Zarządzanie
społeczeństwem przez dzielenie i szczucie obróci się przeciwko PiS - uważa
prof. Wojciech Sadurski, filozof prawa i konstytucjonalista
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
Newsweek: Co zostanie z Polski po rządach PiS?
Prof.
Wojciech Sadurski: Polskie społeczeństwo i polska polityka staną przed
zadaniem depisyzacji kraju. Będzie obejmowała trzy główne dziedziny. Po
pierwsze - personalną. Trzeba będzie usunąć ze stanowisk wszystkich tych,
którzy objęli je ze względów czysto politycznych i bez właściwych kompetencji.
W przypadku funkcji kadencyjnych będzie to wymagało czasu, bo w odróżnieniu od
PiS należy działać absolutnie w ramach prawa. Depisyzacja personalna musi objąć
także Andrzeja Dudę i Beatę Szydło.
Powinni stanąć przed Trybunałem
Stanu?
- Tu nie ma żadnych wątpliwości:
oni staną przed Trybunałem Stanu.
Druga dziedzina depisyzacji?
- Będzie dotyczyć reformy prawa.
Odkręcenia fatalnych zmian, które zostały wprowadzone w ostatnich miesiącach,
zwłaszcza podważających podstawowe prawa i wolności obywatelskie, jak ustawa o mediach
publicznych, inwigilacyjna czy o policji. Prawo to system naczyń połączonych,
ustawy są podstawą wydawania aktów niższego rzędu, które też wywołują skutki
prawne, więc czeka nas przedzieranie się przez zachwaszczoną dżunglę. To
jednak nic w porównaniu z trzecią dziedziną depisyzacji, czyli odwróceniem
zmian w sferze świadomości społecznej. Tak jak było z dekomunizacją czy denazyfikacją,
zmiany w świadomości publicznej są najtrudniejsze do przeprowadzenia. PiS dało
sygnał do legitymizacji tego, co w polskiej mentalności najgorsze i najgłupsze:
ksenofobii, nienawiści i niechęci do innych, zawiści, paranoi, kompleksów.
Motorami tych postaw stały się instytucje publiczne, w tym te odpowiedzialne
za edukację, media publiczne, IPN, publiczne instytucje kultury itp. Ten
aspekt pisyzacji Polski będzie najtrudniejszy do wykarczowania.
Mówi pan o depisyzacji, ale
rządy PiS nie zmierzają jak na razie ku upadkowi.
- W odróżnieniu od wielu osób
prorokujących wieloletnie rządy PiS nie wierzę w taki scenariusz. Mamy do
czynienia z władzą jednego człowieka stosunkowo mało podatnego na wiedzę o
współczesnym świecie. Taki system musi przegrać, bo nie ma w nim tego, co ma
demokracja - mechanizmów autokorekty. Mechanizmów innowacyjności,
eksperymentów i elastyczności. Jedynowładztwo zawiera w sobie zalążki własnego
upadku. Zresztą widzimy już pierwsze symptomy zapaści ekonomicznej. W pewnym
momencie, i to całkiem niedługo, budżet po prostu nie wytrzyma. Skończą się
pieniądze na 500+, zmniejszą się fundusze unijne, jeszcze bardziej wzrośnie
deficyt. I co wtedy?
No właśnie, co?
- Wtedy system pokaże swoją
całkowitą niewydolność. Będzie mógł się jeszcze jakoś bronić, prawdopodobnie
przez wprowadzenie silniejszej represji, przez odwoływanie się do coraz
bardziej radykalnego nacjonalizmu i do nagonki na zwolenników demokracji
liberalnej, ale to działanie krótkofalowe.
PiS dobrze przygotowało się do
represji - zawłaszczyło wymiar
sprawiedliwości, stworzyło prawo do niekontrolowanej inwigilacji.
- A jednocześnie obserwujemy
budzenie się obywatelskiego nieposłuszeństwa. Rozmaite profesje bezpośrednio
dotknięte tym, co PiS wyprawia, a w szczególności prawnicza, dojrzewają do
buntu, bo władza wypowiedziała umowę społeczną. Mówi: wybraliście nas demokratycznie,
a teraz my dziękujemy - nie zamierzamy działać w ramach prawa, a szczególnie w
zgodzie z konstytucją. Gdy władza łamie konstytucję, gdy przyjmuje niezgodne z
nią ustawy, gdy zmienia ustrój państwa w drodze ustawowej, paraliżuje Trybunał
Konstytucyjny, po drugiej stronie dojrzewa gotowość do nieposłuszeństwa
obywatelskiego.
Chodzi o działania KOD?
- W przypadku prawników wyobrażam
sobie coś, co mogłoby nazywać się Obywatelskim Trybunałem Konstytucyjnym - złożonym
z wybitnych prawników - który wydawałby „orzeczenia” mające oczywiście
charakter symboliczny, niemniej wysyłający bardzo silny sygnał do społeczeństwa.
Poza tym duże pole manewru mają sędziowie sądów powszechnych - mogą wydawać
wyroki bezpośrednio w oparciu o konstytucję i orzeczenia Trybunału
Konstytucyjnego, nawet jeżeli te nie będą publikowane. To jest działanie jak
najbardziej zgodne z prawem, tyle że wymagające odwagi sędziów.
A KOD jest w stanie dać odpór
władzy?
- Władza boi się demonstracji KOD,
bo inaczej zamiast obrażać i szydzić, po prostu by je ignorowała. Warunkiem
skuteczności KOD jest porzucenie pokusy przekształcenia się w partię
polityczną. Siła tego ruchu tkwi w tym, że główna oś podziału politycznego w
Polsce przebiega dziś nie pomiędzy partiami politycznymi, ale zwolennikami i
przeciwnikami demokracji. Pomiędzy zwolennikami władzy autorytarnej i
populistycznej a tymi, którzy się jej przeciwstawiają.
Opozycja parlamentarna też by
się przydała.
- Opozycja parlamentarna jest dziś
zdumiewająco słaba i podzielona. Nie ma logicznych podstaw, aby PO i Nowoczesna
były dwiema różnymi partiami. Jeżeli spojrzeć na programy tych partii, to nie
ma powodów, aby istniały dwa centrowo-liberalne ugrupowania. Prędzej czy później
będzie musiało dojść do fuzji, wymuszonej koniecznością walki politycznej.
Platforma połknie Nowoczesną czy odwrotnie?
- Nie chciałbym się wtrącać, nie
jestem politykiem ani politologiem, choć przyznam, że mam wielkie uznanie dla
Ryszarda Petru. Gdyby doszło do fuzji, to Petru ma lepsze zadatki na przywódcę
partii liberalno-centrowej. Jestem zaniepokojony deklaracją Grzegorza Schetyny
o pójściu na prawo. Co to właściwie znaczy? Główne problemy polityki nie
dotyczą przecież spraw socjałno-ekonomicznych, ale stosunku do wolności i
swobód indywidualnych, do świeckości państwa, do praw kobiet, praw
mniejszości. To będą kluczowe punkty programu nowej partii władzy, której
przyjdzie naprawiać kraj po rządach PiS.
Polski system parlamentarny
potrzebuje też mocnej partii lewicowej, którą wyobrażam sobie jako partyjny
odpowiednik Krytyki Politycznej i Partii Razem, czyli formacji łączących
liberalizm obyczajowo-światopoglądowy z mocnym egalitaryzmem socjalnym.
Powiedział pan, że osią sporu
jest dziś obrona demokracji...
- ... a dokładniej rzecz biorąc,
obrona konstytucjonalizmu i rządów prawa, bo nie chodzi o demokrację
ograniczającą się do regularnych wyborów, ale rozumianą głębiej jako
poszanowanie konstytucji i prawa. Oczywiście, demokrację w znaczeniu
elektoralnym należy chronić przed PiS, które na pewno będzie chciało pójść
szlakiem Orbana i „podrasować” system wyborczy, by wzmocnić swoje szanse w
następnych wyborach.
Jak daleko PiS musi się
posunąć, żeby stracić władzę?
- PiS wygrało, bo do 30 proc.
żelaznego elektoratu tej partii dołączyło około 8 proc. niezdecydowanych i
umiarkowanych. Sądzę, że dla tych ludzi, a także dla osób niegłosujących,
obecna kompromitacja Polski jako kraju, który podważa standardy
konstytucyjnej demokracji, jest rzeczą trudną do przyjęcia. Wiarygodność kraju
ma dla nich znaczenie. Jeżdżą po świecie, nie chcą być obywatelami kraju
wymienianego na równi z Turcją, Białorusią czy Rosją. Tu w grę wchodzi element
fundamentalnego wstydu obywatelskiego.
Tyle że obrońcą dumy narodowej
mianowało się PiS.
- Mówię o dumie i przyzwoitości
obywatelskiej, a nie o płytkim, wrzeszczącym nacjonalizmie. Inwektywy rzucane
rywalom politycznym, namaszczanie na patriotów i wrogów ojczyzny w zależności
od stosunku do katastrofy smoleńskiej albo „interpretacji” zbrodni w Jedwab-
nem czy pogromu kieleckiego to działania władzy zmierzające do dzielenia
Polaków, a nie do wspólnoty, którą obiecywał kandydat Andrzej Duda. To zarządzanie
społeczeństwem przez dzielenie i szczucie.
PiS odwołuje się do zawiści i
resentymentów. Domaga się „redystrybucji prestiżu”, jakby można było
zadekretować, że Wałęsa był zdrajcą, a Czabański bohaterem albo że Sławomir
Cenckiewicz jest lepszym historykiem od Karola Modzelewskiego. To wszystko
jest oparte na poczuciu niższości i mobilizowaniu ludzi przeciwko „elicie”,
zawsze wymawianej z pogardą. W wyniku antagonizującej polityki PiS Polak
Polakowi stał się wilkiem.
A PiS partią władzy.
- Tyle że na dłuższą metę ta
niebezpieczna socjotechnika generowania podziałów jest kontrproduktywna i mam nadzieję - obróci się przeciwko władzy. Jeśli do tego doda się jeszcze
fakt, że PiS jest partią puczu konstytucyjnego, to docelowo musi zostać
zdelegitymizowana. Traktowana jak parias, otoczona kordonem sanitarnym,
pozbawiona praw decydowania o państwie jak szachista, który zamiast stosować
się do reguł gry, wywraca stolik i zostaje za to wykluczony z gry.
Czego chce Jarosław Kaczyński?
- Uważam, że nie jest człowiekiem
głęboko ideowym, głęboko religijnym ani głęboko przesiąkniętym jakąkolwiek
pasją. Jego jedynym pragnieniem jest posiadanie władzy. Mistrzem Kaczyńskiego,
który był również moim nauczycielem, jest Stanisław Ehrlich. Kaczyński przejął
od tego teoretyka państwa ideę centralnego ośrodka dyspozycji politycznej
tworzonego niezależnie od formalnych struktur instytucjonalnych. Kaczyński
chce być właśnie takim jednoosobowym ośrodkiem.
Bo pozwala to na ręczne
sterowanie państwem?
- Zapewnia władzę pełną i skonsolidowaną.
Także władzę „drugiego stopnia”: do decydowania o tym, jakie są granice jego
własnej władzy. Być może w przekonaniu Kaczyńskiego jest to dobre dla Polski,
nie chcę zarzucać mu złych intencji. Ale fakt, że to robi, każe sądzić, iż
jest człowiekiem nieceniącym demokracji, a na pewno nieszanującym idei konstytucyjnych
ograniczeń władzy.
Ale skutecznym.
- Skuteczność to jedna z cech,
które Kaczyński ceni najbardziej. Skonsolidowana władza w rozumieniu
Kaczyńskiego to taka, która może decydować o wszystkim, o tym, kiedy podlega
demokratycznym procedurom, a kiedy nie zachowuje nawet gry pozorów.
Abstrahując od ocen, jak bardzo jest to groźne, takie pojmowanie władzy jest
przede wszystkim głęboko anachroniczne.
Jarosław Kaczyński świadomie
uwstecznia polską politykę?
- To, czy jest szczerze
przekonany, że to dobre dla Polski, jest w gruncie rzeczy sprawą drugorzędną.
Nie powinniśmy się zniżać do tego, aby w analizach politycznych wnikać w
motywację jednego człowieka, który ma tak anachroniczne przekonania o
rzeczywistości. Przecież Kaczyński jest ekonomicznym analfabetą. Jest też
ignorantem, jeśli chodzi o sprawy międzynarodowe. Nie zna świata, nie zna
języków. Wie to, co mówią mu dobrani przez niego, niekoniecznie wybitni specjaliści.
Szczerze mówiąc, intelektualna jałowość jego zaplecza jest uderzająca. W
rezultacie nie jest w stanie uporać się z wyzwaniami współczesnego świata.
Widać to najlepiej w polityce europejskiej, która stała się polem realizacji
krajowych celów partyjnych. Sprowadził Polskę na margines UE, sprzymierzając
się z eurosceptykami, czego karykaturalnym wręcz przejawem jest przymierze
między PiS a zwolennikami Brexitu w Parlamencie Europejskim.
Połączenie tej ignorancji z tak silną władzą może być dla Polski katastrofą.
Trudną do naprawy?
Gdyby szef PiS był mniejszym
ignorantem i miał silną władzę albo był takim ignorantem, ale miał słabszą
władzę, to koszty byłyby nieco mniejsze. Jedyne pocieszenie, że w tego typu
władzę wpisany jest gen autodestrukcji. I w tym nadzieja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz