
Nowa polityczna poprawność i wyniesienie Macierewicza to tylko aspekty
tego samego zjawiska - Wielki Naród Polski, jedyna partia, Bóg z nami.
Neutralność wobec tej oczywistości wkrótce będzie oznaczać wrogość wobec
państwa. I Narodu oczywiście też.
Koń a sprawa polska
Kusi,
żeby skomentować wyniki dobrej zmiany w Janowie Podlaskim, ale ograniczę się do
gratulacji. Brawo klacz Emira i kryjące ją ogiery w kraju i za granicą, kiedy
nasza reprezentacyjna klacz przebywała na wypożyczeniu! Brawo rząd, który
postawił na nogi stadninę może niewielką, ale symboliczną, jak, powiedzmy, „Dar
Pomorza”. Brawo minister rolnictwa, brawo Agencja Nieruchomości Rolnych! W
ciągu pół roku podważyć legendę, dać pokaz chaosu i kompromitacji - to
osiągnięcie godne odnotowania. Gonitwę do kryzysu stadniny wygrał bezapelacyjnie
PiS. Autorzy sukcesu, minister Jurgiel i spółka, powinni dostać odznaczenie,
podobnie jak rzecznik ministra obrony Bartłomiej Misiewicz: „Za zwycięstwo w
wojnie polsko-arabskiej”. Jeżeli cała polska kawaleria zostanie doprowadzona do
takiego stanu jak stadnina, to czym my będziemy walczyli z rosyjskimi czołgami?
Pozostawmy na chwilę sprzątanie stajni PiS służbom asenizacyjnym (i
prokuraturze), a sami oddajmy się lekturze, wcale nie tak odległej, jak by się
zdawało. Gorąco polecam list dwóch znanych historyków, profesorów Andrzeja
Nowaka i Tymothy’ego
Snydera, w obronie innej zagrożonej stajni, a
mianowicie powstającego Muzeum Historii II Wojny Światowej. Jak wiadomo, w
ramach polityki historycznej, walki o pamięć, dobre imię, godność etc., władze
oraz ich zaplecze medialno-naukowe przystąpiły do ataku na powstające w
Gdańsku muzeum. Główny zarzut: przygotowywana wystawa jest kosmopolityczna, za
mało skupia się na losie polskim, w tym na polskim wysiłku zbrojnym, za dużo
miejsca poświęca innym krajom i narodom. Poza tym przedstawia wojnę tylko jako
zło, nie dostrzega jej dobrych stron. Krytycy mówią: każdy naród ma prawo
patrzeć na historię swoimi oczami. Ministerstwo Kultury rozkręciło dobrą
zmianę, zamawiając m.in. recenzje u osób, których poglądy są raczej
patriotyczne niż kosmopolityczne, raczej lokalne niż międzynarodowe, a także
zapowiadając fuzję zaawansowanego już w poważnym stopniu muzeum z planowanym
muzeum Westerplatte. (Cała sprawa ma jeszcze drugie dno, być może ważniejsze -
pomysłodawcą muzeum był Donald Tusk, a jego siedziba (Gdańsk) jest bastionem
Platformy Obywatelskiej, czyli nie chodziło o historię, tylko o prywatę, żeby Muzeum II Wojny Światowej było dla Tuska tym,
czym Muzeum Powstania Warszawskiego dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I
odwrotnie: jeżeli każdy premier lub prezydent będzie pozostawiał po sobie
muzeum, to rola świątyni Muzeum Powstania Warszawskiego będzie zagrożona).
Kiedy już dobra zmiana muzeum wydawała się przesądzona, głos zabrali
Andrzej Nowak-wybitny historyk, autorytet na ulicy Nowogrodzkiej, ale nie
tylko, oraz Tymothy
Snyder - wybitny uczony amerykański, specjalizujący
się w historii Europy Środkowo-Wschodniej XX w. („Skrwawione ziemie” i inne
książki), autorytet nie tylko na ulicy Czerskiej. Choć każdy z panów trochę
inaczej wyobrażał sobie muzeum, obaj wystąpili w jego obronie:
„wystawa oddaje zarówno prawdę
historyczną w wymiarze ogólnego obrazu wojny, jak i szczególne miejsce w niej
Polski”. Profesorowie wyrażają wspólną nadzieję, że „Muzeum i jego wystawa
zostaną ukończone i otwarte zgodnie z dotychczasowymi planami”.
Yes!Yes!Yes! Są jeszcze autorytety w Krakowie i w Yale! Mówi się, że
jesteśmy świadkami upadku autorytetów, a przecież ludzie tacy jak Nowak i Snyder autorytetami pozostają. Historycy z obu półkul (dosłownie i
w przenośni), mimo dzielących ich różnic, wspólnie wystąpili w obronie muzeum
i zagrożonej przez rząd wystawy. To ewenement, choć nie jest to pierwszy głos w
tej sprawie. Muzeum zapewne ma pełną szufladę wyrazów poparcia ze strony
historyków krajowych i zagranicznych (część publikowały media w Polsce i za
granicą). Czy stanowisko autorów listu w sprawie Muzeum przeważy- trudno
przewidzieć, bo na przykład w obronę Trybunału Konstytucyjnego zaangażowały się
prawie wszystkie znakomitości prawnicze w Polsce i za granicą, a mimo to
władza nie ustępuje. Ba, deprecjonuje stanowiska krytyczne, określając je jako
opinie prywatne, opinię grupy kolesiów czy niedoinformowanych polityków
zagranicznych. Czy podobna arogancja spotka profesorów Nowaka i Snydera?
Wątpię. Snydera by ruszyli, ale Nowaka - nie. Ich pozycja jest też zbyt silna,
żeby politycy i media niepokorne ich obrażały. Raczej zostaną przemilczani.
PiS wycofuje się rzadko i z trudem (nic dziwnego, skoro cała racja jest po jego
stronie). Jeśli ustąpi w sprawie Muzeum, to panowie Nowak i Snyder będą mieli w tym swój udział. Jeśli nie, to „i ten szczęśliwy,
kto padł wśród zawodu..
Przejąć
muzeum, przejąć stadninę, przejąć Instytut Książki - czy nie widzą państwo
analogii? Bierze się instytucję już zasłużoną, jak stadnina, dorabia ideologię
(źle się dzieje, padła klacz...), usuwa się dyrekcję i mianuje swoją. Nowy
dyrektor, co prawda, przyznaje, że nie odróżnia Łyska z pokładu Idy od Pegaza,
ale ma dobre referencje polityczne. Z Instytutem Książki - podobnie. Najpierw
nasyła się kontrolę. Potem kontrola odkrywa poważne błędy - takie jak zbyt
wysokie wydatki na podróże, w tym na taksówki. Następnie zatrważające wyniki
kontroli ujawnia tygodnik niepokornych. I wreszcie dyrektor leci.
W muzeum, podobnie jak z apelem smoleńskim, ma zwyciężyć nasz punkt
widzenia. Wybiera się uzasadnienie (ostatecznie ma to być polskie muzeum), a
zdrowe siły, gotowe do objęcia stanowiska się znajdą, co widać choćby po
kandydatach na prezesa IPN. W Polsce nie brakuje dobrych historyków, kiedyś
Wydział Historii na UW należał do lepszych w Europie, mieliśmy wielkie nazwiska
- Gieysztor, Kula, Manteuffel i inni, ufam, że nadal tak jest, a gdy zabraknie
znakomitych, to można sięgnąć po panów Musiała, Chodakiewicza czy Korkucia.
Zresztą, poprowadzić muzeum czy stadninę - cóż to za sztuka? Trzeba tylko
trzymać lejce i wiedzieć, kiedy szarpnąć.
Daniel Passent
Piąta siła
Podwarszawski
Milanówek słynął dotąd z najwyższej jakości tkanego tam jedwabiu. Aż tu nagle
bomba - będzie jeszcze sławniejszy. W stolicy jedwabnika morwowego i jego
kokonów powstaje pierwsza w Polsce, jeśli nie na świecie, klasa licealna o
profilu narodowo-matematycznym. Taka jest, przekonuje dyrektor szkoły, potrzeba
chwili. W pobliżu Milanówka powstał ośrodek dla uchodźców, na Ukrainie sytuację
mamy niepewną, a we Francji i Belgii zamachy. Wszystko to jest źródłem lęków u
młodych ludzi. Pora więc na specjalną terapię przez naukę. Na pierwszym
miejscu, nie w ciemię bity pedagog, wymienił zajęcia na szkolnej strzelnicy
- na początku bez ostrej amunicji (potem pewnie już
normalnie). Ważne są także dla niego lekcje najnowszej historii Polski oraz
wycieczki szlakiem żołnierzy wyklętych. No i wreszcie matematyka, bo ona się w
wojsku przydaje, zauważa nie bez racji dyrektor. Matematyka? W Janowie
Podlaskim araby zlikwidowano, a w polskiej armii będzie się hołubić arabskie
cyfry? Żarty żartami, ciekawe jednak, ile roczników młodzieży wychowa się w
przekonaniu, że na wszelkie zagrożenia tego świata najlepszy jest karabin i
znajomość paraboli lotu pocisku.
Zawsze bałem się wojska jak ognia nieprzyjaciela. Odkąd ministrem obrony
narodowej został Antoni Macierewicz, boję się także wody, ziemi i powietrza. Ze
wstydem przyznam, że ostatnio mam nawet problemy z wejściem do apteki, bo
czort wie, czy wychodząc, nie dostanę złotego medalu za zasługi dla obrony
ojczyzny i męstwo.
Jedno
wydaje się pewne - Macierewicz zabrał sobie wojsko i mianował się
zwierzchnikiem sił zbrojnych. Teraz poszerza sferę swoich wpływów, budując obronę
terytorialną. 17 brygad wojewódzkich plus śpiący rycerze pod Giewontem. Wszyscy
Polacy, wszyscy katolicy i wszyscy od ogolonych głów po obcasy głęboko
narodowi.
Na festynie z okazji 60-lecia Aeroklubu Podhalańskiego minister tak
głośno krzyczał pod Nowym Sączem, że go owce na Kondratowej słyszały. A krzyczał
pięknie. Zaczął rzecz jasna od „poległych” pod Smoleńskiem, którzy dali nam
„ofiarę krwi”. Ofiara ta ma „owocować polską siłą, polską determinacją i polską
gotowością do obrony ojczyzny”. Dlatego on, Antoni Macierewicz, postanowił
włączyć aerokluby do piątego rodzaju sił zbrojnych RP. Jako „komponent
lotniczy”. Szczególnie groźne dla wroga będą sekcje balonowe i modelarskie.
Wkrótce minister uda się zapewne nad morze i aktywuje komponent bałtycki
- nakaże rybakom łowić w sieci rosyjskie podwodne
okręty atomowe. Najliczniejsza w armii będzie piechota łanowa - w oryginalnych
strojach z pierwszego, XVII-wiecznego, zaciągu, zbrojna w topory, którymi
obetnie lufy czołgom najeźdźcy. I po co nam właściwie ta ustalona z NATO
rotacyjna obecność amerykańskich wojsk na wschodniej flance? Terytorialne
mięso armatnie piątej siły wystarczy. I hasło na sztandarach „Zasługi Obrona
Męstwo Ojczyzna”.
A
przy okazji. Nie ma powodu dziwić się jakiemuś biedakowi z
Zachodniopomorskiego, produkującemu kije bejsbolowe z symbolami powstania
warszawskiego, skoro senator PiS prof. Jan Żaryn proponuje następującą
uroczystość. Oto na 100-lecie Bitwy Warszawskiej (czyli w 2020 r.) Polska
zaprosi światowych przywódców do Radzymina. Kolejka elektryczna, która ze
stolicy odchodzi o 11.34, zatrzyma się na moście średnicowym, by delegacje
wpadły w zachwyt nad gigantycznym łukiem triumfalnym, spinającym brzegi rzeki
na cześć Cudu nad Wisłą. Następnie w Radzyminie, na cmentarzu żołnierzy
poległych w wojnie polsko-bolszewickiej, wszyscy przybyli uklękną i pochylą
głowy przed Jarosławem Kaczyńskim, dziękując narodowi polskiemu za ocalenie
Europy.
Stanisław Tym
Dzień Wielkiego Długopisu
Za
kilka dni kolejna rocznica porozumień sierpniowych. Niedługo trzeba będzie
tłumaczyć, co to za rocznica, podobnie jak z
datą 4 czerwca. Wolna Polska okazała się bardzo niezborna w sferze symbolicznej;
przez ponad ćwierć wieku nie udało się żadnej założycielskiej daty
przekształcić w państwowe święto. Jedyne nowe święto Trzeciej Rzeczpospolitej
to Trzech Króli. Nie udało się, a teraz już za późno. To, że nowe władze
spostponowały, nieśmiało lansowany przez poprzedniego prezydenta, czerwcowy
Dzień Wolności, nawet niespecjalnie dziwi. Okrągły Stół, Magdalenka, wybory
kontraktowe, rząd Mazowieckiego, plan Balcerowicza w obecnej wersji polityki
historycznej są traktowane jako początek nowego zniewolenia Polski. Z tradycją
Wielkiej Solidarności, a więc i porozumień sierpniowych, PiS musi się dopiero
uporać. To będzie bardzo ciekawa gimnastyka.
Formalnie
rzecz biorąc, obecne władze uważają się za dziedziców peerelowskiej opozycji
demokratycznej i ruchu Solidarności. Ale ta historia jest dzisiaj bardzo
niewygodna, bo nie ma w niej PiS i prawie nie ma Jarosława Kaczyńskiego. Jest
za to Lech Wałęsa. 31 sierpnia to Dzień Wielkiego Długopisu i tego obrazka
wrytego w pamięć pokoleń łatwo się wytrzeć nie da. PiS i Jarosław Kaczyński
osobiście podjęli liczne starania, aby„Lecha zastąpić Lechem", czyli
wmówić, zwłaszcza młodszym pokoleniom, że faktycznym liderem Solidarności był
Lech Kaczyński. Nowy Instytut Pamięci Narodowej został tak obsadzony, aby dawał
gwarancje uporczywego prowadzenia tej operacji. Jeśli zważyć, że 30 proc. Polaków
uwierzyło w zamach smoleński, można się spodziewać, że wymazywanie Wałęsy z
historii Solidarności oraz zamiana Lecha w Bolka będą miały podobną
skuteczność. Dla własnego elektoratu powinno wystarczyć. Ale„pokolenie Solidarności"-
ludzi, dla których tamte kilkanaście miesięcy było pewnie najważniejszym
politycznym doświadczeniem życia - to wciąż znacznie
więcej niż wyborcy PiS. Oni zapewne pamiętają, że nie zapamiętali braci
Kaczyńskich jako ważnych figur Solidarności.
Na nich będzie więc zapewne wypróbowana
inna metoda przejęcia pamięci. Tu, w jakimś stopniu, może się przydać obecny
szef związku zawodowego Solidarność Piotr Duda.
Związkowa
resztówka pierwszej Solidarności (która skwapliwie zarejestrowała na swoją,
niewiele dziś znaczącą, organizację historyczne logo 10-milionowego ruchu),
odkąd podporządkowała się PiS, wspólnie z partią lansuje opowieść o
ukradzionym zwycięstwie, o związku zawodowym oszukanym przez różnych
Mazowieckich, Michników, Balcerowiczów. Kontynuatorem proletariackiej, ludowej
i chrześcijańskiej tradycji Solidarności miałby być dzisiaj PiS i stojący przy
tej partii NSZZ (tak jak kiedyś, przy innej partii, OPZZ). Niestety, i ta
narracja ma swoje limity: w historii powszechnej, a także wciąż jeszcze w
podręcznikach historii Polski, Wielka Solidarność jest opisywana jako masowy
ruch wolnościowy, „narodowe powstanie", dla politycznej mimikry występujący
wówczas pod postacią związku zawodowego. Nie da się, przynajmniej jeszcze nie
teraz, zredukować tamtej Solidarności do związkowego kadłubka, nawet jeśli
żądania pracownicze, materialne, stanowiły istotną część sierpniowych
postulatów. Mówiąc dzisiejszym językiem: wtedy bardziej chodziło o Trybunał
Konstytucyjny niż o 500 plus; o zagwarantowanie ludziom jakiejś instytucjonalnej
ochrony przed samowolą i arogancją władzy ludowej. Do tego miał służyć
Niezależny Samorządny Związek Zawodowy.
Dziedzictwo
Solidarności jest dziś skrajnie antypisowskie. Chyba głównym postulatem,
formułowanym wtedy na różne sposoby, było ograniczenie„kierowniczej roli
partii", walka z partyjną nomenklaturą w zakładach pracy i administracji.
Bunt wobec wszechmocy pierwszych sekretarzy, wypowiadających się w imieniu
proletariatu. Dzięki doradcom, owym Kuroniom, Michnikom, Geremkom, Mazowieckim,
robotnicy protestowali przeciwko upaństwowieniu całego życia publicznego,
domagając się realnej władzy dla samorządów, autonomii i respektu dla
organizacji społecznych (dziś byśmy je nazwali ngos); zagwarantowania opozycji
nie tylko bezpieczeństwa fizycznego, ale także prawa do obecności w uwolnionych
od cenzury mediach rządowych. Żądanie wolności, pluralizmu, było silniejsze,
głośniejsze, bardziej uparte niż wszystkie postulaty materialne. Solidarność,
wtedy zdawało się to dla wszystkich oczywiste, chciała, żeby w Polsce (kiedyś,
kiedyś) było raczej tak jak na Zachodzie niż na Wschodzie. Oczywiście, inna
była epoka, inne konteksty, zapewne też sporo iluzji i wyolbrzymionych
nadziei. A potem także zmęczenia i rozczarowania praktyką wolnej Polski. Ale
nie da się zmienić historii, w której hasła solidarności i wolności od dyktatu
jednej partii i jednej ideologii były w gruncie rzeczy tożsame. Ta historia
musi uwierać dzisiejszą władzę. Dlatego w rocznicę porozumień sierpniowych
może być pyskówka, ale święta nie będzie.
Pół żartem, ale i pół serio
Czy Mateusz Morawiecki to genialny wizjoner, czy może
pomysłowy Dobromir, który
otrzymał szansę poeksperymentowania na całej polskiej
gospodarce?
Lato
w tym roku kapryśne, ale zdarzają się dni upalne. Jeśli w takim dniu przebywa
się na słońcu bez nakrycia głowy, można doznać lekkiego udaru i mówić potem
różne dziwne rzeczy. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć niedawne wypowiedzi premier
Szydło? Najpierw poinformowała papieża, nawołującego do okazania miłosierdzia
uchodźcom, że polski rząd sumiennie realizuje papieskie zalecenia, okazując
miłosierdzie milionowi uchodźców z Ukrainy, których kraj nasz litościwie
przygarnął. Mówiąc to, nie tylko nad wyraz oszczędnie gospodarowała prawdą, ale
wykazała także brak szacunku dla swojego (podobno uwielbianego!) rozmówcy,
sądząc, że można mu wcisnąć każdą ciemnotę, a on w to uwierzy. Aż się prosiło,
aby którykolwiek z liderów opozycji wystąpił z interpelacją, wzywając panią
premier do poinformowania rodaków, gdzie konkretnie znajdują się ośrodki dla
ukraińskich uchodźców, ilu takich uchodźców w nich przebywa oraz jakie kwoty i
z jakich źródeł rząd przeznaczył na ich utrzymanie. Niestety, opozycja myślami
była już na wakacjach.
Także
w Brukseli słońce nieźle prażyło. Gdy tylko GUS poinformował, że w pierwszym
półroczu 2016 r. odnotowano o 10 tys. więcej urodzeń niż w pierwszej połowie 2015
r., europoseł Zbigniew Kuźmiuk na swoim blogu natychmiast przypisał to
programowi 500 plus. To prawda, że rządy PiS przyniosły już wiele pozytywnych
zmian: ptaki radośniej śpiewają, kury niosą się znacznie lepiej, a i ludzie
częściej się śmieją - ale żeby udało się skrócić ciążę do trzech miesięcy?!
Tego nawet minister Radziwiłł nie potrafi! Wprawdzie moja teściowa, kobieta o
dużym życiowym doświadczeniu, zwykła mawiać, że jak rodzice zdrowi, to i po
trzech miesiącach od ślubu może być dziecko - ale to chyba nie ten przypadek.
Gwoli sprawiedliwości, Zbigniew Kuźmiuk w dalszej części swojego wpisu
przyznał, że może to nie do końca prawda, bo program funkcjonuje od niedawna,
ale zaraz dodał, że przecież„zapowiadany był już w kampanii prezydenckiej
Andrzeja Dudy". A więc wystarczyła sama zapowiedź pana prezydenta, aby
rodacy (i rodaczki) masowo zajęli się prokreacją! Okazuje się, że w sporze, czy
lepsze jest in
vitro czy naprotechnologia - zdecydowanie
wygrywa pan prezydent!
Wiele
radości dostarczyła nam także nowo powołana Rada Mediów Narodowych. Sporo już
w tej sprawie napisano, ale i ja mogę dorzucić pikantny szczególik. Oto podczas
prac w Senacie nad ustawą o RMN obecny prezes tej Rady, a wówczas wiceminister
kultury, Krzysztof Czabański krytykował dotychczasową Krajową Radę Radiofonii
i Telewizji za jej upolitycznienie. Mówił, że„co roku musiała się meldować w
świecie polityki (czytaj: składać sprawozdanie przed Sejmem - M.B.) i
uzyskiwać aprobatę tego świata. Krótszej smyczy i większej zależności ja nie
znam, a pracuję w polskich mediach od 50 lat i mogłem obserwować, ja kto
działa... Teraz (nasza) rada przez 6 lat będzie miała spokój z
politykami". Tak to jest. Człowiek przez 50 lat walczy o dobre (?) imię-a
tu masz babo Jacek! Dziś to już nie smycz, to uzda, a do tego jeszcze bacik.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, gdzie RMN ma siedzibę-na Nowogrodzkiej. Okazję
wykorzystał także prezes Kurski, informując bez owijania w bawełnę, że to
dzięki niemu słupki poparcia dla PiS są wysokie, a dla Nowoczesnej i PO niskie.
Trudno - bardziej jasne określenie skali
upartyjnienia TVP.
Na
początku roku Mateusz Morawiecki przedstawił gospodarczy plan nowego rządu.
Mieścił się on na 65 slajdach i wywołał krytyczno-ironiczne komentarze. Jednak
pod koniec lipca wicepremier „skierowałdo konsultacji społecznych"już nie
propagandowe slajdy, ale spisaną na 294 (!) stronach„Strategię na rzecz
odpowiedzialnego rozwoju" (SOR). Przeczytałem ją od deski do deski i
powiem szczerze, że mam z panem wicepremierem kłopot. Nie wiem jeszcze, czy to
genialny wizjoner, który stopniowo odkrywa swoje karty, czy też może pomysłowy
Dobromir, który otrzymał szansę poeksperymentowania na całej polskiej
gospodarce. Czas pokaże.
Na razie jednak zastanowiło mnie co innego. Otóż w 2012 r. rząd opracował„Strategię
Rozwoju Kraju 2020". Należy zatem przyjąć, że skoro obecna strategia ma
zapewnić rozwój„odpowiedzialny", to poprzednia była pod tym względem
niezbyt odpowiedzialna.
To oczywiste, bo przecież Polska
została doprowadzona do ruiny. Dlatego z najwyższym zdumieniem odnotowałem
pojawiające się co - raz w tekście SOR
pochwały pod adresem poprzedniej ekipy. Jeden tylko cytat:„Dziś pozycja Polski
(...) jest odmienna niż przed kryzysem finansowym 2008 r. Wówczas deficyt na
rachunku obrotów bieżących wynosił 6-7 proc. PKB, obecnie został niemal
zniwelowany. Polska odnotowuje mniejszy deficyt budżetowy, większe rezerwy
walutowe i ich korzystniejszą relację w
stosunku do krótkoterminowego zadłużenia zagranicznego. Polska jest dziś o
wiele bardziej stabilnym krajem. Potwierdza to pozycja polskiej waluty (...).
Stabilne fundamenty polskiej gospodarki stanowią podstawę do umiarkowanie
optymistycznych prognoz".
Ciekawe, czy po„konsultacjach społecznych", zwłaszcza z prezesem
PiS, ten fragment się utrzyma. Ja w ramach konsultacji na początek zmieniłbym
motto widniejące na okładce„Strategii":„Polska będzie wielka albo nie
będzie jej wcale. Józef Piłsudski". Szkopuł w tym, że Piłsudski był
wprawdzie ojcem niepodległości, ale wielkiej Polski nie zbudował. Przeciwnie -
pod koniec swego życia w jakiejś mierze przyczynił się, on i jego sanacyjni
koledzy, do tego, że na długie lata „nie było jej wcale". Szczerze - nie
życzę tego„Strategii".
Marek Borowski - polityk, ekonomista, marszałek Sejmu IV
kadencji. Od 2011 r. zasiada w Senacie (niezrzeszony), wcześniej był posłem
(I-IV i VI kadencji). Pełnił funkcje: wiceministra rynku wewnętrznego w rządach
Tadeusza Mazowieckiego oraz Jana Krzysztofa Bieleckiego, wicepremiera i
ministra finansów w gabinecie Waldemara Pawlaka, a także ministra-szefa URM w
rządzie Józefa Oleksego. Współtworzył SdRR Jako pierwszy zaproponował
przekształcenie koalicji SLD w partię, której później był członkiem i
wiceprzewodniczącym.
Z Sojuszem rozstał się w 2004 r. Wraz z grupą polityków
lewicy założył SDPL - z kierowania partią zrezygnował cztery lata później. W
2005 r. kandydował na prezydenta RP (zajął czwarte miejsce), a rok później - na
prezydenta Warszawy (trzecie miejsce).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz